AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 27 grudnia

Fot. Karol Budrewicz  

Dzień taki raczej ni pies ni wydra. Już nieświąteczny, ale jeszcze niepowszedni. Leniuchować się nie chce, lecz i ochoty do pracy nie ma. To by się poleżało w łóżku, to by się wstało.

Bachowskie Oratorium na Boże Narodzenie tradycyjnie wysłuchane (w nader nietradycyjnej interpretacji La Petite Bande pod dyrekcją Sigiswalda Kuijkena), a kupione sobie na gwiazdkę wszystkie sonaty Schuberta nagrane przez Andrása Schiffa jeszcze nie nęcą. Ubierać się nie warto, ale snucie się od rana do wieczora w szlafroku też nie cieszy, zwłaszcza że szlafrok, świeżo przed świętami wyprany, cały jest w galarecie od karpia, oleju od śledzia i grochu od kapusty.

To skutki czytania prasy przy jedzeniu, zwłaszcza gdy z okazji Bożego Narodzenia postanowiło się przejrzeć co ważniejsze dzienniki i tygodniki od lewa do prawa. Człowiek raz po raz łapie się za głowę, dławi, krztusi, macha rękami albo wali pięścią w stół , aż dwanaście tradycyjnych potraw podskakuje na stole, podrywa się do lotu i w końcu ląduje na szlafroku. Najbardziej się utytłałem, czytając podsumowanie roku teatralnego w „Gazecie Wyborczej” – poglądy pana redaktora Mrozka zawsze budzą we mnie żywe reakcje…

Taki to dzień ni przypiął, ni wypiął. Przyjaciele się rozjechali, telefon milczy. Od czasu, gdy mój kot imieniem Pyza, czyli raczej kotka, oddaliła się do Krainy Wielkich Łowów Na Myszy, nie ma do kogo zagadać – w noc wigilijną słuchałem, jak nawijają roztocza w moim zakurzonym mieszkaniu, ale kudy im do elokwencji Pyzy…

Czasem nadarzy się nadzwyczajna sposobność, żeby się odezwać, jak tego wiosennego grudniowego dnia, gdy wybrałem się, co mam w zwyczaju, na spacer. W okolicach Ronda de Gaulle’a zostałem napadnięty przez fantazyjnie przebranych młodych ludzi, którzy zaczęli mnie nakłaniać, bym podpisał petycję w obronie karpi. Że niby idą święta, karpie będą ginąć masowo, a w końcu jako stworzenia boże mają prawo do życia.

Indagowany w sprawie karpia, którego notabene jadam z zapałem nie tylko w okresie Bożego Narodzenia, zapytałem z głupia frant, co ze śledziem. Dlaczego mianowicie karp ma obrońców, a los śledzia nikogo nie wzrusza. A przecież świątek czy piątek, bez śledzia nie ma życia, bo czym mamy zagryzać ten kieliszek chleba naszego powszedniego? Niech mi, staremu cynikowi, odpowiedzą apostołowie ekologii, którzy z przeproszeniem wpierniczają się między wódkę a zakąskę z tym swoim egzaltowanym eko-sentymentalizmem – może byście chcieli, żebym wtranżalał dziurki od obwarzanków albo w ogóle odżywiał się praną jak jogin?

„Dali-go jazda” – mówię i opuszczam zgromadzenie. A że jestem prędki w słowach, a powolny w myślach, refleksja nachodzi mnie dopiero z czasem – takie, wicie, esprit d’escalier… Przypomina mi się oto sławny fragment Dziennika, w którym Gombrowicz opisuje scenę na plaży w Necochei. Spostrzega tam, jak wiadomo, żuka, który – przewrócony przez wiatr – leży na grzbiecie i przebiera łapkami, usiłując wrócić do właściwej pozycji. Gombrowicz czy raczej wykreowane przez niego „ja” mówiące postanawia pomóc stworzeniu i stawia go na łapkach. Żuk natychmiast rusza przed siebie, tymczasem Gombrowicz zauważa, że opodal znajduje się inny żuk, w tej samej sytuacji. Skoro uratował tamtego, ratuje i tego. Uratowawszy, spostrzega jednak następnego żuka… i następnego… i całe dziesiątki, setki przewróconych na grzbiet żuków. I wtedy zdaje sobie sprawę, że wszystkim nie pomoże, że odwróciwszy jednego, dwa, dziesięć, nawet sto żuków, przy sto pierwszym będzie musiał powiedzieć stop, bo nie ma takiej możliwości, żeby uratować wszystkie.

Ta głęboka przypowieść o współczuciu i obojętności przełożyła mi się na kwestię ryb: dlaczego ratujemy karpie, a nie ratujemy śledzi? Albo makrel lub sardynek? Zresztą nie wiem, może są tacy, którzy ratują. Ja ich nie ratuję, ja je zjadam. A Pyza wprost szalała za rybami.

Tak naprawdę to przywołany fragment Dziennika dotyczy nieporównanie poważniejszych spraw niż owady i ryby. Ma wymiar tyleż etyczny, co metafizyczny, dziś bardzo aktualny. Ale nie chcę w to wchodzić, bo dziedziną moją są żarty, a nie na każdy temat wolno żartować.

Wracam tedy do karpi. Czytając prasę, trafiłem na artykuł, w którym autor, broniąc praw karpia, konstruuje prowokacyjne porównanie i pyta, czy możemy sobie wyobrazić, że przynosimy do domu żywego kurczaka i osobiście pozbawiamy go życia, żeby go następnie, po oskubaniu z piór i wypatroszeniu, przyrządzić i spożyć.

Przypomina mi się wyznanie pewnej damy, która oznajmiła gościom, że ugotowała rosół z kury, tylko nie miała serca jej oskubać. Ach, ta wrażliwość i delikutaśność… W dzieciństwie nieraz widziałem, jak babcia Majcherkowa wychodziła na podwórko, po którym dreptały wielobarwne kury, chwytała jedną z nich i, nie zważając na straszliwe gdakanie, kładła kurzy łebek na pieńku i zręcznym ruchem siekiery ucinała go w okamgnieniu. Potem martwą kurę parzyła wrzątkiem i wprawnie pozbawiała piór. Oporządzona kura trafiała do garnka i była podawana w rosole na niedzielny obiad.

Widywałem podobne sceny z kaczkami, tym jednak po zabiciu upuszczano krew, żeby przyrządzić z niej zupę zwaną czerniną. Której zresztą nie lubię i nie jadam. Atrakcją dni poprzedzających Boże Narodzenie było obdzieranie i patroszenie zająca upolowanego przez dziadka.

Nigdy nie byłem świadkiem świniobicia, ale jego opisy u Hrabala uważam za niezrównane – człowiek czyta i aż ślinka mu cieknie na samo wyobrażenie owych kiełbas, krwawych kiszek, golonek i salcesonów… Jak widać, z trudem przyjdzie mi na sądzie bożym wybronić się przed grzechem głównym łakomstwa. Czasem też myślę, że niepotrzebnie strawiłem trzydzieści lat na pisaniu o teatrze; było trawić je – w sensie dosłownym – recenzując restauracje. Ale cóż, jak pisał poeta Jesienin: Wsio praszło, poriedieł moj wołos, koń izdoch, opustieł nasz dwor…

I tak oto mija ten dzień ni z pierza, ni z mięsa, zapada wczesna noc; chyba już można iść spać… Za jakieś osiemdziesiąt godzin o północy powieszę na ścianie nowy kalendarz – z kotami. I zacznie się kolejne okrążenie.

Kolka Wam w bok na Nowy Rok!

28-12-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (4)
  • Użytkownik niezalogowany Tak. Decca 9 CD. Może mają drugi egzemplarz? Pozdrawiam. JM
    Tak. Decca 9 CD. Może mają drugi egzemplarz? Pozdrawiam. JM 2015-12-30   08:23:04
    Cytuj

    Anselm napisał(a):

    O, a czy Pan Profesor kupił je (Sonaty Schuberta) w sklepie na Pl.Teatralnym? Zamówiłem je sobie przed świętami i zapomniałem. Jeśli tak, to już na mnie nie czekają...

  • Użytkownik niezalogowany Anselm
    Anselm 2015-12-30   05:19:22
    Cytuj

    O, a czy Pan Profesor kupił je (Sonaty Schuberta) w sklepie na Pl.Teatralnym? Zamówiłem je sobie przed świętami i zapomniałem. Jeśli tak, to już na mnie nie czekają...

  • Użytkownik niezalogowany Maria Dworakowska
    Maria Dworakowska 2015-12-29   11:12:02
    Cytuj

    Jak zawsze - "szczęśliwe dni" dobrze się czyta, od razu jest lepiej. Januszu, najserdeczniej na nowy rok życzę.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-12-28   11:53:04
    Cytuj

    bardzo dobre pytanie - do Piotrusia ("starszego) Pana Cieplaka, apostoła... Tym bardziej, że ma gotową odpowiedź: trzeba było nie "jebać Żydów" (to cytat z lewicowego myśliciela i nauczyciela katedralno-trybunalskiego), to i śledź - jak w starym szmoncesie - powisiałby sobie na drzewie i śpiewał; że "zielony" to już "demokratom" trudniej zgadnąć...