AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Teatr w teatrze w teatrze

Dziennikarz „Polityki” i „Studia Opinii”.
A A A
Fot. Karol Budrewicz  

W czasach PRL na Szalbierza ciągnęłyby  tłumy. Bogusławski byłby odbierany jako Łapicki, może Łomnicki. Generał-gubernator – jako marszałek Kulikow. Zamach na portret cara – jako Dziady Dejmka. Czytaliśmy przecież wtedy czerwony na okładce tom Lenin – Październik Lászla Gyurkó, później – faszyzującego nacjonalisty, żeby zobaczyć, jak otwartym tekstem, ale w demoludach, można napisać to, co gdzie indziej było dostępne już od lat 30-tych w eseju Malapartego: że wielkie rewolucje są dziełem małych, prowincjonalnych adwokatów – Robespierre’a, Lenina. Dziś dodalibyśmy: Fidela Castro.

Ale zamiast ekstrapolować tezy włoskiego ekscentryka, który pod koniec życia zapisał cały swój majątek – z przekory – Komunistycznej Partii Chin, moglibyśmy zrewanżować się braciom Węgrom, pisząc dla nich sztukę-metaforę o tym, że wielkie transformacje ustrojowe są dziełem kurdupli, którzy zdradzili pamięć bohaterów Października 1956. Tylko że my zawsze musimy się spóźnić. Węgrzy zresztą muszą też.

Na scenie Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy mamy Teatr w Wilnie, w którym Wojciech Bogusławski, skądinąd konfident carskiej Ochrany, gra swoją sztukę na scenie i intrygę za kulisami. Autor György Spiró, mówiący zresztą po polsku tak dobrze, że mógłby pisać Szalbierza od razu w naszym języku, namnożył teatrów szkatułkowych w jednym dziele tak wiele i tak zręcznie, że kilka pomysłów ekstra chyba się tam dodatkowo zmieści: otóż Witold Dębicki powinien zagrać Bogusławskiego po węgiersku w taki sposób, żeby w Teatrze Imre Katony widz odebrał tę rolę jako parodię genialnego aktora i nieprawdopodobnego kabotyna Tamása Majora.

Rzecz dzieje się w Wilnie w drugiej dekadzie dziewiętnastego wieku. Jeśli tak, to reżyser, Gábor Máté, obsadził nas, widzów, bez naszej wiedzy, w rolach Filomatów i Filaretów, a co najmniej Filologów i Filatelistów.

Z życiorysu mistrza wziął Spiró dwukrotny donos pisemny Bogusławskiego do króla Prus. Mistrz skarżył się na swoich przeciwników w teatrze, że niby nie dadzą mu prowadzić sceny w językach polskim i niemieckim, a on chciałby pojednania. Nawiasem mówiąc, jako luminarz kultury narodowej nie jest on od tej strony znany. Spiró zrobił z niego donosiciela, który uprzedza generał-gubernatora, iż drugorzędny aktor rzuci nożem w portret cara. Czy aktor zamierzał tę prowokację, czy nie – o to mniejsza. Sztyletników ci w Polsce i w Rosji wtedy nie brakowało. Bogusławskiemu chodziło o to, aby generał-gubernator miał kogo aresztować i aby był mistrzowi winien wdzięczność. Nawiasem mówiąc, Spiró nie rozgrywa wątku, który wiele by wniósł. Otóż teatr w zaborze rosyjskim był jedynym miejscem, gdzie pozwalano mówić po polsku.

Bogusławski w sztuce Węgra powybierał fragmenty z Moliera na potrzeby chałtury w Wilnie (chałtura z rosyjskiego to knajpa – kiedyś SPATiF, „Ściek” – w której zbierali się aktorzy, żeby jak na giełdzie dowiedzieć się, gdzie jest jakieś zastępstwo do wzięcia albo jakaś rocznica do obsłużenia).

Bogusławski i jego metoda aktorska? Przyjrzyjmy się Agnieszce Warchulskiej. Czyż nie jest ona równie dobra jak Marilyn Monroe (Sandra Korzeniak)? MM uczyła się aktorstwa w Studio Lee Strasberga w Nowym Jorku (mag ten występuje osobiście w roli Meyera Lanskiego w Ojcu chrzestnym II Francisa Forda Coppoli, ale gra marnie). W szkole Strasberga stosuje się do dziś metodę Bolesławskiego (właściwie Srzednickiego), który był uczniem Stanisławskiego. Tego drzewa genealogicznego nie ma co rysować dokładniej, bo nie zmieści się ani na biurku, ani nawet na podłodze, skąd wyrósłby natychmiast Grotowski. Dość na tym, że do teatru w teatrze w teatrze szkoła Bogusławskiego-Stanisławskiego-Bolesławskiego pasuje jak ulał.

Twórcy spektaklu musieli oglądać kasety z Polańskim, który w Teatrze Na Woli grał z Łomnickim Amadeusza. Tekst Łomnickiego o roli Polańskiego (w tomie Spotkania teatralne) to dzieło samo w sobie.

Szalbierz to tytuł, który Spiró wziął od Moliera. Z Boya Żeleńskiego wykorzystał uwagę: „Tartuffe jest najgenialniejszym utworem Moliera, ale nie najdoskonalszym”. Pozwala to wystawić dramat o Bogusławskim, aby był taki właśnie: niedoskonały. To naprawdę wielka sztuka być aktorem, który gra aktora, który nie potrafi grać. Na scenie tego jeszcze nie widziałem. W literaturze się zdarza. W swojej ostatniej powieści Bohater dyskretny Vargas Llosa przez pierwsze rozdziały wodzi nas i uwodzi udając, że nie umie pisać. Panu Dębickiemu wierzymy – biedaczek! Takiemu jak Vargas pisarzowi – nie.

Nie będziemy dalej mówić, kto grał, jak i co. Wyjątek zrobię dla dyrektora Każyńskiego (Stanisław Grzymkowski), który rzuca ze sceny chujami i kurwami, czego przy damach i dzieciach nie robi się pod żadnym pozorem, chyba, że jak u Henry’ego Millera, co sam przekładałem w Sexusie, jest to funkcjonalne. Niestety, plugawy język przez chamiejącą telewizję i garnizonowy film wkracza także do teatru. Z tej przyczyny zepsuł sobie wspaniałe przedstawienie aktor Teatru Polskiego w Warszawie, który jak wirtuoz grał obłąkanego Wacława Niżyńskiego. Dlatego jego nazwisko pominę.

Piękne są za to kostiumy w drugim akcie. Plakat do spektaklu powinien by wykonać Jan Młodożeniec, niestety już nie żyje. W galerii Teatru otwarto skromną wystawę jego plakatów, ze sławnym Indykiem Mrożka i Śniegiem Przybyszewskiego. Widać, że Szalbierz to robota dla niego. Kolory, których by użył, to zapewne żółty jako złość i zazdrość, szkarłat jako namiętność, czerń dwugłowego orła i szarość dnia codziennego w Teatrze Wileńskim. Niestety, nikt dziś już plakatów nie robi. 

Tartuffe Moliera grany był czasem przed Ludwikiem XIV. Victor Hugo wyliczył królowi ze złością, ale i podziwem, że przeżył był ośmiu papieży, pięciu sułtanów, trzech cesarzy, dwóch królów Hiszpanii, trzech królów Danii, czterech królów i jedną królową Anglii, królową i dwóch królów Szwecji, czterech królów Polski i czterech carów moskiewskich. „Był Gwiazdą Polarną całego stulecia”, co mu zatem jakiś Molier? I jak, wszelkie proporcje zachowawszy, ma się do Moliera Bogusławski, a do Króla Słońce jakiś carski gubernatorzyna?

W programie spektaklu treść widowiska interpretuje Jan Gondowicz, trochę inaczej, niż to zrobiliśmy wyżej. To ten sam krytyk i tłumacz, który pisząc o Barbarzyńcy w ogrodzie wypomniał autorowi, że ten zapomniał postawić w kilku miejscach cudzysłowy. A jak mówił Stanisław Jerzy Lec: „Jedenaste: Nie cudzysłów!” .

Przy tej polsko-węgierskiej okazji warto dodać, że dzięki Bogusławskiemu obchodzimy 250-lecie sceny narodowej. Grecy mają teatr dziesięć razy dłużej. My w Unii Europejskiej jesteśmy pod tym względem chyba tylko przed Rumunią. Z tym że Ionesco wystarczy za całe średniowiecze.

16-01-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-02-13   21:44:04
    Cytuj

    Co za niemądra interpretacja. Przy tych wszystkich popisach erudycyjnych pan M nie zrozumiał intrygi Bogusławskiego - po co mu było aresztowanie Rybaka. A rzecz działa się w 1810

  • Użytkownik niezalogowany Paweł Jurek
    Paweł Jurek 2015-01-23   01:35:03
    Cytuj

    "Szalbierz" był grany czasach PRL. W 1987 roku w Teatrze Ateneum. Reżyserował Maciej Wojtyszko, a Bogusławskiego grał Jerzy Kamas.