Przekrocz się
„Poszukiwana jest dwójka energicznych, profesjonalnych tancerzy. Głównym tematem i motywem projektu jest złość i wściekłość. Z założenia projekt będzie bardzo energetyczny i fizyczny, a praca nad nim będzie polegała na przekraczaniu swoich fizycznych i mentalnych możliwości”.
…
Czyta się, cały czas coś się czyta. A jak jest deficyt książkowo-medialny, to i recepturę powideł śliwkowych z etykiety słoiczka przy śniadaniu się czyta. Setki komunikatów przelatuje przed oczami. Każdego dnia. Czytamy i zapominamy. Albo też – czytamy i wydaje nam się, że zapominamy. Bywa tak, że niektóre komunikaty powtarzają się podstępnie i wdzierają się pod czaszkę, zaczepią się o zwoje mózgowe, robią przyczółek dla sobie podobnych i kolonizują mózg. Z czasem przyczółki rozbudowują się w byty nieusuwalne zamieniające ten organ pod czaszką w gąbczastą papkę.
Islandia do połowy dziewiątego wieku była pięknie bezludna. Gdzieniegdzie tylko bujały się rachityczne brzozy, a cudownie nudne wulkaniczne skały mchem i porostami pokryte były. Aż przyszedł dzień, kiedy zbłądzili tam pierwsi wikingowie i niejaki Ingólfur Arnarson postanowił do Norwegii nie wracać. Zszedł ze statku i uczynił przyczółek. I przybyli kolejni i chyba im się spodobały te mchy i porosty. Można podejrzewać, że byli oni wikingami tak beznadziejnymi w rąbaniu mieczem i dźganiu dzidą, że tylko te islandzkie brzozy zlękły się ich i poddały bez walki. Hmm… Nie da się dojść do początków prawdą rozświetlonych, bo przecież, jak wiemy, polityka historyczna pieśniarzy i pisarzy przeszłe zamienia w obecne, a obecne w przeszłe… Ale nie dociekanie prawdy o mężności czy też beznadziejności islandzkich protoplastów jest tu najważniejsze. Istotne jest to, że zadomowił się Ingólfur Arnarson na Islandii i ostatecznie niewiele trzeba było czekać na pożałowania godne skutki tej nordyckie sagi, tzn. na opresję, jakiej zostałem podany kilka lat temu ze strony moich przyjaciół, którzy koniecznie chcieli mnie zaprzyjaźnić ze szczytowym osiągnięciem sentymentalnego rocka, czyli islandzką muzyką zespołu Sigur Rós.
…
Wróćmy jednak do otwierającego te zapiski komunikatu zamkniętego w cudzysłów – o poszukiwaniu „energicznych i profesjonalnych tancerzy”. Pozwoliliście sobie przeczytać to uważnie? Zachęca czy zniechęca? Może pomyśleliście, że korzystam z okazji, żeby zrobić promocję castingu do jakiejś mojej taneczno-teatralnej realizacji? Najbardziej jednak ciekawi mnie, czy jest ktoś, komu oczy wybałuszyły się w zdziwieniu przy czytaniu informacji o projekcie „złość i wściekłość” i komu do teraz powieki nawet nie drgnęły, a w oszołomieniu pozostał tak wielkim, że historiozoficzny rys o dziejach Islandii i opresyjności muzyki zespołu Sigur Rós wydał się nieprzejrzysty jak para z tamtejszych gejzerów?
Przyznaję się, że nie mogę dojść do siebie od czasu, kiedy przeglądając jeden z poważnych portali internetowych, rzuciłem okiem na news o planowanym „przekroczeniu”. Przyczepił się ten komunikat do mnie jak rzep do ogona. A dlaczego się przyczepił? Czy dlatego, że zobaczyłem zapowiedź pracy nad projektem „bardzo energetycznym i fizycznym”? Nie przyczepiłby się, gdyby zapowiadał „projekt rozmamłany i unieruchomiony leniwą sofą pośrodku sceny”?
Przyznaję się, że w istocie to ja się do tego komunikatu złośliwie przyssałem.
Musiałem być lekko znerwicowany tego dnia, gdy spotkaliśmy się ze sobą, tzn. ja i zapowiedź projektu. Być może od świtu nazbyt intensywnie atakowany byłem prowizorycznie definitywnymi sądami o sprawach i sprawkach świata całego. Zapewne nie zrobiłem serii ćwiczeń oddechowych i tanecznych, czyli nie zażyłem antidotum na permanentny atak wszystkiego na wszystko. Koniec końców czekałem tylko na powód, żeby się rozhisteryzować do reszty. Traf chciał, że przeczytałem to, co przeczytałem:
„Praca nad projektem będzie polegała na PRZEKRACZANIU swoich fizycznych i mentalnych możliwości”.
Od zarania mojej teatralnej przygody spotykałem przewodników transgresywnych pielgrzymek, których pierwszym przykazaniem było: „Otwórz się”. Drugim zaś: „Przekrocz się”. W pierwszym odruchu zamieniałem skórę w pancerz, a nogi kierowałem w stronę drzwi sali prób, żeby PRZEKROCZYĆ próg i nigdy nie wrócić. Jakoś nie mogłem tego pojąć, że ten, który chce mnie otworzyć, wie, co mogę mieć w środku, zaś przekraczanie samego siebie wydawało się być zadaniem niewykonalnym, w sensie ekwilibrystycznym, nawet po latach treningu u mongolskich gimnastyczek.
Przyspawany do swoich nerwic, próbując dociec, co kieruje kolejnym twórcą taneczno-teatralnym, którego niczym wikinga Ingólfura Arnarsona rozpiera „złość i wściekłość”, i który traktuje tancerza-aktora jak dziewiczą Islandię, przespaceruję się z punktu a do z:
a) autor projektu (choreograf) wielokrotnie przekroczył się już, niczym kałużę, tam i z powrotem, zatem potrzebuje tylko wykonawców (tancerzy), którzy by tę kałużę przeskakiwali fizycznie i energetycznie na oczach widzów;
b) autorowi projektu (choreografowi) jest tak bardzo źle po tej stronie kałuży, że potrzebuje tragarzy (tancerzy), którzy przeniosą go na prawdopodobnie lepszy, drugi brzeg kałuży;
c) choreograf naczytał się literatury transgresywnej lub też nasłuchał się wujów nawołujących do rewolty przesączonej złością i wściekłością, że nie pozostaje mu nic innego, jak postępować zgodnie z recepturą na produkcję „powideł śliwkowych”;
d) choreograf naoglądał się sentymentalnych obrazków internetowych, gdzie ciała kulturowe zachodu katują się na wiele sposobów, by na koniec, po prysznicu złości i wściekłości, zaznawać miłości czułej i różowawej;
e) choreograf jest cwaniakiem, który dokładnie wie, że na arenie tego cyrku nadzwyczaj ukochaną dyscypliną jest energetyczne PRZEKRACZANIE mentalnych i fizycznych możliwości ludzko-podobnych zwierząt ku uciesze kuratorów życia festiwalowego;
f) …
g) …
z) jest geniuszem w czasach, kiedy geniusz jest w zaniku i wszystkie moje złośliwe teorie na ten temat psu na budę.
Ale jakoś w to „z” nie wierzę…
I tu powinienem zakończyć, ale boję się, że gdy ktoś znowu coś PRZEKROCZY, to powstanie kolejny rockowo-sentymentalny szantaż á la Sigur Rós, a przyjaciele, zauroczeni „złością i wściekłością”, będą usilnie próbowali mnie z tym szantażem zaprzyjaźnić.
13-11-2013
Pisz, Leszku, pisz, żebym nie musiała studiować receptury powideł śliwkowych (choć powidła lubię). Pozdrawiam!