Mundialazo
-Azo to hiszpańska końcówka oznaczająca skutek śmiertelnego ciosu. Cuchillazo to cios nożem1. Maracanazo odnosi się do futbolu, ściślej – do tragedii, jaka rozegrała się w lipcu 1950 roku na stadionie Maracana, kiedy Brazylia przegrała mistrzostwo świata w piłce nożnej z Urugwajem 2:1. Po portugalsku mówi się Maracanaço.
Żeby przegrać z Urugwajem, Brazylia musiała wtedy wygrać kolejno ze Szwecją 7:1 (ten wynik coś nam mówi) oraz z Hiszpanią 6:1. Na mecz przyszło wtedy 203 849 osób. Maracana mieściła „tylko” 173 tysiące. Był to największy stadion świata. Brazylia prowadziła 1:0. Brazylijczycy byli pewni zwycięstwa jak własnej śmierci. Ta metafora okazała się trafniejsza, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Urugwaj szybko wyrównał, a potem Alcides Ghiggia strzelił najsławniejszego gola XX wieku. Urugwaj prowadził do końca 2:1. Na stadionie zapanowała śmiertelna cisza. Pomysłodawca piłkarskich mistrzostw świata, Jules Rimet, ściskając w ręce kartkę z napisanym po portugalsku przemówieniem na cześć mistrzów świata, Brazylijczyków, wręczał puchar rzeczywistym mistrzom, drużynie Urugwaju. Działo się to gdzieś po cichu, na brzegu stadionu…
Mistrzostwa przyćmiły kampanię prezydencką. W wyborach zwyciężył zaraz po mistrzostwach wracający do władzy autokrata Getulio Vargas, który w latach trzydziestych wprowadził konstytucję zwaną w Brazylii „polską”, bo wzorował ją na dokumencie Józefa Piłsudskiego.
Brazylia od czasów „Wojny końca świata” (koniec dziewiętnastego wieku) opisanej w arcydziele Mario Vargasa Llosy, nie przeżyła żadnej wojny, choć uczestniczyła w obydwu wojnach światowych, wysyłając nawet do Europy swoich żołnierzy. Maracanaço było największą tragedią kraju przez ostatnie prawie sto pięćdziesiąt lat – do „wczoraj”, do klęski z Niemcami (7:1) i uprzejmej porażki z Holandią (3:0). Inaczej jednak niż w roku 1950, fala samobójstw ominęła Rio. Skończyło się na paru obelgach, z których najcięższą rzucił menedżer Neymara, mówiąc o trenerze Scolarim, że to arogancki stary dureń. Zdjęcie rentgenowskie kręgosłupa Neymara stało się najczęściej oglądaną częścią ludzkiego ciała od czasów pękniętej kości stopy Justyny Kowalczyk w Soczi.
Gra zespołu oparta na jednym zawodniku, zwłaszcza gdy go zabraknie, musi się skończyć jak prawdziwy dramat.
W języku futbolowym, który roi się od terminów wojennych – strzał, obrona, atak, napad, piłka totalna – od dawna obecne są słowa przeniesione ze świata teatru: geniusz, spektakl, gwiazda, widownia. Neymar to geniusz, podobnie jak Messi i Arjen Robben. Rodacy Neymara, architekt Oscar Niemeyer czy pisarz Jorge Amado, już na takie wyróżnienie nie zasługują.
Sport jest widowiskiem, które nie ma sobie równych, chyba że idąc w odwrotnym kierunku niż język, znajdziemy się na wojnie. Bliższa-ci ona rytuałowi, niż sport, bo biorą w niej udział także widzowie, i to na równych prawach z protagonistami. Dlatego olimpiada miała zastąpić zmagania militarne. Rzucajmy oszczepami, ale nie po to, żeby się przebijać, a kto dalej. Wprawiajmy w wir dyski, ale nie po to, żeby ścinały głowy, jak w mitologiach. Zapasy, pięcioboje… Już w samej nazwie pachnie krew.
Na stadionach toczą się prawdziwe wojny, te na trybunach. Szczęśliwym trafem na Mundialu nie było kiboli. Mistrzostwa świata odbywają się bez hołoty, do której coraz wyraźniej umizgują się prowincjonalni politycy. Pani prezydent Brazylii, Dilma Rouseff, nie wykorzystała ani sekundy czasu antenowego Mundialu, żeby zadbać o promocję własnej osoby. Inaczej postąpił prezydent Rosji Władimir Putin.
Na szczytach Watykanu nie interesowano się Mundialem. Ani Benedykt XVI, ani Franciszek nie oglądali finału. Natomiast Watykan pojawił się na Mundialu za sprawą zdobywcy zwycięskiego gola dla Urugwaju w roku 1950, Alcidesa Ghiggii. Przypomniano jego słowa: „Tylko trzej ludzie uciszyli Maracanę: Jan Paweł II, Frank Sinatra i ja”.
1 Najbardziej znane -azo to Bogotazo, czyli wybuch przemocy w stolicy Kolumbii po zabójstwie kandydata liberałów na prezydenta, Jorge Gaitána, w 1948 roku.
23-07-2014