AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Nieobecny temat

Fot. Karol Budrewicz  

Wygląda na to, że po klęsce Pocztu królów polskich Krzysztofa Garbaczewskiego Stary Teatr nie wróci już do idei odbywających się pod tym samym tytułem spotkań młodych reżyserów z historykami, których efektem były minispektakle laboratoryjne próbujące pokazać jakiś fragment z naszych dziejów, również tych przedmickiewiczowskich.

Niezależnie od scenicznych efektów tych ubiegłorocznych warsztatów – szkoda, że się skończyły. Gdyby inicjatywa Klaty i Pawłowskiego była spokojnie przez kilka lat kontynuowana, być może w końcu zagościłby na naszej scenie temat nigdy na niej dobrze niereprezentowany, a mianowicie – historia Polski.

Jak to? Dopominam się o historię w teatrze akurat dzisiaj, gdy można w nim zobaczyć i Piłsudskiego, i Krzywicką, i nawet Hansa Franka reanimującego truchło Piasta Kołodzieja?

Ano dopominam się, bo coś mi się zdaje, że ten dzisiejszy teatralny Piłsudski tyle ma wspólnego z historią, ile miał z nią Andrzej Frycz Modrzewski ociosany przed laty ciężkim piórem Haliny Auderskiej. Nieliczni żyjący jeszcze czytelnicy jej głośnej swego czasu sztuki Rzeczpospolita zapłaci (nagradzanej, bo wzorcowej przecież realizacji zasad socrealizmu w dziedzinie „dramat historyczny”) pamiętają, że niestrudzony reformator przegrywał wprawdzie doraźnie z polskim kato-feudalnym Ciemnogrodem, ale porażka ta była jednak brzemienna przeczuciem przyszłego tryumfu. Jakby Modrzewski, wiedząc wszak przez cały czas, że jest po tej właściwej stronie historii, przewidywał i plan sześcioletni, i prezydenta Bieruta, i to, że traktory zdobędą w końcu wiosnę! Płynął stąd swoisty niełatwy optymizm, który entuzjastyczna krytyka w dramacie dostrzegła.

Piłsudskiego z Bitwy warszawskiej 1920 Demirskiego przykuwa do łóżka tragiczny dylemat: albo bitwę przegra i wyda Polskę choćby na rzeź chłopstwa, będącą skutkiem nieuchronnej przecież przymusowej kolektywizacji; albo też bitwę wygra i wówczas ojczyzna wpadnie w równie zakrwawione łapy Zachodu, Banku Światowego i MFW! Dobrze: upraszczam i przejaskrawiam, ale przecież ta właśnie opozycja kształtuje dramaturgię spektaklu. A to są, przepraszam cię, Pawle, zwykłe pierdoły!

W rozmowach ze Snyderem Tony Judt mówi w pewnym momencie, że historia jest dziś jedyną dostępną nam transcendencją. Snuta przez nią opowieść o żyjących niegdyś mężczyznach i kobietach, ich wyborach, błędach, nadziejach, tryumfach i klęskach jest może jedynym – chybotliwym – punktem oparcia, z którego można spojrzeć na własne życiowe zygzaki.

Bo historia nie jest nauką taką jak fizyka, jest raczej – filozofowaniem na przykładach, jakim były na przykład Próby Montaigne’a. Nie znaczy to, że historyk zostaje zwolniony z dążenia do prawdy, tyle że nie będzie to ani ta jedyna, esencjalna prawda idealistów, ani „prawda obiektywna” marksistów, ale rozumiana pragmatystycznie czy wittgensteinowsko zgodność w obrębie prowadzonej gry językowej. Im obręb ów będzie szerzej zakreślony, gra bardziej wieloaspektowa, jeśli przynosić będzie większe korzyści swym uczestnikom – tym wyżej będzie oceniana.

Nikt z nas nie jest „obłokiem w spodniach”, nikt w swoim myśleniu nie obejdzie się bez arbitralnie przyjętych założeń, ale na miłość boską, nie wmawiajcie mi, że nie widzicie różnicy między Powojniem Judta a Cenckiewiczem! Torańską a Grzegorzem Braunem! Stanisławą Przybyszewską a Haliną Auderską!

I dajmy sobie raz na zawsze spokój z tym łatwym i demagogicznym powoływaniem się na Rzeczywistość, Taką Jaka Ona Jest i którą oczywiście znamy tylko my, a nasi adwersarze dostrzegać jej nie chcą albo nie potrafią. Który Paprykarz jest bardziej rzeczywisty: ten stojący przed premierem w charakterze symbolu polskiej nędzy na tle foliowych tuneli zniszczonych przez Tuska i grad? Czy ten goszczący ekipę TVN w swojej wypasionej willi i uskarżający się na manipulacje PIS-u?

Przygnębia mnie bezsilność naszej debaty publicznej wobec tych wszystkich argumentów z magla. Nie to nawet, że one się pojawiają (bo będą, bo magiel jako „duchowa forma życia” jest przecież nieśmiertelny), ale to, że red. Kolenda-Zaleska nie potrafi sobie dać rady z tym, że kibole Śląska oskarżają Zygmunta Baumana o uczestniczenie w przemocy (stalinowskiej). I pani redaktor się płoni i szepcze: „No jednak służył profesor w milicji...”

Przyczyny tej bezradności są dla mnie oczywiste: zdradziliśmy jako wspólnota Kunderowskie testamenty, a przestając być „społeczeństwem powieści”, zaczęliśmy operować skrajnie uproszczoną i prymitywną wizją człowieka. Wszystko, co da się o nim powiedzieć, da się pomieścić w twitcie. Będzie albo dobry, albo zły. Prawy albo lewy. Nasz lub ich.

Co w takim razie powiedzieć o Romualdzie Traugutcie, który w 1849 roku jako świeżo upieczony oficer rosyjskiej armii Paskiewicza (zdobywcy powstańczej Warszawy w roku 1831) tłumił rewolucję węgierską i nawet dostał za to jakieś drugorzędne medale od cara, aby w piętnaście lat później zawisnąć na stokach Cytadeli warszawskiej jako przywódca polskiego miatieża? Fascynująca postać, kompletnie niewykorzystana przez polski teatr. (Proza nie ma takich zaległości: Traugutt stał się bohaterem świetnego krótkiego opowiadania, które Tadeusz Konwicki wtrącił do swego Kompleksu polskiego).

Nie jestem ja oczywiście na tyle szalony, by mniemać, że gdyby polska dramaturgia współczesna zdobyła się poważny dramat o Traugutcie, to trudniej byłoby lać kubły pomyj na Baumana. Ale przynajmniej na takim tle pomyje zostałyby może uznane za to, czym są, a nie za nową interpretację historii.

Odpowiadając uproszczeniem i głupstwem lewicowym na brednię prawicową dobudowujemy kolejną ścianę do polskiego domu wariatów, zaprojektowanego przez idiosynkrazje i ambicje Jarosława Kaczyńskiego.

17-02-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2014-02-17   19:23:37
    Cytuj

    Krzysiu, zakałapućkałaś się intelektualnie. Czyli, jak mawiają Angole: sophisticated... Bo niby jaka jest różnica między Judtem a Cenckiewiczem? Ja myślę, że różnica może być tylko w stosunku do prawdy. A te są niemałe. Co do Baumana, to może byś sobie przypomniał o p r z y z w o i t o ś c i. Bo poleciałeś kubłami...