AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Etnoteatr. Antopolog w podróży cz.4

Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
Fot. Mirosław Kocur  

Okolice jeziora Eyasi w północnej Tanzanii. Tuż przed świtem. Zimno. Gramolimy się niewyspani z namiotu. Jeep już czeka. Lokalny przewodnik siedzi z przodu. Pół godziny krążymy po bezdrożach. Przewodnik pewnie wskazuje kierunek jazdy. Nie mam pojęcia, skąd wie, gdzie trzeba skręcić.

Przekraczamy ogromne, wyschnięte teraz koryto rzeki. Zatrzymujemy się przy potężnych baobabach. Słońce majestatycznie wyłania się zza horyzontu. Widok drzew zapiera dech. Ruszamy za przewodnikiem w środek gęstego buszu. Kwadrans idziemy w zupełnej ciszy. Wciąż chłodno. Nagle po prawej stronie dostrzegam grupkę mężczyzn siedzących pod gęstymi zaroślami wokół ogniska. Mój puls gwałtownie przyspiesza. Najstarszy wyciąga rękę. Wita nas w imieniu Hadza-be, jednego z ostatnich ludów na ziemi, który wciąż żyje z łowiectwa i zbieractwa. Mam wrażenie, że jakiś cudowny wehikuł czasu przeniósł mnie do epoki kamiennej.

Hadza oprócz prehistorycznego stylu życia zachowali też relikty dźwięków pierwszej ludzkiej mowy. Porozumiewają się językiem mlaskowym. W Afryce żyje dziś tylko kilka ludów mlaskających czy może raczej klikających. Ludy te, choć dwa z nich – Hadza i Sandawe – są bliskimi sąsiadami, genetycznie różnią się pomiędzy sobą tak bardzo, że ostatniego wspólnego przodka mieli 35 tysięcy lat temu! Z tego właśnie okresu pochodzą najwcześniejsze świadectwa symbolicznej aktywności człowieka – figurki, instrumenty i malowidła naskalne w jaskiniach. Komunikacja mlaskowa mogła być elementem szerszej rewolucji kognitywnej, w wyniku której narodził się człowiek nowożytny.

Dziewczyny, całe wysmarowane tłuszczem i ozdobione paciorkami, polują na młodych łowców, bijąc ich, nierzadko boleśnie, „kijami płodności”. Z pomocą przewodnika-tłumacza pytam siedzących w kucki mężczyzn, czy mogę ich fotografować. Zgadzają się bez problemu. Wzbogacam więc prehistoryczny pejzaż mlaskowy o kliki mojego aparatu fotograficznego. Kobiety siedzą osobno. Poraził mnie głęboki smutek w ich oczach. Nieruchome, z wyprostowanymi do przodu nogami, zdają się patrzeć poprzez mnie w jakąś dal nieskończoną. Tylko mały chłopiec ożywia tę martwą scenę, nieśmiało nawiązując kontakt oczami. Ale też się nie uśmiecha. Współcześni koczownicy, choć nazywani bywają łowcami, żyją – podobnie jak ich prehistoryczni poprzednicy – głównie ze zbieractwa. Upolowanie przez mężczyzn dużego zwierza to wydarzenie bardzo rzadkie. Głównymi dostawcami pożywienia są kobiety. Tylko w okresie wysokiej ciąży i opieki nad noworodkiem role się odwracają i męski partner przemienia się w zbieracza, żeby rodzina nie umarła z głodu. Kobiety Hadza praktykują bardzo intrygujący rytuał inicjacyjny. Dziewczyny, całe wysmarowane tłuszczem i ozdobione paciorkami, polują na młodych łowców, bijąc ich, nierzadko boleśnie, „kijami płodności”. Chwile triumfu nie trwają jednak długo i w kolejnym etapie inicjacji bezbronne znowu ofiary poddawane są okrutnemu obrzędowi obrzezania.

Po krótkich negocjacjach Hadza zgadzają się zabrać nas na polowanie. Czterej młodzi łowcy rozpoczynają przygotowania. Uważnie sprawdzają łuki i strzały, ich jedyną broń oprócz noży. Te ostatnie dostają zwykle od antropologów, którzy coraz częściej nawiedzają ich tereny. Dotarcie do jeziora Ejasi jest bowiem stosunkowo łatwe w porównaniu z próbą odnalezienia koczowników w mało gościnnej Amazonii. Rządy Brazylii i Wenezueli z różnych, nie zawsze humanitarnych powodów, piętrzą też trudności przed uczonymi, którzy by chcieli zagłębić się w dziką dżunglę. Bez specjalnego zezwolenia do Amazonii wjechać nie można. W Tanzanii takich problemów na razie nie ma.

Gdy wreszcie czterej myśliwi są zadowoleni ze swych łuków i strzał, szybkim krokiem ruszają w busz. Muszę biec, żeby nadążyć. A to nie jest łatwe. Sam też jestem myśliwym: poluję na łowców z pomocą ciężkiej, półprofesjonalnej lustrzanki i zestawu obiektywów. Mam też na sobie solidny softshell z powodu porannego chłodu. Wraz ze wschodem słońca temperatura nad jeziorem Ejasi gwałtownie tymczasem wzrasta i zaczyna się robić naprawdę gorąco.

Młodzi myśliwi poruszają się w buszu szybko i zwinnie, klucząc pomiędzy zaroślami i pod drzewami ze swobodą i kompetencjami najlepszych tancerzy, zawsze w rytmie. Ja natomiast muszę walczyć z mało przyjaznymi kolczastymi krzakami, bo rzadko udaje mi się w porę pochylić, by uniknąć bolesnego spotkania z ostrym cierniem. Raz się zagapiam i dosłownie zawisam na podstępnych kolcach. Żona musi mnie wyplątywać z zarośli.

Podczas polowania łowcy nie używają słów. Komunikują się, klikając i gwiżdżąc melodie fraz ze swego tonicznego języka, zwanego hadza-ne, który podobnie jak wiele języków starożytnych zachował akcent muzyczny. Wyobrażam sobie, że biorę udział w tajemniczym obrzędzie u zarania ludzkości. W podobnym buszu, z rzadka porośniętym niewysokimi krzakami i drzewami, nasi najwcześniejsi przodkowie eksperymentowali z chodzeniem na dwóch nogach ponad 4 miliony lat temu.

Trudno jest jednak dotrzymać kroku tanecznym myśliwym. Ich ciała często stapiają się z buszem. Ciemnobrązowy kolor skóry znakomicie harmonizuje z barwami baobabów, niezwykłych drzew, które przypominają mitycznych olbrzymów. Hadza żyją w pełnej symbiozie z przyrodą. Nie wykształcili prawie żadnej kultury materialnej. Są całkowicie zależni od swego środowiska. Nie wznoszą stałych budowli. Tymczasowe obozowiska przenoszą raz lub dwa razy w miesiącu, w zależności od dostępu do wody źródlanej. Jezioro Ejasi jest słone. Latem sypiają pod gołym niebem, przykryci skórami z małych antylop. W porze deszczowej konstruują z zarośli swoiste „namioty”. Jedzą to, co znajdą lub upolują. Najczęściej pożywiają się bulwami wykopanymi przez kobiety z ziemi, a także jagodami, owocami baobabów, a ich największym przysmakiem jest miód, podkradany przez mężczyzn z naturalnych uli budowanych przez tamtejsze pszczoły wysoko na drzewach.

Ludy rolnicze i pasterskie napierają na ziemie Hadza ze wszystkich stron, oni sami stanowczo jednak odmawiają uprawiania roli. Wszystkie próby osiedlenia ich w regularnej wsi, podejmowane najpierw przez kolonizatorów, a potem także przez rządy Tanzanii, kończyły się katastrofą humanitarną. Hadza, zmuszeni do życia w zamkniętych pomieszczeniach, zapadali na ciężkie choroby i nierzadko pokotem umierali. Kto tylko mógł, uciekał i wracał do buszu. Frank Marlowe, antropolog z Harvardu po czterech latach badań polowych doszedł do wniosku, że Hadza, w porównaniu z innymi ludami rdzennymi, bardzo mało zmienili się przez tysiąclecia i praktykują wciąż ten sam tradycyjny sposób życia. Ogłosił to w finale swej fundamentalnej monografii The Hadza: Hunter-Gatherers of Tanzania (Berkeley 2010).

Czas jednak w miejscu nie stoi. Dzisiaj nie wiadomo właściwie ilu Hadza wciąż żyje wyłącznie z łowiectwa i zbieractwa. Przypuszczalnie kilkuset. Policzenie koczowników nie jest łatwe. Rząd Tanzanii zwykle używa w tym celu sprytnego podstępu. Władze oficjalnie zabijają kilka zebr z Parku Narodowego Serengeti i rozpuszczają plotkę, że mięso będzie rozdawane za darmo. Koczownicy jakimś cudem zawsze się o tym dowiadują i błyskawicznie przybywają po odbiór swojego przydziału. W ten właśnie sposób dwa lata temu populację wszystkich osób mówiących językiem hadza-ne, żyjących na południu i wschodzie od jeziora Ejasi, oszacowano na 950 osób.

Bardzo chciałbym wierzyć, że Hadza, których spotkałem w buszu i którzy zrobili na mnie tak piorunujące wrażenie, byli autentycznymi Hadza, a nie Hadza odgrywającymi etnoteatr dla turystów. Praktykowanie koczowniczego stylu życia staje się z roku na rok trudniejsze. Siedem lat temu rząd Tanzanii negocjował oddanie w leasing terenów wokół jeziora Zjednoczonym Emiratom Arabskim. Zamożni szejkowie chcieli tam urządzać safari i polować na dzikie zwierzęta z helikopterów, strzelając z nowoczesnej broni automatycznej. Hadza mieli być usunięci, żeby nie przeszkadzali. Plany te zostały powstrzymane w ostatniej chwili przez silny opór światowej opinii publicznej, inspirowany m.in. artykułami w brytyjskim dzienniku „Guardian”. Na jak długo? Arabowie oferują wielkie pieniądze za każde zabite zwierzę. W roku 2013 władze Tanzanii ostatecznie usunęły Masajów z ich tradycyjnych pastwisk na obrzeżach Parku Serengeti. Już w 1992 roku tereny te oddane zostały w dzierżawę korporacji Ortello, organizującej tam krwawe safari.   

Co możemy zrobić, żeby ocalić Hadza? Czy należy ustanowić Park Narodowy Ludu Hadza? Getto? Ale Hadza nie są paleolityczną skamieliną. Są tak samo współcześni i na swój sposób nowocześni, jak my. Mają znakomite poczucie humoru. Kiedy nagrywałem na iPhone’a ich „mlaskane” imiona, dwaj starsi mężczyźni odśpiewali dwuminutowy rap. Słyną z improwizowanych pieśni na bieżące tematy. Marlowe w swej książce wspomina, że zawsze, kiedy podwoził Hadza swym jeepem, oni całą drogę improwizowali dowcipne piosenki dziękczynne.

Czy jednak Hadza żyją w tym samym świecie, co my? Czy też raczej w innym świecie? Odpowiedź na takie pytanie może mieć poważne, a nawet zgubne konsekwencje. „Inność” rdzennego ludu bywa używana jako argument przeciw temu ludowi. Rząd Brazylii odmawia np. prawa do ziemi wielu rdzennym mieszkańcom Amazonii, argumentując, że nomadzi nie potrzebują własnego gruntu. 29 marca 2013 „Guardian” doniósł, że nawet prawne nadanie ziemi nie chroni ludu przed bezkarną ingerencją osiedleńców i karczowników. Awá, jeden z ostatnich ludów koczowniczych w Brazylii, utracił ostatnio trzecią część swych ziem, a 100 spośród 450 członków tej społeczności zaginęło bez śladu, uciekając przed piłami mechanicznymi i karabinami.

Mnożą się też konflikty pomiędzy koczownikami i ich często agresywnymi sąsiadami. Wielu pasterzy traktuje Hadza jak zwierzęta. Bywają oskarżani o kradzież krów i niekiedy nawet zabijani. Pod koniec XIX wieku wojowniczy Masajowie, wciąż poszukujący nowych pastwisk dla swoich licznych stad, omal nie unicestwili ludu Hadza. Ironią losu, koczownicy zostali wtedy ocaleni przez niemieckich kolonizatorów, którzy nie tylko okupowali ich ziemie, ale też jako pierwsi dostrzegli w Hadza istoty ludzkie.

Etniczna tożsamość stała się dziś modnym i pożądanym towarem. Kiedy odjeżdżaliśmy, pod baobabami czekał już kolejny dżip z turystami. Bardzo chciałbym wierzyć, że Hadza, których spotkałem w buszu i którzy zrobili na mnie tak piorunujące wrażenie, byli autentycznymi Hadza, a nie Hadza odgrywającymi etnoteatr dla turystów. Jestem jednak coraz mniej pewien, kogo tak naprawdę w tym buszu spotkałem.

13-1-2014

galeria zdjęć Tanzania, fot. Mirosław Kocur Etnoteatr, fot. Mirosław Kocur Etnoteatr, fot. Mirosław Kocur Etnoteatr, fot. Mirosław Kocur ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: