O spostrzegawczości
- A co to jest? – zapytała Jaśminowa Panienka patrząc do góry.
- Końcówka rury wentylacyjnej.
- A tam obok?
- Druga końcówka.
- Nie jestem żadną końcówką, tylko początkiem – odezwała się rura.
Nie miała z tym kłopotu, bo była otwarta i dzięki temu mogła swobodnie mówić, tylko że trochę tubalnie, bo była dosyć szeroka.
- Nieprawda, to ja jestem początkiem – zaprotestowała druga, równie tubalnie.
- Nie może być dwóch początków.
- Ani dwóch końców.
- No właśnie, ty ruro.
- Zaczekajcie. Spokojnie. Tylko bez takich. Prześledzimy spokojnie wasz bieg… Kij na przykład ma dwa końce.
- Co? Kij? Czy nie jesteśmy tu przypadkiem obrażane? – zadudniły rury razem, tym razem.
- Cicho już wreszcie.
I zacząłem przyglądać się uważnie. I jeszcze uważniej. I z jednej strony. I z drugiej…
- Przecież wy jesteście jedną rurą! Jeśli zaczynam od ciebie, to kończę na tobie, a jeśli od ciebie, to na tobie. A pośrodku macie kolanko, które wychodzi na zewnątrz.
Bo to rzeczywiście była jedna rura z dwoma końcami. Albo z dwoma początkami… No i weź tu zdecyduj.
- Nie, to niemożliwe.
- Nie zgadzam się.
I wreszcie znowu razem:
- Jesteśmy jedną rurą?!
- Tak – powiedziałem. Tylko bardzo pogiętą.
- …Sam jesteś pogięty.
Nie wiem, czy dzisiejszy teatrzyk z Najmniejszej Sceny Świata będzie ładnie współgrał z dalszą częścią felietonu. Bo może będzie współgrał, tyle że nieładnie. A może dla niektórych czytelników w ogóle. W każdym razie powstał niezależnie od tego, co poniżej i nie chciałbym, żeby znalazł się ktoś, kto weźmie nasz teatrzyk za bardzo do siebie, choć przyznaję, że z drugiej strony taka możliwość bardzo mnie cieszy.
Aha. W poprzednim felietonie zapomniałem na koniec podziękować za bardzo, za co teraz za bardzo przepraszam. I z góry za bardzo dziękuję.
Ale wracając do współgrania, czyli do tego, co w mojej głowie się łączy. Choć być może tylko w mojej głowie i w mojej myśli. Czy to kwestia jakichś wyjątkowych umiejętności? Ale gdzie tam moje umiejętności? I to jeszcze wyjątkowe. Może więc kwestia uważnej obserwacji? A może prostej spostrzegawczości? Prostej? Jak dla kogo.
Kiedy zdawałem do szkoły przy Teatrze Muzycznym w Gdyni poszedłem, po raz pierwszy, na musical. To byli Nędznicy. Siedziałem w jednym z najwyżej umieszczonych rzędów, oczarowany śpiewem. Podziwiałem aktorów i chciałem być jednym z nich. No i ta muzyka. Z taśmy, bo z taśmy, myślałem sobie, ale za to jakie wspaniałe brzmienie… I dopiero przy jednej z kolejnych wizyt na widowni, kiedy usiadłem w innym miejscu, zorientowałem się, że tam był orkiestron wypełniony muzykami i cała muzyka była grana na żywo… I oto cała moja spostrzegawczość.
Ale nie jestem sam. Co prawda mój brak spostrzegawczości jest bardzo osobisty, lecz należy się rozwijać i szukać sobie podobnych, ale z szerszymi horyzontami. I zaprawdę-naprawdę, aż raźniej w takim towarzystwie.
„…wydaje mi się, że w tym całym nurcie nowego teatru, teatru artystycznego, czy jak to tam jeszcze można nazwać, zapomnieliśmy o publiczności”. I dalej spostrzeżenie, że „…publiczność nam nie przychodzi”. I jeszcze: „Już szereg rzeczy przerobiliśmy, zmieniła się estetyka polskiego teatru, gra aktorska, jest nowy sposób pisania dla sceny, ale ciągle nie umiemy do tego przekonać publiczności. A dokładnie mówiąc, zniechęciliśmy już w dużym stopniu publiczność tradycyjną, a współczesnej publiczności zbudować sobie na razie nie zdołaliśmy”.
Nie wiem, czy jest obowiązkiem podawanie źródła cytatu, ale nie przywołam tu żadnego nazwiska. Nie ma takiej potrzeby, bo to przecież felieton o spostrzegawczości. Poza tym jak zauważyliśmy: to my zapomnieliśmy, to nam nie przychodzi i to my nie umiemy. Tak więc lista byłaby bardzo długa, a właściwie powinna obejmować nas wszystkich.
Pocieszające jest to, że się jednak wreszcie zorientowaliśmy. Że nasza spostrzegawczość w końcu spostrzegła. Rozwijamy się.
Jeszcze niedawno uważaliśmy, że to dobrze, kiedy publiczność wychodzi. Wychodzenie publiczności tłumaczyliśmy sobie na plus: nasze przedstawienie porusza i to porusza do takiej głębi, że ta głębia każe nam opuścić widownię. Nie przyjmowaliśmy do wiadomości, że może to nie głębia, lecz zwykła nuda nas wywiewa… A teraz nam się okazało, że już nawet wychodzić nie ma kto.
To może chociaż coś wychodzi? Tak. Wychodzi… na to, że ta nasza współczesna publiczność jeszcze nie wie, że jest nasza. Nawet chyba nie wie jeszcze, że jest publicznością, i to w dodatku współczesną właśnie, i niezbudowaną. Ale wierzymy, że gdzieś tam jest, istnieje.
Podzielam tę wiarę, dając jej wyraz w Jaśminowym i moim teatrzyku na Najmniejszej Scenie Świata. My też przerobiliśmy estetykę naszego teatru tak, że nie ma po co i na co patrzeć. My też przerobiliśmy grę aktorską, tak że nie musimy zrozumiale wypowiadać kwestii, co zwalnia nas z okropnego obowiązku nadawania naszym wypowiedziom sensu. My też przerobiliśmy sposób pisania dla sceny tak, że scena nawet nie wie, że to dla niej piszemy.
Naszym usprawiedliwieniem wszakże jest to, że do nas przychodzić nie trzeba. A nawet nie można.
Dziękuję za bardzo.
7-11-2014