AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Opowiadania bez mgiełki. Prawda zwierciadła.

Fot. Karol Budrewicz  

„KOBIETA 1 i 2: To były siódme urodziny mojego syna.
CHŁOPAK: Weszli do mojego domu raz i…
KOBIETA 1 i 2: Uderzył mnie z pięści.
CHŁOPAK: Zlali mnie teleskopami, nie… strasznie.
KOBIETA 1 i 2: Nie wiem, co we mnie wstąpiło przez te dwanaście lat. I ja wstałam. Bij mnie tak, abyś mnie zabił, żebym więcej już nie wstała, bo następnym razem ja ciebie zabiję.
CHŁOPAK: Dziwne, bo dostawałem w głowę, dostawałem w rękę, dostawałem w nogę, nie…
KOBIETA 1 i 2: Wzięłam butelkę, zbiłam ją, ta szyjka mi została i w oko mu wsadziłam…”

Siedmioletni syn nie jest jedynym dzieckiem bohaterki dramatu dokumentalnego Marcina Zabielskiego Instrukcja montowania dzieci. Ma ich pięcioro, a najstarsza jest dwudziestoletnia córka, którą KOBIETA 1 i 2 urodziła w dzień po swoich własnych osiemnastych urodzinach. To dziecko jej ojca, który gwałcił KOBIETĘ 1 i 2 od szóstego roku życia.

Instrukcja montowania dzieci to napisana w technice verbatim sztuka, której podstawą są między innymi rozmowy z pensjonariuszkami więzienia o zaostrzonym rygorze (dwie z nich to morderczynie). Zgodnie z zasadami verbatimu Marcin nie dopisał w swym tekście ani jednego słowa odautorskiego komentarza. Jego praca jako dramaturga polegała na skomponowaniu i zredagowaniu (skreślenia) spisanych dosłownie, a więc słowo w słowo z nagrań opowieści bohaterek. (Dosłownie więc – z ich oryginalną leksyką, błędami gramatycznymi i logicznymi, próbą zaznaczenia pauz itd.)

Czym więc jest Instrukcja…? Dramatem – czyli utworem literackim? Czy jedynie dokumentem? Zwierciadłem tylko, w którym odbijają się „prawdziwie” i „dosłownie” tragiczne losy skazanych kobiet? Ale czy taki „zwierciadlany” obraz nie może być sztuką? Przecież powieści takiego – powiedzmy – Stendhala właśnie zwierciadłem miały być i do tego jeszcze mobilnym, bo przechadzającym się po gościńcu.

Więc dobrze – sztuka Zabielskiego jest zwierciadłem, ale – czy aby na pewno odbija ono Prawdę? Przecież autor nie weryfikuje wysłuchiwanych opowieści. Nie stawia swych bohaterek w krzyżowym ogniu pytań. Nie tryumfuje, gdy wikłają się w jawnych sprzecznościach. Notuje je tylko z bezdusznością smartfonowej aplikacji i pozostawia widzowi namysł nad „Prawdą” i „Istotą” tego konkretnego człowieka, jego rozbitego życia i splątanego losu. Instrukcja… jest tu w oczywisty sposób wehikułem, który ma uruchomić w widzu ten proces. (Na tym poziomie dokonuje się też, mam nadzieję, wyjaśnienie faktu, dlaczego nasze, już ponad rok trwające, zabawy ze scenicznym dokumentem prowadzimy właśnie w Instytucie Grotowskiego, twórcy idei „sztuki jako wehikułu”).

No więc dobrze – opowieść Marcina Zabielskiego: Prawda jest to, czy nieprawda? Krótko i węzłowato poprosimy.

Hmmm…

Prawda ma w dzisiejszych czasach marną, jak wiadomo, prasę i na każdym kroku musi się tłumaczyć, że jest sobą, czyli Prawdą, a nie, na przykład, wielbłądem. Panowie filozofowie wcale tu nota bene nie pomagają. Podobnie zresztą jak cała reszta tej akademickiej hałastry z antropologami, socjolingwistami, kognitywistami i psychologami głębi. Sądzę, że to jest sprawa, której bacznie powinien przyjrzeć się minister Gowin: dlaczego pełnoetatowi pracownicy nauki, których zadaniem jest przecież odnajdowanie Prawdy, przez wszystkie swoje roboczodni nie robią ostatnio nic innego, tylko od 8.00 aż do samej 16.00 mnożą wątpliwości i stawiają pytania bez odpowiedzi? Nie jestże to spisek, za którym stoją ulica i zagranica?

Pozostawmy więc kwestię Prawdy na później. Jest trudna i drażliwa. Prostsza wydaje się sprawa ze zwierciadłem.

Co się więc dzieje, gdy stajemy przed lustrem? Uwierzcie: mnóstwo przedziwnych rzeczy! Zwierciadła, jakie niektórzy umieszczają nad swymi łóżkami, niejedno zapewne widziały...

Gdy ja na przykład spoglądam rankiem w lustro, to natychmiast z jakiegoś, cholera, automatu zaczynam robić miny. Nieraz to nawet nie chcę robić a – diabli nadali! – robię. Czuję się wtedy jak to dziecko opisane przez Lacana, które gdzieś między szóstym, a osiemnastym miesiącem życia zauważa po raz pierwszy swoje odbicie. (Mit o Narcyzie jest przesłanką, że do tego „zauważenia” dochodziło również przed wynalezieniem zwierciadła.)

Pacholę owo reaguje wówczas, zupełnie jak kotek albo mały szympans, przerażeniem: oto nagle i niespodziewanie pojawił się przed nim – Ktoś. Obcy. Może Wróg? Z czasem i mały człowiek, i mały szympans odkrywają istotę tej zwierciadlanej sztuczki. I wtedy dzieje się rzecz dziwna: szympansiątko traci zainteresowanie lustrem i zajmuje się czymś realnym, choćby jedzeniem bananów, zaś ludzkie dziecko – zaczyna stroić do lustra miny. Ciekawe są konsekwencje owych nieświadomych wyborów. Dwa małe ssaki, których rozwój przebiegał aż do „stadium zwierciadła” w podobnym tempie, zaczynają się teraz coraz bardziej od siebie różnić, gdyż rozwój ludzkiego dziecka od spotkania ze swym odbiciem gwałtownie przyspiesza.

Szympansiątko wykazuje się zdrowym rozsądkiem: to, co zobaczyłem, nie jest niczym realnym, to zniknie, gdy odejdę na bok. W dziecku tego rozsądku nie ma za grosz: nie może oderwać oczu od świata lustrzanych odbić. Mizdrzy się, strzela minki, ale dzięki temu po raz pierwszy postrzega swoje ciało jako całość. Tu, w tym momencie, zaczyna się rozwój świadomości własnej podmiotowości. Ja jestem tym, co widzę tam. Co więcej: ja mogę nad „tym tam” panować. Oto przyszło mi do głowy coś (co potem nazwę myślą, a teraz jest jakimś niejasnym pragnieniem, impulsem), żeby chwycić się palcami za nos i – bardzo proszę – robię to.

Zwierciadła dają nam poczucie mocy. Robimy te swoje minki, a niematerialne lustrzane odbicia upewniają nas służalczym szeptem, że właśnie osiągnęliśmy Powagę, Piękno, Władczość, Królewskość i tym podobne pożądane abstrakcje. Tyle że ta wyobrażeniowa władza nad własnym ciałem, na którą pozwala doświadczenie odbicia, jest przedwczesna, względem rzeczywistej władzy. Dziecko, które krzepi się swym odbiciem pełnym Mocy, jeszcze jej nie posiada, o czym przekona się boleśnie, gdy tylko coś spsoci.

Ważne jest to, że, jak pisze Eco, „lustro jest zjawiskiem-progiem, które wytycza granicę między wyobrażeniowym a symbolicznym”. Wydaje się, że to chwila, w której rodzi się nasza kultura. Niejasne pragnienia, lęki i egzystencjalne głody tworzą symbole i abstrakcje, które staną się naszymi życiowymi drogowskazami. Bo jesteśmy chyba trochę jak ów baron Münchhausen, który sam, ciągnąc się za włosy, ratuje się z bagna. Co tu jest prawdą, a co urojonym odbiciem? Żyjemy, kierując się złudnymi nadziejami, które czasem jakimś cudem nam się spełniają. Ale częściej nie.

Do jakiej więc prawdy miałby dążyć Marcin Zabielski, jakie otchłanie i tajemnice ujawniać swymi podstępnymi pytaniami? Wszystko wydaje się leżeć na wierzchu w lekko bełkotliwej, pełnej sprzeczności opowieści jego bohaterek i bohaterów.

Znów Eco: „Lustro nie «tłumaczy». Beznamiętnie rejestruje to, co weń uderza. Mówi prawdę w sposób nieludzki, o czym wie ten, kto – przed lustrem – traci złudzenia co do swojego wyglądu. Mózg interpretuje obraz na siatkówce, lustro nie interpretuje przedmiotów. To właśnie owa niewzruszona, zwierzęca, nieludzka natura zwierciadeł pozwala nam pokładać w nich zaufanie”.
O tym, jakie są konsekwencje powyższych spostrzeżeń dla naszej praktyki scenicznej, napiszę w następnym felietonie.

30-01-2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany grzegorz
    grzegorz 2019-02-02   12:05:10
    Cytuj

    Czekam na obiecaną cześć dalszą. i pozdrawiam pana profesora.