AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 6 marca

Fot. Karol Budrewicz  

Czytając Księgę widowisk, miałem dwa marzenia. Pierwsze, że z dziełkiem tym zapozna się pan minister kultury, a może nawet sam pan prezes rządzącej partii; drugie, że z wypiekami na twarzy przeczytają je nasi młodzi reżyserzy; młodzi to znaczy tacy, którzy są już po maturze, ale jeszcze przed emeryturą – tak mniej więcej jak ja. 

Naiwność marzeń jest oczywista: trudno uwierzyć, że zarówno ludzie teatru, jak i politycy i urzędnicy państwowi oddają się lekturze autorów antycznych. Choć kto to może wiedzieć – a nuż pan Kaczyński czyta w wolnych chwilach Katomyomachię, czyli Wojnę kota z myszami, a, dajmy na to, pan Kmiecik studiuje Wojnę peloponeską? Pierwsza z tych wojen skończyła się triumfem myszy; w drugiej zwyciężyli Spartanie. Jedno i drugie daje do myślenia…

Księga widowisk, czyli Liber spectaculorum – wydana jako 48. tom Biblioteki Antycznej – to wbrew tytułowi szczupły tomik o objętości ledwie stu pięćdziesięciu stron, z których zresztą lwią część stanowią wstęp, komentarze i przypisy – od razu mówię, że wyborne. Właściwy tekst składa się z trzydziestu sześciu epigramatów – parowersowych utworów poetyckich, które wyszły spod pióra Marcjalisa, poety rzymskiego żyjącego w drugiej połowie I wieku n.e.

Epigramat ma długą i szacowną tradycję, Marcjalis odcisnął na niej własne piętno. Z cyklu krótkich wierszy uczynił rodzaj reportażu, który w poetyce fragmentu czy migawki ukazuje igrzyska zorganizowane w roku 80 n.e. przez cesarza Tytusa w rzymskim Koloseum. Budowlę zaczął wznosić cesarz Wespazjan w roku 72, traktując ją jako dar dla ludu i wyraz troski o potrzeby mieszkańców miasta.

Moja wiedza o antycznym Rzymie – i w ogóle o antyku – jest znikoma i najzupełniej dyletancka, więc nie chcę tu udawać mądrali, a już na pewno nie zamierzam wchodzić w domenę profesora Kocura, którego niniejszym pozdrawiam i przepraszam, że się szarogęszę na jego terenie. Muszę jednak dorzucić swoje trzy felietonowe grosze, bo czytanie Marcjalisa jest jednak szalenie inspirujące.

Najpierw godne przypomnienia są powody, dla których urządzano igrzyska (w mowie Rzymian zwane circenses). Otóż – podążam tu za komentarzami dr Aleksandry Klęczar i dra Mariusza Zagórskiego – pierwotnie urządzano je dla zjednania przychylności bogów, wierząc, że najlepiej jest to czynić za pomocą wystawnej zabawy. „Aspekt  ludyczny z czasem wziął górę nad wymiarem religijnym” – piszą komentatorzy, dodając, że „igrzyska były także jednym z najważniejszych narzędzi kształtowania polityki społecznej, dlatego najgorsi cesarze (np. osławiony Heliogabal) obłaskawiali lud, urządzając spektakle pozwalające zapomnieć o niedogodnościach codziennego życia”.

Zasada panem et circenses – „chleba i igrzysk” – jest dobrze znana władcom wszystkich czasów i również dzisiaj bywa stosowana z mniej lub bardziej bezwstydnym cynizmem. Mnie idzie raczej o to, czy igrzyska urządzane są umiejętnie, z talentem, by nie powiedzieć – profesjonalnie. I czy są w stanie zadowolić, zachwycić, a nawet oszołomić lud. 

Władza (polityczna i administracyjna, ale także medialna) zdaje się sądzić, że ludowi – zwłaszcza tak zwanemu ciemnemu ludowi – wiele nie trzeba. I jest w tym trochę racji: najłatwiej zaspokoić najbardziej prymitywne instynkty i na przykład media dobrze wiedzą, co robią, tygodniami ekscytując odbiorców opowieściami o młodzieńcu, który odciął kobiecie głowę i uciekł. 

Wszelako gdy atrakcyjność horroru się wyczerpuje i ludowi zaczyna się cknić, dobrze jest kogoś wdeptać w błoto i uświnić – niezawodne są igrzyska dokonywane kosztem czyjegoś upadku, więc każdy idol musi się liczyć z tym, że prędzej czy później będzie obalony. Ale że nie ostał się nikt, kogo by nie próbowano zszargać i zeszmacić (z wyjątkiem JP II, ale to kwestia czasu), to za chwilę może zabraknąć paliwa do podgrzewania kotłów w polskim piekle.

A już całkiem nie wiem, co nas będzie bawić, gdy najwytrwalszym paranoikom znudzą się spiski i zamachy.

I tu właśnie, czyli ausgerechnet, jak mawiał Witkacy, przychodzi nam z pomocą Księga widowisk, która nie tylko przypomina władzy, jak ważną rolę w życiu ludu pełnią igrzyska, ale nade wszystko ukazuje jedyne w swoim rodzaju przykłady masowych rozrywek. Przyszło mi do głowy, że Marcjalisa powinni przeczytać minister z prezesem ze względu na walory socjotechniczne Księgi. Ale ze względu na opisy widowisk pomyślałem o reżyserach. W końcu, gdy idzie o inwencję, tak samo gonią w piętkę, jak politycy. A u Marcjalisa proszę, istna orgia pomysłów.

Może nie wszystkie rodzaje widowisk, które dwa tysiące lat temu bawiły Rzymian, nadają się dziś do powtórzenia – i nie dlatego, że nie byłyby atrakcyjne, lecz ze względu na horrendalne koszta. Takie na przykład naumachie, czyli bitwy morskie urządzane na sztucznym jeziorze – piękna sprawa, ale czy minister wojny ma flotę? Raczej bym stawiał na inscenizację mitów, bo na mity jest urodzaj. Wzory, jakie w tej dziedzinie stworzyli Rzymianie, wydają się godne naśladowania – przywołują na myśl tytuł słynnego studium Neila Postmana Zabawić się na śmierć. 

W rzeczy samej były to „spektakle zabijania”, w których widzów może najbardziej ekscytowała „technologia śmierci”, zwłaszcza gdy podstawą widowiska była scena egzekucji. Szczególną pomysłowość wykazywał w tej mierze Neron. Palenie żywcem czy strącanie z wieży na pastwę dzikich zwierząt było na porządku dziennym. Komentujący Marcjalisa filolodzy piszą o tym z niezwykłą rzeczowością: „igrzyska stawały się dla widzów okazją do obserwacji anatomicznych: pozwalały zobaczyć, co dzieje się z ciałem człowieka, jeśli poddać je nieludzkim torturom (to samo dotyczyło obserwacji anatomii zwierząt)”.

Rzec by można, że w Koloseum panowała dewiza „bawiąc uczyć”. Ileż ciekawej obserwacji zawarł Marcjalis w takim na przykład obrazku: „Dzika świnia brzemienna, matką się stając od rany,/ płód swój wydała – łona dojrzały znak./ Nie legło prosiątko bez ruchu: gdy matka padała – odbiegło./ Tak budzi mądrość wrodzoną niespodziewany los!”.

Spektakularność tego przypadku polega na tym, że na oczach widzów ktoś rozpruł brzuch prośnej losze. Marcjalisowi posłużyło to do ułożenia poetyckiego konceptu, którego nie powstydziłby się Jan Kott jako autor eseju Śmierć w ciąży.

Cytowany epigramat odnosi się do typu widowisk zwanych venationes; podczas inscenizowanych polowań zabijano zwierzęta, dręcząc je wcześniej bez opamiętania. Ale najbardziej podniecająca musiała być kombinacja zwierzęcia z człowiekiem, jak ta na przykład, gdy kaledoński niedźwiedź rozszarpał wiszącego na krzyżu Laureolusa: „Wciąż jeszcze żyły członki, choć w strzępach i krwią ociekając,/ a w całym ciele po ciele nie został nawet ślad”.

Każdy wie, bez czytania Quo vadis, że w Koloseum największym – rzec by można kolosalnym – powodzeniem cieszyły się sceny wydawania chrześcijan lwom na pożarcie. Nie wydaje mi się, żeby ta rozrywka – w sensie poniekąd dosłownym – kwalifikowała się dziś do powtórzenia. Chociaż wyobraźnia podsuwa kuszące obrazy…

Do chrześcijan jako takich nic nie mam – sam do tego klubu chcąc nie chcąc przynależę. Ale katolików pewnego „sortu” chętnie bym zobaczył rzuconych ad leones i rozszarpywanych na strzępki – może nawet w reżyserii Moniki Strzępki, przypuśćmy, na Stadionie Narodowym…

Tylko skąd wziąć aż tyle lwów?

7-03-2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany Janusz S.
    Janusz S. 2016-03-08   09:01:54
    Cytuj

    Pięknie Januszu , a przy okazji pozdrowienia z Kłodzka. Janusz S.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2016-03-07   11:42:46
    Cytuj

    w rewanżu poleca się orwellowski "Folwark zwierzęcy" patrząc w lustro, co wyrasta na twarzy... I nie rżnąć z "Przyszłości reżyserii" dla warszawskiej AT w wykonaniu niżej podpisanego