Rozum czasem musi usnąć, aby dać sobie radę z upiorami
Czy sny konserwatysty i rewolucjonisty mogą być podobne? I czy rozumy konserwatysty i rewolucjonisty mogą być podobne?
Rewolucjonista wie, że musi zmierzać do Wielkiej Zmiany. Częściowa korekta go nie zadowala, jest połowiczna, a zatem nie da wystarczających rezultatów. Co więcej – przeczy samej idei Rewolucji.
Artyści-rewolucjoniści nieraz zapędzali się w swojej pasji tak daleko, że jednym wydawali się opętani, innym żałośni, jeszcze innym – natchnieni.
Artyści ci odnosili często zawrotne sukcesy, bo kanalizowali gniew społeczny lub jakąś nieuświadomioną, drzemiącą pod irracjonalnymi działaniami potrzebę, otwierali nowy etap już przez to, że funkcjonowali jako awangarda, jako emblematy inności, nowości, świeżości.
Artysta-konserwatysta wydaje się być w znacznie gorszej sytuacji. Broni tego, co już było, piosenek, które już słyszał, dzieł, które wszystkich znudziły w liceum, stanowiska irytującego przez swoją banalność i zachowawczość. Chowa się przed ewentualnymi krytykami pod płaszczykiem słabej argumentacji zbliżonej do tej, którą przytaczała żona ze starej anegdoty: „W poniedziałek zupka ci smakowała, we wtorek też, w środę to samo, a dzisiaj nagle niedobra!”
I oczywiście marudzi na temat rzemiosła. Wyraźniej mówić (a po co, skoro są mikroporty?). Ruszać się z gracją (Ha! Ha!). Nie fałszować, śpiewając (to było świadome!). A poza tym konserwatysta jest stary. Nie kuma! Ma naftalinę w kieszeniach i jako swoje autorytety podaje nazwiska zapomniane już z dziesięć lat temu.
Nie wypada być artystą konserwatystą, no, chyba że się jest muzykiem. Bo muzyka, zapewne przez swoją bezpośredniość i abstrakcyjność, przyswaja oczywiście zmiany i nowości, ale jakoś wciąż Lutosławski i Mozart nie uchodzą za nudziarzy i zgredów. I jednak nadal trzeba znać nuty i słyszeć dźwięki. Chyba że się coś zmieniło, a ja o tym nic nie wiem.
W każdym razie w teatrze niedobrze być starym konserwatystą, co osoby młodsze dają ci często do zrozumienia językiem mniej lub bardziej taktownym.
A stary rewolucjonista? Jeśli już zrobił rewolucję, to nagle wylądował w okopach Świętej Trójcy i musi bronić jakichś dogmatów, które nierzadko straciły termin ważności, a nawet mogą zaszkodzić przy spożyciu. Jeśli jej nie zrobił, to kogo obchodzi nieudany rewolucjonista?
Proszę te moje rozważania potraktować niepoważnie lub – jak to piszą na paskach w telewizji podczas programów, w których ktoś jest wrzucany w błoto – „z przymrużeniem oka”.
Nie zamierzam doprowadzać Szanownego Czytelnika do wniosku, że stanowczo powinien być artystą-rewolucjonistą lub zdecydowanie artystą-konserwatystą. Do smutku towarzyszącemu konstatacji, że się zestarzał, dojdzie wcześniej czy później i nie ma co go straszyć, bo albo mu hormony buzują i ma starość w nosie, albo też buzować przestały i w związku z tym mniej więcej wie, o jakim rodzaju smutku piszę. Zachęcałbym natomiast do bacznego obserwowania dzieł scenicznych bez przyjmowania początkowych założeń ideologicznych. Może nawet do decyzji, że warto przyglądać się spektaklom w teatrze bez założeń wstępnych?
Trudne to bardzo, bo jeśli zrobił coś kolega, przyjaciel, druh, znajomy – jakoś łatwej się zachwycać. A jeśli coś dobrego zrobił przeciwnik, ktoś, kto nastąpił nam na mentalny odcisk, okazał nam pogardę – zdobycie się na sprawiedliwy osąd wymaga poważnej autoterapii.
Dlatego dobrze jest odczekać z oceną obejrzanego spektaklu, pomyśleć, przespać się z wnioskami.
Ktoś, kto wychodząc z premiery natychmiast kapie nienawiścią albo entuzjazmem, zawsze wydaje mi się uczestnikiem innej gry niż ta, o którą chodzi w przeżywaniu sztuki teatru. „Bo teatr to jest śmiech, proszę pana, bo teatr to jest płacz, proszę pana, to są te trzy elementy” – jak śpiewał Wojciech Młynarski. Przecież jeśli nasze emocje były zanieczyszczone jakimś założeniem wstępnym, jakimś – opisywanym szczegółowo w podręcznikach psychologii – „trwałym uprzedzeniem”, to nie stać nas na elementarną sprawiedliwość.
A przecież i rewolucjoniści, i konserwatyści chcą być sprawiedliwi. Najsprawiedliwsi.
Chyba, że coś się zmieniło, a ja nic o tym nie wiem.
13-01-2017
Dlaczego w „Dialogu” w dziale „Nowe sztuki” prawie nie ma opisów polskich sztuk? Tylko zagraniczne i zagraniczne. Dziś czytam styczniowy „Dialog” – trzy sztuki opisane – wszystkie zagraniczne. I dlaczego zniknął w ogóle dział „Sztuki przeczytane”? A przecież opis tych sztuk polskich, których druk „Dialog” odrzuca właśnie tam powinien się znaleźć. To tak do refleksji. W końcu „Dialog” zdaje się ma wspierać polską dramaturgię.
ostatnio miał z wysypką. I rupturą po podskakiwaniu... Mówię o poszukiwanym Krystianie L (przez rewolucyjnych).
czy krystian lupa też ma takie problemy?
podziękowanie za obronę tego wszystkiego na "k" i brak zgody na krytykowanie ocen spontanicznych (wszyscy mamy jakieś założenia, sama, że się tak wyrażę, natura zakłada, że to się kiedyś skończy i będzie zmiana - oczywiście, myślę o wiośnie). Sprawiedliwy to za mojej pamięci chciał być Maximilien R a i to tylko w wykonaniu Pszoniaka, czyli na niby. Politycy bywają skuteczni i chwała im za to w odróżnieniu od chęci sprawowania dla samego sprawowania z apanażami... Czyli dla sobie, a nie jako sługi! Problem (opisany wnikliwie przez Orwella) w odwracaniu pojęć, że np. "pokój to wojna" i odwrotnie. Tegoż ci u nas dostatek: kod "broni demokracji", "rząd łamie konstytucję", a to znaczy tylko: "władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy", i co ma tyle wspólnego z rewolucja / zmianą systemu, co Lenin z postępem. "Zdrowie wasze w gardła nasze", to jest praktyczna realizacja idealistycznego obiecywania ludziom gruszek na wierzbie. Innej "rewolucyjności" (powiedzmy poza dekabrystowską) nigdy nie było i nie będzie - to tylko przepływy i fakturki. Bo idea od zarania skażona KŁAMSTWEM. Ewolucja zmienia. Przecież wiesz