AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

O cenzurze i wdzięczności

 

Śmierć Jana Pawła Gawlika uświadomiła mi, jak wiele Mu zawdzięczam i jak nie potrafiłem nigdy wyrazić tej wdzięczności.

Czasy były marne. Dzięki innemu ryzykantowi, szefowi poznańskiego ośrodka telewizyjnego, Zbigniewowi Napierale, zrealizowałem w Poznaniu Ostatnie dni Bułhakowa. Sztukę jak na tamte czasy odważną, bo mówiącą o tym, że władza totalitarna niszczy artystę. Realizację mojego pierwszego teatru telewizji z wielu względów uważam za zdarzenie karkołomne i punkt zwrotny w życiorysie, ale nie o moim karku i jeszcze bardzo niedoświadczonej głowie chcę opowiedzieć.

Oto idziemy telewizyjnym korytarzem i JPG mówi do mnie: „Mnie się to podoba, ale czy możemy wyrzucić zdanie : «Jedyne, co o u nich europejskie, to spodnie»?” (chodziło o rosyjską arystokrację w czasach Puszkina) i dodaje: „Jestem pewny, że tego nie puszczą”. Ja nie byłem taki pewny, ale nie stawiałem się ówczesnemu dyrektorowi teatru telewizji. Znałem już z kabaretów zasadę „czerwonego psa”, czyli jednego bardzo ostrego dowcipu politycznego, wokół którego ogniskowało się uwagę cenzora po to, aby reszta przeszła. Ostatnie dni były i bez tego zdania bardzo udanym spektaklem, jeśli nie dzięki reżyserowi, to na pewno dzięki Edwardowi Kłosińskiemu, Krystynie Jandzie, Annie Łopatowskiej, Wiesławowi Komasie, Halinie Łabonarskiej i Januszowi Michałowskiemu.

Jan Paweł Gawlik uwierzył we mnie. Wprawdzie z Brzechwy dzieciom kazali nam wyciąć całego Lisa Witalisa, ale Pchła Szachrajka i Trupa pana Dropsa to był sukces niebotyczny w kraju, w którym były dwa kanały telewizyjne. Jeszcze trzy teatry telewizji, jeszcze mój pierwszy autorski tekst i Jan Paweł Gawlik stracił stanowisko. W polityce wirowało, wprowadzono stan wojenny, a najwięksi gracze na scenie teatralnej: Dejmek, Warmiński, Hübner, Wajda, Korzeniewski i Axer rozgrywali z partią partie tak skomplikowane, że niech się schowa mecz Kasparowa z komputerem. I wtedy JPG dostał Teatr Dramatyczny miasta Warszawy. Był rok 1984, formalnie zniesiono stan wojenny, ale powietrze pełne było sztyletów.

JPG zgłosił się do mnie z pytaniem, czy nie zrealizowałbym czegoś w Teatrze Dramatycznym. Tym razem byłem przygotowany – Róża Żeromskiego. Żeromski opisał klęskę i rozterki Polaków po powstaniu styczniowym, a teraz było po stanie wojennym. Pokrojone teksty pasowały jak ulał. Upiorny salon warszawski, przesłuchania powstańców, „Zawsze tu będzie pod szubienicą defilował sołdat moskiewski”, „Śmieszna polska nędzo”, „Niech żyje polska niepodległa!”. Zdrajca Anzelm grany przez Marka Kondrata, Czarowic – Karol Strasburger, Bożyszcze – Krzysztof Orzechowski, rosyjski pułkownik – Wojciech Pokora, cały zespól miał świadomość, że gra idzie o najwyższą stawkę. Inscenizację kończyła bolesna scena – syn zdrajcy i syn bohatera starają się wspólnie zagrać na skrzypcach, ale muzyka brzmi fałszywie, choć obaj bardzo pragną osiągnąć harmonię.

Gdyby nam to puścili, na każdym przedstawieniu byłyby manifestacje porównywalne z tymi po Dziadach Dejmka. Wiem co mówię, bo już po zakazie pokazaliśmy jedno zamknięte przedstawienie. Na widowni był płacz i emocje, których jedynym śladem jest relacja spisana w Dzienniku Herlinga-Grudzińskiego. Zawdzięczamy to Agnieszce Osieckiej, która była na tym jednym, jedynym przedstawieniu i zdała relację na tyle dramatycznie, że w Neapolu uznano za stosowne zapisać rozbudowaną informację i zamieścić w paryskiej „Kulturze”. Po tej „zamkniętej próbie generalnej” Jerzy Koenig i Andrzej Wanat ściskali mnie jak szaleni, tłumy wpadły za kulisy, wysłuchiwałem takich gratulacji i pochwał, że raczej nigdy już takiego uniesienia w teatrze po swoim spektaklu nie przeżyję. JPG przyszedł do mnie ostatni, podał rękę i powiedział równocześnie smutny i podniecony: „Warto było”.

To przedstawienie, którego nie pozwolono pokazywać publicznie, zakończyło moją współpracę z Janem Pawłem Gawlikiem, a nie jestem pewny, czy nie zakończyło przy okazji kariery Jana Pawła Gawlika. Nigdy nie zadałem Mu tego pytania. Nasze relacje były uprzejme, ale dalekie od fraternizacji. „Panie dyrektorze”, „Panie Maćku”. Ja byłem świadomym prowokatorem, trochę jakby ówczesną Eweliną Marciniak czy Oliverem Frljiciem, on – graczem politycznym, kimś, kto po przekroczeniu pewnej granicy po prostu tracił wszystko.

Nie byliśmy wobec siebie szczerzy, bo obaj dobrze wiedzieliśmy, jakie słowa paść między nami nie mogą. Ja byłem pewny jednego – że Jan Paweł Gawlik kocha teatr i że gotów jest na wszystko, aby powstało świetne przedstawienie. Z premedytacją starałem się to wykorzystać. To, że poprzednim jego wybrańcem był Konrad Swinarski on sam lubił podkreślać z lekką melancholią, a mnie to bardzo pochlebiało.

Teraz, kiedy ponownie zabieramy się za definiowanie pojęcia wolności artystycznej, zakochany w teatrze Jan Paweł Gawlik, który, ryzykując własny los, grał w imieniu twórcy i starał się chronić twórcę, wydaje mi się kimś bardzo szlachetnym i niepospolitym. Czy artysta może mówić o rzeczach zakazanych? Prowokować? To jest jego niezbywalne prawo. „Chrońcie nas, poetów” – śpiewał Wysocki, a JPG dobrze rozumiał tę pieśń. Dziękuję Mu zbyt późno, aby mógł to usłyszeć, ale nie za późno, by usłyszeli to inni – ci, którzy, zajmując się kulturą, wciąż zapominają o pięknej myśli Stanisława Jerzego Leca: „Artysta, plując z wiatrem, opluwa własną twarz”.

Twórca pokorny i służalczy bardzo rzadko tworzy dzieła wartościowe. Przekora nie zawsze oznacza niechęć i wrogość. Te modele po prostu tak mają.

21-04-2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (4)
  • Użytkownik niezalogowany Wanda Ziembicka - Has
    Wanda Ziembicka - Has 2017-04-22   22:00:05
    Cytuj

    Juz teraz takiego formatu ludzi teatru zaczyna brakować. Pozdrawiam WZ

  • Użytkownik niezalogowany Lech ŚLiwonik
    Lech ŚLiwonik 2017-04-22   00:43:01
    Cytuj

    Dziękuję, Panie Macieju. Gawlikowi nalezy się takie wspomnienie. Zasłużył na więcej. Konfrontacje Młodego Teatru, Lublin 1978. Studenckie teatry zagroziły zerwaniem festiwalu jeśli władza nie dopuści do występu Ósmego dnia z "Przeceną dla wszystkich"(w drodze do Lublina kilku członków zespołu aresztowanych, po prowokacji bezpieki). Ósemki graja jeden spektakl - sala na II pietrze, 100 miejsc na widowni.Wejść chce 500 osób. Tłum zablokował wejscie, schody... Nas jurorów (Puzyna, Jasiński, Major, Waldemar Dabrowski) wprowadza "bramkarz" o ksywie Antałek (160 cm wzrostu, 150 cm obwód klatki piersiowej)- dosłownie zgniata stojących na schodach. Jesteśmy na górze - nie ma Gawła (tak go nazywaliśmy, druga ksywa to Żan-Pol - taka aluzja do Sartre'a). I oto jakiś szaleniec zaczyna wspinaczkę po ZEWNETRZNEJ stronie schodowej barierki. Oczekujący tłum zamarł, my też. Gawlik spóźnił się, a przecież jest jurorem, więc powinien obejrzeć, a drugie użycie Antałka jest wykluczone. "Nie mogłem nie zobaczyć, bo to najważniejszy spektakl naszego festiwalu, nie miałbym prawa zostac w jury" - krótko skomentował nasz podziw. I jeszcze jedno. Gawła nie znosili w Starym Teatrze - aktorzy, reżyserzy. Uciekał od kontaktów, nie sposób było z nim rozmawiać. Przychodził do pracy o 6,00 rano i znikał przed 10,00 - gdy zespół schodził sie na próby. Ale robił, co do niego należało. Dekada lat 70. w Starym Teatrze to nie tylko najlepsze lata tej sceny, to najlepsze lata w historii polskiego teatru: Swinarski, Jarocki, Wajda, Grzegorzewski... Płacił za to wysoką cenę. "Konformista" - to była najłagodniejsza ocena. Niestety, przylgnęła na zawsze - wyparła zasługi. Na pogrzebie Jana Pawła Gawlika NIKT ze starego Teatru nie zabrał głosu. Dedykuję dyrekcji Starego Teatru słowa z ostatniej strony "Procesu" Kafki - o wstydzie.

  • Użytkownik niezalogowany nauczycielka
    nauczycielka 2017-04-21   12:56:40
    Cytuj

    3

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2017-04-21   09:24:31
    Cytuj

    byłem wtedy na widowni i z przyjemnością potwierdzam wrażenia - choć porównanie do blondynki -ka niestosowne. Czas na nowego JPG w NST. C.b.d.o. jkz