AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Palenie zabija – daj mu popalić

Fot. Karol Budrewicz  

I
W dzieciństwie prowadzano mnie oczywiście na przedstawienia lalkowe, później z rodzicami chadzałem na klasykę do Polskiego i – częściej, zgodnie ze zwyczajami poznańskiego mieszczaństwa – do Opery. Miałem pewnie z 16 lat, gdy z licealnymi kolegami, z którymi popalałem ćmiki w szkolnym kiblu, trafiłem na przedstawienie, które zmieniło mi ogląd teatru, okazało się doświadczeniem fundamentalnym. Na scenie monologował klasycznie, lekko przynudzając, słynny aktor. W pewnym momencie zapalił papierosa. W kontrowym świetle dym owinął się wokół jego głowy, zakręcił sensami słów, odgrywanym emocjom nadał nieoczekiwaną prawdziwość. I wtedy właśnie zacząłem rozumieć, że istnieje dziwne zjawisko „teatralności”, wyłom w dostępnym na co dzień oglądzie i rozumieniu świata.

II
W epoce zwanej „późnym Gomułką”, kiedy zaczynałem moją życiową przygodę z teatrem, aż po schyłek i upadek „realnego socjalizmu” palili prawie wszyscy i wszędzie: nauczyciele na korytarzach szkolnych, studenci na korytarzach uniwersyteckich, urzędnicy i petenci w biurach, pacjenci i personel medyczny w szpitalach, towarzysze w komitetach, księża na probostwach, klienci restauracji, bywalcy klubów, podróżni w pociągach, pekaesach i w samolotach; w komisariatach milicjant i przesłuchiwany złodziejaszek, ubek i odmawiający zeznań opozycjonista dzielili popielniczkę; palono w mieszczańskich kamienicach, w betonowych klatkach w blokach, w wiejskich chatach; w towarzystwie kobiet w ciąży, małych dzieci i chorych, których wypadło nawiedzić; w teatrach najbardziej szykowne sale dostępne publiczności nosiły dumną nazwę PALARNI. Nie wypadało palić w kościołach, także na stacjach benzynowych i w kinach (z powodu przesądów przeciwpożarowych).

W teatrach do niedawna wyróżniano reżysera, stawiając mu na czas prób na widowni wypełnione w połowie wodą wiadro na niedopałki –  przedziwny i ohydny atrybut najwyższej estetycznej władzy artysty.

Bogactwa woni i smaków tego, co wówczas, w ubiegłym wieku, zwano papierosami, nie da się dziś opisać – brakuje współczesnych doświadczeń, do których można dawne doznania odnieść. Słowa: sport, popularny, żeglarz, mazur, płaski, mocny, ekstra mocny (ach, bez filtra!), damski, wrocławski, radomski (po 1976 roku zwany przez lud „komitetem”), wawel i belweder znaczą dziś zupełnie coś innego niż niegdyś, właściwie nic już nie znaczą. Jeśli uwzględnimy przy tym jakość papierosów dawnych czasów, to z punktu widzenia najnowszej wiedzy medycznej wypadnie skonstatować, że każdy z dzisiejszych +60-latków, bez względu na to, czy czynnie truł siebie i innych, czy pochłaniał trujące opary biernie, jest od dawna martwy. Jeśli ktoś wierzy, że medycyna jest nauką ścisłą, musi przyjąć, że czyta teraz list zza grobu.

III
Na Zachodzie, zwanym wówczas w naszych stronach „zgniłym”, było zresztą podobnie. Może nawet gorzej! Pamiętam włoskie kina, w których dym kłębiący się przed ekranem tworzył efekt pre-3D. Pamiętam atmosferę amsterdamskich knajp i klubów, gdzie gorzki zaduch papierosów mieszał się ze słodkim zapachem marihuany, pamiętam nasycone gauloises’ami powietrze paryskich kawiarni i warstwy petów mieszanych z trocinami na posadzkach hiszpańskich barów. Przeżyłem coś w rodzaju świętej zgrozy, widząc ekipę remontową z papierosami w ustach we włoskiej katedrze (ciężka praca zawiesza celebrację sacrum); potem na Sardynii pewien palacz, kryjąc się za kościelnym filarem wyznał mi, że z ołtarza Pan Bóg go w tym miejscu nie widzi, o obrazie świętości nie można więc mówić.

IV
I pamiętam ten dzień, ten szary i zimny pierwszy wtorek po 15 listopada roku 2010, gdy z widowni zniknął atrybut reżyserskiej władzy: wiadro z wodą, w której rozkładały się niedopałki, a w pomieszczeniu zwanym wczoraj palarnią pojawił się napis „Zakaz palenia”. W czasie przerwy w próbie znaleźliśmy się w gronie zagubionych nałogowców pod drzwiami teatru, na zimnym i wilgotnym wietrze. Paliliśmy w milczeniu, osłaniając marznącymi rękoma nasze papierosy.
- Piździ – warknął któryś.
- I tak już będzie zawsze – dodał złowieszczo inny.

V
Złe wróżby się spełniają. Raz jako farsa, innym razem jako irytująca upierdliwość.

Farsę przeżyłem w parę tygodni po owym wietrznym wtorku. W ciepłych i luksusowych pomieszczeniach Opery Narodowej, gdzie polityka, czwarta władza i tzw. świat sztuki celebrowały namaszczanie artystów „młodych zdolnych” na „wybitnych”. Najpierw artyści obu płci na scenie w paru słowach manifestowali niechęć do uroczystości i politycznych kapłanów, potem z rąk tych ostatnich skwapliwie przejmowali koperty z cennymi czekami, by wreszcie spotkać się – przynajmniej w męskim, profesjonalnie mieszanym gronie – w podziemiach, przy pisuarach, w toaletach wypełnionych papierosowym dymem. W ów czas, bezpośrednio po wprowadzeniu antynikotynowych restrykcji, większość teatralnych toalet nie posiadała jeszcze powszechnego dziś tytoniowego monitoringu. Sejmowi samokastraci, słudzy Państwa i Durnego Prawa, dumni laureaci, zawiedzeni nominowani, których ominął zaszczyt, dziennikarze i krytycy różnych koterii szczebiotali radośnie złączeni atmosferą zrozumienia wspólnej ludzkiej słabości.

Wyszedłem palić na zewnątrz. Piździło.

VI
Dziś nas, palaczy, zwalczają w sposób upierdliwy i za pomocą wyuzdanej technologii. Wszędzie. W teatrach aktorzy i pracownicy techniczni kryją się w kątach na szczytach schodów na strych, pod schodami do piwnicy, w pozostawionym bez czujnika przedsionku damskiej garderoby; legendarny aktor „na którego chodzą” tysiące do teatru i miliony do kina, ukrywa się z papierosem w trzeciej kabinie toalety, pod otwartym oknem… Jakoś sobie radzi. Jak inni koledzy z teatru, nie ma poczucia, że zrabowano mu ludzką godność. 

W teatralnych pokojach gościnnych gorliwi administratorzy kazali poinstalować czujniki antypapierosowe, dotkliwie ingerując w intymność i działania twórcze zapraszanych do współpracy artystów – często przecież powiązane z osobistymi tytoniowymi rytuałami czy choćby odruchami. Organizatorzy festiwali teatralnych bezwstydnie zsyłają wszystkich uczestników do hoteli, gdzie dowolność chlania jest całkowita, a zakaz palenia bezwzględny. Dodajmy do tego inne miejsca, gdzie nie wolno palić: wszystkie budynki publiczne, transport, także ten najbardziej zasyfiony i jego otoczenie, wszystkie rodzaje knajp, zakłady produkcyjne wszystkich branż, wszystko, co jest zadaszone, nawet wiaty przystanków w szczerym polu, gdzie stają dwa busy na dobę, plaże, leśne drogi… Doprawdy, żyjemy w kraju swobód! Szanowni niepalący, spróbujcie zrozumieć, jak dalece my wszyscy, niewolnicy nałogu, który i tak wydziera z nas masę kasy, jesteśmy sekowani i prześladowani. Powiedzmy sobie otwarcie i bez żartów: to jest – dokonywana jawnie i w majestacie prawnego bubla, wśród poprawnościowego szczebiotu – segregacja, dyskryminacja pozornie równych obywateli, rodzaj apartheidu, codzienne pozbawianie godności i ograniczanie swobody ekspresji znaczącej, wielomilionowej mniejszości.

VII
Nie domagam się powrotu do poprzedniego stanu rzeczy. Wiem dobrze, ile przyjemności życia odebrał wam, drodzy niepalący, smród naszych papierosów. Tak, wiem: każdy papieros szkodzi! Przynajmniej tak samo, jak pół godziny twojej, niepalący przyjacielu, radosnej jazdy rowerem przez miasto w pogodny dzień, gdy powietrze nasycone jest szczególniej niewidocznymi pyłkami chemikaliów i trucizn z rur wydechowych samochodów. Zdaję sobie sprawę z tego, że – jakby to powiedzieć – zaczadzenie wielu palaczy prowadziło do międzyludzkich nadużyć, ba, zbrodni. Byli tacy, co za papierosa stawali się więziennymi donosicielami, ba, w lagrach i w łagrach zdarzało się, że więzień dręczył współwięźnia na śmierć, by przypodobać się dysponującej papierosową nagrodą straży. Choć i niepalący czasami włączają się w tworzenie podobnych zależności.

Opowiadano mi o pewnym zakładzie odwykowym dla alkoholików, gdzie personel (w większości żeński, w większości niepalący) za każde dyscyplinarne wykroczenie indywidualnego pensjonariusza karał wszystkich zamknięciem zakratowanych drzwi do palarni. W efekcie kolektyw poddawanych kuracji wymierzał niezdyscyplinowanym karę zwaną „zdrowy wpierdol”. Akt ten stawał się podstawą łaskawego otwarcia drzwi. Ten „zakład opiekuńczy” budzi oczywiście grozę w delirycznym środowisku. Podobno kierowani tam sądownie alkoholicy dokonują okrutnych samookaleczeń, by uniknąć… leczenia. Zresztą… lepiej nie wierzcie w tę historię, opowiadaną mi przez alkoholika. A może to przywidzenia mojego oszołomionego dymem papierosowym mózgu?

VIII
Z punktu widzenia interesów państwa zwalczanie tytoniowego nałogu jest poza wszelką logiką. Cena każdego papierosa to głównie podatek. Jeżeli palacze żyją krócej, to znaczy że krócej korzystają z deficytowego systemu opieki zdrowotnej i – przede wszystkim – krótko pobierają emeryturę. Nieszczęściem budżetu państwa nie jest nałogowiec odchodzący w zaświaty po gwałtownej i okrutnej chorobie w dwa lata po przejściu na emeryturę, lecz osobnik, który dzięki wszelkim rodzajom heroicznej abstynencji dociąga setki, z czego ostatnich 15-20 lat w ośrodku opieki pod ramię z Demencją lub Alzheimerem .

Czemu więc aparat państwowy wkłada tyle absurdalnego wysiłku w ściganie palaczy?

Odpowiedź jest prosta. Aparat państwowy może się rozrastać tylko wtedy, gdy zawłaszcza pod kontrolę wciąż szerszy zakres różnych społecznych aktywności. Nikogo nie dziwi, że uwalniając rynek, Państwo rozbudowuje systemy kontroli i represji skarbowej. Mniej oczywista jest konstatacja, że państwo zmuszone do tolerowania weekendowych ekscesów w wielkich miastach rekompensuje sobie utratę tej kompetencji, sadzając do więzień 10 tysięcy wiejskich cyklistów, a pozbawienie uprawnień cenzorskich odbija sobie polowaniem na palaczy tytoniu i konopi.

IX
Tymczasem krucjata w imię powszechnego zdrowia rozszerza się. Z Ameryki napływają wezwania, by w filmach nie pokazywać palaczy nawet w postaciach gangsterów, politycznych zbrodniarzy i degeneratów. Oczywiście nadal dozwolona będzie apologia żarcia w fast foodach, pościgi samochodowe na ulicach z rozjeżdżaniem przechodniów, wieńczone efektownym pożarem, intymne strzelanie w głowę i zbiorowe rozwałki dużym kalibrem, tortury fizyczne i psychiczne. Papieros nie!

Podobno pomysł jakiś entuzjasta propaguje już w Strasburgu; niebawem zapewne polscy katoliccy patrioci pospołu z liberałami, którzy kochają nieliberalne zakazy, i tzw. lewicą ideę wcielą w czyn. Przyszłe pokolenia klasyki filmowej szukać będą na internetowych śmietnikach w działach moralnych trucizn, wśród pornosów.

X
Z Adamem umówiłem się w nowo otwartej kawiarni. Przez kilka klaustrofobicznych klitek, w których emeryci w płaszczach, młodzież studencka w kurtkach i jakiś hipster z laptopem z wysokich kubków sączyli caffe latte, przechodziło się do przestronnej i wysokiej sali dla palących. Zza ogromnych okien szerokimi snopami wpadało światło, w którym wił się błękitnawy dymek, stoliki i fotele rozstawiono rzadko, kawę podawano w porcelanowych filiżankach.

Wzięliśmy też po kieliszku koniaku.

- Z dnia na dzień polityka przestała mnie interesować – wyznał Adam, zapalając papierosa – Rzuciłem, jak wiesz, „Gazetę” i postanowiłem zająć się zbawieniem duszy. A ponieważ polski Kościół Rydzyków, Michalików i Gądeckich, z zacietrzewieniem uprawiających doczesne i zaściankowe gierki polityczne, jest, jaki jest, i z pewnością nie da się w nim znaleźć dróg do wieczności w wymiarze uniwersalnym, szukam zbawienia przez sztukę. I mam poczucie, że znajduję te drogi w niektórych przedstawieniach.
- Zaskoczyłeś mnie – powiedziałem. – To ciekawy problem. Jeśli widz przez teatr może wejść do Królestwa, to twórca przedstawienia automatycznie powinien zostać też zbawiony?

Popatrzyłem w okno przez błękitne powietrze kawiarni, pomyślałem o tym, że na zewnątrz piździ i o czyśćcowych duszach nad caffe latte w przedsionku…

XI
Śnijmy; byle do wiosny.

18-02-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (4)
  • Użytkownik niezalogowany Palębolubię
    Palębolubię 2015-02-21   15:09:20
    Cytuj

    Tak właśnie to widzę. Zamiast dręczenia palaczy (zgadzam się, że zupełnie nielogicznego z punktu widzenia gospodarki) należałoby udostępniać gdzie tylko się da klimatyzowane palarnie np. na ostatnich piętrach, czy jakichś narożnych pomieszczeniach, z solidnie działającą klimatyzacją. Byłoby to znacznie tańsze i bezpieczniejsze (BHP) niż skryte i nerwowe kopcenie w kiblach, piwnicach, magazynkach czy na chodniku przed wejściem do biura. O palaczy powinno się dbać, bo tak jak to autor pięknie i dowcipnie zauważa, palacz zasila Skarb Państwa, zasiła przemysł tytonowy, szybko umiera więc emerytury nie pobiera zbyt długo, a jeśli się leczy to statystycznie tak samo długo jak niepalacz.

  • Użytkownik niezalogowany Leon Miklosik
    Leon Miklosik 2015-02-20   20:49:31
    Cytuj

    Świetne! Gratuluję! Pozdrawiam.

  • Użytkownik niezalogowany andrzej
    andrzej 2015-02-20   13:30:15
    Cytuj

    Akademia Teatralna miała palarnię - mały, piwniczny pokoik bez okna, ale z maszyną filtrującą powietrze. Oczywiście maszyna działała tak, że jej efektów nie było widać, ale była. Maszyna się zepsuła - palarnię zamknięto. Proste.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-02-19   09:55:29
    Cytuj

    jeśli nie wodzi na pokuszenie (lub ministerialną dotację) www.jacekrzysztof.blog.onet.pl