AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Miałby dziś 82 lata

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Zbigniew Osiński  

Zbigniew Osiński, jeden z najwybitniejszych polskich teatrologów, miałby dziś 82 lata. Zmarł w noworoczny poranek 2018. Trudno uwierzyć, że nie ma go wśród nas już tak długo.

Urodził się i wychował w Poznaniu, na Wildzie. Miał siedemnaście lat, kiedy z pobliskich Zakładów Metalowych im. Józefa Stalina (do 1949 roku, a potem od listopada 1956 nosiły imię Hipolita Cegielskiego) wyruszył w stronę centrum miasta pochód robotników żądających wolności i chleba. Dołączył do nich i towarzyszył im do Rynku Wildeckiego. Potem wrócił jednak do domu, a następnego dnia rodzice zakazali mu wychodzenia na zewnątrz, bojąc się, że pójdzie na Jeżyce, pod gmach UB. Wypuszczali go tylko ubranego w sportowy dres, żeby potrenował na Łęgach Dębińskich – był obiecującym juniorem-średniodystansowcem.

Nadwarciańskie łąki przywitały go różnymi odcieniami zieleni, nie tylko tej łąkowej, lecz także wojskowej – były pełne żołnierzy i czołgów. Tak zakończyło się dla niego odrabianie pierwszej, bolesnej lekcji polityki.

Rozpoczął studia w roku 1957. Jego akademickim mistrzem na poznańskiej polonistyce był prof. Zygmunt Szweykowski, wybitny znawca literatury pozytywistycznej i miłośnik teatru, którym bardzo się interesował jeszcze przed wojną, w latach trzydziestych, jako wykładowca Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie. Najbliższym mu zespołem była wówczas Reduta, o której spektaklach mógł barwnie opowiadać godzinami.

To Szweykowski był główną „siłą sprawczą” zatrudnienia Osińskiego jako asystenta w 1962 roku.

„Drugim”, „alternatywnym” uniwersytetem był dla młodego polonisty środowiskowy klub akademicki „Od Nowa”, mieszczący się wówczas na rogu ulic Wielkiej i Żydowskiej, niemal naprzeciw renesansowego Ratusza. Prowadził tam między innymi dyskusje z Mironem Białoszewskim, Tadeuszem Kantorem i Konradem Swinarskim, a 16 listopada 1962 roku właśnie w salce „Od Nowy” uczestniczył w spotkaniu z Jerzym Grotowskim. Do bezpośredniej rozmowy między nimi doszło w poniedziałek, 19 listopada, w restauracji „Dietetyczna” przy ulicy Armii Czerwonej (dziś, jak przed wojną, Święty Marcin), kiedy zdążył już trzykrotnie obejrzeć Akropolis według Wyspiańskiego, grane w jednym z baraków Akademii Wychowania Fizycznego przy ulicy Grunwaldzkiej. (Nawiasem mówiąc, baraki owe istnieją do dziś, a w tym położonym najbliżej ulicy mieściła się do 2015 roku siedziba Teatru Strefa Ciszy oraz Baraku Kultury. Niestety, ani Osiński, ani kilkoro innych widzów Akropolis z listopada 1962 roku nie było sobie w stanie przypomnieć, w której z tych drewnianych „wiecznych prowizorek” grał Teatr Laboratorium 13 Rzędów).

Spektakl Grotowskiego był dla młodego polonisty-teatrologa estetycznym i egzystencjalnym szokiem. Przez kolejne kilka lat wszystko, co obejrzał w jakimkolwiek teatrze, wywoływało w nim odruch odrzucenia. Dopiero w 1966 roku Woyzeck i Nie-boska komedia ze Starego Teatru w reżyserii Konrada Swinarskiego naprawdę głęboko go zainteresowały.

Kilka tygodni po spotkaniu w „Dietetycznej” Grotowski napisał do Osińskiego list. Ocenił w nim wysoko udział młodego polonisty w dyskusji z „Od Nowy”, powołał się także na rekomendację uzyskaną od profesora Jerzego Ziomka. Na koniec oświadczył, że Teatr Laboratorium poszukuje teatrologa, który dla czystej satysfakcji (nie dla korzyści materialnych, bo tych opolski zespół mu z całą pewnością nie zapewni) zechciałby towarzyszyć „Grotowskiemu and Company” w ich twórczych poczynaniach.

No i tak to się zaczęło. Odtąd przynajmniej raz w miesiącu Osiński podróżował na trasie Poznań-Opole, na ogół bez delegacji, za własne pieniądze, zapoznając się na miejscu z epokowej wagi (jak się później okazało) przygodą „teatralnej gromadki wariatów (niektórzy twierdzili nawet, że szkodników) z głębokiej prowincji”.

Ostatnią istotną przygodą Zbigniewa Osińskiego w Poznaniu była reżyserska praca nad Warszawianką Wyspiańskiego w Teatrze Ósmego Dnia, który był wówczas jeszcze „studenckim teatrzykiem poezji”, próbującym od niedawna pod kierunkiem swojego lidera, Tomasza Szymańskiego, inscenizacji dramatu. Premiera Warszawianki miała miejsce w kwietniu 1967 roku. Młody, świeżo upieczony adiunkt, autor recenzji oraz esejów o teatrze, chciał bardzo sam na sobie sprawdzić, jak to jest „robić teatr”. Podszedł do dramatu Wyspiańskiego „po grotowsku”, czyniąc swoje przedstawienie opowieścią o wszystkich polskich powstaniach, z których większość – jak to określił – została w swej głębinowej warstwie „przekupczona”.

Kluczową postacią stał się w jego koncepcji generał Chłopicki. Najpierw zaproponował tę rolę znanemu aktorowi z Teatru Polskiego, Henrykowi Machalicy, ale ten szybko zrezygnował – związane z taką współpracą zawodowe i wizerunkowe ryzyko było dlań zbyt wielkie. Wtedy Osiński wybrał Lecha Raczaka, który – choć był współzałożycielem Teatru Ósmego Dnia – pałętał się dotąd raczej na marginesie jego głównych prac. I tak oto znów rozpoczęło się za sprawą młodego teatrologa coś bardzo istotnego.

Sukces Warszawianki spowodował zainteresowanie Osińskim ze strony Teatru im. Fredry w Gnieźnie – jego dyrektor, Przemysław Zieliński, zaproponował mu wyreżyserowanie czegoś na zawodowej scenie. Osiński przygotowywał już wówczas teatralne opracowanie oraz inscenizacyjną koncepcję Doktora Faustusa Thomasa Manna, którego chciał zrealizować w kolejnym sezonie w Teatrze Ósmego Dnia i zaczął się nad tą „poważną”, „profesjonalną” propozycją poważnie zastanawiać. Przed podjęciem ostatecznej decyzji poradził się Jerzego Grotowskiego, który stanowczo odwiódł go od tego zamiaru, stwierdzając, że Osiński jest „człowiekiem refleksji”, a zawód reżysera wymaga podejmowania intuicyjnych, ryzykownych decyzji teraz, zaraz, natychmiast. Osiński przyznał mu rację i nieraz potem dziękował mu w duchu za tę stanowczą radę. (Z dzisiejszej perspektywy mogę stwierdzić, że z intuicją u Osińskiego nie było najgorzej, ale chyba jednak lepiej, że wybrał sferę refleksji.) Zresztą, jak samokrytycznie uznał, skoro w teatrze aktywni byli wówczas Grotowski i Swinarski, to on jako reżyser mógłby tworzyć jedynie „teatralne przypisy” do ich dzieł.

Osińskiego poznałem pod koniec lat osiemdziesiątych w sytuacji, w której dość solidnie się wygłupiłem. Nigdy, nawet półsłówkiem nie nawiązał do tej okoliczności, choć z pewnością o niej pamiętał. Jeden z najbystrzejszych i najbłyskotliwszych absolwentów poznańskiego kulturoznawstwa, później wieloletni wicedyrektor Teatru Ósmego Dnia, Tomek Jefimowicz, nazywał go ironicznie (moim zdaniem, jak zwykle celnie) „masonem”. Zawsze odbierałem to jako dużego kalibru mimowolny komplement.

W 2004 roku uczestniczyliśmy w dużej konferencji poświęconej teatrowi studenckiemu. W jej trakcie doszło do ostrej wymiany zdań między Zbigniewem Osińskim a prof. Anną Kuligowską-Korzeniewską, która stwierdziła, że podczas owianych legendą Łódzkich Spotkań Teatralnych z początku lat siedemdziesiątych widziała na własne oczy, jak aktorki niektórych teatrów studenckich przesiadywały na kolanach jurorów. Osiński (juror ŁST w latach 1970-73) stanowczo zaprotestował, wypraszając sobie tego typu insynuacje i twierdząc, że nic takiego nie miało miejsca.

Głowy bym nie dał za to, że Osiński miał w tym sporze stuprocentową rację. Ale jednego jestem pewien: jemu na kolanach na pewno nikt nie siadał. Może nawet nikt nie ośmielił się tego zrobić w jego obecności.

21-07-2021

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (1)