AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Grające pisuary

Fot. Karol Budrewicz  

Życzliwa osoba pokazała mi komentarz na facebooku po moim ostatnim felietonie. Sam na facebooku nie jestem, czego bardzo żałuję, ale poprawy nie obiecuję. Ale ja nie o tym. Już sam fakt, że ktoś zdecydował się skomentować mój felieton, ucieszył mnie ogromnie, bo pomyślałem, że ten ktoś musiał ten mój felieton najpierw przeczytać… Błądzić to rzecz ludzka. Znam nazwisko, bo się podpisał, ale go nie podam, bo ja nie o tym.

Tak w ogóle to ten felieton miał mieć taki właśnie tytuł: Ale ja nie o tym, tyle tylko, że po dogłębnej analizie, wnikliwym roztrząsaniu i przenikliwym przenikaniu doszedłem do wniosku, że Grające pisuary będzie o wiele bardziej nośny.

Pan komentator napisał, że mam sobie pogłębić wiedzę, poszerzyć horyzonty, otworzyć półkule. No w dwóch słowach, że jestem ograniczony nieuk, a w jednym słowie, żem głupi. I po co to się podczepiać pod czyjś wózek? Nie lepiej samemu pchać swój? Przecież ja to właśnie napisałem, potwierdzenia mi nie trzeba, bo przecież mam swoje zdanie i też się z nim nie zgadzam. Ale ja nie o tym: powtórzę dla rytmu i samozadowolenia.

Z moich mało wnikliwych obserwacji wynika, że tak to już jest, a przynajmniej bywa, że nieważne zrozumienie, ważne, żeby sobie postrzelać, najchętniej z obu luf. Ja o marchewce, że dobrze byłoby umyć przed schrupaniem, a pan, że pietruszka to też warzywo, nawet bardzo podobne z twarzy czy też korzenia, ale no przecież to się nie nadaje do jedzenia, to się nadaje najbardziej do zupy. I dalej jazda wykład o pietruszce, kiedy ja o marchewce.

Pójdę szerzej, bo mnie natchnęło. A natchniony może pisać, co chce. I choćby nawet czterdzieści i cztery. A szerzej to jest dla mnie tak, że to dosyć charakterystyczne, że zrozumienie przestaje być podstawą do podjęcia rozmowy. Potrzeba zrozumienia zostaje wyparta przez potrzebę komentarza. Coraz częściej bywa, że komentarz pojawia się pierwszy… Skupię się na teatrze, bo jakżeby inaczej.

Najpierw pojawia się zdanie typu: „No tak, przecież w naszym kraju” (miasto czy region to za mało, kraj nadaje się najlepiej). Tak więc „w naszym kraju bieda z nędzą, głód i poniżenie, a szczególnie dotyczy to kotów”. Ni przypiął, ni wypiął, ale się pojawia, najważniejsze, żeby na znaczących portalach, w prasie i jeszcze ze zdjęciem takiego kota z podwórka, co to nieważne, że wrócił właśnie z marcowania, ważne, że jego pokiereszowana morda pasuje jak ulał. Zaczyna huczeć. To nic, że huczy głównie ten, co to pierwsze zdanie napisał. Huczy i już. A to, że palący problem, że nikt inny dotąd go nie poruszył i to pewnie ze strachu, i że pewnie przed psami, i że trzeba wreszcie wyciągnąć to na światło dzienne, i że trzeba walczyć. Przez teatr właśnie. Chociaż muszę się zastrzec, że z tym walczyć różnie bywa, bo niektórzy uważają, że trzeba tylko pokazać w całej jaskrawości (ale takich już chyba coraz mniej).

W każdym razie po solidnym nagłośnieniu bierze się takiego Kordiana czy inne Dziady (najważniejsze, żeby nazwisko autora i tytuł gdzieś tam obiły się o uszy). No więc tego Hamleta czy innego Szekspira – i wystawia się go w ramach słusznej przecież, bo jakże ostatnio aktualnej walki w obronie kotów. Przeciwko psom. A co!?

„No tak, ale czy widzowie się połapią?” – jak w pewnej sztuce zapytał aktor reżysera, który tłumaczył, że powiązania są proste, bo przecież Wiktor jest w trzecim pokoleniu ciotecznym bratem Arlety, która co prawda ma skośne oczy, ale to przecież jasno tłumaczy się tym, że jej wujek Ambroży długo patrzył w słońce. No to czy się połapią? Ależ tak, przecież zostało im to prosto wytłumaczone, a nawet wtłoczone bezpośrednio.

Skrajnym przypadkiem, choć nie tak znowu rzadkim, jest ten, kiedy samemu wypowiada się ostre, zdecydowane tezy, by potem bezpardonowo się im przeciwstawić, zawalczyć z nimi na scenie. Oczywiście najważniejsze, żeby te zwalczane tezy odpowiednio wcześniej nagłośnić. Głośno krzyczymy, że cukier krzepi, później krzyczymy, że robimy Makbeta o walce z przesłodzeniem w życiu i w ogóle. A jak. Potem już tylko pozostaje pyknąć spektakl. Prawie zawsze coś tam wyjdzie. To, że gotowe przedstawienie nijak się ma do zapowiedzi, nieraz bywa pocieszeniem, takim pokracznym zazwyczaj, ale jakimś. Pewnie to wina aktorów. A może zasługa? Że w Hamlecie widzimy jednak człowieka, a nie poniżonego kota, a w Makbecie niekoniecznie faceta, który zjadł za dużo cukierków. Może to jest tak, że reżyser idzie za aktorem, który im dalej, tym więcej wie o postaci, w pewnej chwili więcej od reżysera. A może jest tak, że istnieje jakaś granica, której przekroczyć się nie da, kiedy spotyka się dwoje ludzi, a nie reżyser i posłuszna, mechanicznie wykonująca zadania postać.

Tym ostatnim zdaniem to się pewnie tylko tak pocieszam. Tak zwana wolność twórcza staje się swoją karykaturą… Teraz wreszcie będzie o pisuarach. Wchodzę do toalety w dużym teatrze, gdzie od jakiegoś czasu pracowałem. Duży teatr, toalet też dużo, a tu traf chciał, że otwieram drzwi, a pod ścianą z pisuarem, w sytuacji jednoznacznej, mój dyrektor, znakomity reżyser (byłem jego asystentem przy właśnie realizowanym przedstawieniu). Wycofać się głupio, bo to tak jakbym go śledził i sprawdzał, a i swoją potrzebę chciałem załatwić jak najszybciej. Brnę tedy i staję mężnie jak równy z równym. Ale, żeby nie było, że spotkanie z twórcą w tak intymnych okolicznościach miałoby pójść na marne, pytam: „O czym chce pan zrobić ten spektakl?” A on spojrzał na mnie zdziwiony i rzekł: „Panie Mariuszu, nie należy się ograniczać…” Dawno to było.

Każde nowe pokolenie uczy się od poprzedniego i wyciąga wnioski. Niestety, coraz bardziej praktyczne i tylko praktyczne. W sensie przydatne do osiągnięcia celu, jakim jest, jak mi się wydaje coraz częściej, zaspokojenie własnej próżności. Pewnie zawsze tak było, ale teraz pozostaje już tylko to. Praktycznie.

No i proszę, miało być o grających pisuarach, ale się nie zmieściły, zmieściły się tylko pisuary niegrające. Zostawię w takim razie grające na następny felieton, choć to właściwie drobiazg, ale jednak mam nadzieję, ciekawy.

Dziękuję za bardzo.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Konkretna
    Konkretna 2014-04-12   11:46:57
    Cytuj

    Czy autor mógłby w jednym zdaniu napisać: O czym jest ten felieton?