Szczęśliwe dni: 30 września
Jacek Cygan, patrząc ze sceny Teatru Polskiego na publiczność, rzucił taki bon mot: kowidownia. No, fakt: specjalny to gatunek widzów. Bilety kupują w ostatniej chwili, jakby kierowali się dziennymi raportami o liczbie zakażeń. Ale przychodzą i sprawiają wrażenie spragnionych teatru. Te 150-180 osób mamy. Przenieśliśmy na dużą scenę spektakle ze Sceny Kameralnej i to się sprawdza. Przy obecnych obostrzeniach na Kameralnej frekwencja nie mogłaby przekroczyć 60 miejsc, na dużej widowni limit wynosi 350 osób. Pociecha raczej względna, bo ta ostatnia w normalnej sytuacji mieści 750 widzów. No, ale nie my jedni mamy taki problem.
Ta publiczność w czasach zarazy budzi mój podziw. Zanim wejdzie, wypełnia imienne oświadczenia o ewentualnym kontakcie z covidem. Potem przechodzi przez bramkę do mierzenia temperatury i odkaża ręce. Zakłada maski, w których siedzi podczas spektaklu w przepisowej odległości od siebie, nawet jeśli to małżeństwo czy para. Okrycia trzyma na wolnych fotelach, bo szatnia nie działa. Takoż bufet. Po zakończeniu przedstawienia sala, scena, foyer, garderoby i okolice są ozonowane. Nie wiem, czy w takich okolicznościach sam bym poszedł do teatru.
No i nie gramy spektakli z dużą obsadą: Króla, Borysa Godunowa, Dziadów, Guliwera, co odbija się na zarobkach aktorów – znacie to. Dyrektor Jan Englert przywrócił w repertuarze Kordiana – chyba 60 osób na scenie – ale my postanowiliśmy nie ryzykować.
Próby już się odbywają i są zaplanowane następne – aktorom towarzyszą machiny emitujące jakieś tajemnicze promieniowanie, niszczące jakoby wirusa. Niemniej gdy ktoś przyjdzie z katarem, w teatrze ogłasza się alarm i wszyscy czekają na wyniki testu.
Z drugiej strony są miejsca i przestrzenie, gdzie ludzie siedzą ściśnięci jak sardynki w puszce – na przykład w samolotach – i to uważa się za bezpieczne.
Dziwny czas. Spędziłem niedawno, w sumie kilkanaście dni, na egzaminach wstępnych na wydział aktorski i reżyserski. Część procedury odbywała się online, część na żywo, choć w stosownym dystansie i przy wszystkich możliwych zabezpieczeniach. Przyjęliśmy, jak zwykle, nową gromadkę kandydatów, ale kto wie, co ich czeka w przyszłości, jeśli cokolwiek. A wcześniej, jak to będzie, gdy dojdzie do zajęć zaplanowanych na żywo? Od marca do maja odbywały się zdalnie, ale taka metoda ostatecznie ujdzie, gdy, jak w moim przypadku, idzie o przedmioty teoretyczne. Ale jak uczyć tańca albo zadań aktorskich przez Internet?
Festiwale zanikły, wymiana między teatrami zamarła, życie z teatru uchodzi jak dech z piersi umierającego.
A przy tym wszystkim jakoś nie słychać – przynajmniej ja nic nie wiem – żeby w teatrach doszło do zakażeń. Może jesteśmy ofiarami – sam nie wiem czego… Tak czy inaczej trochę mnie zdumiewa, że parę miesięcy temu, gdy dzienne zakażenia nie przekraczały 200-300 przypadków, teatry zostały zamknięte, a teraz przy 1500 przypadkach mogą działać. Na zdrowy rozum może trzeba by je zamknąć jeszcze raz albo przeciwnie – poluzować restrykcje. Bo nim wyginiemy od wirusa – skarlejemy.
30-09-2020
Pan Maciej Wojtyszko w swoim felietonie wywołał temat, zadałam mu kulturalnie pytanie w komentarzu, ale nie odpowiedział (co jest niekulturalne), więc chciałam zapytać oficjalnie: DLACZEGO U PANA ŁUKASZA DREWNIAKA NIE MOŻNA ZOSTAWIAĆ KOMENTARZY?
W Narodowcu jest już jedna ofiara i kilkoro zarażonych. Dyrektor Englert wznowił Kordiana, bo podobno potrzebował dokrętek do rejestracji. 60 osób na scenie. 15 na widowni. Nonsens.
co ich czeka? NIC... Czego jesteśmy ofiarami? ŚCIEMY, monstrualnego kłamstwa... Można udawać z "machinami emitującymi", ale to nie jest teatr, bo zlikwidowano WSPÓLNOTĘ zastępując ją strachem i brakiem wolności. Występy w takich okolicznościach są tylko zarabianiem norm (w istocie katastrofą finansową dla teatru) absurdalnym samooszukiwaniem się!