Patriotyzm w czasach zarazy
(Uwaga, tekst jest przeznaczony dla ludzi dorosłych, posiadających co najmniej średni iloraz inteligencji – jak autor – ale mających minimalne poczucie humoru i przede wszystkim praktykujących teatr, cokolwiek to znaczy. Ważne, żeby byli praktykami i umieli nie tylko wyobrazić sobie, ale i przeprowadzić proponowane manewry patriotyczne.)
Skończyły się wakacje, zaczyna się szkoła, wracamy do pracy na pełnych obrotach, ożywa aktywność publiczna, kulturalna i społeczna. Proponuję Państwu przeprowadzenie w miejscach publicznych: szkołach, uniwersytetach, placach zabaw i w domowych zaciszach serii działań, które mogłyby nosić nazwę manewrów patriotycznych.
Ten tytuł zapożyczam (bez zezwolenia) od Pawła Passiniego, który w Łodzi w latach 2007-2009 przeprowadził z Pawłem Korbusem i Teatrem Chorea cykl jedenastu działań performatywno-teatralnych w przestrzeniach miasta. Nazywało się to właśnie „Manewry patriotyczne”. Te fantastyczne happeningi, performance i koncerty przywoływały wielkie nazwiska, jak Wyspiański, Chopin, Tuwim, Norwid, Gombrowicz czy Lutosławski, i wpisywały ich twórczość w ulice miasta za pomocą przemarszów, instalacji, śpiewów, recytacji i tańca. Do tej pory mam przed oczami transatlantyk Gombrowicza, który zbudowaliśmy w Fabryce Sztuki na Tymienieckiego i który zatonął w drodze do Nowego Jorku zaraz po zwodowaniu w stawie, w parku na tyłach Białej Fabryki. Na nic zdało się poświęcenie Pawła Passiniego i Pawła Korbusa, rzucających się do wody na ratunek.
Moja propozycja dotyczy jednak czegoś innego. To, co chciałbym zadać, nie ma tej lekkości bytu, poziomu abstrakcji i dystansu. Dotyczy ćwiczenia indywidualnego w reagowaniu na sytuacje niekomfortowe, żenujące i społecznie podejrzane.
Nie jest trudno uprawiać kulturę historyczną, dużo trudniej uprawiać kulturę osobistą. Do historycznej wystarczy się podłączyć, spenetrować przeszłość i wybrać bohaterów na naszą miarę i nasze potrzeby. Dużo trudniej ćwiczyć to, co jest teraz lub co ma być za chwilę. Ćwiczyć dokonywanie wyborów. Własnych, a nie tłumu. Według własnych wartości, a nie wartości zapożyczanych czy narzucanych. Bo w ekstremalnych sytuacjach decyzję podejmuje się samemu.
Raz na tydzień należy przeprowadzić manewry patriotyczne dotyczące samego siebie, a raz na miesiąc akcję grupową, miejską lub wiejską pod tym samym tytułem. Manewry patriotyczne, które proponuję:
1. Na jednym piętrze w szkole kładziemy Żyda. Obok karteczkę: „Można kopnąć za darmo”. Gdyby nikt ze znajomych Izraelitów nie chciał wziąć udziału w takich manewrach, można przebrać ucznia (pejsy, jarmułka itp.). Następnego dnia (albo na innym piętrze szkoły czy uniwersytetu) można powtórzyć ten manewr z Arabem, potem z gejem i na końcu z Polakiem z Londynu. Zmiany miejsca i czasu wydłużają manewry i je urozmaicają. Jeżeli jest obawa interwencji określonych władz czy właścicieli obiektu, można też zaryzykować zintensyfikowanie manewrów i położyć czy posadzić ich wszystkich obok siebie naraz. W takiej sytuacji jednak nie mamy gwarancji, że manewry zostaną do końca utrzymane pod kontrolą. Gdyby był kłopot z wolontariatem (jest to w końcu nietypowa i wymagająca funkcja), to w ostateczności ludzi można zastąpić kukłami, ale to nie to samo. Propozycja czegoś za darmo i społeczne przyzwolenie są naprawdę kuszące, odmowa wymaga dużego wysiłku i codziennego ćwiczenia umysłu oraz mocno naprężonego muskułu woli, jak nazywał to Grotowski.
2. W parku lub pasażu handlowym umieszczamy osobę z pudełkiem z napisem: „Zbieram na uchodźców z Syrii”. Ciekawszy efekt (trudniejszy poziom manewrów) będzie, gdy ta osoba zostanie ubrana dość niechlujnie. Kolejny poziom: gdy będzie zbierała pieniądze przy placu zabaw pełnym dzieci. Wtedy jednak należy zapewnić tej osobie dyskretną ochronę i apteczkę.
3. Przed klubem sportowym lub stacją metra sadzamy żebraka z karteczką „przeszedłem na islam – pomóżcie mi”.
W każdym wypadku w manewrach powinna brać udział grupa uczestników i grupa obserwatorów. Po to, aby przeprowadzić rzetelną analizę całości wydarzenia. Dlaczego kopnąłem, dlaczego nie kopnąłem, kogo naprawdę chciałem kopnąć, a kogo kopnąłem. Nie mówiąc o najtrudniejszym pytaniu: kogo kopałem w sobie…
Tego, co tu napisałem, nie będzie czytał ani żaden narodowiec, ani faszysta, ksenofob czy inny wystraszony. Najprawdopodobniej będą to czytać ludzie tacy jak ja. Więc pytanie: po co to pisać, skoro tacy jak ja to wiedzą.
Po to, żeby zareagować, gdy profesor uniwersytetu lub ktokolwiek inny zostaje pobity, bo mówi w obcym języku przy jakimś psycholu firmującym swoją agresję hasłem „prawdziwy Polak”. Po to żeby zareagować na tchórzostwo i podłość motorniczego, który wyrzuca pobitego profesora z tramwaju. Bo jak nie zaczniemy reagować, to byle menel-patriota będzie w końcu zaglądać nam do majtek, żeby sprawdzić, czy nie jesteśmy obrzezani.
Jest jeszcze jedno ćwiczenie. Sprowadza się do testu na „prawdziwego Polaka”. Jest dość kosztowne i trzeba mieć do tego sponsora lub rządowe laboratorium. Zbieramy grupę ochotników deklarujących się jako „prawdziwi Polacy”. Motywacją dla nich jest obietnica, że po przejściu testu dostają certyfikat Prawdziwego Polaka. Przeprowadzamy na tej grupie testy DNA i określamy rzeczywiste, rdzenne pochodzenie przodków każdego ochotnika. Najtrudniejsze byłoby ustalenie obszaru pochodzenia definiowanego jako Polska. Czy to Polska Chrobrego, Jagiellonów, Księstwa Warszawskiego, międzywojenna czy od morza do morza? Z podobnych badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii wynika, że tylko 50% uczestników było tymi, za których się uważali. Reszta to Afryka, Kaukaz, Syberia, Iran, Turcja itd. Gdyby takie badania były obowiązkowe dla wszystkich patriotów, mielibyśmy gwarancję realnej reprezentacji, a nie sytuację podszywania się, chciejstwa, leczenia kompleksów i klęsk życiowych. Nie wystarczyłoby czuć się Polakiem i patriotą, trzeba by było nim być naprawdę i mieć na to papier.
***
Trudno się nie zgodzić, że większość z nas nosi w sobie głębokie przekonanie, że nie zasłużyliśmy na to, co się dzieje teraz na świecie. Mamy poczucie niesprawiedliwości wymieszanej z bezradnością, które najchętniej zamieniamy w agresję. Ale może lepiej byłoby zapytać, czym zasłużyliśmy na taki obraz człowieka, tego najwyższego etapu ewolucji, jedną ręką sięgającego po nieśmiertelność dzięki użyciu najnowszych technologii, drugą zabijającego codziennie tysiące innych istnień, a trzecią modlącego się głęboko jak nigdy dotąd (ponieważ człowiek ma tylko dwie ręce, wykonuje naraz najwyżej dwie z wymienionych czynności).
W dzisiejszych czasach, tu u nas, kiedy żyjemy w miarę spokojnie, nie ma bezpośredniego zagrożenia, nie musimy się ukrywać ani uciekać, nie ma wojny i nie ma wroga, którego trzeba zabijać, nie musimy walczyć o niepodległość naszej ojczyzny – to jest właśnie dobry czas, żeby poćwiczyć to, co nazywamy patriotyzmem. Szczególnie teraz, gdy pod łopotem flag co i raz budzi się w nas agresja, nietolerancja i strach przed takimi samymi jak my, ale obcymi.
Patriotyzm – to słowo w warunkach dzisiejszych jest dość trudne do zdefiniowania, tym bardziej że (nad)używane na różne sposoby, codziennie, przez wszystkich, którzy chcą być ważni. Patriotyzm to nie jest (tylko) stawianie pomników, zwoływanie na akademię na cześć czy czytanie historii narodu lub rekonstrukcje dramatycznych wydarzeń. Patriotyzm to rodzaj praktyki w czasach wolności, w czasach, w których posługujemy się innymi narzędziami i technikami niż w czasach wojny czy utraty niepodległości. Słowa „ojczyzna” nie nadużywa się, gdy Ona jest i nie krzyczy: pomocy! W takich momentach wspominam swojego ojca. Mimo że buntowałem się przeciwko niemu przez ponad połowę mojego dorosłego życia, to teraz staje się ważniejszy niż myślałem.
Mój ojciec jako student należał do organizacji, która nazywała się YMCA (chrześcijańska młodzieżowa organizacja pojawiła się w Polsce wraz z armią Hallera w 1919 roku). Niektóre jej odmiany miały charakter paramilitarny. Mówiło się o niej „kuźnia prawdziwych patriotów”. Ojciec opowiadał, że chłopcy, którzy tam się spotykali, ćwiczyli tężyznę ciała i ducha. Nie krzyczeli „Polska, Polska”, bo Polska już była. Wszędzie dookoła. Jeżeli coś jest oczywiste, to się tego nie krzyczy. Na swoich spotkaniach dwa razy w tygodniu nie uczyli się, jak zabijać wroga, nie przebierali się w mundury, nie robili sobie egzaminów z patriotyzmu i historycznej wiedzy o wielkości narodu, ale ćwiczyli to, co on nazywał tężyzną ducha i ciała, ćwiczyli praktyczne umiejętności i inteligencję. Uczyli się odpowiedzialności, pilnowali się w dotrzymywaniu słowa, wszystkiego tego, co przed wojną nazywało się byciem przyzwoitym człowiekiem. To znaczy takim, na którym można polegać niezależnie od okoliczności przyrody. Takim, który ma odwagę mówić to, co myśli, i do którego dobro wspólne jest ważniejsze niż własny interes. Nie ćwiczyli nigdy przemocy, uczyli się, jak pomagać, nie szukali wroga, ale przyjaciół. Ktoś, kto zachował się podle lub łamał prawo czy wspólne zasady, był wykluczany bez prawa powrotu. Nie machali chorągwiami i nie wykrzykiwali wielkich słów. To te chłopaki sprawdzały się potem w Powstaniu Warszawskim. W czasach wojny, w obozach koncentracyjnych, potem w czasie terroru komunizmu potrafili wszystko godnie przeżyć, a jeśli nie potrafili, przynajmniej zachowali się przyzwoicie. Dzisiejsza praktyka patriotyzmu polegałaby na ćwiczeniu tej przyzwoitości w sobie. Szczególnie gdy można mówić wszystko i jest się sytym. Czy zauważyliście, że sytością jest dużo trudniej się dzielić niż głodem? Głód zawsze można podzielić na pół i tę resztkę oddać.
***
W ostatnich miesiącach wzrosły bardzo podaż i popyt na działania parateatralne pod nazwą rekonstrukcje. Grupy rekonstrukcyjne zaczynają się formalizować. Stają się zespołami od spraw bohaterskich wydarzeń naszego narodu i jego wrogów. Grup jest coraz więcej i zaczynają konkurować między sobą. Pojawiły się już niezłe pieniądze na takie inscenizacje. Każda grupa chce oprócz kostiumów i rekwizytów, robionych współcześnie, mieć coś prawdziwego z tamtych czasów, jakiś dowód autentyczności, amulet lub talizman, gadżet, relikwię.
I mamy nagle kilkadziesiąt tysięcy urządzeń wykrywających metal i dziesiątki przedsiębiorczych działaczy, którzy jak hieny cmentarne jeżdżą po polskich lasach i wyszukują mogiły partyzantów i żołnierzy. Rozgrzebują groby: kości i czaszki niepotrzebne, sprzączki, guziki i klamry od pasów – jak najbardziej. Idą te gadżety za ciężkie pieniądze, a grupy rekonstrukcyjne mają poczucie, że nie odstawiają lipy, że mają swoje amulety nadające wydarzeniu znamię prawdy. Historycy w MKiDN są bezradni – nie wiadomo, co z tym zrobić. Jedną, dwie grupy hien da się namierzyć, ale setki? To nie są incydenty, w polskich lasach można obecnie znaleźć tysiące rozgrzebanych grobów z porozrzucanymi ludzkimi szczątkami.
Prawdziwi patrioci są wygrzebywani z ziemi, bo musimy z nich mieć coś autentycznego dla siebie. Ale ich było dużo mniej niż nas i nie dla wszystkich niestety wystarczy. Dawniej relikwiami były kości i włosy, dziś są sprzączki i guziki. Polska Walcząca była znakiem, za którego pisanie groziła śmierć. Dziś przyklejają ten znak na co drugiej bryce, zbijają forsę na T-shirtach z nim, trafia nawet na kije bejsbolowe (do bicia Niemca czy każdego nie-Polaka?).
Patriotyzm przez zwykłe „p” nie sprowadza się do gadżetów ani krzyku w tłumie. To praca nad sobą i myślenie. To umiejętność oceny i wyboru. Moja genialna nauczycielka historii Anna Radziwiłł w liceum Lelewela w Warszawie postawiła nam kiedyś takie zadanie: kto udowodni, że w Polsce przedwojennej był faszyzm, dostanie piątkę. Kto udowodni, że w Polsce przedwojennej nie było faszyzmu, też dostanie piątkę. W czasach wolności to bardzo trudna sprawa. Można łatwo rozbudzić demony, których nie sposób później okiełznać. A już widać, jak ten dżin wypuszczony z butelki szaleje, to w Bydgoszczy, to w Gdańsku, to w Lublinie.
Patriotyzm to nasza tożsamość, która wyznacza kierunek i buduje nas od dzieciństwa do śmierci. Dlatego gdy w 2007 roku minister edukacji zgłosił pomysł, żeby wycofać Tuwima i Brzechwę z lektur szkolnych (bo panowie poeci mają podejrzane pochodzenie), Passini zarządził Manewry w łódzkim zoo po nazwą Ręce precz od naszych bajek – i czytaliśmy zwierzętom bajki, na których większość z nas się wychowywała.
Czy to, co proponuję Państwu, ma coś wspólnego z patriotyzmem? Chodzi tu nie o patriotyzm okolicznościowy, ale patriotyzm codzienności. Pomyślcie i napiszcie. Trzy najlepsze odpowiedzi na to pytanie będą nagrodzone katalogiem Manewry patriotyczne Pawła Passiniego, opisującym Manewry Patriotyczne w Łodzi w latach 2007-2009.
14-09-2016
Patriotyzm to też, może przede wszystkim, mówienie prawdy. Że w Polsce jest źle. Że w Polsce jest dobrze. Że w Polsce było gorzej - kiedy, lepiej - kiedy. Że mam problem: z czarnym, bo czarny, Żydem, bo nie Polak i żydem, bo nie katolik. Z nastolatkiem z ONR, bo nie widzi człowieka w człowieku, z ważnym politykiem, bo widzi w człowieku - nadczłowieka. Patriotyzm codzienny to mówienie prawdy - głośno. I we własnym imieniu. I odpowiadanie na czyjąś prawdę swoją prawdą, zawsze jako "ja" i "ty", a nie "my" i "wy". Z takiego mówienia rodzi się rozmowa. Z rozmowy - dialog, z dialogu - szacunek. A we wzajemnym szacunku, nawet bez zrozumienia - zdrowe społeczeństwo zdrowych patriotów, takich codziennych, mówiących sobie wzajem dzień dobry niezależnie od koloru oczu czy koszulki.
Nie. Licentia poetica czy "dramatica" wiele tłumaczy, ale ten... felieton stawia tezy pozornie słuszne. Nie będę punktować akapit po akapicie. Tylko cztery uwagi. A może w pierwszym "manewrze" użyć osobnika z napisem "Teściowa"? Hm? Oraz: Obrzezanie jest Znakiem, czy nie jest? Hm? Oraz: Trzeba być Polakiem (krwi różnej) żeby pojmować na czym polega polskość, tożsamość mieszkańca kraju, który na mapie granice od zawsze miał ulotne. Oraz: Bez tożsamości nie sposób żyć. Ludzka tożsamość nie istnieje bez wspólnoty. Dlaczego tożsamość typu "jestem artystą internacjonałem" ma być lepsza od "jestem Polakiem z sandomierskiego, jak mój dziad i pradziad"?
Dlaczego bajki Tuwima i Brzechwy czytaliście w ZOO zwierzętom? Zrozumiały? Czy np. lwy i tygrysy stały s - dzięki temu efekciarskiemu reżyserowi - jaroszami lub zgodnie z politpoprawnością - weganami? Lew weganem toż to legwan! PS. Patriotyzm to robić porządnie,dobrze i uczciwie to co do Ciebie należy,bez hohsztaplerki. A incydenty pobicia zawsze síę zdarzały i zdarzać się będą. Gdyby, nie daj Boże, przyszła wojna to kto pierwszy pójdzie jej bronić? Zwolennik multi-kulti czy kibol?
Dlaczego bajki Tuwima i Brzechwy czytaliście w ZOO zwierzętom? Zrozumiały? Czy np. lwy i tygrysy stały s - dzięki temu efekciarskiemu reżyserowi - jaroszami lub zgodnie z politpoprawnością - weganami? Lew weganem toż to legwan! PS. Patriotyzm to robić porządnie,dobrze i uczciwie to co do Ciebie należy,bez hohsztaplerki. A incydenty pobicia zawsze síę zdarzały i zdarzać się będą. Gdyby, nie daj Boże, przyszła wojna to kto pierwszy pójdzie jej bronić? Zwolennik multi-kulti czy kibol?
Patriotyzm codzienności, przyzwoity patriotyzm, a może zwyczajnie codzienna przyzwoitość? Wszelkie izmy budzą moją wewnętrzną blokadę, owszem bywamy/stosujemy... maska, poza, wyuczona śpiewka. Zawieś flagę- patriotyzm, twardo wymagaj od innych- zimnosukizm. Kolejne szuflady. Zakrzyknęłabym: Róbmy swoje!, ale to też nie tak. Niby jak spokojnie "swoje robić", przeciętnie wrażliwy człowiek po newsach o kopaniu/paleniu kukły jest wzburzony. Wie też, że od kukły do człowieka daleko nie jest, i nagle słyszy/czyta, że to czas przyspiesza, wystarczy klika dni/tygodni... "Róbmy swoje", codziennie i lokalnie, dobrze, ale to nadal za mało, gdy panoszy się bandytyzm ze sprzecznymi symbolami("rzymskie pozdrowienia" z żydowską Królową Polski, czemu nie?). I gdy pod takim felietonem pojawiają się komentarze o "lewackim obśmiewaniu patriotyzmu", myślę sobie, że przyzwoity patriotyzm polega na... czytaniu ze zrozumieniem, z subtelną nutką łapania aluzji. Nadal nie jest to recepta, chociaż moździerz blisko (za naczynie też ordery przyznają...).