AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Sztuka stwarzania świata

fot. Marta Kaczmarek  

Wszystko mnie dzisiaj rozprasza: od zbyt gorącego wrzątku, wlanego do kubka z cytatem Andrzeja Mleczki: „gdyby człowiek miał ogon, łatwiej byłoby mu okazywać uczucia”, po informacje o kolejnych etapach powodzi zalewającej południowo-zachodnią część naszej Polski (by nie wspominać o towarzyszących temu aktach szabrownictwa). A już najbardziej dokucza przekrzywiony na gwoździu obraz. Sąsiad remontuje mieszkanie, a ścianki działowe w budynku wykonane są chyba z tektury, skoro praca wiertarki z nieustępliwą siłą młota pneumatycznego zmieniła położenie mojego obrazka. Wrrrrrr! Wrrrrr! A w głowie chaos. To dlatego włączam maksymalnie głośno utwór Unforgettable z repertuaru Dinah Washington w wykonaniu zawsze bezbłędnej Arethy Franklin z płyty A Tribute To Dinah Washington. I już pierwsze dźwięki wprowadzają mnie w nastrój kojącej, acz wymuszonej melancholii. Głośnik nie ma litości dla sąsiadów i nie bierze jeńców. Aretha nagrała ten album tuż po śmierci charyzmatycznej Dinah. Można się w tych dźwiękach błogo rozgościć i niemal rozpłynąć. Hołd jednej wybitnej artystki złożony drugiej, niezapomnianej diwie jazzu. Wsłuchuję się w ten hit z połowy lat sześćdziesiątych i… w końcu mogę zebrać myśli.

W tym roku swoje jubileusze miały dwa najważniejsze hospicja w moim życiu. Pierwsze to Stowarzyszenie Przyjaciół Chorych „Hospicjum” im. Matki Teresy w Zabrzu, które powstało w 1994 roku. W tym Zabrzu, w którym znajduje się Teatr Nowy i w którym odbywa się między innymi Festiwal Rzeczywistość Przedstawiona. To moje miasto rodzinne. 30 lat temu jedną z osób aktywnie spotykających się na zebraniach organizacyjnych dotyczących potrzeby stworzenia hospicjum domowego była moja Mama, z zawodu i z potrzeby serca – pielęgniarka. Dobro pacjenta było dla niej od początku priorytetowe, potrafiła pójść na wizytę domową nawet w środku nocy, gdy tylko zaistniała taka potrzeba. Zawsze wolontaryjnie. Często zabierała mnie do chorych, do ich domów. Rozmawiałyśmy. Pamiętam jesienne drzewa, kiedy szłam z nią po raz pierwszy do domu pacjenta i jego najbliższych. Moje podekscytowanie i spokój Mamy, która zawsze wiedziała, co robić. Chorzy terminalnie potrzebowali pomocy, wsparcia, ukojenia bólu, empatii, zaopiekowania się ich ciałem, ale także i duszą – rozmowy z psychologiem, nierzadko z księdzem. Ciągle jej potrzebują. Pamiętam niejedną rodzinę, w której mieszkaniu byłyśmy: tę bliskość, zapach, a w tle włączony telewizor z teatrem telewizji. Czasami mogłam usiąść przy chorym, innym razem nasłuchiwałam, przysiadając na taborecie w przedpokoju. Tak, by nie zakłócać spokoju domowników. Czekałam. Chłonęłam atmosferę miejsca. Moja Mama była obecna przy odchodzeniu i przy śmierci wielu pacjentów i pacjentek. Nie da się przy takiej okazji grać. Trzeba być. BYĆ. Czuwać.

Hospicjum zabrzańskie tworzą niezwykłe osoby. Wiele z nich jest tam od samego początku.  Budują miejsce pełne czułego wsparcia, a w każde działanie wkładają maksimum miłości. Podziwiam ich z całego serca i dziękuję za każde Spotkanie. Na ulicy Dworcowej znajduje się siedziba instytucji, gdzie od wielu lat ścianę zdobią słowa Cicely Saunders, brytyjskiej lekarki i twórczyni nowoczesnej opieki paliatywnej: „Liczysz się, ponieważ jesteś tym, kim jesteś. Liczysz się do ostatniej chwili swojego życia i zrobimy wszystko, żeby Ci pomóc nie tylko umrzeć w spokoju, lecz żyć aż do śmierci”. To ona zainicjowała ruch hospicyjny, twierdząc między innymi, że kres życia jest tak samo naturalny jak narodziny, i sprzeciwiała się kulturze zaprzeczania śmierci. Marzyła o tym, aby był to proces wolny od bólu i uciążliwych dolegliwości. Chciała zminimalizować odczucie lęku i samotności.

Drugie ważne dla mnie miejsce (i tworzący je ludzie) to Puckie Hospicjum pw. św. Ojca Pio, założone przez księdza Jana Kaczkowskiego. W tym roku hucznie obchodziło swoje dwudziestolecie. Ksiądz Jan był między innymi autorem książki Życie na pełnej petardzie, której tytuł, jak głosi legenda, wziął się od jego deklaracji. Był już wtedy w zaawansowanym stadium glejaka, oświadczył: „Postanowiłem, że bez względu na wszystko tę końcówkę życia, która mi została, będę żył na pełnej petardzie”. Był on również, wraz z przyjacielem Piotrem Szelągiem, pomysłodawcą Areopagu Etycznego – innowacyjnych szkoleń dla studentów medycyny z zakresu komunikacji i etyki zawodu lekarza. I oto, ja także od trzech lat współpracuję z Areopagiem, oraz z Gdańskim Uniwersytetem Medycznym. Wraz z psychologami, młodymi lekarzami i zespołem aktorskim prowadzimy warsztaty, podczas których studenci uczą się przede wszystkim mówić pacjentom i ich bliskim o rzeczach trudnych – czasem jest to informacja dotycząca złych rokowań, innym razem nieuchronnie zbliżającej się śmierci chorego.

Areopag Etyczny zwykle trwa cały tydzień. To bardzo intensywny cykl szkoleń, na które składają się, prócz zajęć praktycznych, również wykłady teoretyczne prowadzone przez ekspertów z różnych dziedzin medycyny. Areopagowi mogłabym poświęcić całe osobne opracowanie, tak intensywne i wielopłaszczyznowe są to działania. Ale chciałabym jedynie przytoczyć zdarzenie, które przytrafiło mi się podczas tych warsztatów.

Zanim przystąpimy do pracy ze studentami, otrzymujemy scenariusze, w których precyzyjnie rozpisane są okoliczności zdarzenia: diagnoza, przebieg choroby, życie osobiste oraz przekonania pacjenta. Tego dnia scena warsztatowa dotyczyła kobiety w ciąży, która wraz z mężem przyszła odebrać wyniki badań laboratoryjnych. Wcześniej zaniepokojony lekarz zlecił wykonanie badań dodatkowych. Student-uczestnik ma za zadanie przekazać parze informację, iż u kobiety zdiagnozowano białaczkę. Oprócz diagnozy musi on również przedstawić procedury i potencjalne możliwości postępowania przy tego rodzaju nowotworze (konieczność wdrożenia leczenia, konsekwencje braku jego podjęcia, a także możliwość przerwania ciąży celem ratowania życia matki i następstwa związane z próbą kontynuacji ciąży). Nie posiadam specjalistycznej wiedzy medycznej, więc nie będę szczegółowo opisywała metod działania w podobnych sytuacjach, poza tym każdy przypadek jest odrębny i nie chciałabym tu zawęzić perspektywy. Pamiętam tylko, że w trakcie trwania tej sceny, w każdym z nas pojawiła się cała paleta emocji: od lęku przed wielowymiarową stratą, konieczności ratowania życia, aż po poczucie, że ktoś chce decydować za przyszłą matkę i związaną z tym frustrację. W pewnej chwili nie wytrzymałam napięcia i wyszłam na zewnątrz sali. Warsztaty odbywały się w budynku Urzędu Miejskiego w Pucku, a miejsce, z którego wybiegłam, znajdowało się na końcu korytarza. Mniej więcej w jego połowie stały dwie kobiety z małymi dziećmi. Wolnym krokiem skierowały się w stronę szklanej windy, znajdującej się dokładnie po przeciwnej stronie korytarza. Wsiadły i zjechały w dół. Stałam osłupiała ze sztucznym brzuchem ciążowym, (zrobionym ze zwiniętej bluzy wciśniętej pod T-shirt), a po chwili, po tym, jak panie z dziećmi zniknęły, moim oczom ukazały się korony drzew. Czy to nie niezwykłe, że dzięki temu, że winda była wykonana z przeźroczystego szkła, ich miejsce zastąpiła nie pustka, a realny obraz przyrody? Nadzieja? Co dzieje się w głowie kobiety, która otrzymuje tak ciężką diagnozę? Co wydarza się w głowie jej partnera, a co w głowie lekarza? Oczywiście, każda odegrana scena jest później szczegółowo omawiana na forum, ale niezmiennie kusi mnie zadawanie tych otwartych pytań. Takim zdarzeniom towarzyszą najczęściej duże, czasem skrajne emocje.

Niedawno w kinie oglądałam film Bestia na podstawie noweli Henry’ego Jamesa The Beast in the Jungle. Świat w tym filmie zdominowany jest przez sztuczną inteligencję, emocje uważane są za coś szkodliwego, niestosownego, można nawet stwierdzić, iż są defektem uniemożliwiającym wydajną pracę. Żeby dostać satysfakcjonujące stanowisko, należy poddać się zabiegowi oczyszczania z uczuć. Procedura cofa kandydatów po łańcuchu DNA do poprzednich wcieleń, kasuje przeżycia dobre i złe, namiętności i zdarzenia traumatyczne. Bohaterka, w którą wcieliła się hipnotyzująca Lea Seydoux, próbuje wyzbyć się uczucia lęku, który determinował jej dotychczasową egzystencję. Po seansie przypomniała mi się książka Marka Wolynna Nie zaczęło się od Ciebie. Jak dziedziczona trauma wpływa na to, kim jesteśmy, i jak zakończyć ten proces. Myślałam też o potencjalnej możliwości życia bez emocji. O przyszłości beznamiętnej. Nieludzkiej. To dopiero może być zwiastun nadciągającej katastrofy. A może odwrotnie? Lekarstwo na problemy współczesnego świata, który trawiony przez liczne nieszczęścia sprowokowane przez nadpobudliwych, skoncentrowanych na własnym interesie ludzi, zamiast wzrastać, stacza się ku przepaści. Tej otchłani, w którą wpadamy my, zwykli ludzie. Jakie historie nosimy w sobie, lecąc, jak Alicja w króliczą norę? Do kogo należą te przeżycia? Do nas? Czy do kogoś nieznanego? A może jakiegoś praprzodka? Silvan Tomkins, amerykański psycholog i filozof, twierdził, że z powodu emocji można zagłodzić się na śmierć, że siła emocji może odebrać nam nawet życie. Podstawowe popędy są godne pożałowania w porównaniu z tą często irracjonalną siłą, jaką wyzwalają w człowieku emocje. Mamy je w sobie cały czas, nawet wtedy, kiedy wydaje nam się, że ich nie odczuwamy. Ot, taki przewrotny mechanizm przetrwania. Pozostaje żywić nadzieję, że w nadchodzącej przyszłości, kiedy stronę dominującą przejmie sztuczna inteligencja, a nam zdarzy się dopuścić do głosu najbardziej destrukcyjne emocje, pojawi się ktoś, kto obdarzy nas w sposób empatyczny informacją zwrotną odnośnie zastanej sytuacji i nie będzie potrzeby przechodzenia przez nieludzki proces „naprawiania karmy”.

Póki co stwarzajmy sobie sami dobrą karmę. Poprzez życzliwą obecność, uważność i niesienie bezinteresownej pomocy ludziom potrzebującym w naszym otoczeniu. Także tym, którzy znaleźli się, często wbrew własnym planom, na finalnej ścieżce ziemskiej wędrówki. Niech nie będą tam sami. Ciągle mogą być częścią i naszego życia, dzięki emocjom, które na szczęście – mam nadzieję – wciąż w sobie pielęgnujemy. To odwieczna siła kreująca lepszy świat. Wciąż na nowo. Dla każdego.

02-10-2024

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany ireneusz guszpit
    ireneusz guszpit 2024-10-05   09:09:35
    Cytuj

    Droga Pani Doroto, wrzątek jest wrzątkiem, nie może być zbyt gorący. ukłony ireneusz guszpit