Zrzędność i przekora: „Aby język giętki”
Regulamin przewozowy jednej z linii lotniczych zawierał punkt, który głosił: „Rowery trzykołowe uważa się za rowery dwukołowe z trzema kołami”. Przypuszczam, że linia nie zatrudniała specjalisty, który wymyśla nowe słowa (albo zmienia sens starych). Zresztą pierwszy welocyped wyprodukowany przez firmę Rover był tricyklem, więc specjalista nie musiałby nawet szczególnie główkować, żeby odpowiednie dać rzeczy słowo…
Inwencja takich speców od marketingu stała się zmorą naszych czasów. To oni wytwarzają nowomowę, powodując, że firmy kosmetyczne oferują kremy „dedykowane”, na przykład panom po pięćdziesiątce, a biura podróży – „destynacje turystyczne”. Z czego to się bierze? Ano z tego, że ćwierćinteligenci opanowali język angielski.
Komputerowcom zawdzięczamy opcję, która rozpanoszyła się wszędzie tam, gdzie należałoby mówić: wybór, możliwość, rozwiązanie.
W PRL radosną twórczością wykazywali się handlowcy, którzy próbowali powszechnie znane towary ponazywać po nowemu, i to tak, że nie sposób było zgadnąć, co się za wydumaną nazwą kryje. Na przykład „trójkąt męski elegancki” oznaczał slipy; „zwis męski długi” – krawat; „przyłączacz dwustronnie odłączalny do pracy na gorąco” – sznur do żelazka; „impulsator kinetyczny z naprowadzeniem trzonkowym” – młotek, a „ulicznica zwyczajna” – miotłę; co to było „podgardle dziecięce chłonne”, sam zgadnij, kotku…
Nierzadko za gwałtem na języku kryje się ideologia. W aurze rocznicy Powstania Warszawskiego feministki próbowały wprowadzić słowo „powstanka”. Spotkały się z protestem samych zainteresowanych, czyli uczestniczek Powstania. Język nie opiera się na prostej symetrii: z faktu, że mówimy o powstańcach, wcale nie wynika, że powinniśmy mówić o powstankach; tak jak, dla odmiany, nie mówimy „leżaniec”, choć istnieje leżanka. Niekiedy symetria bywa złudna: grzaniec wbrew pozorom nie jest męskim odpowiednikiem grzanki; dżem zasadniczo różni się od drzemki. A jeśli mężczyzna pracuje z zapałem, to nie znaczy, że kobieta ma pracować z zapałką…
Nie jestem przeciwnikiem feminizowania polszczyzny, zwłaszcza że nasza gramatyka wyróżnia rodzaje i to aż trzy; chodzi tylko o to, żeby zachować zdrowy rozsądek i nie kreować językowych potworków czy dziwolągów. Myślę, że pani minister wciąż brzmi lepiej niż sztuczna „ministra”; podobnie pani premier – bo przecież nie „premiera”. Krytyczka jest do zniesienia, ale dramaturżka już nie bardzo, podobnie jak chirurżka; nie wróżę przyszłości psychiatrce i pediatrce. Albo weźmy panie, które służą w wojsku: poruczniczka? kapitanka? majorka? A jeśli jest tylko szeregowcem? Jeszcze gorzej to wygląda, gdy idzie o duchowieństwo. Zawód księdza jest nadal zarezerwowany dla mężczyzn, ale postulat kapłaństwa kobiet rozbrzmiewa (i słusznie!) z coraz większa siłą – pewnie z czasem zwycięży. Czy język nadąży za postępem? I kogo będziemy wyświęcać – ksiądzki?
Dla równowagi: musimy mówić męska kurwa (lub elegancko: męska prostytutka), bo choć zjawisko istnieje, to nazwy odrębnej nie ma.
W latach siedemdziesiątych pojawiły się pederastki. Wbrew złudnej logice języka nie były to kobiety przejawiające skłonność do pederastii, nie miałoby to zresztą żadnego, ale to żadnego sensu. Pederastkami nazywaliśmy charakterystyczne torebki wielkości dużego portfela, przeznaczone na dokumenty i drobiazgi; miały specjalną pętlę, żeby można je było nosić na przegubie ręki. Wbrew pozorom z pederastkami chodzili nie tylko pederaści (określenie to – greckiej proweniencji – uznane obecnie za obraźliwe, wyszło z użycia i zostało zastąpione swojskim, bo angielskim, gejem, ale wtedy było oficjalno-neutralne; lud i tak mówił „pedały”…). A więc pederastki niekoniecznie stanowiły rekwizyt pederastów; widywało się je zawieszone na rękach jakichś handlarzy, cinkciarzy i różnych szemranych typów; szczególnie upodobali je sobie ubecy. Dziś elegancki gej nosi, jeśli go stać, torebkę od Vuittona, a panowie z ABW, to nie wiem – może podróbki z bazaru…
W stanie wojennym pewien znany, znakomity i nad wyraz subtelny profesor został zatrzymany podczas jakiejś zadymy. Na posterunku milicjant prymityw zabrał mu elegancką pederastkę, zaczął w niej grzebać i dobywać rozmaite nieodzowne eleganckiemu mężczyźnie akcesoria. W końcu trafił na coś, co najwyraźniej przekraczało możliwości jego umysłu. Pokazał przedmiot profesorowi i patrząc na niego ze wstrętem zapytał: „Co to jest?”. „Puderniczka. Pan sierżant nie używa?”.
Legendarny satyryk Janusz Szpotański napisał kiedyś Pedalsonett, z dzisiejszego punktu widzenia całkowicie niepoprawny, ale za to mistrzowski. Opiewał w nim dramat pewnego dyrektora hotelu, napastowanego przez „wstrętne pedaliszcze”:
Próżno w gniewie się miotasz, z hałasem na schody
przeganiając pedała. On wróci za chwilę
I wydając ze siebie swe tryle pedryle,
będzie ci demonstrował swe ohydne wzwody.
Zgubionyś, dyrektorze! Straszny inwertyta
nadciąga w kłębach perfum. Twierdza twa zdobyta!
Doktor Stanisław Kurkiewicz użyłby słowa „homoseksualik”. Był „płciownikiem”, jak sam siebie określał; dziś byśmy powiedzieli: seksuologiem. Uznał, że język polski jest w dziedzinie intymnej stanowczo za ubogi, więc obok licznych rozpraw (np. Z docieków nad życiem płciowym), ułożył własny Słownik płciowy, wymyślając słowa i wyrażenia niekiedy godne Witkacego, jak „gmeranka”, „obrażalstwo”, „cofanka”, „samić się”, a nade wszystko słynne „kurkiewy”, które oznaczały czynności seksualne, a zarazem uwieczniały nazwisko autora.
O Kurkiewiczu z sympatią pisał Boy-Żeleński, widząc w nim prekursora oświaty seksualnej i rodzimego Freuda. Znajomość Słownika płciowego zawdzięczam Hance Baltyn – miała go w swoich zbiorach kuriozów i cymeliów i kiedyś odbyliśmy wspólną lekturę, tarzając się ze śmiechu.
Myślę, że z ducha doktora Kurkiewicza zrodziły się kurwiki w oczach posłanki Beger. Ale czy ktoś ją jeszcze pamięta?
27-08-2014
... faktycznie, można "skiść" (palikociarnia lubi "kisnąć")... ale z jednym to się nie zgadzam - na pewno nie uda się stworzyć i nie będziemy wyświecać "ksiądzki"... Ten postulat NIE JEST słuszny i cuchnie palikociarsko-PSL/SLD-owskim lewactwem!!!