AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Chojka

 

Widziałem ją jeszcze 16 czerwca, w sobotę, w Kielcach, na premierze Kleczewskiej. Usiadła obok mnie i życie aż w niej kipiało. Joanna była znów pełna energii, wierciła się na wszystkie strony zanim zaczął się spektakl, przyglądała się widzom, wypytywała o teatr i życie. Chwaliliśmy się dziećmi, śmialiśmy się z kolegów.

Z jesiennego wypalenia, wiosennego zabiegania nic w niej nie zostało. Była już na wakacjach, wakacje się w niej kotłowały. Wakacje, czyli wszędzie słońce, mocne zapachy, długie rozmowy, bliscy, wiatr i jak najmniej teatru. Potem zaczęli grać, więc zapadła się w sobie, wymazała z krajobrazu jak każdy uważny obserwator i jakby na krześle obok mnie wcale jej nie było. Raz zerknąłem w bok: wielkie oczy w ciemności wpatrzone w jasny punkt na scenie. Mrugała powoli, powieki opadały jej jak włoskie kurtyny i zaraz majestatycznie unosiły się do góry. Zawsze tak oglądała teatr. Bez ruchu. Niewidzialna. Wróciła wraz z oklaskami, zmaterializowała się zgodnie z przewidywaniami w pełnym kształcie, znów krzywiła się, ironizowała i komentowała obejrzane głosem nie znoszącym sprzeciwu. Cała Chojka. Pamiętam, że mile zaskoczyła mnie jej siła tego wieczoru, była pewna siebie, bystra i złośliwa. Ale to coś, élan vital, było głównie w ciele. Joanna bardzo chciała wtedy być, pewnie zawsze chciała być, ale wtedy jakoś bardziej. Coś w niej było mocno, pożądliwie, zachłannie. Powiedzieć jeszcze to i to. Żyć i mieć. Patrzeć i czuć. Myśli. Piersi. Ramiona. Włosy. Oddech!

Chojka oddychała teatrem, nawet jeśli to był zły teatr. Miała wracać nocnym autobusem do Gdańska, jak to zwykle ona, przeklęta podróżniczka potrafiąca trzaskać raz w tygodniu całodobowe przejazdy Polskim Busem tam i z powrotem na linii Trójmiasto-Rzeszów, pisząc teksty na laptopie, poprawiając prace studentów, tworząc program Festiwalu Nowego Teatru. Bez snu. Machnąłem jej ręką na pożegnanie, bo szliśmy z Profesorem przegadać werdykt, trochę żałując, że musimy iść sami. Ciężko tak zostawiać osobę, w której jest tyle życia, jak wtedy w Joannie. Bo zawsze ma się nadzieję, że choć trochę nam z tego jej stołu energii skapnie, że się przy jej ogniu ogrzejemy, rozjaśnimy jej światłem. A przecież nie zawsze była w Joannie taka jasność. Tego dnia nie cieszył jej spektakl, cieszyło ją to, że tu jest, może być. Że gada ze mną, że ktoś jej słucha…To nie są interpretacje ex post. Naprawdę kłuła mnie w tamtych kieleckich godzinach tym swoim życiem, życiem, życiem… Dwadzieścia lat bodaj od kaliskich czasów takiej jej nie spotkałem. Parę dni później napisała do mnie jeszcze maila, zdała relację z przykrego dla siebie odkrycia w pewnym serialu, odpisałem, poplotkowaliśmy o tekstach, krytykach, festiwalach. I chyba zaraz wyjechała. Rzadko mam wrażenie takiego domknięcia wątków w kontaktach z drugą osobą. Joanna domykała sezon, własny festiwal miała już prawie wymyślony, wiedziała na pewno, czego nie zaprosi, teraz mailowo kończyła urwaną na teatralnych schodach rozmowę ze mną. Jakby nic nie wiedziała, nie przeczuwała, a musiała skończyć.

Nie wierzę, że piszę to wspomnienie o Joannie Chojce- Puzynie. Nie wierzę, że jej nie ma. Że odeszła w tak straszny i bezsensowny sposób. W takiej chwili, w takim dniu. Odbierasz telefony z hiobową wieścią o rodzinnym wypadku gdzieś w Bośni/Chorwacji/Serbii/Czarnogórze, zadajesz pytanie, co się naprawdę stało, co z mężem, co z dziećmi, dlaczego jechali taki kawał świata samochodem i masz pustkę w środku. Przez jeden dzień, drugi, trzeci. Nie masz łez, nie wiesz, co powiedzieć, bo nic do ciebie nie dociera. Bo to jest niemożliwe. Joanna nie zginęła, takie rzeczy się nie zdarzają. A na pewno nie blisko nas. I nie jej.

Nie wiem, jak pożegnać koleżankę krytyczkę. Nie chcę tu mówić o jej książkach, studentach, festiwalach, artykułach, zasługach. Bo tak się przedstawia kogoś, kto wypadł z obiegu, kogo trzeba ludziom przypomnieć. A Joanna była przecież wciąż w oku cyklonu. Teatralna pracoholiczka, ale z tych pracoholiczek teatru, które mają czas na rodzinę, macierzyństwo i łączą potem to wszystko w ekwilibrystyczny sposób. Przez kilka lat pisała dla portalu Teatralny.pl, zajrzyjcie w otchłanie archiwum i będziecie wiedzieć wszystko: jak walczył w niej analityk z publicystą i dziennikarzem śledczym, bo to były jedne z lepszych tekstów, jakie w życiu napisała. Zdążyła być i szybką recenzentką na Wybrzeżu, i monografistką dramaturgii Tadeusza Słobodzianka, kierownikiem literackim i kuratorem paru festiwali. Chojka była nie tylko osobowością, ale i instytucją. Wiedziała, że pisanie o teatrze trzeba uzupełniać byciem wewnątrz teatru, że trzeba tworzyć nowe formuły i bronić starych placówek. Swego czasu zmartwiłem się, że to nie ona poprowadzi festiwal Kontakt po Jadwidze Oleradzkiej, i potwornie cieszyłem się, z jakim rozmachem robi rzeszowski Festiwal Nowego Teatru. Bo planowała go, jakby miał być rywalem dla krakowskiej Boskiej Komedii i katowickich Interpretacji, showcasem dla twórców młodych i radykalnych. I to im teraz będzie Joanny brakować najbardziej, choć pewnie o tym jeszcze nie wiedzą, bo często festiwal zasłania człowieka, który go programuje. Zawsze merytoryczna Joanna potrafiła być surową i złośliwą krytyczką, rzucała się do gardła, jeśli ktoś na festiwalu chciał zaatakować jej gości. Zdarzyło się raz, że wbrew swym obyczajom postanowiłem przycisnąć pewien wrocławski zespół niewygodnym pytaniem, złapać ich na niekonsekwencji. Wtedy z widowni wstała Chojka i w dwudziestominutowym spiczu obroniła ideę i konwencję spektaklu, przedstawiła wszystkie potrzebne konteksty. Zespół był dumny z takiego adwokata, żartowali, że tak naprawdę to ona spektakl reżyserowała. W Rzeszowie pustka po Joannie będzie wyjątkowo bolesna.

Na Joannę mówiło się po prostu Chojka. Drugie nazwisko po mężu miała piękne, teatralnie znaczące, ale Chojka było ważniejsze. Kojarzyło się z „hejka”, „chętka”, „hajka”. Pełniło funkcję jakby drugiego imienia. Chodź tu Chojka, Chojka – ahoj! Bawiliśmy się tym nazwiskiem, bo była w nim młodość, kumpelstwo i żart. Joanna chciała dostojeństwa Puzynów, ale wiadomo – Chojka to Chojka. Lubiłem ją i chyba ona lubiła mnie, choć pewnie oboje z siebie żartowaliśmy. Nie tylko z nazwisk.

Kiedy umiera reżyser – umiera jego teatr, jeśli miał swój własny styl, repertuar, współpracowników. Kiedy umiera aktor – umierają wszyscy bohaterowie, których zagrał i pamięć o reżyserach, którzy po nim jak w wielkiej księdze teatru pisali. A co się dzieje, kiedy odchodzi krytyk? Nienapisane teksty można odżałować, ale czy teatrowi będzie go brakowało? Jak szybko? I czy w ogóle?

Boję się, że Joanna Chojka, tak jak ja, nie wierzyła w niezbędność i nieśmiertelność krytyki. W przymus zostawiania po sobie książek i pomników krytycznych. Dlatego chciała otulić swoje teksty inną, bardziej użyteczną aktywnością. Próbowała. Budowała. Uwierzytelniała. I teraz jej nie ma.

Ale to, co robiła – miało sens.

Cześć, Chojka! Tam, gdzie jesteś, wolno być już tylko okiem. Patrz na nas, patrz, czy się za bardzo nie wygłupiamy. W teatrze i w życiu.

04-07-2018

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany Kamila
    Kamila 2018-07-09   23:38:50
    Cytuj

    Piękny tekst.

  • Użytkownik niezalogowany Ewa
    Ewa 2018-07-09   12:08:15
    Cytuj

    Dziękuję Panie Łukaszu.