Żelazne prawa ekonomii
Przedstawienie trwało już około dwudziestu minut. Sztuka dość zabawna, lekka, frywolna, ale kulturalna, naturalnie zagraniczna. Artyści pierwszej klasy. Publiczność rozbawiona i zadowolona. Coś jednak było nie tak.
Co?
Na twarzy wytrawnego znawcy pojawiło się znudzenie. Oglądał tych aktorów od dwudziestu lat, mniej więcej trzy razy w tygodniu. Byli świetni i starali się. Jak zwykle. Może nawet trochę za bardzo, bo wiedzieli, że jest to wytrawna publiczność.
Używali wypróbowanych środków wyrazu.
Środki były wypróbowane, bo byli to twórcy świadomi i bez dużej ilości prób nie odważyliby się wyjść na scenę.
Jeszcze kilka lat temu te środki wzbudzały entuzjazm i autentyczne wzruszenia, ale nieubłagany czas spowodował inflację środków.
Zaczęły tracić na wartości i, zgodnie z prawem ekonomii sformułowanym podobno przez samego Kopernika, złe środki zaczęły wypierać dobre.
Nastąpiło sprzężenie zwrotne – im mocniej trzeba było oddziaływać, tym więcej ich używano, aż w ogóle przestały przedstawiać jakąkolwiek wartość.
„Bo starzy są tu na tej ziemi jak grosz, co wyszedł już z obiegu”.
Artyści nie byli tacy znowu bardzo starzy, ale byli niesłychanie popularni.
Z dnia na dzień, korzystając z popularności, demonstrowali swoje środki wyrazowe w radiu, w kinie, w telewizji i wreszcie na końcu – w teatrze. Aktor mówiący właśnie szeptem: „Kocham cię, Mario” jeszcze o świcie tego samego dnia używał tegoż szeptu, żeby zawołać w dubbingu: „A tuś mi, muchomorku!”, a w telewizji po południu, żeby powiedzieć: „Nalej mi whisky, Jim”.
Trzeba obiektywnie powiedzieć, że ogromna część publiczności, ta, która chodzi do teatru nie za często, a telewizję włącza, aby obejrzeć prognozę pogody, ewentualnie finał Ligi Mistrzów, aprobowała te środki z entuzjazmem. Sądzić należy, że przeżyłaby rozczarowanie, gdyby ulubieńcy stosowali inne środki. Mało tego – żądała kategorycznie właśnie takich, a nie innych nazwisk, z takim, a nie innym repertuarem.
Znawcy – wręcz przeciwnie. Jeżeli już jest ten sam aktor, to niech pokaże coś innego, niech spróbuje swoich umiejętności w jakimś nowym gatunku, niech zaskoczy, przerośnie samego siebie, dokona transformacji.
Scylla łatwego poklasku i Charybda wyrafinowania. Młot zwany krytyką i kowadło szerokich mas wielbicieli.
Co zrobić ze środkami, które się zdewaluowały? Wymienić?
Trzeba by chyba wymienić siebie, a nie bardzo jest na co.
A chodzić takim zdewaluowanym okropnie nieprzyjemnie.
Recenzenci poszturchują, koledzy ze współczuciem mówią: „Za dużo, za dużo brał roboty, trumna nie ma kieszeni…”
Żyć trzeba, zawód wyuczony wykonywać.
Ci bardziej radykalni i pozbawieni serca powiedzieliby, że środki wyrazu nie ewaluują się tym, którzy rozwijają własną osobowość.
Zalecaliby poszukiwanie sensu życia w dziełach myślicieli, treningi sportowe i duchowe, jednym słowem uczynienie własnego wnętrza tak ciekawym, by rzutowało to na kreacje.
Mówiąc złośliwie – facet czy facetka, którzy biegają z próby na próbę, resztę czasu wypełniając relaksem alkoholowym, nie mogą być na dłuższą metę ciekawi dla nikogo, nawet dla samego siebie.
Pewna pani, która rozwodziła się z aktorem, powiedziała niegdyś: „Myślałam, że on miał wnętrze, a on miał tylko repertuar”.
No, ale takie żądania to mogli stawiać Brook lub Swinarski, a codzienne życie teatru ma swoje prawa i ludzie się dewaluują.
11-05-2016
...ano.
a co mnie to musi obchodzić? Płacę to wymagam...