AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 26 lutego

Fot. Karol Budrewicz  

Zacznijmy dziś od takiego oto cytatu: „(…) przezwyciężyć polskość. Rozluźnić to nasze poddanie się Polsce! Oderwać się choć trochę. Powstać z klęczek! Ujawnić, zalegalizować ten drugi biegun odczuwania, który każe jednostce bronić się przed narodem jak przed każdą zbiorową przemocą”.

Nietrudno w tych słowach rozpoznać ton Gombrowicza. Ale konieczne jest słowo komentarza. W 1957 roku, na fali odwilży, krajowe wydawnictwa wznowiły trzy przedwojenne utwory pisarza – to jest opowiadania z tomu Pamiętnik z okresu dojrzewania (opublikowane pod nowym tytułem Bakakaj), Ferdydurke i Iwonę, księżniczkę Burgunda. Wszystkie są dziś rarytasami choćby ze względu na szatę graficzną (Iwonę ilustrował Tadeusz Kantor, a okładkę Bakakaju zaprojektował Daniel Mróz). Opublikowano także dwa utwory, które Gombrowicz napisał już na emigracji w Argentynie i wydał w Instytucie Literackim w Paryżu – wielce zasłużonej oficynie, której książki były w Polsce Ludowej zakazane i niedostępne, choć wśród autorów miała, poza Gombrowiczem, Miłosza, Herlinga-Grudzińskiego, Czapskiego, Wierzyńskiego, Bobkowskiego, Hłaskę, Sołżenicyna e tutti quanti.

Te dwa utwory to Ślub i Trans-Atlantyk – w jednym tomie.

Gombrowicz, jak wiadomo, chętnie opatrywał swoje dzieła uwagami, niejako projektując ich recepcję i właściwe (jego zdaniem) odczytanie. Przykładem ważnego autokomentarza była przedmowa do krajowego wydania Trans-Atlantyku. Pisarz nie mógł nie skorzystać z okazji, żeby się „objaśnić”, zważywszy, jak wiele sporów wzbudzały jego dzieła, a zwłaszcza Trans-Atlantyk. Powieść zbierała cięgi w środowiskach emigracyjnych i należało się spodziewać, że i w Polsce spotka się z atakami.

Przytoczyłem cytat z przedmowy po pierwsze dlatego, żeby przypomnieć „głos wolny wolność ubezpieczający” – niejako esencję myśli najważniejszego naszego (a w każdym razie mojego) pisarza. Myśl ta została rzecz jasna szczegółowo i wnikliwie rozpisana na stronach Gombrowiczowskiego Dziennika. A po drugie dlatego, że uderzyła mnie po wielu latach fraza, której kiedyś albo nie zauważyłem, albo nie przywiązywałem do niej wystarczającej wagi uwiedziony mocniejszymi słowami. Mam na myśli zdanie: „Powstać z klęczek!”.

Otóż nie podejrzewam dozorców Polski, stróżów jedynie słusznej „narracji”, prymitywnych i ciemnych cieciów naszej pamięci i kultury o szczegółową znajomość Gombrowicza. Wiedzą pewnie tyle, że jego twórczość ma charakter poniekąd wywrotowy i niebezpieczny i że opowiada się za swobodną ekspresją indywidualnego człowieka przeciwko wszelkim formom zbiorowego zniewolenia. Że w pewnym sensie deprawuje, jeśli przez deprawację rozumieć sprzeciw wobec każdej presji ideologicznej.

Swoisty anarchizm Gombrowicza sprawia, że każda zatrzaśnięta w swoich mitach satrapia ma go za wroga. Książek Gombrowicza (zwłaszcza kluczowego Dziennika) nie dopuszczała cenzura Polski Ludowej, za rządów pierwszej koalicji PiS książki Gombrowicza chciał wycofać z listy lektur szkolnych minister Giertych, czego mu nigdy nie wybaczę, choć tymczasem się ucywilizował. Zdaje się, że i dziś szkoła nie naraża uczniów na kontakt z pisarzem wywracającym na nice wszystkie rzekome świętości.

Tym bardziej bawi mnie fraza o powstaniu z klęczek. Jest to, jak wiadomo, fundamentalne hasło nadzorców oczyszczających nasz dom ojczysty z trujących miazmatów – czyżby nieoczekiwanie dla siebie znaleźli sojusznika? Ależ gdzie tam! To tylko historia płata figle i jak zwykle okazuje się wielką ironistką. Gombrowicz uchodzi za papieża szyderców. Tylko do pewnego stopnia słusznie, bo myśl jego jest nieporównanie głębsza od każdego szyderstwa. Wojnę z szydercami prowadzili narodowi komuniści spod znaku generała Moczara, a było to względnie niedawno, bo w latach sześćdziesiątych minionego wieku – poczytajcie publicystykę pułkownika Załuskiego, choćby z tomu Siedem polskich grzechów głównych. Dziś szydercy są przedmiotem ataku ze strony narodowych katolików czy też katolickich narodowców – pies z nimi tańcował. Marks pisał, że historia powtarza się za pierwszym razem jako tragedia, a za drugim – jako farsa. Być może jest jeszcze trzecia możliwość: burleska, gdy nie można już wstać z kolan, bo leży się na obu łopatkach.

26-02-2018

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (2)