AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Na każdy temat

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Nawozy sztuczne dla starców i młodzieży, Tadeusz Nyczek  

Czy Tadeusz Nyczek jest postacią kultową? Sprawa wymaga poważnego namysłu, jako że „kultowość” bardzo się ostatnio zużyła, przechodząc bezczelnie w strefę reklamową, co spowodowało, iż niezbitym faktem stała się jej ostra dewaluacja. Po krótkim namyśle stwierdzam jednak stanowczo: tak, dla mnie Tadeusz Nyczek jest postacią kultową. Jako młodzieniec (całkiem jeszcze młody, co trzeba wyraźnie zaznaczyć, bo młodzieńcem bywało się wówczas także po czterdziestce) zaczytywałem się w jego „dialogowych” recenzjach-reportażach z cyklu Teatr jaki jest, wydanych potem w rewelacyjnym zbiorze Lakierowanie kartofla. Gdy jako starszy już młodzieniec zakładałem w 1990 roku z grupą młodziutkich studentek i studentów „Poznański Przegląd Teatralny”, lekturą obowiązkową były dla nich zbiory recenzji Tadeusza Nyczka i Konstantego Puzyny. A kiedy przeczytałem recenzję z występu grupy teatralnej z Australii, która w stołecznym Teatrze Polskim zagrała gościnnie Wesele, popadłem w permanentny zachwyt, który nie opuszcza mnie do dziś. (Dodam przy tym, że śledzę rozwój twórczy omawianego tu autora nie tylko na polu krytyki teatralnej, lecz także literackiej i tej mieszczącej się w szerokim spektrum sztuk pięknych, stwierdzając z satysfakcją, iż jest to nadal zawodnik wysoce twórczy i wciąż perspektywiczny.)

W przekonaniu tym utwierdziła mnie po raz już enty lektura czytanych uprzednio w sposób wyrywkowy, a teraz nareszcie zebranych w okazałe tomiszcze tekstów Nyczka z cyklu Nawozy sztuczne, drukowanych dość regularnie w miesięczniku „Dialog”. Teksty owe pochodzą z lat 2014-2020. Tytuł tomiszcza, wydanego przez krakowskie Żywosłowie: Nawozy sztuczne dla starców i młodzieży. Dodajmy, że jest to nawiązanie do wydanego w 2015 roku tomu Nawozy sztuczne dla artystów i sprzątaczek.

Rzuciłem się na to najświeższe grande œuvre brillante kultowego autora z wielką łapczywością, szukając przede wszystkim śladów jego przygody z teatrem studenckim – tym z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, którego sam, z racji nieco młodszego wieku, nie byłem w stanie mocno doświadczyć (zaliczyłem tylko Sennik polski oraz Exodus Teatru STU i Żyj na huśtawce, żyj Salonu Niezależnych).

W tej materii spotkało mnie rozczarowanie, szybko jednak zapomniane podczas systematycznej lektury kolejnych tekstów. Te „nawozy umysłowe” (pal licho, że sztuczne) ożywiły mi bowiem w stopniu znacznym rozleniwiony letnią porą intelekt, nawożąc tę jałową glebę wieloma nad wyraz pożywnymi treściami.

Zdaję sobie doskonale sprawę, że jakakolwiek próba zrecenzowania zbioru tekstów Nyczka skazana jest na niepowodzenie, z kilku prostych powodów, których wspólne imię to „różnorodność”, przede wszystkim gatunkowa i tematyczna. Na lekką śmiesznawość skazane są również, moim zdaniem, próby oceny czy choćby jakiegoś podstawowego ogarnięcia intelektualnego formatu zawartych w nich rozważań. Nie mówiąc już o ich literackiej wartości, która wylewa się przysłowiowymi wiadrami z każdej stronnicy Nawozów sztucznych… Po pierwszym przeczytaniu tej książki uświadomiłem sobie, że na użytek tejże „niby recenzji” powinienem wynotować sobie kilkadziesiąt zawartych w dziele Nyczka lapidarnych sformułowań, które są gotowymi aforyzmami, a ewentualnie mogą stać się przysłowiami czy mądrymi porzekadłami (określenie ich mianem „bonmotów” byłoby już cokolwiek lekceważące i degradujące).

Cóż może zatem z tym „nawozowym” fantem zrobić niefortunny skryba, który nieopatrznie podjął się napisania „czegoś na kształt”? Ano snuć jakąś tam swoją refleksyjkę obok, w nawiązaniu, w hołdzie, pod patronatem, przy nadziei.

Teatru jest w tej książce zaskakująco mało, ale teksty Nyczka same w sobie są „teatrem jednego narratora”, dozującego czytelnikom ze znawstwem i wyczuciem sceny dramaturgię wydarzeń, dyskursów, dialogów, nawiązań i zderzeń.

Autor kreśli tu kilka znakomitych portretów, na ogół, niestety, są to portrety trumienne, poświęcone zmarłym przyjaciołom i znajomym. Zapadły mi w pamięć zwłaszcza trzy celne, zwięzłe „pozgonne” charakterystyki: Stanisława Barańczaka, Bogusława Schaeffera i Wojciecha Pszoniaka. Tyle że w przypadku tego pierwszego pozwalam sobie mieć jedyne w skali całej książki poważne zastrzeżenie: Nyczek podszedł do wątku o Barańczaku-opozycjoniście dość niefrasobliwie, stawiając karkołomną tezę, że „koszty tego wyboru okazały się śmiesznie małe”, bowiem zaowocowały wyjazdem do USA, zatrudnieniem na Harvardzie i posiadaniem własnego domku w podbostońskiej wsi Newtonville. Nie usprawiedliwia narratora „ratunkowe” (tyle że bladawe i delikatniuśkie) zastrzeżenie, iż Barańczak „przecież nie mógł być pewien żadnej wymiernej korzyści ze swojej życiowej odwagi, raczej wręcz przeciwnie”.

Czyżby Szanowny Autor nie pamiętał, jakie piekło przeżywali członkowie KOR i KSS KOR w latach 1976-80? „Jakieś tam utrudnienia w druku i wydawaniu” i „jakieś tam usuwania z macierzystego uniwersytetu poznańskiego” – czyż to nie oznaczało w tych latach końca zawodowej kariery i utknięcia w ślepej uliczce na życiowej drodze? A policyjne prowokacje, inwigilacja, podsłuch, nocne telefony z pogróżkami, osamotnienie (grono znajomych i przyjaciół ograniczone nagle do kilkunastu osób), życie w ciągłym zagrożeniu osobistej wolności, cielesnej integralności oraz podstaw bytu – swego własnego i rodziny? No i przede wszystkim dojmujący brak nadziei, że to się w miarę szybko skończy, bo któż na przykład w roku 1977, kiedy Barańczaka wyrzucano z uniwersytetu, mógł przewidzieć gwałtowność strajkowego wybuchu z lata 1980 i jego rozległe konsekwencje? Harvard? Jaki Harvard, najpierw trzeba było dostać paszport na komendzie Milicji Obywatelskiej!

Wylawszy tę jedyną czarkę goryczy,  stwierdzam jednak ponownie, że portret Barańczaka jest naszkicowany z ogromną precyzją, przy użyciu pełnej palety skontrastowanych barw, podobnie jak wszystkie inne charakterystyki wybitnych ludzi, których autor napotkał na swej życiowej drodze. A napotkał ich naprawdę wielu, co nie jest przypadkiem, bo na taką wielość i różnorodność spotkań, znamienitych przyjaciół, znajomych, interlokutorów, preceptorów, współpracowników i współbiesiadników nie każdy sobie zasłużył. A i oni wszyscy z pewnością mogą (mogli) się pochwalić: „Znam Nyczka, to tęga głowa”.

Sporo miejsca w tekstach z lat 2015-2020 zajmują diatryby antypisowskie. Autor przytacza tu między innymi kilka rozmów z coraz bardziej znużonymi i zniesmaczonymi przyjaciółmi, a podsumowaniem owych diatryb jest jego własne stwierdzenie (którego treść jest mi bardzo bliska), że „PiS to nie partia, to charakter”. I mnie też, jak wszystkich „nausznych” świadków tego stwierdzenia, ogarnia żałość i trwoga.

Ciekawe są te rozmówki elity (żadnej tam „elitki”, nie dajmy się wciągnąć we wrażą narrację i jej stylistykę, jesteśmy elitą i mogą nam naskoczyć), w których coraz częściej pojawia się wątek ekologiczny – tak się składa, że i mnie bliski. Gdy czytam na przykład tekst pod tytułem Pszczoły, trudno mi się nie zgodzić z panią G., która rozpoczyna konwersację efektowną i (niestety) słuszną tezą, że ludzie są największą zakałą ludzkości. Gdy dodamy do tego rozważania Nyczka z tekstów Śmieci i Wielkie żarcie, okazuje się, że elita potrafi jednak niezawodnie wyczuć prawdziwe problemy dzisiejszego świata, podczas gdy rządzący poględywują o cnotach niewieścich i ze skrupulatnością godną lepszej sprawy obliczają ekonomiczne koszty rozwodów. Zapewne, podobnie jak Nyczek, jego rozmówczynie i rozmówcy oraz piszący te słowa, aktualni włodarze naszego kraju nie dożyją najpoważniejszych konsekwencji swych zaniechań, ale smród po nich (zaniechaniach) zostanie na długo – w sensie dosłownym i przenośnym.

Pora kończyć, bo nasuwa mi się tutaj tytuł innego z Nyczkowych tekstów – Zapiski starucha, i wychodzi na to, że autorem czegoś podobnego jestem ja sam. Kończę zatem te letnie rozważania dobitną, wysoce subiektywną opinią, że wśród wszystkich kilkudziesięciu znakomitych felietonów, szkiców, dialogów, portretów, tekstów in memoriam i… (uff, dajmy już spokój temu filologicznemu szamaństwu) z omawianej tu książki jakoś najbardziej wstrząsnął mną tekst pod tytułem Pętla, będący zwięzłą, tragiczną charakterystyką czasu pandemii (choć nikt z jego bohaterów nie umarł). A że jest ujęty w formę epistolarną i opisuje różnoraką, wielostronną tragedię COVID-19 na przykładzie pojedynczego ludzkiego losu, to tym bardziej telepie po wątpiach i poniewiera sedno jestestwa.

Mógłbym jeszcze długo rozwodzić się nad walorami poszczególnych wątków i tekstów z tomu Nawozy sztuczne dla starców i młodzieży, ale nic sensownego ani tym bardziej odkrywczego już tu chyba nie jestem w stanie skonstatować. Żadnej pointy też nie będzie oprócz ponownego stwierdzenia, że w książce tej dane nam jest obcować z wybitnym intelektem i wyjątkowym talentem do snucia atrakcyjnej literacko narracji na każdy temat.

25-08-2021

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: