AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 19 czerwca

Fot. Karol Budrewicz  

Oto anegdota, którą opowiedział mi Ż. W pewnym teatrze – mniejsza o to, w jakim – powstało przedstawienie, na którym pośród widzów siedziało kilku nagich mężczyzn. Traf chciał, że obok jednego z nich miejsce zajmowała leciwa i szacowna pani, skądinąd związana – towarzysko czy zawodowo – z teatrem od niepamiętnych lat. Zaniepokojona osobliwym sąsiedztwem, w przerwie udała się do znanej sobie inspicjentki i stanowczy tonem zażądała: „Trzeba natychmiast wezwać policję!”.

Zdumiona inspicjentka zapytała, co się stało. Pani wyjaśniła: „Na widowni jest zboczeniec!”.

Inspicjentka, dopytawszy szczegółów, uspokoiła panią: „Ależ to nie zboczeniec, to aktor”.

Na co pani: „To tym bardziej trzeba wezwać policję!”.

W tym miejscu pióro felietonisty odrywa się od kartki… No zmyślam, oczywiście – palce felietonisty odrywają się od klawiszy laptopa i autor się waha: tematem felietonu może być albo nagość w teatrze, albo policja w teatrze (ewentualnie jedno i drugie). W którą stronę pójść? Zacznijmy od nagości.

Wciąż wzbudza ona oburzenie różnych świętoszków, choć jako środek artystyczny jest już cokolwiek zużyta, by nie powiedzieć strywializowana. Na plus przywołanego przykładu trzeba wszakże dodać, że reżyser przedstawienia przeniósł golasów ze sceny na widownię, co ma walor pewnej nowości. Następnym krokiem będzie rozebranie widzów, bo walory aktorek/aktorów dobrze znamy i czasem nawet podziwiamy – przynamniej w niektórych przypadkach. Ale chętniej byśmy zobaczyli nagą publiczność, aliści, jak mawia mój znakomity kolega Jacek Sieradzki, nie bez wyjątków.

Świeżość takiego zabiegu byłaby zresztą względna. W kontrkulturowych przedstawieniach z lat sześćdziesiątych nie takie rzeczy się działy. W finale legendarnego spektaklu Paradise now do aktorów The Living Theatre, występujących jak ich Pan Bóg stworzył, przyłączali się obnażeni widzowie i wspólnie opuszczali teatr. No ale to była epoka dzieci kwiatów i hasła Make love, not war.

Urodziłem się o pół pokolenia lat za późno, żeby zostać hipisem, ale „lato miłości” zawsze mnie fascynowało – muzyki z festiwalu w Woodstock słucham od czterdziestu lat z niesłabnącym zachwytem. Gdy dziś widzę w telewizji ekshipisa pana Terleckiego, obecnie wicemarszałka Sejmu i czołowego polityka PiS, ogarnia mnie jakowaś tęsknica i nucę sobie słynną piosenkę Scotta McKenzie’ego: If you're going to San Francisco/ Be sure to wear some flowers in your hair. (Mówią, że Terlecki nazywany był za młodu Psem, dlatego że milicjant, który spisując go i pytając, kim jest, nie dosłyszał czy też nie znał słowa hippies, zanotował „pies”).

Skoro pojawił się przedstawiciel władzy, niegdyś zwanej Milicją Obywatelską, a dziś policją, można by przejść do tematu „policja w teatrze”. Ale to jest raczej pieśń przyszłości (nieodległej). Nadprokurator Ziobro zapewne i w tej dziedzinie się wykaże, gdy tylko załatwi pilniejsze sprawy. Pani, która chciała napuścić policję na zboczeńca, na pewno znajdzie w Ziobrze sojusznika i spolegliwego opiekuna – nie jest ci on dzieckiem kwiatem spod znaku pacyfki, choć gdyby zapuścił długie włosy, wplótł w nie kwiaty, a na szyję założył sznur paciorków, byłoby mu nawet do twarzy. Gdyby jeszcze ekstatycznie tańczył w rytm piosenki Hare Krishna z musicalu Hair

Nie pamiętam zbyt wielu spektakularnych interwencji sił porządkowych w teatrze. Owszem, kordon milicjantów bronił przed napierającym tłumem wejścia do Dramatycznego, gdy na Warszawskie Spotkania Teatralne przyjechał Stary Teatr z przedstawieniem Swinarskiego, tylko nie pamiętam już którym, chyba z Wyzwoleniem. Ale i tak co sprytniejsi dostawali się na widownię bez biletu, wchodząc po rynnach i przez okna toalet. Były czasy.

Parę lat później pod pretekstem braku biletów komunikacji miejskiej zatrzymano w Warszawie aktorów Teatru Ósmego Dnia. Prosto z autobusu, w którym doszło do scysji z kanarami, przewieziono ich do komisariatu na Wilczą, gdzie zostali pobici. Potem mieli proces, dostali wyroki. Były w ich obronie listy protestacyjne. Od podpisania takiego listu zaczęły się moje nauki w Szkole Teatralnej. Poznałem wtedy studenta IV roku WoT Jacka Zembrzuskiego, który był przyjacielem, akolitą i apostołem Ósemek, i to on wręczył mi list do podpisania. Były czasy.

W stanie wojennym powstał Teatr Domowy (Ewa Dałkowska, Maciej Szary, Andrzej Piszczatowski, Emilian Kamiński, z czasem dołączyli inni aktorzy). Działał niby w konspiracji, ale i tak wiadomo było, kto, co i gdzie. Pojechali kiedyś na występ gościnny do Wrocławia. Występowali, jak to mieli w zwyczaju, w prywatnym mieszkaniu, bodaj w jakiejś willi. Grali Largo desolato Havla dla ponad stu osób. W trakcie przedstawienia wkroczyła Służba Bezpieczeństwa. Widzowie byli podobno przekonani, że to element inscenizacji. Oprzytomnieli, gdy wraz z wykonawcami zostali wylegitymowani, zatrzymani i przewiezieni do aresztu, skąd zwolniono ich następnego dnia. Też były czasy. Może jeszcze wrócą…

My jednak wróćmy jeszcze na chwilę do nagości. Nie wiem prawdę mówiąc, kiedy po raz pierwszy pojawiła się na rodzimej scenie (może ktoś wie?). Z mojej pamięci widza dobywam Białe małżeństwo Różewicza w Teatrze Małym, które zresztą jako przykład zgorszenia i deprawacji narodu potępił prymas Wyszyński; wspaniałe Przyjeżdżam jutro według Teorematu Pasoliniego we Wrocławskim Teatrze Pantomimy Tomaszewskiego; Exodus w Teatrze STU, jakieś widowisko Szajny, chyba Cervantes… To wszystko oglądałem mniej więcej w połowie lat siedemdziesiątych.

Z czasem nagość zyskała prawo obywatelstwa na scenie, choć nie bez oporów. Na przykład w słynnej prapremierowej Operetce Gombrowicza (Teatr Nowy w Łodzi, 1975) Dejmek nie zdecydował się rozebrać Albertynki, choć zgodnie z wolą autora powinna być całkowicie naga („Nagości chcę!”). Aktorka wystąpiła w jakichś falbaniastych majtasach, podobno nie miała odwagi rozebrać się do rosołu. Ale już pięć lat później finał znakomitej Operetki w reżyserii Prusa (Teatr Dramatyczny) był jak trzeba. Prześliczna Joanna Pacuła (Gorky Park) ukazała się w całej krasie swej urody, co miało ten skutek, że panowie – zwłaszcza kompanie wojska sprowadzane przez organizację widowni – zaopatrywali się w lornetki.

Dzisiaj nagość na scenie się opatrzyła. Co, znając fluktuacje historii i mód, wróży, że wkrótce otworzy się piękna przyszłość przed projektantami teatralnych kostiumów.

A teraz mówię Wam addio, pakuję walizkę i udaję się na wakacje. I bynajmniej nie na plażę nudystów.

20-06-2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2016-07-03   15:13:43
    Cytuj

    zaraz przeszło... Wzięła go za dupę

  • Użytkownik niezalogowany młoda aktorka
    młoda aktorka 2016-06-28   14:58:09
    Cytuj

    Słobodzianek chciał, żeby w Tiramisu wszystkie grające były nagie w jednej scenie. Wtedy jeszcze podrywał wszystkie młode aktorki szukając żony. Ale jak już znalazł sobie młodziutką aktorkę i zrobił jej dziecko to mu przeszło.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2016-06-21   12:13:40
    Cytuj

    na Paradis w Avignionie było zupełnie inaczej. To Malina marudziła, że jej nie pozwalają, a Schechner, wśród publiczności natychmiast wyskoczył z garderoby kompromitując kontestację... Ja byłem na tym procesie TÓD i opisałem w Biuletynie Młodego Teatru, a podpisów nie było ani pod czym, bo i w jakiej sprawie? Chodziło o gotówkę na grzywny, wtedy i później. Podpisy to w sprawie represjonowania studentów PWST po spotkaniu z Teatrem (przy okazji odwołania spektaklu w Stodole) przez organizację bojową SZSP... Goły u nas? Braun w Lublinie przy Różewiczu, ale nie pamiętam którym. PS Marcin Sławiński jako Hajmon odmówił Hanuszkiewiczowi w Antygonie: cytuję - "nie będę mu dupą robił sukcesu". I usiadł na czterech... Nie to co dzisiaj, gdy koledzy pokazują trzy. Ziobro da radę