Szczęśliwe dni: 21/24 grudnia
W noc Bożego Narodzenia, jak wiadomo, zwierzęta mówią ludzkim głosem – z moją Pyzą nieboszczką przegadałem siedemnaście takich nocy, osiemnastej już staruszka nie dożyła. A nie tak długowieczne rodzeństwo, Kichuś i Kichusia, też nie należało do małomównych – com się nasłuchał, to moje.
Wigilijny cud przydarza się również przedstawicielom Homo sapiens, przynajmniej tym, którzy, jak ja, pochodzą od małpy i w dni powszednie – „z pyskiem w gnoju” – wydają z siebie jeno bełkot. Ci, których stworzył Jehowa, przez okrągły rok wypowiadają się po ludzku, a w „cichą noc, świętą noc”stają się aniołami. Anioły jako czyste esencje milczą, bo nie posiadają fizycznych organów mowy. Dlatego w raju, jak sądzę, musi panować straszliwa cisza.
Oto różnica między ewolucjonizmem a kreacjonizmem, a zarazem dowód na wyższość tego drugiego nad tym pierwszym. Słusznie czynią nasze władze oświatowe, zapowiadając wyrugowanie z programów szkolnych szatańskich teorii Darwina i zastąpienia ich wiarą w boski akt stworzenia. Mądralom z Polskiej Akademii Nauk, którzy – jak profesor Birula-Białynicki – podnoszą w tej kwestii protest, i to w przytomności samego pana prezydenta, należy przypomnieć los Giordana Bruna i Galileusza. Przecież nikomu nie powinno przyjść do głowy, że przodkami Naczelnika mogły były być naczelne. Od Pithecantropusa wywodzi się co najwyżej „gorszy sort”, czyli komuniści, złodzieje, ubecy, Targowica i kim tam jeszcze jesteśmy – my, pośmiewisko prawdziwych Polaków, którzy zachowują się wprawdzie jak w małpim gaju, ale poczęci zostali jeśli nie przez Ducha świętego, to przynajmniej przez Króla Ducha.
Będąc przy głosie, powinienem złożyć życzenia, a może nawet zaintonować jakąś pastorałkę. Na przykład: „Graj, Duda, graj, na PiSczałce graj”. Czy coś w tym rodzaju. Zaś co do życzeń… Wątpię w ich moc. I nie tyle z przyrodzonego nihilizmu, co wskutek wieloletniej obserwacji – życzenia się z reguły nie spełniają, a jeśli wyjątkowo się spełnią, to, jak wszystko, w wyniku przypadku, a nie naszych modłów i zaklęć, bez względu na to, czy życzymy komuś źle, czy dobrze.
Życzenia bywają też dwuznaczne. Na przykład jest w naszym kraju paru osobników, którym z całego serca chciałbym życzyć zdrowia, zwłaszcza psychicznego. Ale czy to dla nich dobrze? Wariackie papiery zwalniają ich jednak, jako niepoczytalnych, z odpowiedzialności za to, co robią, więc nie opłaca im się wyzdrowieć.
Albo taka sprawa: mój niezawodny oponent i były kolega, pan Jacek Zembrzuski, zamierza, jak słyszę, ubiegać się o dyrekcję Narodowego Starego Teatru. Ano, daj mu Boże, a raczej – ministrze kultury. Niech ma, z powinszowaniem. Na pewno nie przyłączę się do chóru krakusów, którzy gotowi mu zaśpiewać za Turnauem i Sikorowskim: „Nie przenoście nam Zembrzusia do Krakowa”. A właśnie że przenieście! Może przestanie wtedy czytać i komentować moje felietony. Ale skoro tak, to jemu dobrze życzę czy sobie? Że o Starym Teatrze już nie wspomnę…
A kolega Morawski? Pewnie w dniu, w którym ukaże się ten felieton, nie będzie już dyrektorem Teatru Polskiego. Wielu przyjmie jego dymisję z ulgą, ja też, bo uważam, że tak będzie lepiej i dla niego, i dla Wrocławia. Przypuszczam jednak, że on sam życzy sobie czegoś zgoła odmiennego. Co jednych cieszy, dla innych stanowi krzywdę, wszystko jest względne i zależy od punktu widzenia.
Dlatego sentymentalne uniesienia i ogólna ckliwość, które nieodmiennie towarzyszą świętom Bożego Narodzenia, wydają mi się fikcją. Staram się jej nie ulegać i stąd moja drwiąca reakcja na ogólne „kochajmy się” – nie mam w tej mierze żadnych złudzeń. Można tej samej nocy dzielić się opłatkiem, śpiewać kolędy i prosić dziecię, które ma się narodzić, aby podniosło rękę i pobłogosławiło „ojczyznę miłą”, a jednocześnie otoczyć się kordonem policji i żandarmerii przeciwko tym, którym miła jest zupełnie inna ojczyzna. Tak w każdym razie sobie myślałem, marznąc podczas ostatnich dni i nocy pod Sejmem – ale nic to: jak mawiał poeta Horacy, słodko i zaszczytnie jest pro patria przeziębić się.
Około świąt Bożego Narodzenia – żeby użyć znanej frazy Wyspiańskiego – myślę też o pewnej sytuacji historycznej. Oto w 1914 roku na froncie zachodnim w okolicach Ypres doszło do wigilijnego pobratania się żołnierzy niemieckich i alianckich. Ogłoszono rozejm, a wrogowie, którzy dopiero co toczyli zażarty bój, odłożyli karabiny i rzucali się sobie w ramiona, śpiewając kolędy i tęskniąc za rodziną. Zapalono nawet jakieś światełka, spożywano wspólne posiłki i składano sobie życzenia – zapewne rychłego pokoju. Chrześcijański nastrój pojednania na chwilę wziął górę nad piekłem Wielkiej Wojny. Nic tylko łkać ze wzruszenia. Ale idylla trwała krótko. Kilka miesięcy później, mianowicie w kwietniu 1915 roku, pod tym samym Ypres rozegrała się straszliwa bitwa, w której armia niemiecka po raz pierwszy użyła broni chemicznej. Od gazu tysiące żołnierzy straciło wzrok, wielu umierało, dusząc się w męczarniach. Dobrego pana Boga jak zwykle nie było w okolicy, żeby mógł powstrzymać rzeź. Tę i wiele następnych, nie zawsze o wymiarze światowym.
Pomyślmy o tym za trzy dni, gdy wtranżalając karpia i śledzika, będziemy kątem oka śledzić ekran telewizora, gdzie między słodko-pierdzącym orędziem naczelnego klechy kraju a sztucznymi uśmiechami kolędujących celebrytów przemkną zapewne najnowsze doniesienia z Aleppo.
I jeszcze taka refleksja. Wydawnictwo słowo/obraz terytoria opublikowało właśnie Oratorium na Boże Narodzenie W.H. Audena. Największy, jak wielu uważa, poeta angielski XX wieku pisał je na początku lat czterdziestych, opuściwszy ojczyznę i wyjechawszy do Ameryki, skąd śledził wydarzenia na europejskim theatrum II wojny. Miał już za sobą okres młodzieńczego zachłyśnięcia się ideami lewicowymi, zwieńczony udziałem w hiszpańskiej wojnie domowej, i przeżywał właśnie nawrócenie religijne. W swoim wspaniałym poemacie rozważał tajemnicę wcielenia Słowa i uświęcenia historii. Co do tej ostatniej i co do nas samych jako istot historycznych zachowywał zresztą zdumiewającą trzeźwość sądu. Pisał o naszym przeżywaniu Bożego Narodzenia (przekład Barańczaka):
(…) tyleśmy wypili, tak późno chodzili spać, tak gorliwie
Usiłowali kochać wszystkich krewnych – całkiem
Bez powodzenia – i w ogóle znacznie przecenili
Swoje siły. Raz jeszcze, jak w poprzednich latach,
W zetknięciu z tym Widzeniem było nas stać tylko
Na przyjęcie go jako miłej możliwości,
Raz jeszcze odesłaliśmy go z kwitkiem (…).
I parę wersów dalej:
(…) Niknie wspomnienie
Bożego Narodzenia i pojawia się mglista świadomość
Czegoś przykrego, powiewu lęku na samą myśl,
Że Post i Wielki Piątek nie są przecież odległe.
No właśnie, chłopiec imieniem Jeszua, który, jeśli wierzyć przekazom, urodził się w Bet Lehem za panowania tetrarchy Galilei, Heroda Antypasa, po krótkim życiu został ukrzyżowany, dając początek chrześcijaństwu. Co w rzeczywistości trwało trzydzieści trzy lata, w roku liturgicznym mieści się w ciągu paru miesięcy, między Bożym Narodzeniem a Wielkanocą. Dla osób religijnych to drugie święto jest ważniejsze jako znak zmartwychwstania. Ale osoby wątpiące pozostają ze swoimi wątpliwościami. Nikt nie wyraził ich mocniej niż Dostojewski, który pytał: a jeśli Jezus nie zmartwychwstał i nie trafił do raju, bo raj to bujda wymyślona przez teologów dla maluczkich?
Co pozostaje? Wiara, nadzieja, miłość czy – negacja i rozpacz?
Inny poeta pisał:
Wszystko jest bez sensu,
Wszystko pogmatwane
Jak te winorośle,
Gąszcze cmentarniane.
Wszystko, co się złączy,
Znowu się rozłączy,
Na kształt pogmatwanych
Na cmentarzach pnączy.
Wśród wielkiej miłości
Wszystko jest poczęte
I wszystko – bez sensu –
Lecz bardzo jest święte.
Wesołych Świąt.
21-12-2016
Jak zawsze spóźnione słowa, ale chętne do pojawienia się. Te o nieobecnym panu Bogu wtedy, gdy najbardziej jest/był potrzebny. To moja częsta myśl, niekiedy sobie myślę, że pan Bóg po prostu przesypia ważne sprawy.
Słobodzianek jest raczej do zreprywatyzowania, czyli do wynagrodzenia przez Bufet. Za wierność. Mrozek jako propagandysta i następca komisarza politycznego Pawłowskiego zejdzie z tonącego wybiórczego ostatni. I zgasi światło. Na razie obaj wyprowadzają sztandar
Słobodzianek jest przecież do odstrzału. Tak pisze Mrozek. Też sobie dworuje z dwóch ostatnich nieudanych sztuk Tadzia. Może gdyby gruby zajął się dyrektorowaniem zamiast nachalnym wciskaniem swoich miernych wypocin na scenę, to by mu się udało zachować stołek.
Ależ komentarzy. Chyba rekord. Czyżbyśmy mieli nowe publiczne forum teatralne? Niestety na tym dziwnym portalu wymienienie w felietonie kogoś z nazwiska powoduje lawinę dziwnych komentarzy. Tak było u Drewniaka w kołonotatniku jak go jeszcze czytałam. Jak w kilku kolejnych felietonach wymieniał nazwisko najgrubszego dyrektora w Polsce, to zaraz zaczęli po nim jeździć, a to, że dyrektor bez konkursu, przyniesiony w teczce, a to że nie ma dyplomu, a to że poświadczył nieprawdę w dokumentach ubiegając się o fotel dyrektorski, a to że skompromitował się pisząc sztukę o młodym dyktatorze, patronie pałacu w którym urzęduje, w której to sztuce czuć było podświadomy podziw dla tegoż dyktatora, a to że kazał wybić na plakacie, tejże sztuki, że to pozytywna postać, bo to (kaukaski) Robin Hood, a to że chciał strasznie na pałacu imienia dyktatora powiesić wizerunek tegoż dyktatora, a to że napisał potem najnudniejszą sztukę po 89 roku w Polsce, o pewnym misiu, bez punktów zwrotnych, kulminacji, punktu środkowego i jakiejkolwiek dramaturgii, jałową jak pustynia na której toczy się akcja, na której ludzie zasypiają i budzeni są wrzaskliwymi piosenkami… itd. A na koniec Drewniak się wkurwił i jak małe dziecko zabrał zabawki z piaskownicy i zamknął forum. Mówiąc, że on nie będzie się bawił z widzami teatru. Teraz bawi się sam ze sobą. Dlatego ostrzegam: Uwaga z nazwiskami!
degrengolado wróć tam, skąd wystawiasz palic - do rynsztoka... "Tak się historii koło kręci, że najpierw są inteligenci, co mają szczytne ideały i przeobrazić świat chcą cały. Miłością płonąc do abstraktów, najbardziej nienawidzą faktów, fakty teoriom bowiem przeczą, a to jest karygodną rzeczą.” Janusz Szpotański
Tikanis napisał(a):
Z przyjemnościa przeczytałem Pana przemyslenia. Są mi bardzo bliskie. Jak słuszne swiadczę komentarze internautów , pewnie katolików, obrazających innych i potem... idacych do spowiedzi,zeby móc wrócic do " miłowania bliźniego".
My tu tylko neutralizujemy potoki Twojego jadu. A Ciebie Jacusiu, z braku innych sensownych zajęć, bardzo to nasze pisanie zajmuje i jara.
Hołota, cham, warchoł, warchlak, dzik jesteś, panie Jacku, Ty. Źdźbło u innych widzisz, a u siebie belki chamstwa nie dostrzeżesz nigdy.
Ech, wychodzi na to, że nie dość, że siwy i długowłosy, to jeszcze zmętniały i namolny. Trudno, skoro gospodarz toleruje, to znaczy, że lubi: każdemu jego porno. Ale chyba bym był jednak szczęśliwszy nadal nie wiedząc, kto to Zembrzuski (i że w ogóle jest).
skoro zamiast matury używasz wujka... To powtórka: "warchoły to wy!" Ile razy tu się wywnętrzni jakiś mentalny bolszewik (Drewniak, Kopka, Majcherek) natychmiast to uruchamia hołotę: sztuk trzy z jednym, z braku nazwiska, podpisującym się pięcioma inicjałami (190a kk). Mało: "Wy, co liżecie obcych wrogów podłoże...". I tak sobie istniejecie w swoim szambie...
Felieton w zasadzie fajny, tylko zupełnie niepotrzebne wzmianki o jakimś Zembrzuskim. Zaraz zaguglowałem sobie i mi wyskoczył długowłosy siwy staruszek w okularach. Czy to jest ktoś naprawdę aż tak istotny, żebym przed świętami musiał się dowiadywać o jego istnieniu?
kodziawerki już plotą baranim głosem, choć przed gwiazdką? Kłamcie, insynuujecie i demonstrujcie język miłości... Ciamajdy wszystkich majchrów nie łączcie się. Nic Wam nie pomoże!
Bardzo ładne, Wesołych świąt, Januszu!
Lekturą o JKZ jest "Psychopatologia nerwic". A i Szpot opisał gnoma.
Jacku K... Zembrzuski wypominasz innym Struzikowe pieniążki, a sam byś wziął srebrniki od HGW, gdyby cię Tadeo nie wywalił za mendowaty charakter i mętną reżyserię.
Jacusiu, nikt się pod ciebie nie podszywa - za wysokie progi, ho, ho.
Samo sedno
nie miesza, podszywaczu, nie miesza, tylko widzi jasno w zamyśleniu... Od mieszania, a i brania od generalissimusa, sorry, marszała Śtruzika, szmalu - z dodatkiem ministerialnym, a jakże ("daj - mi - ministrze kultury") to występywa tu raczej miłośnik KODów, bo nie wiem, czy kodziarek, kiedyś krytyk, zawsze redaktor, pan towarzysz opisany przez innego Janusza.
Jacuś Placuś Bloger Hejter jak zwykle czyta bez zrozumienia (wtórny analfabetyzm zapewne pozwala mu oglądać bez znieczulenia Wiadomości TVP - z tego tyż nic nie rozumi).
Autor felietonu pisze o łącznie trzech - niestety - już nieżyjących kotach.
Jak JKZ czyta bez zrozumienia tak potem bez rozumu pisze bzdury, gdzie kot domowy miesza mu się ze zwierzęciem politycznym - kodem.
I on innym wmawia fałszywą świadomość, a z niego samego jest wzorcowy towarzysz Siwy Waciak.
Jacuś Placuś Bloger Hejter jak zwykle czyta bez zrozumienia (wtórny analfabetyzm zapewne pozwala mu oglądać bez znieczulenia Wiadomości TVP - z tego tyż nic nie rozumi). Autor felietonu pisze o łącznie trzech - niestety - już nieżyjących kotach. Jak czyta bez zrozumienia tak potem bez rozumu pisze bzdury, gdzie kot domowy miesza mu się ze zwierzęciem politycznym - kodem. I on innym wmawia fałszywą świadomość, a z niego samego jest wzorcowy towarzysz Siwy Waciak.
średnio. Z tego pre-tekstu wynika tylko, że J ma kota, a nawet dwa (do trzech), ale prorokuje, jak kod (pisze się kot, ciamajdy), czyli jednak Pan Bóg kule nosi... A Dostojewskiego warto doczytać, bo pisał, co innego: "skoro Boga nie ma to co ze mnie za Majcherek (na posadzie)". Wszystkiego dobrego, czyli wyzbywania się złudzeń i fałszywej świadomości - towarzyszy od Szmacia(k)ności...
Super.