O śmiechu Jezusa
Po chwili nadeszła myśl, że jednak nie uchodzi. Że prawdziwie poważne sprawy nie powinny podlegać regule internetowego wpisu…
Ale w tym wypadku… w tym wypadku pozwólmy sobie, maluczcy, pozwolić.
Do licha ciężkiego – myślę sobie, i to myślenie zajęło mi kilka dni – nasi biskupi powinni być właściwie zachwyceni, a profesorowie i publicyści kościelni szczególnie. No dobra. Taki żart…
* * *
Śmiech i wesele ma wiele twarzy. Od razu, dla uproszczenia, omijam wszystkie obecne i czasem (co zaznaczam!) zbawienne ironie, szyderstwa, groteski, drwiny, co tu jeszcze by dodać… powiedzmy: banialuki oraz in-ter-teks-tu-al-ne-da-wa-nie-do-zro-zu-mie-nia.
Mówię o śmiechu dobrym, wyzwalającym, który rozwiązuje węzełki mięśni na karku i łagodzi wysiłek nastroszonego mózgu. Mowa o otwarciu na nie-powagę. O śmiechu, który dorównuje modlitwie.
* * *
Zanim na dobre przystąpię do rzeczy, przywołam jeszcze dla otuchy Jerzego z Wisły Pilcha i zapisaną przez niego scenkę:
Komendant posterunku (Krzysztof Stelmaszyk) obsobacza proboszcza za jazdę po pijaku i w ferworze retorycznym dodaje, że Pan Jezus chyba tego nie pochwalał!!!??? A ksiądz proboszcz trochę cierpliwy, trochę na kacu, trochę zirytowany, a trochę sprytniutki… (w tej roli Janusz Gajos):
KSIĄDZ: Ewangelia na ten temat milczy, panie komendancie. A to znaczy… a to znaczy, że na dwoje albo nawet na troje babka wróżyła. Albo był za, albo był przeciw, albo się wstrzymał.
Ewangelia o śmiechu Jezusa milczy. Ale jeśli myśleć tylko o Jego człowieczym wymiarze (bo o jakim innym wymiarze człowiek może pomyśleć), to nie sposób uznać, że „o śmiechu” w Ewangelii na troje babka wróżyła. Nie sposób uznać, że był naburmuszonym, nieznającym i nielubiącym życia mrukiem. Jeśli ratował życie i podnosił z kolan tę kurwę Magdalenę, co wcale nie było wesołe, a raczej krwawe i dramatyczne, to musiał znać życie! Co to znaczy, że wielokrotnie zarzucano mu, iż przesiaduje z ludźmi niegodnymi? To znaczy, że gdzie przesiadywał? W synagogach? Na panelach instytutu JPII? Co najmniej w „Marcinku”! (to taka knajpeczka na Podwalu w Warszawie, gdzie na pięterku wolno palić i gdzie teraz siedzę, palę i piję piwo. O tej porze jest tutaj pustawo, ale pod wieczór…) Myślę, że „Marcinek” to wersja soft, wersja dla drobnych piwoszy i palaczy, dla spełniających się i niekoniecznie studentów pobliskiej Akademii Teatralnej oraz Muzycznej. Jego słuch na śmiech musiał być szerszy i musiał obejmować skalę, o której ja, bywalec „Marcinka”, powiedziałbym, że to poniżej poziomu albo zwyczajnie… byłbym zakłopotany.
* * *
Przyznaję. Śmiech w Ewangelii to nie temat na wpis internetowy. To powinien być doktorat, habilitacja i rehabilitacja w jednym, w którym można by zaledwie zarysować zręby, zarysy, załomy myślenia o religii i religijności, co w konsekwencji mogłyby obejmować nawet takie nudne, lokalne duperele, jak polska polskość i religijność. Zaledwie w przypisach znalazłby się Umberto Eco i jego Imię róży. Książka o tajnie i krwawo skrywanych księgach O śmiechu! Jak Wyspiański zaczyna Akropolis? Od wywalenia w kosmos śmiechem, rują i porubstwem Katedry Wawelskiej! Ale zostawiam to wszystko.
Zostawiam to wszystko na rzecz kilku epizodów z Ewangelii. Oto didaskalia albo komentarze, pożal się Boże, reżyserskie:
- 1. Jezus szykuje siebie i swoich uczniów do ostatecznego wjazdu do Jerozolimy. Do ostatniej drogi przez Aleje Jerozolimskie, Rondo z Palmą, potem przez Nowy Świat do Placu Zamkowego. Bo to były jakieś konkretne bramy i ulice, historyczne, to znaczy namacalne, prozaiczne, choć inne miały nazwy niż Marszałkowska oraz Aleje Jerozolimskie. Jezus szykuje się na ostateczną kaźń, ale tak naprawdę nie na żaden Koniec. Takie drogi, które kończą się kaźnią i Końcem, ludzkość krwawo wytaczała i nadal wytycza całą gęstwinę, codziennie. To był ostatni etap drogi, która ma wyprowadzać człowieczeństwo poza siebie samo, poza doraźny ludzki pragmatyzm, logikę, całe ludzkie urządzenie świata. Boże Drogi, to jest właśnie okropne, to jest właśnie straszne, że ta droga przez Aleje Jerozolimskie i dalej, do… Nowego Świata, oznacza także lekcję porzucania ludzkiego poczucia sprawiedliwości, jedynego, czego na Tym Świecie człowiek może się trzymać! Bo ludzie z powitalnymi palmami myśleli wtedy – i dzisiaj też tak myśli wielu – że właśnie tutaj, w Alejach Ujazdowskich czy Alejach Jerozolimskich, Jezus będzie królował i ukarze te wszystkie najgorsze rzeczy, które człowieczeństwo sobie funduje! A te akurat ulice dobrze pamiętają, co człowieczeństwo sobie funduje. Pamiętają te konne tabuny kozaków z szablami, to oblepienie gównem przy wychodzeniu z kanału przy Wareckiej! A wychodzili wtedy tylko ci, którzy mogli chodzić lub byli niesieni. Resztę, w tym sanitariuszki, spalono w kościele na Długiej.
- Mowa o tym, że sens wjazdu do Jerozolimy i lekcja wyprowadzania ludzi poza horyzont ludzkiej wyobraźni i wrażliwości nie był i nadal nie jest, a może nawet nie może być w pełni docieczony.
- Początkiem jest mój kres…? Co oznacza ta ewangeliczna fraza, wyczytana akurat nie w Ewangelii, ale u poety Eliota?
- Ale co wybiera Jezus na ten wjazd do Jerozolimy? Jaki „środek lokomocji”? Wybiera osła! Jasne, że kiedyś osioł to nie to co teraz. Gdyby tłumaczyć tamtego osła na nasze, to wyszedłby mały fiat? Traktor? Motorower? Wybiera obciach, wybiera żenadę, opla corsę? Wszystko jedno, ale z pewnością nie rydwan, nie lektykę, nie maybacha z pancernymi szybami! To się nazywa nie pomarańczowa, ale niebiańska alternatywa! Figa pokazana światu! Natchnione, może nawet absurdalne poczucie humoru!
Ale wcześniej.
- 2. Szedł i tłumy Go otaczały. Idzie, idzie, idzie, aż tu nagle drzewo. A na drzewie gościu, który wstydził się iść za Nim, bo tylko chciał zerknąć. Z ciekawości, z niechęci do wdychania potu tych szajbusów na dole, dla lepszego widoku? Wspiął się na drzewo, co samo w sobie jest śmieszne. Czy ktoś z czytelników wspinał się na drzewo w garniturze albo w garsonce? Bo to nie był wieśniak. To był elegancki pan, który robił niebotyczne przekręty. Celnik. Na drzewie!
- Kim był celnik? Ktoś, kogo nie lubię i boję się go. Ale nie tak ogólnie, że „rekin finansjery” albo „urząd skarbowy”. Dla utrudnienia muszę sobie wyobrazić kogoś, kogo rzeczywiście bardzo nie lubię, a jest znany i w garniturze. Kogo sam bardzo nie lubię i się boję? Wybieram między Zbigniewem Ziobrą a Antonim Macierewiczem. Ktoś inny niech podstawi sobie Donalda Tuska albo Adama Michnika, chociaż ten akurat z garniturami słabo. Albo sąsiada.
- I Jezus zatrzymuje się przy drzewie z celnikiem. Dowcip po pierwsze polega na tym, że celnikowi pękły w kroku portki oraz że ma lęk wysokości. Po drugie, że to widać. Po trzecie, że On zna życie i ma poczucie humoru! Dlatego się zatrzymuje! Nie z powodu wszystkiego, co ów celnik nabździł, naopowiadał, naszkodził i dalej bździ i szkodzi. W gruncie rzeczy jak my wszyscy. Jezus zatrzymuje się dla tego śmiertelnie serio wykonanego, z konsekwencją w postaci pękniętych spodni, wspięcia się na drzewo! I woła: „Hej! Celniku! Co tam robisz na drzewie?! Jakżeś tam wlazł? Co to za pomysł? Gacie poszły ci w kroku i świecisz na całą okolicę!!!”.
- A celnik na to, ale pierwszy raz publicznie bez swojego klasycznego uśmiechu: „PANIE, NIE JESTEM GODZIEN, ABYŚ PRZYSZEDŁ DO MNIE, ALE POWIEDZ TYLKO SŁOWO, A BĘDZIE UZDROWIONA DUSZA MOJA…”
- A Jezus na to do celnika, krztusząc się ze śmiechu: „Złaź! Nie marudź! Jeszcze dzisiaj napijemy się pigwówki!”.
- Czy komuś szkodzi taka wersja Świętej Historii? Czy ujmuje coś z jej sensu?
Na koniec trzecia scena. Najbardziej czuła, a może nawet miłosna.
„Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego”.
- 3. Uderzyło mnie, jak w niedawnym czytaniu u dominikanów (żeby nie było: jedna z ostatnich redut sensu oraz pobożności) niewprawny lektor przeczytał pośpiesznie, nawet bez przecinka, i w dodatku z marsową zmarszczką na czole: „Marto-Marto”. I chce mi się beczeć i wrzeszczeć.
- Może Marta była brzydsza od Marii, a może tylko tak Marcie się wydawało. Może to nie miało żadnego znaczenia, która była ładniejsza, tylko Marta myślała o sprawach, których nie potrafiła jasno nazwać, a jej krzątanina nie wynikała z nieuwagi, ale z uwagi najwyższej? Z najpiękniejszej, ucieczkowej paniki? Widzę jej oczy, które mimowolnie zachodzą… nad zlewozmywakiem, z ludwikiem w dłoni, patrzącą w okno…
- Dobra. Marta była kuchtą, zakompleksioną kurą domową i głupią gęsią w dowolnym wieku, która nie widziała „metafizycznej” perspektywy. Ale od razu czytać „Marto-Marto” bez przecinka, jak nudna, przemądrzała księżowska piła?!!!
- Czy mówienie do mnie, ze zmarszczką na czole, „Piotrze-Piotrze”, bez tego malutkiego, maleńkiego choćby przecinka, który sprawi, że drugie „Piotrze” będzie jakieś inne, celniejsze, poprzedzone wysiłkiem znalezienia odpowiedniego tonu; czy to jest jeszcze Dobra Nowina?!!
- A gdyby On się roześmiał?!! Gdyby, krztusząc się winem i ściągając śnieżnobiały obrus ze stołu oraz pod ten stół spadając, zawołał: „Marto!!!”. I potrzebował dłuższej chwili, aby złapać oddech, aby powtórzyć jej imię, gdy wynurzał się spod poplamionego obrusa ze strączkami fasolki, której talerz nieopatrznie wcześniej strącił, a która teraz (ta fasolka) wystawała mu z uszu i nosa, i zawołał powtórnie: „Marto!!!”.
- …i Marta, ta zakompleksiona kuchta, ta brzydka stara panna, ta zrozpaczona dziewczyna, pierwszy raz w życiu się roześmiała.
- I to byłoby dobre. To musiało być dobre. Bo co to znaczy, że Bóg stał się człowiekiem?!
- Przecież „Marto-Marto!” nie służy w Ewangelii przywołaniu do porządku, jak zresztą nic w Ewangelii nie służy przywoływaniu do porządku. To przecież są Księgi Wyjścia i Wyswobodzenia. To nie może być pouczenie! Jezus nie był głupkiem! Nie był nadętym profesorem! Ani celnikiem! Ani biskupem! Musiał się śmiać, i to do rozpuku. Musiał mieć ludzkie podejście. Dlatego że prawdziwie był Bogiem, mógł zanurzyć się w człowieczeństwo w całym jego nieokiełznanym żywiole. Inaczej te dwie dzielne kobiety nie przyjmowałyby go u siebie! To musiało być mądrzejsze. Oni musieli mieć dobry ubaw! To musiał być dobry śmiech! Jakaś niesłychana mowa, której trudno sprostać. Jakieś wypowiadane w śmiechu, z czkawką, z powracającą salwą wspólnego śmiechu wspólne siedzenie w kuchni, z którego wynika, że troszczymy się i niepokoimy o wiele, a potrzeba tylko jednego.
* * *
Martę i Marię spotkamy na kartach Ewangelii jeszcze w innym miejscu, u innego ewangelisty. Wtedy wspólnie z Jezusem będą płakały. To już inna historia, ale równie intymna i tak samo po ludzku bliska.
16-10-2015
The microdermabrasion treatment here is amazing. My skin looks and feels so much smoother, and my complexion is brighter. dysport injections torrance ca
The value of journaling during recovery can be profound. houston alcoholism treatment
Embracing each step of the journey can lead to growth. IOP Program Nashville
Dziękuję :) :) :)
Piotrze, przecinek, Piotrze (he he!), dziękuję za ten tekst! Bardzo! Ksiądz otwarty na nie- powagę.
Interpretacje - świetne, mądre! Dziękuję.