Szczubel
O Józefie Szczublewskim (13 stycznia 1919 – 2 października 2013) mówiło się Szczubel. Mówili tak koledzy i przyjaciele, sąsiedzi i znajomi, zwierzchnicy i podwładni, studenci i czytelnicy, ludzie mu oddani i obojętni, wszyscy.
Ten skrót nazwiska z przestawką liter, który nie był ani ksywą, ani imioniskiem, był po prostu praktyczny, użyteczny i bezapelacyjnie wskazywał, o kogo chodzi. Żona mówiła o Szczublewskim „Józef”, ceremonialni przyjaciele – „pan Józef”, a wielbicielki i doktrynalne entuzjastki – „pan Szczublewski”. Sam Szczubel podpisywał się inicjałami j.s. albo zwyczajnie – szczubl., a w glossach autobiograficznych nazywał samego siebie Józefem Sz. albo i Józafatem Sz. Szczubel – nazwa trafna i krótka, jakby sam Szczublewski ją wymyślił, zrodziła się ponoć wśród kolegów, w czasach gimnazjalnych Józefa Sz.
Gimnazjum, ośmioklasowe, porządne, z francuskim i greką ukończył Szczublewski w Ostrowie Wielkopolskim, w 1938 roku. Urodził się nad Renem, w Oberhausen, dokąd rodzice wywędrowali za chlebem. Dzieciństwo spędził w okolicach Ostrowia. Od piątej klasy gimnazjalnej utrzymywał się własnym sumptem. Był w czwartej gimnazjalnej, gdy objawił się w miasteczku jako autor dramatyczny i reżyser, znalazł więc możnych i pobożnych protektorów. Po maturze była podchorążówka we Włodzimierzu Wołyńskim. Stopnia oficerskiego nie przyjął, bo nie aprobował stosunku kadry do prostych żołnierzy. Zanim wyruszył na front we wrześniu 1939, zdołał jeszcze poznać na Wołyniu Leona Schillera. Po wojennej kampanii i jenieckiej odysei wrócił do Ostrowia. Okupację przeżył, pracując w firmie budowlanej. Dużo pisał, bo sławnym lokalnym poetą został już przed wojną. Po wojnie urzędniczył w ostrowieckim magistracie, próbował sił w dziennikarstwie, dorastał też jako poeta. Wreszcie przeniósł się do bliskiego w końcu Poznania. Tutaj też bywał poetą okolicznościowym, dziennikarzem-kronikarzem, początkującym socjologiem, tutaj wreszcie otwarła się przed nim kariera aktorska.
Uprawiając zawód aktora, co było doświadczeniem kapitalnym i nieoszacowanym, użytecznego aktora drugiego planu, zaczął zbierać punkty jako osoba pisząca o dawnym teatrze.Wszyscy wiemy, że Józef Szczublewski był wybitnym uczonym i znakomitym pisarzem polskim, poczytnym autorem, historykiem teatru i polihistorem, wydawcą, muzealnikiem i pedagogiem, twórcą polskiej biografistyki dokumentalnej, inspiratorem badań naukowych, człowiekiem niezwykłym i typem malowniczym godnym pióra Anatola France’a, ale nie wszyscy dobrze pamiętamy, że był aktorem, praktykiem teatru. Dlatego najlepiej przypomnieć te fakty, oddając głos samemu Szczublowi i cytując osobliwe glossy autobiograficzne przygotowane przezeń na użytek książki W gmachu Teatru Wielkiego w Warszawie 1918-1939, dziełka, które miało upamiętnić dziewięćdziesiąte urodziny autora: „W styczniu roku 1948 Chaberski, dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu i dyrektor tamtejszego Studia Dramatycznego, przypadkiem posłyszał w Auli Uniwersyteckiej deklamatora – amatora Józefa Sz., który wystąpił z dwoma popisami w toku imprezy akademickiej i burzliwie był oklaskiwany przez wielką widownię. Chaberski zaproponował amatorowi wejście od razu na drugie półrocze trzeciego roku i dyplom aktorski w czerwcu. Józef Sz. miał już 29 lat, był zastępcą redaktora naczelnego w dzienniku „Express Poznański”, był żonaty i miał własne mieszkanie. Miał też w Warszawie dwóch kolegów, którzy zamierzali założyć w wojskowym budynku teatralnym teatr eksperymentalny przy ulicy Królewskiej 13”.
Szczubel uzyska papiery aktorskie w czerwcu 1949, ale już wcześniej okazało się, iż jest osobą wpływową. Sam tak o tym wspomina: „W grudniu 1948 Główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego przydzielił pieniądze na założenie Teatru Objazdowego Domu Wojska Polskiego, a Józef Sz. wypromował Chaberskiego w ministerstwie Kultury i Sztuki – mimo sprzeciwu Leona Schillera – na dyrektora Objazdowego. Zamiast eksperymentów… w listopadzie 1949 otwarto Objazdowy amatorską przeróbką ultra socjalistycznej powieści Maksyma Gorkiego Matka w dekoracjach Mariana Bogusza i na objazdowej scenie obrotowej projektu Stanisława Górskiego. Reżyserował Chaberski”. W zawodzie aktora wytrwał Szczubel do 1963 roku: „Po trzynastu latach – sam o sobie opowiada – pałętania się po trzech warszawskich scenach (Teatr Objazdowy DWP, Teatr Dramatyczny, Teatr Klasyczny) z aktorstwa gwałtem wyciągnął go Bohdan Korzeniewski, współredaktor naczelny „Pamiętnika Teatralnego”, na pozycję sekretarza redakcji w wymiarze pełnego etatu oraz na kierownika Redakcji Teatraliów w Państwowym Instytucie Wydawniczym w wymiarze niepełnego etatu. Hasając po scenach w 93 rolach, zwiedził też kraj w latach 1949-1954 wraz z Wędrującą Sceną Teatru Objazdowego Domu Wojska Polskiego, w nagłej potrzebie wykonał kilkanaście nagłych zastępstw zwykle jednowieczorowych, zżył się ze sceną i kulisami. Wystąpił parę razy w telewizji i w jednym filmie”.
Zapytajmy, czy miał choć jedną dobrą rolę i odpowiadamy, że sam o tym nie wspomina, a kroniki milczą. Za to na pewno był na scenie w jednym historycznym przedstawieniu. W Weselu Stanisława Wyspiańskiego inaugurującym działalność Teatru Dramatycznego w gmachu PKiN. Grał tam jednego z Diabłów targających Hetmana.
Młody Szczubel ze statusu początkującego literata, o zwyżkującej jednak pozycji w środowisku, jak to się kiedyś mówiło, „zszedł na aktora”, ale powędrował przecie do samej Warszawy. Uprawiając zawód aktora, co było doświadczeniem kapitalnym i nieoszacowanym, użytecznego aktora drugiego planu, zaczął zbierać punkty jako osoba pisząca o dawnym teatrze i w konsekwencji, co znów było awansem, odszedł z teatru do literatury – poważnej, naukowej. Uczynił ją Literaturą wysoką, choć dla wielu pisanie o teatrze ciągle wydaje się dziedziną zaledwie piśmiennictwa.
Pierwszą rewelacją naukową spod pióra Szczublewskiego była rozprawa o publiczności teatralnej w II połowie XIX wieku (1957) oparta na pracy magisterskiej autora, wieńczącej jego studia socjologiczne u profesora Stanisława Ossowskiego, pracy poświęconej roli społecznej aktorów Teatru Rozmaitości. Rozprawę tę poprawiał ponoć żmudnie sam Mieczysław Rulikowski, który namówił magistranta, by dalej zajmował się teatrem warszawskim za prezesury Sergieja Muchanowa. Temat Rulikowsko-Ossowski wyjdzie drukiem w roku 1963 jako książka Wielki i smutny teatr warszawski 1868-1880. Wyprzedzi ją rzecz zatytułowana Artyści i urzędnicy, czyli szaleństwa Leona Schillera (1961) – apologia rozumowana Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego. Rok 1971 przyniósł Pierwszą Redutę Osterwy.
Te trzy książki rozpoczynały zupełnie nowy sposób rekonstruowania i kreowania historii, dzięki któremu nieobecni zyskiwali obecność – sugestywną i namacalną, a przeszłość okazywała się kategorią konkretną, osadzoną w realiach pejzażu, topografii, aury, wspomnienia i pamięci. Książki napisane niby to tradycyjną prozą dyskursywną, z podziałem na rozdziały problematyzujące temat i nadające, dzięki kunsztowi lapidarnego słowa, faktom i zdarzeniom niespodziewane, paradoksalne i uogólniające sensy. Wszystkie miały nieoszacowaną wartość faktograficzną i materiałową. Odwołując się do dawnej prasy, historycznych dokumentów życia społecznego i do autoryzowanych wypowiedzi ustnych (zwłaszcza książka o Osterwie), publikacje Szczublewskiego czyniły umiejętność cytowania i przytoczenia sztuką wręcz kreacyjną, równocześnie nie odzierając owych przywoływanych materiałów z walorów źródeł wręcz fenomenologicznych, rewelacyjnych jako same w sobie.
Następne dzieła Szczublewskiego, książki wielkie – Żywot Osterwy (1971), Żywot Modrzejewskiej (1975) i Żywot Sienkiewicza (1989) – uzyskujące najwyższe wyróżnienia i nagrody, biły równocześnie rekordy powodzenia czytelniczego. Uznanie autorytetów naukowych i rzesz publiczności literackiej zyskała zastosowana przez Szczublewskiego metoda. Metoda żywotów, oryginalny jego wynalazek, stanowi sposób zrelacjonowania biografii zamkniętej (od narodzin po zgon) na zasadzie kalendarium rozumowanego, zwierciadła z okruchów portretującego człowieka i jego czasy we wszystkich barwach. To biografia dokumentalna wykorzystująca wszystkie źródła pisane, z których niczym collage komponowana jest wizja postaci. Wizja potwierdzona, ale wizja ze swej istoty artystyczna. Miarą kunsztu autorskiego żywotopisarza jest bowiem nie tylko pedanteria gromadzenia źródeł, precyzja ich wyboru i maestria wykorzystania, lecz także sztuka ich krytyki oraz prezentacji. Sztuka komentowania, dopowiadania, wyciągania wniosków, wreszcie zdolność do uogólnień czy choćby syntetyzujących mniemań. Owocem udanego żywota jest kreacja mitu postaci. Postaci, która była i o której opowiedziano prawdę i tylko prawdę: łącznie z potwierdzoną anegdotą, autentyczną plotką i zwerbalizowaną kalumnią. Postać z przeszłości, kiedy się to wszystko zebrało i skomponowało, istnieje na nowo tak mocno i wyraziście, że wręcz komplementarnie jeśli nie konkurencyjnie wobec pierwowzoru. Par excellence naukowe biografie Józefa Szczublewskiego sytuują się paradoksalnie blisko wyrafinowanie zełganych Żywotów urojonych Marcela Schwoba. Nota bene tłumaczonych na język polski przez młodego Leona Schillera.
Nawiasem mówiąc, hasło „żywot” wywołuje od razu gatunkowe skojarzenia. Skontrastowane. Bo z jednej strony jest Plutarch i Żywoty świętych, z drugiej Żywot Łazika z Tormesu – pierwsza powieść łotrzykowska. O tych skrajnościach gatunkowych twórca metody żywotów zawsze pamiętał, chadzał jednak środkiem możliwej dla biografa drogi. Jakby urzeczony tym, jak wiele może jedno tylko życie.
Działając w PIW-ie Szczublewski, wymyślił serię Żywoty. Oprócz jego własnych książek wyszły w niej jeszcze: Żywot Kazimierza Kamińskiego (pióra Zofii Jasińskiej) i Żywot Przybyszewskiego (Henryka I. Rogackiego). Wykoncypowana z rozmachem seria (planowane były Żywoty Chopina, Paderewskiego i Piłsudskiego) po odejściu Szczubla z PIW-u przekształciła się w serię Artyści.
W roku 1965 Szczubel otworzył i do roku 1981 prowadził Muzeum Teatralne pozostające w organizacyjnej symbiozie z Teatrem Wielkim w Warszawie. Pierwsze ogólnopolskie Muzeum Teatralne poświęcone wszystkim odmianom sztuki teatru. Stała ekspozycja mieściła się w pamiętających Osterwę i Redutę Salach Redutowych TW. Dzięki swej lokalizacji, tuż obok foyer operowego, było to najtłumniej odwiedzane muzeum teatralne świata. Pomysłem własnym Szczublewskiego było zgromadzenie w zespole Muzeum Teatralnego ludzi, by tak rzec, na serio piszących o teatrze. U Szczublewskiego i ze Szczublewskim w Muzeum Teatralnym pracowali: Ewa Makomaska, Janina Pudełek, Zofia Jasińska, Edward Krasiński, Henryk I. Rogacki, Jarosław Komorowski i Andrzej Kruczyński. Szczubel przeszedł na emeryturę jesienią 1981 roku, zachowując w Muzeum cząstkę etatu jako historyk Teatru Wielkiego. Z tego wątłego formalnego związku zrodziła się księga monumentalna – Teatr Wielki w Warszawie 1833-1993 (1993). Wyrosła z fascynacji tym i podziwienia dla tego, co może się zdarzyć w jednym jedynym miejscu – aspirującym przez to do zestawienia z osobą ludzką, miejscu, które jak Teatr Wielki, jest personą, postacią – osobą dramatu historii. Księga Szczublewskiego, rzecz o stu sześćdziesięciu latach narodowego teatrowiska, wykorzystująca metodologię Żywotów, jest doskonałą, świadomą kreacją pięknej historii o uporczywym trwaniu teatru, baśnią o jego nieśmiertelnej magii i klechdą domową o sprawach pierwszorzędnych dla narodu Polaków. Warto dodać, że na długo przed ukończeniem niezwykłej księgi Szczubel stał się postacią mityczną Teatru Wielkiego, Placu Teatralnego i pejzażu kulturowego najbliższych okolic. Nie tylko jako figura więcej niż oryginalna, lecz przede wszystkim jako kronikarz nadworny, mędrzec, mitotwórca i ponad wszelką wątpliwość poeta teatru.
Zajęcia ze Szczublem to był niekończący się wieczór autorski i na lata rozpisany samowywiad.Od roku akademickiego 1971/1972 był Szczublewski nauczycielem akademickim w warszawskiej PWST. Wytrwał w uczelni dziesięć sezonów. Miał zajęcia na Wydziale Reżyserii i na Wiedzy o Teatrze. Na reżyserii uczył, m.in.: Aleksandrę Górską, Andrzeja Strzeleckiego, Janusza Nyczaka i Henryka Baranowskiego, a także Barbarę Osterloff, Marię Bojarską, Elżbietę Baniewicz i Krzysztofa Sielickiego. Na wiedzy (też m.in.): Hannę Baltyn, Iwonę Malinowską, Jacka Sieradzkiego i Piotra Mitznera. W szkole Szczubel tłumów nie porywał, ale miał swoich wyznawców. Uczył myśleć konkretnie o teatrze dawnym i nowym, problematyzować go, robić z niego temat; uczył, że jest na to sposób, z którego można uczynić metodę. Mówił, bo przecie nie przemawiał, choć zanim się odezwał, to po aktorsku stawiał głos, o zbadanych i badanych przez się czasach i ludziach. O swoim własnym warsztacie i swojej biografii. Zajęcia ze Szczublem to był niekończący się wieczór autorski i na lata rozpisany samowywiad. Całe życie pisał ręcznie, toteż przekonywał, że pisanie może i powinno być rozkoszą. Również zmysłową, sensualną, że ważny jest papier, którego dotknięcie winno mobilizować, pióro, ołówek, kolory atramentu czy tuszu. Szczubel uwielbiał wodzić studentów na spacery. Nade wszystko po gmachu i wnętrzach Teatru Wielkiego, ale i po zaułkach i zakamarkach „teatrowiska”, aż po katakumbowe stalle przed kościołem św. Antoniego Padewskiego na ulicy Senatorskiej, gdzie widnieje tablica pamięci Ludwika Panczykowskiego. Pod tę tablicę Szczubel przynosił i uczył przynosić otrzymane kwiaty. Tak jak czynili to aktorzy WTR z bukietami, które dostawali na benefisach.
Zjawiskiem frapującym był Szczubel – „panisko”. Wzrost więcej niż średni, świetna sylweta, dystyngowane ruchy, głowa z czupryną szpakowatą i kędziorną, a potem z lwią wręcz grzywą siwych włosów, zawsze dumnie wyprostowana i noszona „godnie”. Ubiór staranny, pedantyczny, czasami wykwintny, a czasami z akcentem stricte artystowskim. Zawsze miał w sobie coś z aktora, ozdoby i duszy towarzystwa, kogoś zwracającego sobą uwagę, domagającego się zapamiętania. Kawał życia patrzył Szczubel na świat przez okulary, najczęściej w złotej, cienkiej oprawie, bywało, że z lekko przydymionymi szkłami. Potem zaczął zdejmować je do czytania, w końcu okazały się całkiem niepotrzebne. Szkoda, bo były ważnym rekwizytem w rytuałach Szczublowego żywota, podobnie zresztą jak papierosy, picie czarnej kawy (inaczej celebrowane w teatralnym niż w uczelnianym bufecie) czy wreszcie (rzadko) kieliszek koniaku wypijany „za zdrowie Helci”, ostrożnie wówczas stawiany na maleńkich serwetkach uczynionych ze strzępków prawdziwych kostiumów scenicznych Heleny Modrzejewskiej.
Chyba częściej milczał, niż mówił. Milczał zaś artystycznie, bo do milczenia szukał kompanów. Miał swoje genialne „odzywki”, niemożliwe do powtórzenia a wpędzające wielu w konfuzję, bo skąd wiedzieć, czy kpi czy o drogę pyta. Genialnie grywał dystrakta, jak wtedy, gdy urzekające loczki ślicznej dziewczyny wziął za czapę wełnianą i czekał na reakcję czy kiedy demonstracyjnie ignorował fakty, co mu nie pasowały do „prawidłowego” rozwoju osoby przezeń cenionej i lubianej.
Był artystą. Myśli, słowa i życia. Gdy musiał grywać urzędnika, akcentował jego zdolność do szaleństwa. Jakby ciągle pamiętał o tytule swojej książki o Leonie Schillerze.
23-10-2013
Miło poczytać Pana Profesora. ukłony