AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Nasennik teatralny. Hamflet

Dziennikarz „Polityki” i „Studia Opinii”.
A A A
Fot. Karol Budrewicz  

Nudzimy się prawie zawsze z tymi, których my nudzimy
La Rochefoucauld


Hamflet

Felieton jest dzieckiem kabaretu i recenzji teatralnej. Recenzja pisana była przez dziennikarza ze sfer, który po spektaklu szedł do winiarni i tam wraz z aktorami i niektórymi widzami kontynuował spektakl, dowcipkując, śpiewając kuplety à propos, rysując karykatury.

Winiarnia na tyłach teatru dała początek kabaretowi. Recenzja teatralna była felietonem, luźną kartką. Pisano ją na skrawku papieru do jutrzejszego wydania gazety. W kulturze francuskiej, a także w polskiej, bo jak wiadomo nasze pisarstwo około-teatralne pochodzi z zaboru francuskiego, felieton ma wiele wspólnego z kabaretem. Była często numerem szopkowym lub kabaretowym: Boy i Zielony Balonik, koledzy ze „Studenta” i Piwnica Pod Baranami, Wojciech Młynarski i „Hybrydy”, Daniel Passent i Ryszard Marek Groński, także czasami Jan Pietrzak i jego kabaret „Pod Egidą”.

Felieton podpisywany był we Francji pseudonimem. Należało ukryć się przed znajomymi, bo wszystko działo się w jednym kręgu towarzyskim. W Polsce pseudonimy pojawiły się raczej ze względów cenzorskich. Pod pseudonimem autor staje się odważniejszy w wyprawach personalnych. Kiedy pisywałem recenzje teatralne pod pseudonimem Hamflet, wydawało mi się, że podpis sam w sobie jest puentą, cokolwiek by się napisało. Co prawda pseudonim był dość niebezpieczny, zważywszy, że antagoniści Jana Zbigniewa Słojewskiego, felietonisty „Kultury”, pseudonim Hamilton, pisali do niego „Szanowny panie Chamilton”. Połączenie Hamleta z pamfletem wydawało mi się jednak idealne.

Dziś podpisuję się nazwiskiem na przekór wszystkim blogerom. Kiedyś pseudonim był obroną. Dziś niech nią będzie nazwisko. Felieton w internetowym wydaniu teatralny.pl sąsiaduje wyłącznie z utworami elektronicznymi. Nie ma – poza autorami portalu – ani jednego autora, który bluzgałby i obrażał pod własnym nazwiskiem. Każdy atakuje po kryjomu zza rogu, jak nie przymierzając… Wszystkie blogi mają wymyślne kryptonimy. Niech więc ten felieton, który niniejszym zapowiadam jako stałą rubrykę, będzie wiadomo czyjego pióra – dziennikarza o czterdziestopięcioletnim stażu, kiedyś recenzenta „Zwierciadła”, autora „Dialogu”, autora pracy magisterskiej „Spektakl jako komunikat” będącej opisem teatrów kontrkultury końca lat 60., aktora teatru „Hybrydy”, lecz przede wszystkim korespondenta zagranicznego i wojennego, który pierwszy raz wyjechał zagranicę z teatrem (do Turcji) i zagranicą pozostał na dłużej niż połowę swojej zawodowej praktyki. Doświadczenie korespondenta wojennego przydaje się krytykowi, kiedy pisze recenzję z Metropolitan Opera House. „Gdyby wczoraj wieczorem na budynek nowojorskiej MET spadła bomba atomowa, blask gwiazdy Jonasa Kaufmanna (Renée Fleming, Joyce DiDonato, Anny Nehrebko, Cecilii Bartoli czy Natalie Dessay (czemuż ach czemuż nie Aleksandry Kurzak?) przyćmiłby tego grzyba”.

13-1-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: