Całuję wszystkiem wszystko w Tobie
Kiedy Irena Solska poznała Stanisława Ignacego Witkiewicza, początkującego malarza i studenta krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, miała 33 lata. Witkacy był od niej młodszy równo o dekadę. Spotkanie z Solską uważał później za jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu. Był rok 1908. Artystka znajdowała się u szczytu sławy i kariery.
Uznawano ją za najlepszą obok Stanisławy Wysockiej aktorkę Krakowa. Publiczność uwielbiała ją i reagowała ekstatycznie na sam dźwięk jej niskiego, gardłowego głosu. Jako żona Ludwika Solskiego, dyrektora Teatru Miejskiego, miała w zespole żelazną pozycję i nie musiała obawiać się intryg i gier personalnych. Nazywano ją Polską Sarą Bernhardt. Wydawała się stworzona po to, by grać w sztukach Wyspiańskiego, Przybyszewskiego, Przerwy-Tetmajera, Staffa. „Była dla mnie symbolem Młodej Polski” – pisał o Solskiej Iwaszkiewicz, a Boy określał ją jako „Egerię symbolizmu, modernizmu, dekadentyzmu” . Smukła, z długimi rudymi włosami i intensywnie zielonymi oczami, wyglądała jak nimfa z obrazów Muchy albo Klimta. Krytyka używała wobec niej przymiotnika „prerafaelicka”, ponieważ przybierane przez nią pozy przypominały kobiety z płócien Rossettiego i Millaisa. Portretowali ją najlepsi malarze Galicji: Wyspiański, Malczewski, Kossak, Augustynowicz.
Tworzyła legendę dekadenckiego Krakowa epoki fin de siecle’u. Żyła atmosferą miasta i wpisywała się w nią. Była tajemnicza, wzbudzająca pożądanie, destrukcyjna. Opowiadano historie o tym, jak w dzieciństwie pod wpływem baśni z Księgi tysiąca i jednej nocy postanowiła pogrzebać się żywcem w ogrodzie, by spełnioną w ten sposób ofiarą przywrócić bratu zdrowie. Mówiono o tym, jak trzęsła się cała i mdlała z nadmiaru emocji po każdym spektaklu. Donoszono o sadyzmie, z jakim traktował ją mąż. Szeptano o próbach samobójczych zakochanych w niej mężczyzn. Zabił się jej pierwszy narzeczony. Pewien student wykrzykując, że ją kocha, usiłował zastrzelić się w biały dzień na Plantach.
W ogóle Solska dawała krakowianom tysiączne okazje do plotek. Na samym początku kariery wyszła za aktora starszego od niej o 20 lat. Jednocześnie uwielbiała towarzystwo mężczyzn i stale otaczała się grupą miłośników. Powszechnie wiadomo było o jej romansach, m.in. z taternikiem Leszkiem Znamięckim i pisarzem Jerzym Żuławskim, który rozwiódł się dla niej, a w mieszkaniu przechowywał zamówiony w Wenecji medalion z jej podobizną i kosmykiem włosów. Warto wspomnieć, że Solska jako pierwsza aktorka w Polsce wystąpiła nago w teatrze. Roznegliżowana przejechała przez scenę na żywym koniu w sztuce Godiwa Leopolda Staffa. Wybuchł skandal, podczas którego o zdjęcie spektaklu z afisza bezskutecznie apelowała krakowska kuria. Wzbudzona w ten sposób sensacja oczywiście tylko zwiększała zainteresowanie przedstawieniem i odtwórczynią głównej roli. Tragicznie z kolei skończyć mogła się sytuacja, w której niezrównoważony fan wpadł do jej garderoby z rewolwerem. Podobna Solska zachowała zimną krew i tonem nieznoszącym sprzeciwu kazała mężczyźnie wyjść. Napastnik usłuchał.
Tymczasem Stanisław Ignacy Witkiewicz, który w 1908 roku nie używał jeszcze pseudonimu Witkacy, był wówczas zaledwie synem znanego artysty i dobrze zapowiadającym się studentem malarstwa. Pracował nad pokrętną koncepcją estetyczną i malował dziwaczne kompozycje, na które tymczasem nie znajdował kupców. Dzieciństwo i okres dojrzewania upłynęły mu pod znakiem eksperymentu wychowawczego ojca. Odkąd ukończył pięć lat, mieszkał w Zakopanem wśród rodowitych górali, nielicznych pionierów turystyki i artystów, którzy pod koniec XIX wieku masowo ciągnęli w Tatry. W rodzinnym domu na Krupówkach mały Staś miał okazję poznać takie osobistości, jak Helena Modrzejewska, Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus, Stefan Żeromski, Leon Wyczółkowski, Jacek Malczewski. Ojciec nie posłał go do szkoły, bojąc się, by ta nie zabiła w dziecku indywidualności. Pozbawiony kontaktu z rówieśnikami chłopak uczył się u prywatnych korepetytorów. Jeżeli wierzyć korespondencji starego Witkiewicza, sześcioletni Staś napisał artykuł z myślą o druku w „Kurierze Warszawskim”. W dwa lata później na zabawkowej drukarence odbijał swoje juwenilne dramaciki. Poznał kilka języków, grał na fortepianie, malował. Interesował się literaturą, filozofią i teorią sztuki. Na krakowską Akademię Sztuk Pięknych zdawał pomimo sprzeciwu ojca. Solską poznał podobno w „Jamie Michalika” przy ulicy Floriańskiej.
Trudno zrekonstruować ich relację. Listy od niego do niej, poza jednym, spłonęły w czasie powstania warszawskiego. Co stało się z jej korespondencją, nie wiadomo. W wielokrotnie redagowanym i przerabianym pamiętniku Solskiej Witkacy wspomniany został tylko kilka razy. W jednym miejscu autorka napisała: „Z galerii ludzi, którzy mnie interesowali, z wielką wdzięcznością wspominam zawsze Stanisława Ignacego Witkiewicza” . W innym: „Po [występach w] Zagrzebiu pojechałam do Lovrany, do chorego Stanisława Witkiewicza, ojca Witkacego. Z Witkacym byłam w wielkiej przyjaźni. Jeden z tych niezwykłych przyjaciół, którego wspominam – mimo jego tragiczny koniec [sic!] – bez żalu” .
Z kolei jedyny, cudem zachowany list, który Solska dostała od Witkacego, kończy się słowami: „Kocham Cię ciągle, coraz inaczej i mam przeczucie nieskończonych możliwości. Czekam. Całuję wszystkiem wszystko w Tobie” .
Co było między nimi? Przyjaźń czy kochanie? A jeśli miłość, to czy odwzajemniona? Odrobinę światła rzuca list, który Stanisław dostał od ojca w 1909: „Po wszystkim, cośmy mówili w Lovranie, po tym, co pisałeś i jak nagle zamilkłeś, nie przypuszczasz chyba, żem ja był tak naiwnym i nie domyślał się, że to, co nazywasz istotną rzeczą Twego życia, jest Twój stosunek do Pani S. […]. Czym jest w Twoim życiu pani S. – przyjaźnią, namiętnością, otumanieniem zmysłów, miłością, zachwytem psychicznym, podziwem myśli – czym?”
A więc młody Witkiewicz zakochał się w Solskiej, najsłynniejszej aktorce Krakowa. Nie zwierzył się ojcu, ale ten domyślił się wszystkiego. Co w niej zobaczył? Raczej nie wielką artystkę. Skądinąd Solską powszechnie uznawano za aktorkę genialną. Zwracano uwagę, że czuła się równie dobrze w farsie, komedii, sztuce kostiumowej i dramacie psychologicznym. Zachwycano się jej pracowitością i kreatywnością – tym, że nie powtarzała się i każdą rolę budowała od początku, szukając nowych środków. Wskazywano na oryginalność sposobu, w jaki podawała tekst. Kiedy przy deklamacji powszechnie uwypuklano akcenty logiczne w zdaniu, Solska podążała za melodią słów i podkreślała muzyczność frazy. Krytycy wielokrotnie nazywali jej grę inteligentną, to znaczy wynikającą ze zrozumienia tematu, przemyślaną i dopracowaną. Co z tego, kiedy Witkiewicz nie uznawał teatru, a aktorstwu odmawiał miana sztuki?
Zgodnie ze swoimi założeniami estetycznymi, które w przyszłości zostaną nazwane Teorią Czystej Formy, wszelka twórczość powinna dążyć do zerwania relacji z rzeczywistością. Najpełniej jest to możliwe w muzyce instrumentalnej i w malarstwie formistycznym. Gra aktorska, która opiera się albo na przeżywaniu, albo na naśladowaniu emocji, jest nierozerwalnie związana z życiem i przez to nie może aspirować do miana prawdziwej twórczości. Nie będąc zadowolonym ze swoich prac plastycznych i z przekonaniem, że niczego wartościowego jeszcze nie dokonał, Witkiewicz jednak konsekwentnie trzymał się swoich koncepcji. Teatr w tym okresie nie interesował go zupełnie. Pierwsze dramaty, które były próbami wprowadzenia Czystej Formy na scenę, Witkacy zaczął pisać dopiero w roku 1918.
Solska była uzdolniona plastycznie, ale i na tym polu między nią a Witkiewiczem nie mogło dojść do porozumienia. Uzdolniona córka malarki i projektantki sztuki użytkowej Bronisławy Poświk, wykonywała portrety znajomych i projektowała kostiumy do swoich ról. Często przystępując do prób nad nową sztuką, zaczynała od wyobrażenia o wyglądzie postaci. Kiedy pracowała nad Infantką w Cydzie Corneille’a w trawestacji Wyspiańskiego, uszyła i ozdobiła suknię tak, by wyglądała jak z obrazu Velazqueza. Kostium tak zachwycił Wojciecha Kossaka, że prosił Solską, by mu w nim pozowała. Witkacy jednak odrzucał dekoracyjną i użytkową funkcję sztuki. Pogardzał pragmatyzmem, lekceważył to, co miało być z założenia estetyczne. W sztuce szukał przewrotności, którą nazywał perwersją.
Na klucz do zrozumienia uczuć Witkiewicza nie pasuje także młodopolska legenda Solskiej i otaczająca ją atmosfera, która przyciągała do niej tak wielu mężczyzn. Witkacy bardzo wyraźnie opowiadał się za ideami nowego pokolenia, tego, które w dwudziestoleciu międzywojennym większość dorobku Młodej Polski odrzuci i skaże na zapomnienie. Bliżej mu było do Jasieńskiego niż do Rostworowskiego. Staff, Tetmajer, Przybyszewski, a nawet Wyspiański nie byli dla młodego malarza autorytetami, nie zaczytywał się w nich. Nie było w nim kultu dla secesji. Poetyckość, symbolika, operowanie nastrojem, głębia, którą często dało się sprowadzić do aforyzmu – trudno było Witkacemu traktować tę twórczość poważnie. To nie obraz Solskiej jako fin de siecle’owej femme fatale zawrócił w głowie przyszłemu Witkacemu. W takim razie co?
Odpowiedź może przynieść Teoria Czystej Formy. Witkiewicz wskazywał w niej na wartość mnogości napięć kierunkowych w dziełach sztuki. Pod pojęciem napięcia kierunkowego rozumiał zahaczenie o rzeczywistość, to znaczy podobieństwo do jakiegoś realnego obiektu. I tak szara plama na płótnie może przypominać swoim kształtem słonia. Ma wtedy jedno napięcie kierunkowe. Ale może mieć ich więcej. Nie jest tak trudno wyobrazić sobie plamę, która wygląda jak słoń, ale jednocześnie także np. jak mysz, okręt albo góra. Witkacy odczuwał estetyczną przyjemność przy obcowaniu z czymś niejednoznacznym. Podobały mu się sprzeczności.
Czytając o Irenie Solskiej, łatwo dostrzec przynajmniej dwie cechy, które Witkacy mógł uznać za perwersyjnie atrakcyjne. Pierwsza kryje się w jej wyglądzie, druga – w zachowaniu.
Ludwik Solski we Wspomnieniach opisał pierwsze spotkanie ze swoją przyszłą żoną słowami: „Była jakaś dziwna. Jeszcze niekształtna, śmieszna przez te warkocze, właściwie brzydka”. Aktorka miała wówczas 21 lat i ubiegała się o przesłuchanie do krakowskiego zespołu. Jeszcze nie wiedziała, jak być piękną. Dopiero później nauczyła się rozpuszczać warkocze i zaplatać finezyjne koki. Do perfekcji doprowadziła sposób malowania twarzy, który dawał złudzenie, że jest bez makijażu. Wypraktykowała gamę wdzięcznych gestów, póz i min. Nawet przymierając głodem, nie szczędziła pieniędzy na kostiumy. Piękno Solskiej było kreacją. Na fotografiach jej twarz wydaje się pociągła, koścista, ze zbyt dużym nosem. Jej ostre rysy są właściwie mało kobiece. Trzeba pamiętać, że chętnie obsadzano ją w rolach chłopców. Grała Joasa w Sędziach Wyspiańskiego i Vittorina w Odrodzeniu Franza Schonthana, a także przebierające się za mężczyzn Wiolę w Wieczorze Trzech Króli Shakespeare’a i tytułową Nawojkę w sztuce Stanisława Rossowskiego. Jej scenicznym debiutem była tytułowa rola w Hrabim René Halma. Grała dziewczynę, którą wychowano na chłopca, a która pod wpływem miłości odkryła dopiero swoją prawdziwą płeć. Solska miała predyspozycje do takich ról. W jej urodzie było po prostu coś androgynicznego. Męskość i kobiecość – sprzeczność, dwa napięcia kierunkowe.
Drugą sprzeczność Solskiej można wyśledzić z opisu jej ról. Recenzenci stale podkreślali wzniosłość i uduchowienie, które wkładała w grę. Jej występy porównywano do obrzędów religijnych. Jan Wiktor zanotował: „Spalała się na scenie jakby na ofiarniczym ołtarzu”. Dla opisania jej stylu używano słów „jasna”, „biała”, „powiewna”, „nieuchwytna”. Jednocześnie, jak zauważył Adam Grzymała-Siedlecki: „Najbardziej nawet symboliczne esencje, przez nią odgrywane, nabierały sensu artystycznego dopiero wówczas, gdy w jakimś stopniu owiała je atmosfera erotyki”. Seks i świętość wyrażone naraz.
Żeby zrozumieć przebieg relacji Solskiej i Witkacego, relacji, która dla młodego artysty miała fundamentalne znaczenie w kształtowaniu jego osobowości, potrzebne są źródła. A tych brakuje. Nie ma listów. Nie ma spisanych relacji świadków. Pamiętnik Solskiej został poddany autocenzurze. Córka aktorki, dbając o dobre imię matki, nie chciała podać pisarce Joannie Siedleckiej żadnych szczegółów i utrzymywała, że Witkacy był po prostu przyjacielem domu. Jedynym znaczącym, zachowanym śladem, bardzo zresztą kłopotliwym w odczytaniu, są 622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta – pierwsza powieść Witkacego, napisana pod wpływem chwil przeżytych z Solską.
Bohaterem powieści jest tytułowy Bungo – młody, awangardowy malarz. W towarzystwie rówieśników dywaguje o sztuce i życiu, eksperymentuje z używkami, cieszy się powodzeniem u kobiet. Pewnego wieczoru trafia na przyjęcie, podczas którego odbywa się występ śpiewaczki operowej – Akne Montecalfi. Bungo, zafascynowany wyrazem jej twarzy dostaje „metafizycznej gęsiej skórki”. Kobieta kojarzy mu się z prostytutką pozującą do obrazu Madonny. W jej profilu dostrzega „coś […] świętego i dalekiego wszelkiej zmysłowości”, a jednocześnie „niesłychanie plugawego i złego”. Wydaje mu się, że Akne poznała najgłębsze tajemnice istnienia i wobec tego absolutnie nie może wyobrazić sobie jej życia codziennego.
Bohaterowi udaje się przeniknąć do towarzystwa bywającego u śpiewaczki. Obserwuje ją, jak w asyście obojętnego na wszystko męża i dyszących od żądzy wielbicieli spędza kolejne jałowe wieczory. Kobieta wydaje mu się głęboko nieszczęśliwa. Bungo zaczyna mieć na jej punkcie obsesję. Po dziwacznym, symbolicznym śnie z udziałem Akne uświadamia sobie, że ją kocha. Wkrótce udaje mu się pomówić z nią w cztery oczy:
Czemu pan nie mówi? […] – spytała niespokojnie. Bungo ujrzał na chwilę tuż przy swojej twarzy jej wielkie, obłąkane swą własną dziwnością oczy i rozchylone, zagadkowe usta. Na sekundę stracił przytomność, jakby się pochylił nad jakąś bezdenną otchłanią, i dreszcz strasznego, niezrozumiałego niepokoju wstrząsnął całą jego istotą.
- […] Myślę tylko to, że pani jest bezwzględnie wszystkim dla mnie, że nic poza panią nie widzę, że słowo „kochać” jest czymś nieskończenie marnym wobec tego, co ja mam dla pani, że jeżeli pani tego zechce, całe moje życie będzie należeć do pani.
Rozpoczyna się romans, który swoją intensywnością przerasta Bunga. Okazuje się, że emocjonalne i seksualne zaspokojenie Akne jest ponad jego siły. Jej huśtawki nastrojów doprowadzają go na zmianę do wściekłości i rozpaczy:
- Ja wytrzymać nie mogę, musisz coś ze mną zrobić. Inaczej się wścieknę – powiedział [Bungo] takim tonem, że Akne zerwała się nagle z kanapy.
- Chcesz? – spytała, podnosząc zdecydowanym ruchem suknię. W tej chwili Bungo na złość wszystkiemu uczuł się nagle absolutnie obojętnym.
- Nie, tak nie mogę – odpowiedział zniechęconym rozpaczliwie głosem. Akne zaczęła się śmiać i Bungo na nowo uczuł powracającą mu normalną męską siłę. – Daj siebie, daj w tej chwili – powiedział z pośpiechem.
- A nie. Teraz już nie – odpowiedziała przekornie śmiejąc się Akne i znowu upadła na kanapę, zawijając się szczelnie w czarną, błyszczącą suknię. Bungo wstał i pożegnał się z nią, mówiąc ze złością:
- Widzę, że chcesz mi dokuczyć i że mnie wcale nie kochasz.
- Co tobie się zdaje? – zdziwiła się Akne. – Z kim ty żyłeś, że myślisz ciągle, że ci chcę na złość zrobić.
- Właśnie że żyłem z takimi, które same na mnie lazły.
Co gorsza kochanka zdradza go z miejscowym sportsmenem. Bungo próbuje z nią zerwać, ale jest na to za słaby – Akne uzależniła go od siebie. Aby uciec od demonicznej kobiety, postanawia wzmocnić się i w tym celu stworzyć „wewnętrzną maskę”. Wmusza w siebie brutalne zachowania wobec kochanki i zmienia relację z nią w rodzaj psychicznego sadomasochizmu. Jednocześnie odnawia romans z Zizi, poprzedniczką Akne. Zdrada przypieczętowuje przewagę Bunga nad dojrzałą kochanką:
Bungo […] schwyciwszy ją jedną ręką za włosy, a drugą za rękę, pchnął ją na kanapę, a kiedy upadła, zwalił się na nią i zaczął ją szarpać w zupełnie komiczny sposób, a potem bić pięściami po plecach i niżej, ale lekko, już zupełnie nieszczerze. […] Akne pod wpływem bicia patrzyła na Bunga z podziwem połączonym z głęboką miłością i oddaniem się […].
Wkrótce śpiewaczka wyjeżdża na kilkumiesięczne tournee do Brazylii. Bungo uświadamia sobie, że jest od niej uwolniony. Po powrocie Akne do kraju kochankowie są dla siebie obcymi ludźmi. Wkrótce Bungo ulega wypadkowi – grozi mu całkowita ślepota. W przypływie paniki popełnia samobójstwo.
Próba dotarcia do prawdy o związku Witkiewicza i Solskiej w oparciu o fabułę powieści jest oczywiście zabiegiem niemożliwym. Autor bazował na swoich przeżyciach, ale jasne jest, że fakty koloryzował, wyolbrzymiał, przetwarzał przez swoją wyobraźnię. Trudno byłoby na podstawie 622 upadków… ułożyć choćby jakiś schematyczny plan wydarzeń. Zresztą Witkacy we wstępie do Nienasycenia, swojej trzeciej powieści, przestrzegał: „Babranie się w autorze a propos jego utworu jest niedyskretne, niestosowne, niedżentelmeńskie”.
Wobec braku innych źródeł nie ma jednak wyjścia i trzeba z 622 upadków… wyciągnąć przynajmniej ogólne wnioski.
Wydaje się, że Solska w pewnym okresie życia uzależniła się od silnych emocji, a przy tym miewała problem z odróżnienia gry od rzeczywistych uczuć. Pisała w Pamiętniku: „Oto moment ujawnienia mojej bezecnej kokieterii […]. Wartościowe jednostki, omotane w sieć moich tycjanowskich włosów. Do chwili mojego wyjazdu nie zastanawiali się nad tym, że mnie w Krakowie nie będzie i że żaden z nich nie wie właściwie, jak jego sprawy się przedstawiają. Czym oni byli dla mnie, dla nikogo nie było jasne. Z tych wątpliwości powstały awantury”.
Z kolei córka wspominała: „[Matka] Właściwie czuła się dobrze dopiero w dużym napięciu, tak dalece, że gdy go nie było, przez chwilowe szczęśliwe zdarzenie losu, sama wówczas starała się napięcie stworzyć i szukać trudności, by je zwalczyć”.
Wobec tego uczucie, którym Solska obdarzyła dwudziestotrzyletniego Witkiewicza, mogło być elementem roli, którą aktorka narzuciła sobie w życiu. To właśnie zarzuca Akne Bungo:
Ty już zupełnie nie zdajesz sobie sprawy z wartości ludzi, którzy cię otaczają. Patrzysz na nich jedynie albo z punktu widzenia osobistej, płytkiej zabawy, albo wartościowanie, o ile jest jakiekolwiek, opiera się jedynie na formach, w jakich ludzie ci się przejawiają. Mam wrażenie, że forma, w której ci się cokolwiek podaje, jest dla ciebie czymś nieskończenie ważniejszym od treści, jaką w sobie zawiera. Myślę, że jest to przyzwyczajenie ze sceny, które w życiu musi prowadzić do bardzo przykrych pomyłek, czego dowodzi, zdaje się, wszystko to, co mi o swoim życiu mówiłaś. Tak samo chodzi ci zanadto o same wypadki, i to nie o ich jakość, tylko o natężenie. Jesteś zblazowana przeżywaniem ciągle silniejszych wzruszeń na scenie niż w codziennym życiu i chcesz sztucznie wywołać ten efekt w życiu.
O ile bardzo prawdopodobne jest, że romans z Witkacym był dla Solskiej grą, w którą uwierzyła i która w pewnym momencie wymknęła jej się spod kontroli, o tyle trudno wątpić w szczerość namiętności młodego malarza. Intensywność przeżyć, których doświadczył w ciągu kilku miesięcy związku ze sławną aktorką, nie mogła być porównana z niczym, co przydarzyło mu się wcześniej. Witkacy został przez Solską pochłonięty, zniszczony i zmuszony, by stworzyć się na nowo. To, co dla niej było intensywną przygodą, dla niego stanowiło doświadczenie graniczne. Olbrzymia skala przeżywania obudziła w nim pisarza. Pierwsza powieść Witkacego jest próbą psychicznego sportretowania Solskiej. Jej jest także dedykowany jego pierwszy napisany w dorosłym życiu dramat –Maciej Korbowa i Bellatrix. Demoniczne kobiety o rysach Solskiej pojawiają się później w większości utworów Witkacego. Jej alternatywnymi wcieleniami, wariantami i kontaminacjami są księżna Irina Wsiewołodowna z Nienasycenia i z Szewców, Hela Bertz z Pożegnania jesieni, Valentina de Pellinee z Jana Macieja Karola Wścieklicy, Amalia de La Trefouille z Janulki, córki Fizdejki, Róża van der Blaast z Bezimiennego dzieła… Można długo wymieniać.
Mimo że Witkiewicz ukończył 622 upadki Bunga, nigdy nie zdecydował się ich wydać. Jego znajomi wspominali, że w przypływie dobrego humoru odczytywał fragmenty powieści na głos. Do dzisiaj zachował się maszynopis, w którym autor ołówkiem zanotował daty dzienne odnoszące się do poszczególnych wydarzeń. Pokazuje to, jakie znaczenie przykładał do związku z Solską.
Po zerwaniu dawni kochankowie utrzymywali przyjacielskie stosunki. Witkacy odwiedzał aktorkę w Zakopanem, gdy ta kurowała tam swoją chorowitą córkę. Wkrótce artysta zakochał się ponownie i zaręczył z Jadwigą Janczewską, która w 1914 roku popełniła samobójstwo. Mniej więcej w tym czasie Solska rozwiodła się z mężem. Wraz z początkiem I wojny światowej wyszła ponownie za mąż za wojskowego Ottona Grossera, jednak i to małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Witkiewicz tymczasem wyruszył na wyprawę do Australii z Bronisławem Malinowskim, później zaciągnął się do armii rosyjskiej, przeżył rewolucję październikową i wrócił do Zakopanego.
Po I wojnie światowej Solska przeniosła się do Warszawy. Grała m.in. w Teatrze Polskim Arnolda Szyfmana, Teatrze Rozmaitości, Reducie Juliusza Osterwy. Związała się na krótko z futurystami i brała udział w występach, podczas których deklamowała wiersze Jasieńskiego i Młodożeńca. W latach 30. założyła na Żoliborzu eksperymentalny Teatr im. Żeromskiego, który funkcjonował jednak tylko przez dwa sezony. Grała coraz mniej na skutek postępującej choroby Parkinsona.
Z Witkacym utrzymywała serdeczne relacje. Był częstym gościem w jej domu na Mokotowie. Tylko raz zagrała w jego sztuce. Było to W małym dworku wystawione we Lwowie w 1926 w reżyserii autora. Solska wspominała to przedstawienie jako jedno z najzabawniejszych doświadczeń w życiu.
Ostatni raz widzieli się we wrześniu 1939. Witkacy pożegnał się ze swoją dawną miłością przed planowaną ucieczką na wschód. Popełnił samobójstwo 18 września we wsi Jeziory na terenie dzisiejszej Ukrainy. Solska przeżyła okupację, handlując spirytusem i wełną. Angażowała się w działalność Państwa Podziemnego, pomagała w ukrywaniu Żydów po aryjskiej stronie miasta. Przeżyła powstanie warszawskie, chociaż jej wnuk został rozstrzelany przez AK za kolaborację. Po wojnie siedemdziesięcioletnia Solska sprzedawała góralskie kapcie w Zakopanem, pracowała w restauracji. Wkrótce zaangażowano ją do powojennego organizowania pracy teatrów. Później przyznano jej emeryturę i miejsce w Domu Aktora w Skolimowie. W listach do córki z lat 50. kilkakrotnie pisała, że śnił jej się Witkacy. Zmarła w roku 1958. Została pochowana na Powązkach w Alei Zasłużonych.
7-12-2016
Fajny tekst. Zawsze lubiłam teatr Witkacego w Zakopanem, byłam tam kilka razy. Niedługo wybieram się na "Demonizm Zakopiański" http://www.witkacy.pl/demonizm-zakopianski.html Demonizm zakopiański jest innym niż wszędzie gdzie indziej. Możliwym jest, że żyjąc w tej zaklętej krainie(...), staczamy się w otchłań. Ale jest to piekielnie przyjemne w swej męczarni (...), że możemy tylko błogosławić siły, które polski organizm obdarzyły takim wyrostkiem robaczkowym (kiszki ślepej), jakim jest Zakopane. (...) Mimo całej pozornej nieużyteczności Zakopane trwać będzie dalej... (fragment „Demonizmu Zakopanego” St. I. Witkiewicza)
Dzięki za ten tekst...