Szantażyści
Pamiętam takie przedstawienie… Na szczęście nie pamiętam tytułu ani reżysera, ani aktorów, ani gdzie odbyła się premiera, więc będzie o zjawisku, a nie po nazwisku. Ja byłem na wspomnianym przedstawieniu w mojej okolicy, zwabiony zachwytami krytyków i różnych nagłaśniaczy. To dzięki nim (przez nich?) spektakl zbliżył się do mojego miejsca zamieszkania na tyle blisko, że wpadłem. I to wpadłem w każdym sensie tego słowa.
Spektakl, seans, show (niech każdy wstawi, co chce) polegał na tym, że po rozpoczęciu na widowni nie zgaszono światła. Miało to kolosalne znaczenie, jak się później okazało. Po chwili wyszli aktorzy i zaczęli opowiadać. Niczego nie udawali, byli bezpośredni i naturalni. Nie grali. Bo grać to mieliśmy my, widownia. Zbiorowo i indywidualnie. I z rejestracją. Oto pojawił się pan operator z kamerą i skierował obiektyw; na wiszącym dużym ekranie pojawiły się nasze twarze.
Opowiadane przez aktorów historie zaczęły się rozwijać. Stawały się drastyczne, niesmaczne, prowokacyjne. Mam tu na myśli rodzaj prowokacji obliczonej nie na wywołanie refleksji (bo ta zazwyczaj przychodzi z czasem), ale jedynie na zarejestrowanie bezpośredniej reakcji, jak w programach, gdzie na przykład podsuwają mężowi film ze zdradzającą go żoną i z wielką troską zaglądają mu z bliska w twarz, żeby nie uronić ani jednego skurczu mięśnia. Potem zaczęły się oskarżenia, ostre, gniewne, bezkompromisowe…
Operator wraz z coraz ostrzejszym potokiem słów, wraz z coraz bardziej ostrymi oskarżeniami coraz głębiej wchodził w oczy publiki. A tam nic. Publiczność zawiodła. Pozostaliśmy całkowicie nieodgadnieni, co w obrazie transmitowanym na ekran objawiało się całkowitą obojętnością. Przedstawienie się nie udało.
Sukces tego przedstawienia miał polegać chyba na tym, że ktoś zaprotestuje głośno, ktoś wstanie, ktoś wyjdzie lub choćby się skrzywi. A tu na moje szczęście nic takiego nie nastąpiło. Nie wiem na pewno, co wywołało obojętność wszystkich widzów; w moim przypadku było to protest przeciwko takim działaniom, przeciwko takim zamiarom. Było mi to nie w smak, ale za punkt honoru wziąłem sobie to, że w żaden sposób tego nie okażę. Nie dam się zaszantażować. I wygrałem, takie mam przynajmniej poczucie.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że twórcy spektaklu także mogli poczuć satysfakcję, że oto w sposób jasny, oczywisty i dogłębny obnażyli tym razem obojętność społeczeństwa, ignorowanie, dystansowanie się i tak dalej i tym podobne… Nie ma, nie było i nie będzie pewnie porozumienia. Mogłem po prostu nie pójść.
Ale nie mogłem nie pójść na zajęcia szachowe… Idziemy z Jaśminową panienką szybkim krokiem, starając się nie spóźnić. Ja – bo bardzo tego nie lubię, a Jaśminowa – bo ja bardzo tego nie lubię. Czyli, jak się wszyscy domyślają (albo i nie), żeby się nie spóźnić, niosę ją na rękach. Musimy przejść z jednej strony ulicy na drugą. I już ma się zmienić światło, już ma być zielone, już mamy wkroczyć na jezdnię, już… Z tym „już” trochę przesadzam, żeby podnieść napięcie. No ale rzeczywiście chcieliśmy spokojnie przejść, gdy oto nadjechał policyjny wóz, migając niebieskimi światełkami, a za wozem rowerzyści. Spojrzałem w lewo i zrozumiałem, że mówiąc „rowerzyści” nic nie powiedziałem. To był nieprzebrany tłum rowerzystów, niekończący się peleton, cały chyba Wyścig Przedpokoju. Jak okiem sięgnąć, rower przy rowerze. Uliczne przedstawienie z bohaterem zbiorowym. Protest, manifestacja poparcia, a może jeszcze co innego? Nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że nie zdążę. Do celu miałem tylko jakieś pięć minut, ale zrozumiałem w ułamku sekundy, że zanim przetoczą się wszystkie koła, będę musiał stać i podziwiać co najmniej minut piętnaście. Poza tym nie chciałem w tym uczestniczyć. Co z tego, że za darmo, bez biletów. Ale i bez miejsc siedzących!
Światło zmieniło się na zielone a wtedy kilkoro uczestników rowerowej parady zeszło z siodełek i swoimi metalowymi rumakami zablokowali przejście.
- Ale ja muszę przejść. Nie chcę się spóźnić.
- Ale nie może pan przejść.
- Ale dlaczego?
- Ale my panu nie pozwolimy, bo to niebezpieczne. Jeszcze wpadnie pan pod rower.
- Ale to się zatrzymajcie na chwilę.
- Ale nas nic nie powstrzyma.
Wziąłem więc sprawy w swoje nogi, a Jaśminę mocniej w swoje ręce i zacząłem się przedzierać. Zdziwienie było duże, ale ja przecież nie dla efektu, tylko dla sprawy.
- Ale pan nawet nie wie w jakim my szczytnym celu jedziemy! W jakiej sprawie!
I tak to nasze ważne sprawy nas poróżniły. Dobrze zrobiłem czy źle? Nie wiem. Oni nie znali moich powodów, ja nie znałem ich powodów. Ale gdybym jutro w ramach słusznego poparcia albo protestu słusznego jeszcze bardziej zablokował największe skrzyżowanie w mieście, to doczekałbym się zrozumienia czy raczej pobicia? Nie będę próbował sam. Chyba łatwiej szantażuje się w grupie. Gdyby tak było nas przynajmniej dwóch…
Z tym spóźnianiem się to u mnie taka dziwna sprawa, że jak się ktoś spóźnia na spotkanie ze mną, to okropnie się denerwuję. Ja się denerwuję, a nie tenta (ten lub ta), co się spóźnia. To ja panikuję i przychodzą mi do głowy dziesiątki myśli. A to, że na pewno pomyliłem dzień i godzinę. A jeśli nie dzień i godzinę, to na pewno miejsce się nie zgadza; przyszedłem w inne, niż było ustalone. A to, że na pewno w moim telefonie nie było zasięgu, a tenta dzwoniła, a ja nie odebrałem. Szybko dzwonię więc do tentej, ale tenta oczywiście nie odbiera albo ma zajęte. Co robić, co robić? Zrób coś, zrób coś. Miotam się, łażę w tę i z powrotem, ale nie oddalając się zbytnio. Oglądam się nerwowo, żeby tentej nie przeoczyć… A tenta przychodzi spokojnie jak gdyby nigdy nic i oświadcza, że na przykład przecież musiała wejść jeszcze do sklepu albo musiała coś zjeść, bo od rana nie jadła. Ale o co w ogóle chodzi? I dzieje się tak niejednokrotnie, nawet wtedy kiedy wydaje się, że to nam obojgu jednakowo zależało na tym spotkaniu.
Im jestem starszy, tym bardziej się dziwię. Nie nabywam życiowej mądrości. I wcale mnie te moje zdziwienia nie cieszą. Choćby zdarzyło się tak już setki razy, za każdym następnym jest tak samo, ten sam niepokój, to samo zrzucanie winy na siebie. Zmień się, zmień. Świat nie jest taki jednoznaczny, nie jest taki oczywisty. Oczywiście.
Siedzę w szkole baletowej na parterze. Tylko tam nie obowiązuje zmiana obuwia. Jeśli chcesz się ruszyć gdziekolwiek indziej, musisz zdjąć buty, w których przyszedłeś, i założyć inne albo chociaż założyć plastikowe ochraniacze na buty, w których jesteś… Wchodzi mężczyzna. Powinienem chyba napisać przez duże M, bo Mężczyzna z niego prawdziwy, to znaczy gdzieś około metra dziewięćdziesiąt, wyrzeźbione mięśnie, zero brzucha. Tyle że starszawy już, chyba dobrze po czterdziestce. No i ten ubiór. Wojskowopodobna kurtka, spodnie też w wojskowym stylu, wielkie czarne buciory za kostki. Wyraz twarzy odpowiedni do stroju, ostry, stanowczy. W ręku obszerna czarna torba. Mężczyzna przystaje pod ścianą, opiera się i rozgląda uważnie. Moje myśli są czarne, czarne jak torba, z której, tak właśnie myślę, zaraz wyciągnie broń maszynową i pewnie rozwali nas wszystkich albo zrobi z nas zakładników. Ale numer…
Ale numer jest jeszcze lepszy. Mężczyzna rzeczywiście otwiera torbę i wyciąga z niej aksamitny czarny woreczek, a z tego aksamitnego czarnego woreczka jeszcze bardziej aksamitne baletki, zdejmuje wojskowe buciory i dwoma wprawnymi ruchami zakłada te baletki, jakby się w nich urodził. I płynie, jak to tylko potrafią mistrzowie baletu, płynie po schodach na górę.
A wracając do rzeczy. W obu opisywanych przeze mnie wyżej przypadkach ktoś stworzył przedstawienia, w których uczestniczyć nie chciałem. W tym na ulicy także nie zgaszono światła, ale przynajmniej miałem możliwość jakiegoś przeciwdziałania. W tym teatralnym było gorzej. Pozbawiono mnie jakiejkolwiek możliwości reakcji. Nie pozwolono mi nawet wymknąć się z sali. Cokolwiek bym zrobił, byłoby to odczytane jako moje współuczestnictwo, jako tryumf przedstawienia. Dlatego pozostała obojętność.
Nie spóźniliśmy się na zajęcia szachowe. Było fajnie. Jaśminowa (i ja przy okazji) wie już nawet, co to jest motyw geometryczny dla wieży. Mówi, że chce chodzić i że jej się to podoba. Mnie też.
Dziękuję za bardzo.
9-06-2014
Dual diagnosis, also known as co-occurring disorders, refers to the condition where an individual is diagnosed with both a mental health disorder and a substance use disorder simultaneously. This complex interplay can significantly impact a person's recovery journey, making effective treatment essential. Dual diagnosis treatment integrates strategies for addressing both conditions concurrently, providing a holistic approach to healing. This article explores what dual diagnosis treatment entails, its importance, and the various treatment options available. dual diagnosis treatment
Harm reduction strategies can save lives and should be widely implemented. rehab facillities in houston
Detox is a fresh start; embrace it fully. IOP Program Nashville