„Stopa ukazała chyba swoje bolesne oblicze”
Sprawozdawca, który mówił o nie najlepszym (z powodu chorej stopy) starcie Justyny Kowalczyk, nawet nie zauważył, jaka wyrafinowana metafora mu się udała.
I nagle okazało się! Tak! Robimy coś, robimy, a tu nam się trafia kontuzja stopy i stopa ukazuje swoje wredne oblicze.
Nie ma co ukrywać – żyjemy w chaosie płynnej rzeczywistości.
Ale ja nie o tym. O czymś zupełnie innym. O szkolnictwie artystycznym. Ciekawych ludzi wyszkoliliśmy w ubiegłych latach.
Na przykład Pawła Demirskiego i Michała Żebrowskiego, którzy niedawno bardzo twórczo dyskutowali w telewizji o przemianach ostatniego dwudziestopięciolecia.
Jeden twierdził, że go te przemiany skrzywdziły a drugi – że go nie skrzywdziły.
Jeden nawet zauważył, że ten drugi zamierza pokazywać u siebie w burżuazyjnym teatrze kogoś takiego jak Bromba.
To mnie zaniepokoiło. Janina Bromba jest z przekonań raczej lewicującą socjalistką z odchyleniem konserwatywnym (o ile zdołałem ją poznać przez ostatnie czterdzieści lat), ale też osobą, która mniej więcej czterdzieści lat temu zorientowała się, że kryteria w sztuce są bardzo niewymierne.
Więc na pytanie: „Kogo kształcić, żeby był artystą?” zapewne odpowiedziałaby jakoś tak: „I Żebrowskiego, i Demirskiego, Kościelniaka i Jarzynę, Krzysztofa Warlikowskiego i Iwonę Kempę, Wojtka Farugę i Marcina Hycnara, Pawła Łysaka i Agatę Dudę-Gracz, Wawrzyńca Kostrzewskiego i Igę Garncarczyk i około stu innych OSOBOWOŚCI, które udało się w ciągu tych dwudziestu kilku lat wprowadzić do świadomości Polaków zainteresowanych kulturą”.
Nie da się w szkole artystycznej postawić w kącie jakiegoś wzorca jak ten z Sevres, nie da się postanowić, że w tym roku przyjmujemy na przykład samych optymistów, a w następnym – same zgorzkniałe pesymistki. Sam proces edukacji artystycznej też ma wszelkie cechy działań paradoksalnych. Jeśli ktoś jest muzykalny, trzeba go uwrażliwiać na myślenie przestrzenne, jeśli ma dużą sprawność intelektualną, trzeba go zachęcać do korzystania z podświadomości i intuicji.
Jeśli ktoś myśli nazbyt schematycznie, trzeba go ośmielić do odrzucenia gorsetu schematów, jeśli nie potrafi uporządkować swoich działań, należy mu właśnie podsuwać chwyty i recepty.
Cele i efekty kształcenia mogą, a nawet powinny być nieco odmienne w przypadku każdego edukowanego artysty, każdego indywidualnego, niepowtarzalnego Człowieka.
Nie da się zatem stworzyć takiego programu nauczania, który byłby uniwersalny, ostateczny i odpowiedni dla każdego. Najwybitniejsi ludzie zatrudnieni w szkolnictwie artystycznym to zazwyczaj osoby o dużym stopniu tolerancji dla oryginalności innych, osoby cierpliwe, empatyczne, uważne i doświadczone.
Trochę psychoterapeuci, trochę astronauci, którym udało się znaleźć kiedyś w kosmosie, ale wrócili stamtąd na ręcznym sterowaniu i świadomi zagrożeń.
Na pewno nie treserzy i nie fanatycy. Nie mogą być również cynikami, bo obojętny dydaktyk artysty raczej nie wychowa.
Muszą wierzyć w możliwości innych, cenić ich odrębność, ostrożnie i z życzliwością ukazywać szeroki wachlarz rozmaitych możliwości.
Tymi cechami powinni się odróżniać zwłaszcza od takich swoich wychowanków i wychowanek, którzy często w drodze na Olimp bywają okrutni, radykalni, agresywni, bezkompromisowi, aroganccy i napędzani frustracjami.
Może nie wszyscy, ale wielu. Święte prawo artysty. Ma prawo do buntu, do prowokacji, do przekraczania granic.
Także do autokompromitacji, jeżeli uzna to za stosowne. A jeżeli nie uzna? Też jego prawo.
Dalej niech już fruwa na własny koszt. Żegluje z wiatrem albo pod wiatr – co mu tam bardziej odpowiada.
Jednak dobry nauczyciel zawodu artystycznego musi mieć nieco odmienne kwalifikacje niż nawet wspaniały, ale egocentryczny artysta.
Henryk Izydor Rogacki wydał książkę Sceny z życia sceny, po którą ostatnio sięgnąłem i która ponownie uświadomiła mi, jak daleko odeszliśmy od pewnych standardów, do niedawna jeszcze obowiązujących w krytyce teatralnej.
Autor, który jest stylistą perfekcyjnym, pisarzem, który potrafi zachwycić subtelną złośliwością i delikatną aluzją, intelektualistą imponującym niewiarygodną erudycją, zawsze jest przede wszystkim rozważnym wykładowcą akademickim, który nikogo nie pragnie skrzywdzić, wyśmiać czy skompromitować.
On nie walczy, tylko z pasją badacza mówi :„Patrzcie, to chyba ciekawe zjawisko” albo: „To chyba rozsądnemu człowiekowi powinno sprawić przyjemność?”
Profesor Henryk Izydor Rogacki od lat uczy studentów reżyserii.
Podobnie jak profesor Jan Kulczyński czy Jerzy Opalski, jak niegdyś Erwin Axer, Jan Wilkowski, Jerzy Bosak czy Zygmunt Hübner.
Wymieniam tylko nielicznych spośród wielu mistrzów, których osiągnięcia pedagogiczne są ogromne, a którzy na pewno wyjątkowo twórczo uczestniczyli we wczesnym rozwoju obecnych pięknych czterdziestoletnich.
W czasie ostatniego dwudziestopięciolecia szkoły artystyczne przyjmowały kandydatów na artystów, dawały im dyplomy magistrów i z zaciekawieniem przyglądały się ich twórczej drodze. Wniosków jednak z tego, co się działo, szkoły mogą wyciągnąć niewiele. Przecież z faktu, że ktoś zrealizował wybitne przedstawienie i nosi irokeza, nie wynika, że komuś innemu z irokezem na głowie też się uda.
Nie wynika nawet, że temu pierwszemu uda się następne przedstawienie.
Gra tocząca się pomiędzy artystą a widzem to jedno, gra tocząca się między artystą a artystą to drugie.
Brecht nie zgadzał się ze Stanisławskim, ale go nie zauważał. Polemizował z Arystotelesem.
Spotkanie Rossiniego z Wagnerem… sama słodycz. Po piętnastu latach publicznego obrzucania wyzwiskami starszego rywala przez Wagnera panowie się zaprzyjaźnili.
Jesteśmy samotni.
Kończymy szkoły , szukamy sobie miejsca, przegrywamy, wygrywamy.
Jedni mają gorzej, bo urodzili się w ubogiej rodzinie na prowincji. Inni mają gorzej, bo mieli mamusię lub tatusia ze „środowiska” i wszyscy im to wypominali. Jeszcze inni mają gorzej, bo urodzili się w normalnej rodzinie i nie mają z czego budować mitu, że im było gorzej.
A jak artysta ma żyć, jeśli sobie nie stworzy mitu młodości? Mitu, według którego jemu było gorzej?
Stopa ukazała chyba swoje bolesne oblicze.
12-02-2014