AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Trener czy guru, wykształcony czy wrażliwy oraz inne kłopotliwe dylematy

 

I znowu egzaminy na Wydział Reżyserii. I znów mnóstwo pytań, niepokojów, wątpliwości. I znowu ten sam dylemat – jeżeli ktoś rozpoznaje rzeczywistość w sposób szczątkowy, nie ma podstawowego obycia w kulturze, ale ma własne, oryginalne pomysły, to brać go czy nie brać pod uwagę jako przyszłego reżysera?

Czy na pewno każdy kandydat powinien znać Dziady Mickiewicza? Czy można przyjąć kogoś, kto nie wie, kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie? I gdzie postawić granicę ignorancji? Przecież pytający żyją tyle lat dłużej, mieli czas, aby dowiedzieć się dużo więcej, więc może ten nie do końca wykształcony kandydat powinien zostać przyjęty, a wiedzę uzupełni później, na studiach, po prostu w trakcie życia.

No dobrze, ale inny lub inna, też z obraźliwie późną datą urodzenia, wie więcej, odróżnia Malczewskiego od Witkacego, Mozarta od Schuberta, a nawet w poprzednim sezonie był/była na kilku ważnych przedstawieniach i potrafi coś sensownego o nich powiedzieć.

Wybieramy kogoś, kto docelowo będzie kierował dużym zespołem ludzi, kto musi mieć znaczną odporność na stres i kto będzie innym proponował jakąś hierarchię wartości.

A może przesadziłem z tymi talentami przywódczymi, może wcale nie? Przecież twórca powinien dzielić się publicznie swoimi lękami, fobiami i wątpliwościami i nie jest zobowiązany do proponowania jakichkolwiek pozytywnych wartości. Minęły te czasy, kiedy artysta musiał lansować sądy etyczne, służyć słusznej idei czy oświecać.

Artysta powinien… Artysta może… Rolą artysty jest… Właśnie – co ten przyszły artysta musi koniecznie?

Niewątpliwie reżyser coraz bardziej staje się artystą, bo skala jego swobody rośnie. Twórczość Szekspira, Mickiewicza, Słowackiego, Moliera to coraz częściej rodzaj trampoliny wykorzystywanej w sposób odległy od tego, jaki uznano by za właściwy jeszcze czterdzieści lat temu. Jeśli reżyser się dogada z dyrektorem teatru, może równie dobrze podjąć próbę wystawienia instrukcji obsługi wyżymaczki, kodu DNA australopiteka, biletu tramwajowego lub mitu założycielskiego wydziału gender studies.

Zatem skoro przyszły artysta nie musi obowiązkowo zamieszkiwać w kulturze, to może nie warto zajmować się przesadnie jego erudycją, a stawiać wyłącznie na świeżość, spontaniczność i wrażliwość?

Amos Oz kiedyś bardzo pięknie porównał życie do jazdy samochodem z przesłoniętą przednią szybą. Jedyne, co może pomóc w utrzymaniu właściwego kierunku i uniknięciu katastrofy, to zerkanie w tylne lusterka. Chciał – jak sądzę – dać tym porównaniem do zrozumienia, że bez poszanowania przeszłości daleko się nie ujedzie.

A świeżość, spontaniczność i wrażliwość?

Tu już dochodzimy do dylematów Bromby. Czy ktoś, kto planuje zdawanie na Wydział Reżyserii, powinien przed tym wydarzeniem pójść kilka razy do teatru, czy raczej unikać tych wizyt w celu zachowania świeżości?

Czy spontaniczne i wrażliwe działanie sceniczne, niemożliwe do jakiegokolwiek sensownego odczytania przez publiczność, zasługuje na uznanie czy na wzruszenie ramion?

W czasach mojej młodości jeden ze starszych kolegów stawiał przed młodszym pudełko zapałek i polecał nim potrząsać. Delikwent potrząsał, a żartowniś pytał: „Czujesz?”. „Co mam czuć?” – pytał potrząsający. „Jak cię w konia robię!” – z triumfem wykrzykiwał starszy kolega. Kupa śmiechu.

Bardzo niechętnie myślę o kandydatach, którzy zapraszają mnie (naturalnie metaforycznie) do potrząsania pudełkiem, a potem wyjaśniają, co to miało znaczyć.

Dość lękliwie przyjmuję też deklaracje osób, które próbują przekonać mnie swoją „ogólną wrażliwością”, natomiast nie znają i nie pojmują dzieł sztuki, które swój sukces zawdzięczają ironii i krytycznemu spojrzeniu na świat.

Poza tym jeśli już przyjmiemy na Wydział – to kogo właściwie mamy wychować? Dobrego, rzetelnego, odpowiedzialnego człowieka, który w sposób etyczny i mądry będzie zarządzał zespołem profesjonalistów, czy też natchnionego przywódcę, który zamieni swój zespół w grupę wyznawców?

A może szalonego kreatora? A może świetnego organizatora? A może subtelnego, ale wnikliwego obserwatora?

Wiem, że to się nie wyklucza.

Wiem też, że przy najlepszych chęciach egzaminatorzy mogą się pomylić, zarówno na tak, jak i na nie.

I jak najgroźniejsze ostrzeżenie wraca wiersz Herberta Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi. Wiersz o tym antycznym zbrodniczym bohaterze, który wymyślił wiadome łoże rozciągające lub skracające torturowanego człowieka do pożądanych wymiarów. Wiersz, przesłanie i ostrzeżenie dla wszystkich egzaminatorów świata.

Nigdy nie czuję się zadowolony po ogłoszeniu wyników i zawsze mam uczucie, że – być może – ktoś został skrzywdzony, pominięty, źle osądzony.

Jedyną pociechą jest myśl, że na szczęście w Krakowie też egzaminują i że jeśli ktoś musi, to i tak znajdzie sposób, aby coś wyreżyserować, będzie zdawał ponownie, powróci, aby udowodnić swoje racje.

A jeśli nie musi, to może niepotrzebnie my wszyscy egzaminujący tak to przeżywamy?

25-09-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-09-26   17:39:41
    Cytuj

    już to Dziekanowi publicznie mówiłem: reżyser będzie Neronem... A Wy? Powinniście być sobą