AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 24 kwietnia

Fot. Karol Budrewicz  

Wczoraj minęło czterysta lat od śmierci Williama Shakespeare’a. 23 kwietnia 1616 roku przypadał wtorek. Dwa dni później pochowano poetę w prezbiterium kościoła św. Trójcy w Stratfordzie. Tamtejszy proboszcz John Ward zapisał po blisko pięćdziesięciu latach, że w ostatnich dniach życia Shakespeare przyjął wizytę swoich przyjaciół, Michaela Drytona i Bena Jonsona. Według Warda odbyli „wesołe spotkanie i zdaje się wypili za wiele, bo Shakespeare zmarł na skutek febry, której się przy tej sposobności nabawił”.

Czy tak było naprawdę, pewności nie ma, jak zresztą w wielu kwestiach związanych z Shakespeare’em. W każdym razie Stanisław Helsztyński w klasycznej już, choć pewnie nieco przestarzałej opowieści o „człowieku ze Stratfordu” twierdzi, że taka wersja wypadków wydaje się „możliwa i prawdopodobna”. Nie zaprzecza jej Stephen Greenblatt w swojej znacznie nowszej, nieporównanie sławniejszej i wspaniałej książce Shakespeare. Stwarzanie świata, gdzie pisze: „Wesołe spotkanie wcale nie jest wykluczone”.

Pochowawszy Shakespeare’a, na płycie grobowca wyryto napis mający przestrzegać przed profanacją szczątków poety: „O, przyjaciele, na Jezusa rany,/ Proch uszanujcie tutaj pogrzebany,/ Błogosławieństwo przyjaznej mi duszy,/ A klątwa temu, kto kości naruszy”.

Helsztyński pisze, że na początku XIX wieku podczas robót murarskich u wejścia do prezbiterium zrobiono otwór, przez który można było zajrzeć do środka. Świadkowie twierdzili, że wewnątrz nie dostrzeżono ani trumny, ani kości. Na dnie leżała jedynie biała warstwa prochu. Ostatnie zdanie biografii Helsztyńskiego brzmi: „Ten proch to był Shakespeare”.

Bez względu na okoliczności śmierć Shakespeare’a nic nie znaczy, bo Shakespeare jest nieśmiertelny.

W latach trzydziestych minionego wieku młody Gombrowicz, niepoprawny prowokator, oznajmił młodemu Kazimierzowi Rudzkiemu: „Panie Kaźmirz, ten wasz Szeksper to funta kłaków niewart”.

Rzecz działa się przy stoliku kawiarni Zodiak czy może Ziemiańskiej. Przed Gombrowiczem miała się dopiero otworzyć wielka pisarska przyszłość, Rudzki miał dopiero okazać się jednym z najoryginalniejszych polskich aktorów. Póki co ostrzyli dowcip i przewrotną inteligencję.

Rudzki, zaintrygowany dziwaczną opinią Gombrowicza, spytał: „Panie Witoldzie, dlaczego pan mówi »Szeksper«?”. Gombrowicz odparował z właściwym sobie poczuciem absurdu: „A bo mówi się »szkarpeta«”.

Tak naprawdę przyszły autor Ślubu zaczytywał się w Shakespearze od małego i znał go na wyrywki. Ze starszym bratem urządzali nawet swoiste turnieje na cytaty. Te ostatnie, jawne i ukryte, przewijają się przez całe dzieło Gombrowicza. „Biada podrzędnym istotom, gdy wejdą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy” – ten cytat z Hamleta Gombrowicz lubił powtarzać w życiu, przywoływał go w Dzienniku. Z szekspirowskich Kronik utkał swoje dramaty, nie przypadkiem rozgrywane pomiędzy groteskowymi monarchami na wymyślonych dworach. Finałowa uczta w Iwonie, księżniczce Burgunda każe myśleć o Tytusie Andronikusie. Zawołanie w Ślubie – „Henryku, o, Henryku!” – brzmi jak z Henryka V. Imię biskupa Pandulfa zostało wyjęta z Króla Jana. A z czym Wam się kojarzy fraza z Króla Leara: „Dwór nasz karczemną ma postać?”.

Nie bez kozery też jedna z pierwszych czytelniczek Ślubu, wybitna pisarka Maria Kuncewiczowa komplementowała Gombrowicza w liście z Londynu: „Napisał pan po prostu nowego Hamleta”.

No, to taki drobny przykład na żywotną obecność Shakespeare’a już nie tylko w odbiorze widzów i czytelników, lecz także w dziełach innych pisarzy. A nasi romantycy? Słowacki pisał w Kordianie: „Szekspirze! Duchu! zbudowałeś górę/ Większą od góry, którą Bóg postawił”…

A Wyspiański? W Studium o „Hamlecie” wypowiedział słowa powtarzane przez pokolenia teatralnych twórców: „W Polsce zagadką Hamleta jest to, co jest w Polsce do myślenia”.

Dawno nie widziałem polskiego Hamleta, w każdym razie takiego, który by próbował rozwiązać zagadkę. Może dlatego, że w Polsce już nic nie ma do myślenia? Albo odwrotnie: że wszystko jest do przemyślenia od nowa?

Zdaję sobie sprawę, że te zdania brzmią cokolwiek prowokująco, ale takie jest wilcze prawo felietonu. Chodzi mi o to, że w ostatnim czasie i nasz teatr, i nasze życie są bez reszty zdominowane przez tak zwany dyskurs, który nie wykracza poza doraźną, płaską, polityczną publicystykę, o ile to jeszcze jest publicystyka, a nie zwyczajna, chamska, prymitywna pyskówka. Używanie Shakespeare’a do trywialnych aluzji, redukowanie go do „brudnej piany gazet” urąga jego wielkości. Więcej nawet: czyni go niezrozumiałym i niedostępnym.

Jan Kott, uwspółcześniając Shakespeareaa w swoich mistrzowskich esejach, zrobił światową karierę i zainspirował Brooka, Halla, Strehlera, już nie mówiąc o polskich reżyserach. Kottowa koncepcja Wielkiego Mechanizmu wyrastała z doświadczeń politycznych epoki, przede wszystkim ze stalinizmu, w który, zanim przejrzał na oczy, był przecież gorliwie zaangażowany. Ale koncepcje Kotta stanowiły pojemną poetycką, filozoficzną i historiozoficzną metaforę. Dzisiaj metafora w teatrze umarła. Filozofia? Historiozofia? Śmiech na sali.

Bohater w Kartotece Różewicza mówił: „Czasy może duże, ludzie trochę mali”. Dziś trzeba by dodać: nikczemnie mali. Czy nasze obecne problemy mają szekspirowską skalę? Są gdzieś postaci o szekspirowskim wymiarze? Widzę może jednego pretendenta – jest przebiegły, bezwzględny, opętany żądzą zemsty i władzy, gotowy iść do celu jak Ryszard III – po trupach.

Spokojnie: te trupy są na razie chwytem retorycznym. Nie daj Bóg, żebyś kiedyś stały się faktem.

Ale ten, o którym myślę, mimo wszystko nie dorównuje Ryszardowi. To raczej Edek z Mrożkowego Tanga: idzie przodem do przodu, nawet jeśli przód jest z tyłu, a tył z przodu. No i nie ma tak zwanych warunków na Ryszarda; już prędzej na króla Łokietka. Ale to nie stanowi przeszkody. Zawsze znajdzie się poeta-lizus, który w Łokietku zobaczy tragicznego giganta. Co jednych zachwyca, u innych budzi śmiech pomieszany z grozą. Cóż, każdy ma takiego Shakespeare’a, na jakiego zasłużył.

25-04-2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany Od autora:
    Od autora: 2016-06-01   09:39:38
    Cytuj

    Sorry,sobotę podałem za prof. Helsztyńskim, widać się omylił. JM

  • Użytkownik niezalogowany  Hermenegilda Niewytrzymalska
    Hermenegilda Niewytrzymalska 2016-05-16   21:27:38
    Cytuj

    „Wczoraj minęło czterysta lat od śmierci Williama Shakespeare’a. 23 kwietnia 1616 roku przypadał we wtorek.” Really? 23 kwietnia 1616 roku przypadał w sobotę. Proszę rzetelniej sprawdzać swoje źródła. Ja sprawdziłam w kilku kalendarzach stuletnich. Hermenegilda Niewytrzymalska-bękart polskiej inteligencji

  • Użytkownik niezalogowany Iwona
    Iwona 2016-04-26   11:18:29
    Cytuj

    też zniosło Pana z odwiecznych prawd ludzkości na doraźny dyskurs