Sztuka aktorska
Najprostszym dowodem na to, że sztuka aktorska istnieje, jest natychmiastowe zauważenie jej braku.
Często – przynajmniej dla mnie – bolesne. Co więcej – zapis filmowy i telewizyjny, bądź co bądź już stuletni, potwierdza, że tak jak w innych dziedzinach, przynajmniej część każdej wybitnej sztuki wykazuje pewną trwałość. Tak jak dzieła Szekspira, Rembrandta czy Mozarta z upływem czasu nie tracą na swoich walorach, tak samo Charlie Chaplin, Ingrid Bergman ale i Junosza-Stępowski czy Jerzy Leszczyński potwierdzają nadal swoją klasę. Jest taki stary film dokumentalny, w którym kilkunastu aktorów deklamuje monolog Papkina z Zemsty Fredry. Jerzy Leszczyński jest w nim fantastyczny! Dyskontuje swoją starość, ukazuje tragiczne samookłamywanie, uwiarygodnia postać. A współczesne telewizyjne reportaże społeczno-kryminalne odsłaniają natychmiast bezradność amatorów wykrzykujących jakieś żałosne dialogi w stylu „Nie bij mojej siostry!”, ”Uważaj, on ma nóż!” czy wreszcie nieśmiertelne ”Musimy porozmawiać”.
By jednak rozszerzyć nieco rozważania dotyczące aktorstwa, warto (za Rogerem Scrutonem) wprowadzić dosyć istotny podział wiedzy. Otóż wiedza może być rozmaita. Jest wiedza „że”, jest wiedza „jak?” i jest wiedza „co?”. Jakimi rodzajami wiedzy powinien dysponować aktor?
Wiedza, „że” to na przykład wiedza, że tę role grali przede mną Bogusławski i Łomnicki, że w epoce noszono takie, a nie inne kostiumy, że lepiej jest znać tekst na pamięć i że nie jest dobrze, jeśli partner mnie zasłania. Jest to wiedza użyteczna, choć odrobinę banalna i łatwa do zdobycia.
Wiedza „jak?” dotyczy nieco bardziej skomplikowanych zagadnień. Jak brać oddech? Jak jeść i trzymać sztućce, jeśli się gra na przykład arystokratę? (Niestety, większość polskich aktorów hańbi swój zawód, wykazując się w tej dziedzinie kompromitującą niewiedzą!) Jak artykułować samogłoski, jeździć konno, prowadzić samochód, tańczyć, śpiewać, panować nad własnym ciałem? A wreszcie niezwykle istotne – jak całkowicie skupić się na zadaniu aktorskim? To są umiejętności, nabycie których nie zawsze należy do najłatwiejszych, ale które najchętniej docenia środowisko, używając takich słów jak „rzemieślnik”, „majster”, „fachowiec”. Nabycie tej wiedzy jest trudne, może pochłonąć lata nauki i często towarzyszy mu późniejsze rozczarowanie – tyle umiem, a tak słabo mnie doceniają.
I wreszcie pozostaje wiedza „co?”. To ona jest celem i podstawą kultury wysokiej i to ona wciąż na nowo próbuje zdefiniować naszą samoświadomość. Odpowiedź na pytania: co jest wartością? co decyduje o człowieczeństwie? co warto chronić? co jest sprzecznością, co paradoksem a co tylko pozorem? co nadaje sens życiu? co czuję w miłości, co w nienawiści? – to największe wyzwanie dla każdego artysty.
Jeżeli nadal czytamy Cervantesa i Dostojewskiego, Kafkę i Gombrowicza, oglądamy Vermeera i Boscha, słuchamy Rossiniego i Bacha to dlatego, że w jakiś zagadkowy sposób wiedza zawarta w tak wykreowanej kulturze jest nam potrzebna, budująca, niezastąpiona. Aktor, który, omijając Scyllę obsceniczności i Charybdę sentymentalizmu, potrafi opowiedzieć nam o nas samych coś ważnego, istotnego i poruszającego, potrafi wykreować wartości, pozostaje artystą równie ważnym jak Michał Anioł i Marcel Proust. I nie jest istotne, czy mamy do czynienia z wielokrotnie powtarzaną rolą czy prawie przypadkową improwizacją. O ile mi wiadomo, scena wywiadu z Birkutem z Człowieka z marmuru, w której Jerzy Radziwiłowicz olśniewa jakąś zdumiewającą wiarygodnością i prostotą, pochodzi ze zdjęć próbnych.
W swojej pokorze Zbigniew Zapasiewicz mówił, że aktor jest „dotwórcą”. To prawda. Na etapie wstępnym musi się pojawić tekst literacki lub nawet tylko zadanie aktorskie. W tym sensie aktor zawsze otrzymuje jakiś materiał początkowy, który ma za zadanie „obrobić”. Materiał daje szansę albo jej nie daje. Trochę tak jak malarzowi podłoże, na którym maluje, sprzyja albo nie. Ale… wielkim darem ludzi utalentowanych jest dostrzeganie siły i jakości tam, gdzie inni dostrzegają tylko niewygodę. Wielcy aktorzy potrafią w swoich najlepszych momentach pokazywać nam ludzkie rozterki, ludzkie reakcje, troski i radości tak, że wzbudzają nasz podziw i chcemy ich oglądać ponownie. Krystyna Janda od lat jeździ po całej Polsce z monodramem Shirley Valentine. I nie wierzę, że o pełnych salach decyduje tylko popularność tej aktorki. Nie, ona za każdym razem grając tę rolę, odsłania wciąż zaskakującą prawdę o tęsknotach zwyczajnej kobiety. Tekst jest niezły, ale to Janda daje tej postaci swoje „co?” – swoją niezłomność, swoją radość życia, swoją potrzebę spełnienia.
Osobnym problemem współczesnego aktorstwa jest problem szaleństwa, zachowania granicznego lub przekraczającego granice. Od Edypa, Ofelii i Hamleta poczynając, teatr ma z tym wyzwaniem kłopot. Pięćdziesiąt lat temu Konrad Swinarski na łamach „Dialogu” dał upust swojej furii, gdy aktorzy lekceważyli wyzwanie stojące przed ich rolami w sztuce Marat-Sade. Często bowiem „struganie wariata” uchodzi za proste. Wystarczy pokrzyczeć, działać nielogicznie, rozebrać się lub wykonać nieskomplikowaną czynność fizjologiczną i „osobowość graniczna” gotowa. Niestety tylko pozornie. Mam w oczach twarz Haliny Łabonarskiej jako Przewodniczki w muzeum Holokaustu w telewizyjnej wersji Walizki Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Nie ma wątpliwości, że od swojej pracy oszalała, ale skąd się o tym dowiadujemy? Jest przerażająco spokojna. Mam w oczach aktorów z filmu Ostania Rodzina – Seweryna, Konieczną, Ogrodnika. W sposób zdumiewająco normalny spacerują po granicy nienormalności. Pomiędzy wiedzą „co?” jest złem, pięknem, wartością, miłością, obłędem a wiedzą „jak?” to można pokazać mieści się to wszystko, co uważam za najważniejsze elementy sztuki aktorskiej.
Wbrew pozorom nie tak wiele się zmienia. Naturalnie rozwój techniki coś tam ułatwia i coś tam utrudnia. Naturalnie przychodzą i odchodzą mody, czasami komplikując szaremu widzowi przebicie się poprzez jakąś absurdalną manierę teatralną czy sposób filmowania. Jednak, jeśli z jednej strony mamy wrażliwego, wykształconego, „muzykalnego” i świadomego swoich kryteriów widza, a z drugiej obdarzonego podobnymi cechami aktora, to odpowiedź na pytanie, czy zrodziło się dzieło sztuki, nie jest trudna. Zwykle nie stają na przeszkodzie nawet tak potężne bariery, jak nieznany język czy odmienność kulturowa. Jakimś dodatkowym zmysłem, lub raczej wszystkimi możliwymi zmysłami, czujemy, że ten aktor, ta aktorka zagrali wspaniale, bo powiedzieli nam coś, co w inny sposób nie było możliwe do wyrażenia.
16-08-2017
Training for first responders on addiction issues can improve outcomes. rehab facillities in houston
Developing a relapse prevention plan is essential for long-term success. IOP Program Nashville
Parafrazując: Niestety, większość polskich felietonistów hańbi swój zawód, wykazując się w tej dziedzinie kompromitującą niewiedzą.
Niegłupie zaiste...
Ładnie i na temat, szkoda że tylko dla środowiska :) Postawa stylistyczna oczytanego intelektualisty, żonglującego lokalną symboliką, wykluczającą z intelektualnego dialogu każdego, kto kształcił się na innym kierunku niż tzw. humanistyczny, dzieli. Jest to zgodne z założeniami edukacyjnymi reprezentowanymi przez elitę izolującą się na globalizację, produkującą pozbawionych wyobraźni podwykonawców. Dla pokolenia myślącego strukturami tabletów nie ma w tym nic atrakcyjnego. Oczywiście, tylko nieliczni potrafią przeskoczyć swoje pokolenie, co pokazuje nam historia ludzkości. Teraźniejsza zmienność danych ekologicznych stawia znak zapytania nad ludzkim rozwojem. Na szczęście wartość najwyższa sztuki, jaką jest jej wyczuwalna autentyczność, zawsze i wszędzie obroni się sama. O ile będą istnieć twórcy.
Wydaje się to takie oczywiste i takie proste. A jednak tych, ktorzy/które potrafią wszystko to pokazać na scenie czy na planie nie jest wcale tak wielu...
pięknie! Poza "niezłomnością" Tej Osoby... Dziś to raczej zło-mność...