O kamieniach w sierpniowym ogrodzie
Kiedy już posadzę wszystkie drzewa w swoim ogrodzie i wszystkie podleję wodą ze studni głębinowej zasilanej duńską pompą, kiedy zakwitną wszystkie krzewy, w tym nawet heptakodium i lespedeza, a pszczoły, mieszkanki trzech uli (bo będą trzy ule), zaczną zbierać nektar z sześciu różnych lip – drobnolistnej, szerokolistnej, wonnej, Henry’ego oraz Moltkego i japońskiej – a potem, nasycone, zbiją się w kłąb zimowy; kiedy ziemia usypana z trzydziestu ciężarówek utworzy niewielkie wzgórze, a ja to wzgórze zakwaszę torfem i obsadzę kilkoma tysiącami kęp wrzosów, a więc za kilka lat, ale koniecznie jeszcze przed końcem życia, wtedy właśnie pojadę do kamieniarza pod Górę Kalwarię i przywiozę stamtąd kamień.
* * *
Na kamieniu każę dać napis. Napis nie powinien być zbyt fikuśny. Zresztą za parę lat, kiedy uformuję wzgórze i stanę na jego szczycie, i usłyszę pracę pszczół wśród wrzosów, literniczy gust może mi się zmienić. Ale właśnie tam, właśnie na wierzchołku pagórka, tam skąd będzie rozpościerał się widok na okolicę, tam właśnie będzie leżał ten kamień z napisem. Sens jednak się nie zmieni. I wiem to od samego początku, początku. A będzie szło tak:
NIE NASYCA SIĘ OKO WIDZENIEM, ANI SIĘ UCHO NAPEŁNIA SŁYSZENIEM
* * *
- Eee! Łysy!
- Yhmm?
- Weź ty lepiej nie zawracaj dupy!
- Yhmmm.
- Świat cały się wali, Polska się wali, ludzie głodują, mordują, wędrują, samotni jak bezpańskie psy, zrozpaczeni, w popłochu, boleśni, skotłowani, z cierpieniem, a ty z ogrodem?!! Z własnym pępkiem?!!! Z krojem liter na kamieniu od kamieniarza?!!! Z cytatami?!!!
- Yhmm. Dokładnie. Dokładnie tak.
(pauza)
- E! Łysy.
- Yhmm.
- Zaprawdę powiadam ci, weź ty się Łysy za robotę jakąś lepiej, ale taką wiesz… konkretną…
- Yhmm.
- Łysy! Obudź się! Łysy! Nie ściemniaj, że nie słyszysz!
-Yhmmm.
* * *
Nie ściemniam. Słyszę i siedzę w sierpniowym ogrodzie. Mrówka ugryzła pod kostką. Zabiłem ją. To znaczy najpierw ją starłem dłonią w odruchowej panice po ukłuciu, a potem dopiero pomyślałem, że zabiłem. Muchy wędrujące po ekranie laptopa łaskawie tylko odganiam. Ekran zalałem wczoraj piwem i mimo przetarcia chusteczką wciąż musi być słodkawy. Siedzę.
* * *
Chciałbym. Chciałbym, aby ze światem nie było mi wszystko jedno. Przejmuję się. Chciałbym być przecież człowiekiem. Każdy by chciał.
Więc kiedyś pomyślałem, że skoro nie lubię się kłócić z ludźmi ani ich szczególnie poprawiać, bo sam jestem niepoprawiony, to założę ogród. Zasadzę jarzębiny i głogi, i tarninę, i rokitniki, i czeremchy, i kaliny, żeby przynajmniej ptaki miały co jeść, a lipy, klony, akacje, dzikie róże – żeby pszczoły miały pożytek. Posieję facelię. Obiecam sobie, że na wiosnę nie będę zbyt wcześnie kosić traktorkiem, aby mlecze się wysiały i zdążyły dorosnąć w dmuchawce latawce, bo ten mlecz to wielki pożytek dla pszczół, choć wygląda na nieporządek i brak gospodarza. Jeżom ułożę domki z pościnanych konarów drzew. Nawiercę w leżących pniach otwory wiertarką, aby mogły tam się osiedlić owady. A jeszcze ustawię poidełka, a budki lęgowe to już od dawna… Zrobię co mogę, postaram się być człowiekiem. I zrobiłem, nawierciłem, posadziłem, niewykosiłem. Z zebranych owoców pigwowca, aronii, tarniny, zielonych orzechów, jarzębiny i czego tam jeszcze robimy teraz z żoną nalewki, a kiedy dojrzeją, rozdajemy je innym ludziom, żeby się rozweselili. Postawiłem na słupie bocianie gniazdo i choć wciąż niezasiedlone, chciałbym wierzyć, że pozostaje jakimś kruchym alibi człowieczeństwa. A i tak pozostaje osad, odganiana myśl, że to ogrodowy pomnik wznoszony… sobie.
To cholerne człowieczeństwo pozostaje nienasycone i nienapełnione. Pełne wątpliwości. Nie ogarnę świata. Nie usprawiedliwię ani siebie ani świata. Nie, nie skasuję hejtu o imigrantach, trudno zapomnieć. Ani durnoty rankingu popularności osób publicznych, tak samo trudno. Boże drogi! Gdzie ja mam przyjąć tych ludzi z Afganistanu/Syrii/Libii?!!! Do łazienki? A z innej mańki – nie zerwę w Warszawie wszystkich tablic ze statystyką rozstrzelanych ani wszystkich innych statystyk. Ani nie zapomnę wszystkich innych wygnań i wykluczeń, nie obejmę współczuciem ofiar niegodziwości! Całej tej okropnej okropności. A z kolejnej mańki: nie przeczytam wszystkich wartościowych książek nominowanych do Nike, nie obejrzę wszystkich ważnych – nie, nie modnych, ale ważnych – filmów! Nie zajmę stanowiska, nie będę miał refleksu, bo akurat będę na kacu albo po prostu nie będę potrafił.
Proszę jedynie, abym nie uległ swobodzie Ironii, która z wdziękiem ukrywa, że jej mamą jest Rozpacz, a tatusiem Chłód.
* * *
Z tego zwątpienia, z tej obawy (uzasadnionej), że gwajdlę się we własnym sosie, wracam do cytatów i arystokracji ogrodu.
Więc kiedy przyjdzie pora, kiedy wykopię już w moim ogrodzie koryta dla wszystkich wijących się ścieżek, zasypię je tłuczniem, a na powierzchni ubiję drobny żwirek z gliną, według wzoru z Arboretum Kórnickiego (wbijcie sobie w wyszukiwarkę), to na samym początku trasy, tam, skąd alejki będą rozchodzić się na wszystkie strony świata i będą mijać te lipy i głogi, i czeremchy, tam właśnie położę kamień.
Na kamieniu dam napis. A będzie szło tak:
…ZAŁOŻYŁEM OGRODY I SADY, I NASADZIŁEM W NICH DRZEW RODZAJU WSZELAKIEGO, I NABUDOWAŁEM SOBIE STAWÓW DLA ODWILŻANIA LASÓW ROZWIJAJĄCYCH SIĘ DRZEW…
…A GDYM SIĘ OBRÓCIŁ KU WSZYSTKIM DZIEŁOM, KTÓRYCH DOKONAŁY RĘCE MOJE, I KU ROBOTOM, W KTÓRYCH SIĘ NAPRÓŻNO POCIŁEM, ZOBACZYŁEM WE WSZYSTKICH MARNOŚĆ I UDRĘCZENIE DUCHA, I ŻE NIC NIE TRWA POD SŁOŃCEM.
…I ZOBACZYŁEM, ŻE NIC LEPSZEGO NIE MA, TYLKO WESELIĆ SIĘ CZŁOWIEKOWI W UCZYNKACH SWYCH, I ŻE TO JEST DZIAŁEM JEGO. BO KTÓŻ GO PRZYWIEDZIE, IŻBY POZNAŁ TO, CO PO NIM BĘDZIE?
* * *
Od rozpoczęcia pisania tego tekstu do jego kończenia minął miesiąc. A wszystko już nie tak.
Kohelet jest dobry. Najpierw jest smutny, potem smutniejszy, potem jeszcze bardziej smutny, a w rezultacie okazuje się mądry. To jest księga Pisma Świętego, z którą jego redaktorzy mieli kłopoty przez setki lat. Włączyć czy nie włączyć? Uwzględnić czy nie uwzględnić? W jakiejś izdebce z glinianą podłogą albo raczej w skalnej grocie kilku, kilkunastu ludzi, prawdziwie natchnionych, jakkolwiek to dzisiaj brzmi, stwierdziło, że tak. Któreś z następnych pokoleń owych kilkunastu ludzi stwierdziło, żeby uwzględnić i włączyć. Księga Koheleta została spisana nie-wia-do-mo-kiedy, w sumie niedawno, jakieś trzy tysiące lat temu, ale myśl musiała rodzić się od samego początku zasiedlenia groty, odkąd pieczołowicie podtrzymywany ogień ogniska został pierwszy raz zalany przez deszcz. Więc ci najwcześniejsi nieogoleni i niewydepilowani ludzie musieli od początku kombinować: jak to jest, że staraliśmy się podtrzymać ogień, a nam zgasł?! Jak to jest z rozjazdem ludzkich intencji i rezultatów, trwałości i przemijania, logiki i braku logiki…?
Więc ten Kohelet albo Eklezjasta to jest surowa lekcja obchodzenia się z Niewiadomym, Niepoznanym, Niedocieczonym w formie reportażu z TVN 24. Bo autor (autorzy?) przeskakuje, (przeskakują) od Sasa do lasa. Od migawek z wojny do pokazu mody, od pijanej tawerny do ciszy biblioteki. Chwali, a zaraz potem gani pijaństwo i trzeźwość, wesele i płacz, wojnę i pokój, mówienie i milczenie, bałagan i porządek, samotność i wspólnotę, rozkosze cielesne i wstrzemięźliwość. Że wszystko ma swój czas – powiada, że wiele jest słów i wielką w dowodzeniu mają próżność. Kilka tysięcy lat temu ci ludzie potrafili dostrzec i uwzględnić migotliwość świata, niezależnie od technologii jego opisu.
Szybki montaż i lapidarność esemesa w istocie nie odróżniają nas od ludzi z groty. Wiedzieli tyle samo. Tak samo więcej. Tak samo mniej. Tak samo byli w tak zwanym kryzysie.
Uważam, że lektura Koheleta jest dla wybranych. Może nie dla mądrych, ale dla mądrzejszych. I że wybraństwa nie weryfikują ani stopnie naukowe, ani biskupie tiary. Takie wybraństwo nie przynosi puenty ani zwieńczenia, ani satysfakcji. Nagi przyszedłem na ten świat i nagi powrócę… To jest wybraństwo dla wiedzy gorzkiej, która odwraca od się świata-mocarza, nazywa jego kruchość, opisuje siebie i świat z perspektywy mrówki, która mnie ugryzła, a ja ją zgniotłem.
* * *
Wisława Szymborska, której w życiu nie przyszłoby do głowy nazwać siebie samej „mądrzejszą”, przemawiała w Sztokholmie, po odebraniu Nagrody. Mówiła w obecności króla Szwecji, ale zwracała się wprost do Koheleta, wywołanego przez nią z imienia. Mówiła z sobie tylko danym uśmiechem: Proszę Pana, gdyby Pan tak bardzo wątpił w siłę słów, to w sprawie „marności” tylu ich przecież by Pan nie napisał…
I to było piękne. Bo przyganiał kocioł garnkowi. To była najczulsza polemika, jaką kiedykolwiek dane mi było usłyszeć. W dodatku polemika mistrzów świata. W rozszerzeniu mogłaby brzmieć tak:
ON: Kto ogląda się na wiatr, nigdy siać nie będzie…
ONA: Wszystko moje, nic własnością,/nic własnością dla pamięci,/a moje, dopóki patrzę…
ON: Nie bądź nazbyt sprawiedliwym,/ani mądrym więcej niż potrzeba,/abyś nie zgłupiał…
ONA: Nie uchowam ani źdźbła/ w jego pełnej widzialności.
Powitanie z pożegnaniem/ w jednym spojrzeniu.
Dla nadmiaru i dla braku/ jeden ruch szyi.
ON: Wszystkiegom doświadczał mądrością.
Mówiłem: „Będę mądrym”;
lecz ona dalej odstąpiła ode mnie
daleko więcej, aniżeli była;
i głęboka głębia, kto ją znajdzie…
ONA: O nie! O nie! W godzinie złej/nie trzeba spadać z miny swej!
ON: Do czegokolwiek przyłożysz rękę,/czyń wedle całej twojej mocy,/bo nie ma dzieł ani rachuby,/ani wiedzy, ani mądrości w Otchłani,/ tam dokąd idziesz.
ONA: Nie używam rozpaczy, bo to rzecz nie moja,/a tylko powierzona mi na przechowanie.
ON: Marność nad marnościami i wszystko marność…
ONA: Serce jaskółki,/ Zmiłuj się nad nami.
* * *
Tych kamieni z Szymborskiej i Koheleta, z Eliota i z Miłosza, i… Becketta, z wielu innych mógłbym zwieźć do ogrodu całą ciężarówkę. Cytat, nawet wyryty na kamieniu, nie załatwia sprawy ze światem. Wiem. Chciałem się tylko podzielić entuzjazmem i wątpliwościami ogrodnika.
* * *
Ale kamień położę jeszcze pod klonem srebrzystym Acer saccharinum, który już od posadzenia miał dwa pnie i teraz zaplata się konarami. To na razie najwyższe drzewo w ogrodzie. Więc położę kamień. A będzie szło tak:
UŻYWAJ ŻYWOTA Z ŻONĄ, KTÓRĄ MIŁUJESZ, PO WSZYSTKIE DNI NIESTAŁEGO ŻYWOTA TWEGO, KTÓRE DANE CI SĄ POD SŁOŃCEM PRZEZ WSZYSTEK CZAS MARNOŚCI TWOJEJ, BO TO JEST DZIAŁ W ŻYWOCIE I W PRACY TWEJ, KTÓRĄ SIĘ TRUDZISZ PO SŁOŃCEM.
Serce jaskółki, zmiłuj się nad nami.
23-09-2015
Piękne, choć więcej czuję te słowa niż je rozumiem...
Ładne!
Przeczytałem z prawdziwą przyjemnością!
I ja uwielbiam!
Absolutnie uwielbiam Piotra Cieplaka - jego przedstawienia i jego teksty! Piękne!