AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Etyka i praktyka krytyki

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. Fotograf (publikował w "Teatrze"). W radiowej Jedynce prowadził cykliczną audycję teatralną. Autor wielu rozmów z ludźmi teatru.
A A A
 

Podnoszą się głosy, że rola krytyki teatralnej wymaga przedefiniowania, bo zmienił się kontekst, w którym funkcjonuje współczesny teatr. Postanowiliśmy sprawdzić, co o sobie i swojej pracy myślą polscy krytycy teatralni. Co się dzieje z zawodem, umiera czy zyskuje nowy impuls? Jaką funkcję pełni dziś krytyk wobec teatru, środowiska, odbiorcy? O wypowiedź poprosiliśmy: Jacka Sieradzkiego, Jacka Wakara, Jacka Kopcińskiego, Łukasza Drewniaka, Anetę Kyzioł, Witolda Mrozka i Jolantę Kowalską.

 

Kto czyta dziś recenzje teatralne?

Jacek Sieradzki („Dialog”):
Nie zadaję sobie tego pytania. Boję się, że odpowiedź mogłaby być bolesna.

Jacek Wakar (Program Drugi Polskiego Radia):
Nasze teksty czytają przede wszystkim artyści, choć oczywiście twierdzą, że jest inaczej. Jest też niewielkie grono widzów. Krytyka teatralna w prasie codziennej spychana jest na margines. Na palcach jednej ręki można policzyć tytuły, które z pisania o teatrze próbują czynić swój atut. Dla większości gazet tematyka teatralna jest ciężarem. Jak zresztą kultura w ogóle. 

Jacek Kopciński („Teatr”):
Większość recenzji ukazuje się dziś w pismach teatralnych i na portalach z teatrem w tytule. Docierają do nich studenci, humaniści, artyści, ludzie z branży. Krytyka stała się formą namysłu nad światem poddanym wyobraźni artystów. Mnie się to podoba. Coraz rzadziej recenzje ukazują się w prasie codziennej i chyba nie kieruje się nimi szeroka publiczność. Recenzje to lektura teatromanów, ludzi, którzy mają swoich ulubionych reżyserów, aktorów, autorów. To oni myślą dziś teatrem – razem z recenzentem. Zwykły widz czyta reklamy.

Łukasz Drewniak (teatralny.pl):
Wydaje mi się, że odbiorcą recenzji i różnych tekstów okołopremierowych jest tak zwane środowisko teatralne. Na tak zwane środowisko teatralne składają się twórcy i osoby, które kręcą się wokół teatru, żyją z niego, promują, produkują, oglądają nałogowo. Do środowiska należą nawet ci, którzy prywatnie tylko znają artystów teatru. Naszymi czytelnikami bywają jednak przede wszystkim ci, którzy sami piszą o teatrze: inni krytycy, blogerzy, internetowe trolle. To sytuacja w pewnym sensie komfortowa, bo przynajmniej jest o czym rozmawiać, z kim się pokłócić. Wokół nas cały czas coś wrze i bulgocze. Zwyczajny, statystyczny widz nie potrzebuje recenzji i mówię to z całą odpowiedzialnością.

Aneta Kyzioł („Polityka”):
Nie mam pojęcia, kto czyta, ale „Afisz Polityki”, czyli nasze cztery kolumny z recenzjami i zapowiedziami, to jedna z najbardziej poczytnych rubryk. Okazuje się więc, że te krótkie formy są bardzo chętnie czytane. Zauważają to nawet reklamodawcy. I to nie z branży kulturalnej. Ale nie mam pojęcia, czy czytelnicy kierują się naszymi rekomendacjami.

Witold Mrozek („Gazeta Wyborcza”):
Sam chciałbym wiedzieć. Z pewnością recenzje wciąż czyta tak zwane środowisko, ale dla prasy głównego nurtu trzeba pisać przede wszystkim z myślą o czytelniku nieśrodowiskowym. O odbiorcy myślącym, poszukującym, zarówno takim, który do teatru czasem chodzi, jak i takim, który dopiero mógłby dać szansę teatrowi, a śledzi kino i literaturę czy sztuki wizualne. Czyli jest takim widzem, o którego teatr – najtrudniej dostępna sztuka, która często wymaga pieniędzy i zachodu, a nie zawsze wiele daje w zamian – mógłby zawalczyć.

Jolanta Kowalska (teatralny.pl, „Teatr”):
Z pewnością czytają się nawzajem recenzenci i recenzowani. Co do reszty – nie mam pojęcia.

Jaką misję ma dziś do spełnienia krytyk teatralny, jeśli w ogóle istnieje coś takiego jak misja krytyki?

Jacek Sieradzki:
„Misja” to zbyt patetyczne słowo. Krytyk to przede wszystkim komentator. Ktoś, kto ma wiedzę (o teatrze, o sztuce, a i o życiu nie zaszkodziłoby), ktoś, kto już wiele widział (to niesprawiedliwe wobec młodych, ale niestety pożądane). Ktoś, kto umie roztrząsać sensy omawianego dzieła, jego piękności, pułapki, w jakie wpadło. Kto podejmuje z dziełem rozmowę. Dla twórców niezbędną – niezależnie od tego, jak by się zarzekali, że krytyk nie czytają. Dla potencjalnych widzów – może przydatną nie tyle w podejmowaniu decyzji pójdę-nie pójdę (to nie działa tak wprost), ile w wyrabianiu sobie szerszej opinii o tym, co się ogląda w teatrze.

Jacek Kopciński:
Często słyszy się slogan, że teatr jest miejscem dialogu. Ten dialog jest jednak specyficzny, bo mówi tylko jedna strona – czasem bardzo głośno i dobitnie. Sytuację ratuje krytyka, to ona daje odpowiedź artystom sceny. Krytyk powinien wsłuchać się w przekaz artysty, zarazem jednak stawiać mu własne pytania, jest przecież równoprawnym partnerem w dialogu. Krytyk rozmawia z artystami niejako w imieniu publiczności, która musi milczeć, ale przecież na pewno chciałaby się odezwać. Tym bardziej powinien być wnikliwy i uważny, bo przecież jednocześnie objaśnia często bardzo skomplikowane dzieło. To zresztą sama radość dla krytyka. Artyści narzekają na krytyków, że nic nie rozumieją. Ale krytycy równie często mają wrażenie, że dialog w teatrze toczy się poniżej poziomu ich inteligencji i jest to frustrujące.

Łukasz Drewniak:
Misja krytyki? Przez moment recenzja spełniała funkcję dokumentu historycznego. Była relacją naocznego świadka. Opisywała, jak wyglądał spektakl, jakie niósł sensy, jakie były reakcje widzów. W czasach gdy funkcjonowała cenzura, recenzja była obok samego spektaklu drugą próbą przemycenia treści w nim ukrytych. Na początku lat 90. próbowaliśmy pisać o wszystkim: o teatrze repertuarowym, offie, produkcjach efemerycznych. Teraz to się skończyło, nie obejmujemy wszystkiego. Żadna gazeta, portal nie zapewni ci uczestnictwa i relacji z całości. W tej chwili krytyk stara się w swoich tekstach zapisać ślad swoich repertuarowych poszukiwań. Jeździ na to, co go interesuje, pisze o artystach, których rozumie najlepiej. Resztę teatru zostawia innym. Jego pisanie jest więc obrazem subiektywnym i dotyczy tylko jakiegoś wyimka z panoramy teatralnej. Całościowych obrazów już nie będzie. Recenzje winne być dzisiaj opatrywane hasłem-ostrzeżeniem: „Uwaga fragment!”. Misja krytyka: pisać niegłupio o tym, co się ogląda.

Jacek Wakar:
Krytyk teatralny powinien próbować objaśnić czytelnikowi świat teatru. Powinien umieścić spektakl w szerszym kontekście zjawisk politycznych, społecznych i kulturalnych oraz w kontekście wewnątrzteatralnym. Powinien traktować spektakl teatralny jako osobny świat w świecie. Mój mistrz w tym zawodzie, Andrzej Wanat, mawiał, że krytyk powinien mieć pogląd na świat i na teatr. I w tym przesłaniu zawiera się misja krytyka. Dziś krytyk nie jest od tego, by kłócić się z artystą o wizję rzeczywistości. Dziś powinniśmy mniej pilnować artystów, a bardziej siebie – krytyków – nawzajem.

Aneta Kyzioł:
Wiem, że wielu moich kolegów uważa, że pisanie krótkich recenzji jest rodzajem kapitulacji krytyki. Ale czasy się zmieniły i ja akceptuję to, że mamy mniej czasu. Nie wiem, czy ludzie równie chętnie czytaliby dłuższe.
Ja piszę przede wszystkim dla czytelnika niezwiązanego ze środowiskiem teatralnym, a często nawet niezainteresowanego teatrem. Twórcy często mają do mnie pretensje, że nie odnotowuję wydarzeń jednorazowych – to jednak wynik właśnie takiego myślenia o czytelniku: recenzja jest po to, by po przeczytaniu mógł pójść zobaczyć opisywany spektakl. W związku z tym staram się pisać jak najprościej, często z ostrą opinią, z zarysem akcji, żeby czytelnik mógł się zorientować, czy spektakl go zainteresuje. Staram się podążać za tym, co ciekawego dzieje się w teatrze, i przekazywać to czytelnikom. Jednocześnie wskazywać też spektakle złe i przereklamowane. Na problemowe ujęcie mam miejsce w tekstach publicystycznych i wywiadach.

Witold Mrozek:
Krytyk ma wskazywać to, co najciekawsze, i szukać nowych zjawisk na teatralnej mapie; przekłuwać co okazalsze balony hucpy i promocyjnego bełkotu. Pokazywać te punkty, gdzie teatr spotyka się z aktualnymi problemami kultury i życia społecznego.

Jolanta Kowalska:
Krytyka jest obecnie rodzajem gry towarzysko-rynkowej. Nie wydaje mi się, by realizowała jakąś misję. Zresztą – kto miałby ją zadekretować?

Jaką władzę ma krytyk teatralny? Kiedy tej władzy nadużywa?

Jacek Sieradzki:
W sensie dosłownym to żadna władza. Krytyk nie ma żadnego udziału w sukcesie i porażce spektaklu u publiczności, nie jest też w stanie zniszczyć dzieła (jak bywa choćby na Broadwayu). Natomiast dysponuje niebłahą władzą sprawiania artystom przykrości (lub przyjemności), co wynika z samego procesu poddawania twórców ocenie. Nadużywa tej władzy, gdy kieruje się nieuczciwymi pobudkami (nieuczciwymi, czyli niemerytorycznymi). Nadużywa skandalicznie, gdy włącza się w kampanie personalne, gdy próbuje kogoś lansować bądź kogoś niszczyć, wszystko jedno z jakich pobudek.

Jacek Kopciński:
Krytyk dysponuje władzą sądzenia, mówi, co myśli o dziele i jego twórcach, to jest jego dobre prawo, tego się po nim oczekuje. Ale krytyk czasem nadużywa swojej władzy. Bywa, że dysponuje wiedzą zakulisową o reżyserze czy aktorach i wykorzystuje ją w recenzji dzieła, bijąc poniżej pasa. Albo przyjaźni się z artystami i niekiedy ich lansuje. Zdarza się, że krytyk prowadzi własną politykę kulturalną i jej podporządkowuje swoje oceny. Nie jest to ciekawe, bo po jakimś czasie wiadomo, kto tu jest geniuszem, ale za to bardzo skuteczne. Jeśli krytyk zamienia się w promotora, który na dodatek dysponuje narzędziami nacisku na dyrektorów scen czy festiwali, robi się niedobrze.

Jacek Wakar:
Na szczęście w Polsce krytyk teatralny nie ma tak wielkiej władzy, jak recenzent w Stanach Zjednoczonych. Od jego recenzji nie zależy być albo nie być przedstawienia. Jak mówią badania, publiczność kieruje się przede wszystkim nazwiskami aktorów bądź famą, która idzie za spektaklem. Krytyk może wspierać spektakle, które są jego zdaniem wartościowe, i próbować dawać swój głos na „tak”.
Nadużywa władzy, kiedy próbuje uprawiać politykę kulturalną. Nie wolno mu dyskredytować ludzi, żeby w ich miejsce osadzić sobie bliskich artystów. Jego prawem i obowiązkiem jest ocena polityki kulturalnej, ale absolutnie nie jest nim mianowanie czy odwoływanie rektorów, dyrektorów, reżyserów.

Łukasz Drewniak:
Nie mamy żadnej władzy. Prezentujemy tylko własne poglądy. Tylko czy ktoś się z tym liczy? Czy twórca pod wpływem mojego tekstu zmieni swoją opinię o własnym dziele? Szczerze wątpię. Nie jesteśmy w stanie przekonać nikogo, że coś mu się nie udało, bo jedną krytyczną recenzję od razu równoważą trzy pochwalne znalezione gdzieś w necie. Rozrzut opinii jest ogromny. A że o teatrze mogą pisać już osoby o zerowej kompetencji do oceniania teatru, debata o jakości artystycznej zaczyna wyglądać mniej więcej tak: „Mnie się podoba! – A mnie absolutnie nie!”. Artysta może sobie wybrać, kogo posłucha. Gdybym był artystą, wybierałbym tych, którzy mnie chwalą, to przecież naturalne, i nie zajmował się malkontentami. Reasumując: żaden modny reżyser nie zostanie strącony z piedestału tylko dlatego, że krytyk go obśmiał. Żaden szanujący się dyrektor nie zdejmie z afisza spektaklu tylko dlatego, że krytyka jest miażdżąca. Jeśli źle piszą o przedstawieniu, a mimo to publiczność chodzi na ten tytuł, dyrektor musiałby być szaleńcem, gdyby słuchał recenzentów. Jedyną władzą krytyka jest władza nad słowem. Nad opowieścią o spektaklu, o artyście, o zjawisku. Władza nad formą tekstu. Nad czytelnikiem wreszcie. Nie zmienimy oczywiście tego, co ma w głowie czytelnik i artysta, ale może zaciekawimy go na chwilę, pokażemy swój punkt widzenia. Kiedy nas czytają, są od nas na czas lektury – uzależnieni. Taka to władza.

Aneta Kyzioł:
Nie czuję żadnej władzy. Ludzie chodzą przede wszystkim na gwiazdy, mają też ulubione teatry. Często też wybierają wystawienia klasyki albo spektakle muzyczne, niezależnie od tego, co o nich napisze krytyka. Nikt nigdy nie próbował mnie skorumpować. Z zasady nie bierzemy też patronatów nad spektaklami, bo nie jesteśmy w stanie ich ocenić przed premierą.

Witold Mrozek:
Nie wierzę w szczególną władzę krytyków teatralnych. O czytelniku myślę jak o partnerze. Prawdziwy rząd dusz mają krytycy kulinarni – proszę przejść się do jakiejś knajpy parę dni po pozytywnej recenzji Macieja Nowaka czy Wojciecha Nowickiego. Frekwencja rośnie o trzysta procent. Nie widzę tak spektakularnych efektów publikacji ani moich, ani starszych kolegów.

Jaka jest różnica w pisaniu do Internetu i prasy drukowanej?

Jacek Sieradzki:
Ja do Internetu prawie nie piszę, a gdy już mi się zdarzy, to żadnej różnicy nie zauważam. Internet jest mniej rygorystyczny formalnie, nie trzeba tak ściśle pilnować objętości – ale rygor formalny powinien być kwestią wewnętrznej dyscypliny piszącego, a nie opresją zewnętrzną.

Jacek Kopciński:
Dla dobrego krytyka, który poważnie i uczciwie traktuje swoje zadanie, napisanie recenzji dla miesięcznika „Teatr” i dla portalu teatralnego to zadanie identyczne. Jest kilku krytyków, którzy i tu i tu publikują równie dobre teksty. Co nie zmienia faktu, że Internet sprzyja krytyce szybszej, mniej analitycznej, obliczonej na silniejszy wydźwięk, bardziej publicystycznej, a przy tym – paradoksalnie – obfitszej. Redaktorzy pism narzucają pewien format, w Internecie może nam się gęba nie zamykać, co oczywiście nie sprzyja jakości wypowiedzi.

Łukasz Drewniak:
W gazecie codziennej istnieje duży rygor dotyczący objętości tekstu. W cenie jest lakoniczność, co rodzi także pokusę efekciarstwa: ach, złapać sens spektaklu w jednym zdaniu, podsumować drogę twórcy w jednym haśle, ocenić premierę gwiazdkami! Jakoś nie chce mi się wierzyć, że da się wielowymiarowy spektakl zamknąć w czterech zdaniach. Gratuluję jednak autorom, którym się to udało. Tylko boję się, że z kolejnymi czterema równie sensownymi zdaniami na ten sam temat byłby już kłopot. W prasie branżowej teksty mogą być dłuższe, bardziej analityczne, a przez to niestety często stają się nudniejsze, przewidywalne… Wydaje mi się, że pisanie w Internecie daje krytykowi szansę na eksperyment formalny. Można się bawić formą, językiem, testować inne sposoby komunikacji z czytelnikiem. Oczywiście na własne ryzyko. Tekst drukowany zobowiązuje jednak do większej odpowiedzialności, bo przecież ktoś tę gazetę z moim tekstem kupił, zapłacił za lekturę. Póki czytelnictwo internetowe jest darmowe, więcej wolno. Autor może kpić z siebie, z artysty, z czytelnika, a jednocześnie zapraszać ich do poważniejszej rozmowy. Ostatnio z premedytacją badam, jak długi może być tekst w Internecie, żeby go ludzie przeczytali. Wierzę, że czytelnik też jest wtedy obdarzony wolną wolą – może przerwać lekturę w dowolnym momencie i krytyk się za to nie obrazi. Piętnaście lat poddawałem się terrorowi ilości znaków na stronie i nie chcę już – na razie – tego robić.

Jacek Wakar:
Do Internetu piszę bardzo rzadko. Chciałbym, żeby w sieci pojawiały się takie teksty, jakie kiedyś pojawiały się w prasie drukowanej. Portal teatralny.pl bywa dowodem na to, że jest to możliwe.
Oczywiście cechą Internetu jest skrótowość. Być może w obliczu malejącej przestrzeni na kulturę w prasie nadchodzi czas pisania o kulturze w Internecie. Mam nadzieję, że z biegiem czasu różnice zaczną zanikać.

Aneta Kyzioł:
Internetowe komentarze w moim przypadku służą szybkiej reakcji na wydarzenia podsuwane przez rzeczywistość.

Witold Mrozek:
Granica przebiega gdzie indziej – między pisaniem dla prasy branżowej i dla wyrobionego odbiorcy (np. w „Dwutygodniku”) a pisaniem dla prasy codziennej. Ale czytając niektóre elaboraty kolegów piszących przede wszystkim do sieci, zaczynam czasem doceniać limit miejsca w prasie papierowej.

Jolanta Kowalska:
Nie wiem, nie pisywałam do gazet.

Czy można się utrzymać z pracy krytyka?

Jacek Sieradzki:
Chyba nie. Ja w każdym razie całe życie oprócz pracy krytyka zajmowałem się czymś innym. Zdaje mi się, że generalnie rzecz biorąc prawie zawsze krytyk musiał mieć oprócz pisania recenzji także inne źródło utrzymania. Czasy krytyków etatowych były rzadkie w historii.

Jacek Wakar:
Już od bardzo dawna nie zajmuję się wyłącznie krytyką, więc mogę powiedzieć wprost – nigdy nie próbowałem.

Jacek Kopciński:
Absolutnie nie można się utrzymać z pisania o teatrze. Dzisiaj krytyk teatralny musi szukać innego zatrudnienia, i to takiego, który będzie jego podstawowym źródłem utrzymania. Najczęściej ludzie piszący o teatrze szukają swojego miejsca na uniwersytetach bądź w redakcjach telewizyjnych czy radiowych. To oczywiście wpływa na kształt krytyki, która staje się bardziej lokalna, bo piszących nie stać na liczne podróże po kraju, bardziej uczona, bo krytyk zarabia swoim pisaniem na punkty akademickie, lub podporządkowana ramówkom.

Łukasz Drewniak:
W moim przypadku tak. Całe zawodowe życie utrzymuję się z pisania, przy czym jedna czwarta to są honoraria za teksty, a reszta to rzeczy, które robię tylko dzięki temu, że piszę, że jestem krytykiem teatralnym. Czyli prowadzenie spotkań z artystami, jurorowanie, występy telewizyjne, projekty kuratorskie, doradztwo programowe, selekcjonowanie przedstawień. Nie robiłbym tego, gdybym nie pisał. Uważam więc tę część swojej aktywności za przedłużenie działalności krytycznej. W konfuzję wprowadzają mnie autorzy prowadzący blogi. Przecież honorarium jest integralną częścią tekstu, ten, kto płaci, wymaga określonej treści, formy, objętości. Nigdy nie pisałem za darmo poza jednym bardzo krótkim okresem, kiedy „Dziennik Gazeta Prawna” miał kłopoty finansowe i redaktor Wakar poprosił swoich recenzentów o wyrozumiałość. Mogłem być wyrozumiały, bo płacili mi w innych redakcjach.

Aneta Kyzioł:
Myślę, że coraz mniejsza grupa osób może sobie na to pozwolić. Jest to jednak wymierający zawód. Utrzymują się ci, którzy piszą do kilku tytułów. Są wolnymi strzelcami, jednocześnie prowadzą spotkania, jurorują na festiwalach, są wielozawodowi. Etatowych krytyków już w ogóle nie ma. Ja jestem dziennikarką: robię wywiady, piszę większe problemowe teksty, a jednocześnie zajmuję się działką telewizyjną i serialową.

Witold Mrozek:
W moim przypadku – można. Mam szczęście być w tej ciągle kurczącej się grupie.

Jolanta Kowalska:
Nie.

Które zasad etyki tego zawodu są najważniejsze? Które są święte i nie do złamania?

Jacek Sieradzki:
Krytyk to zawód służebny. Całkowicie uzależniony od artysty (w tym elementarnym sensie, że gdyby nie było artysty, to nie byłoby i krytyka). I jednocześnie wymagający niezależności wobec artysty (intelektualnej i emocjonalnej), bo tylko przy niezależności komentarz ma wagę. Krytyk nie jest artystą (choć czasem mu się zdaje, że jest, na swoją zgubę). Krytyk nie może siedzieć okrakiem na barierce, być raz artystą, raz komentatorem, raz oceniać przedstawienia, a raz je współtworzyć (chociażby jako doradca na próbach); jeśli nie wybierze miejsca po jednej czy drugiej stronie, nie tylko będzie nieuczciwy, ale i marny, w obu rolach. Najważniejszą cnotą krytyka jest dobra wola wobec omawianego dzieła. Ma je poznać z maksymalną życzliwością, oceniać w ramach zamysłu artysty (a nie metodą „ja wiem lepiej, jak to zrobić”. Tak? To zrób zamiast gadać). Nie ma prawa do nonszalancji, do pogardy, do oceniania bez oglądania (za to powinien wylecieć z boiska!), do koteryjności, do dzielenia omawianego świata na swoich i obcych, do szczucia, intryganctwa. No i do narcyzmu; tym niech się nasładzają bohaterowie jego komentarzy, ci znielubieni i ci ulubieni też.

Jacek Wakar:
Uczciwość i przyzwoitość są najważniejsze. Nie sposób zapomnieć o własnym guście, ale należy kierować się wiedzą, kontekstem, a nie tylko własnymi estetycznymi czy światopoglądowymi przekonaniami. Nigdy nie wiem, co napiszę o przedstawieniu danego reżysera, dopóki go nie zobaczę. Jeśli krytyk wie, co napisze o spektaklu, zanim go zobaczy, wtedy nie jest z nim najlepiej.
To, co jest w tej chwili trudne dla wszystkich, to powolne zanikanie granicy pomiędzy dwiema sferami życia teatralnego. Krytycy z konieczności, bo jest to jednak zawód wymierający, coraz częściej łączą funkcje opisujących teatr i teatr organizujących. Stają się selekcjonerami festiwali i kuratorami przeróżnych imprez. To rodzi dwuznaczności.
Nie do złamania dla mnie jest zasada pobierania pieniędzy za pozytywną recenzję! Zresztą nikt nigdy nie próbował mnie skorumpować.

Jacek Kopciński:
Rzetelność, uczciwość i nonkonformizm. Podziwiam krytyków, którzy dochowują wierności tym trzem zasadom. Jest ich niewielu. Cenie też ironię i poczucie humoru. Jak wiadomo, kwestia smaku ma wiele wspólnego z etyką.

Łukasz Drewniak:
Każdą zasadę można świadomie lub nieświadomie złamać, tylko że ten gest przekroczenia niesie za sobą określone konsekwencje. Choćby utratę wiarygodności w roli krytyka. Musimy być czujni. Andrzej Wanat był ostatnim krytykiem, który próbował na piśmie sformułować kodeks etyki zawodowej. Od jego czasów zasady się nie zmieniły. Jeśli dorywczo reżyserujesz, piszesz sztuki lub odpowiadasz za scenariusz do przedstawienia, daj sobie spokój z recenzowaniem innych, bo to tak, jakbyś świadomie eliminował konkurencję. Gdy piszesz tekst do programu, nie piszesz recenzji. Jeśli robisz wywiad z artystą, z którego wynika, że jesteś ciekawy jego i spektaklu, a potem w recenzji go niszczysz – to też jest pewne przekroczenie. Nie chodź na bankiety. Nie pisz o innym teatrze, jeśli pracujesz w drugim. Najważniejsze w tym zawodzie jest jednak to, żeby nie kłamać. Możesz się mylić. Krytyk ma prawo do pomyłki, krótkotrwałego irracjonalnego zachwytu, może nawet potem się wycofać ze swojej opinii, ale nie może świadomie wprowadzać czytelnika w błąd. Nie wolno krytykowi współdziałać z urzędnikami w celu obalania dyrektorów. Prowadzić własnej polityki kulturalnej. Jeśli przechodzi na drugą stronę, zostaje kierownikiem literackim, dyrektorem, reżyserem, dramatopisarzem, nie może już wrócić do pisania o teatrze. Znam przykład byłego dyrektora prowincjonalnego teatru, który po wygaśnięciu dyrekcji został recenzentem premier swojej byłej sceny. Był bardzo obiektywny. Bardzo.

Aneta Kyzioł:
Najważniejsza jest bezstronność, w sensie rzetelności. Brak wpływów z zewnątrz. Ja unikam bliskich kontaktów ze środowiskiem. Ma to swoją cenę, bo jestem przez to na marginesie życia teatralnego. Pewne newsy czy plotki, z których mogłabym wyłuskać pomysł na ciekawy artykuł, dochodzą do mnie z opóźnieniem. Ale dzięki temu mam poczucie większej wolności zawodowej.

Witold Mrozek:
Nie nudzić, nie biadać, nie popadać w intelektualną stagnację i nie dawać się porwać  temu, co twórcy i piarowcy sami opowiadają o swoich produktach.

Jolanta Kowalska:
Mam wrażenie, że kodeks etyczny recenzenta – o ile w ogóle istniał – to już nie istnieje. Wolałabym mówić o „bhp pracy”. W tej kategorii za ważne uznałabym unikanie konfliktu interesów na różnych płaszczyznach.

20-03-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (5)
  • Użytkownik niezalogowany widz
    widz 2015-04-01   10:54:15
    Cytuj

    W temacie etyki pana Drewniaka http://www.gazetaswietojanska.org/index.php?id=2&t=1&page=50628 Więc drogi panie redaktorze, przyznawać ministerialne dotacje na festiwale na których sie zarabia jurorując czy kuratorując to już wolno ?!

  • Użytkownik niezalogowany tutu
    tutu 2015-03-22   21:22:03
    Cytuj

    Jeśli chodzi o etykę, polecam rzucić okiem na pisaninę samego Wasyluka... Zaiste, idealna osoba do przeprowadzenia tego typu sondy :-)

  • Użytkownik niezalogowany obserwator i uczestnik
    obserwator i uczestnik 2015-03-22   13:44:35
    Cytuj

    Opinia Witka Mrozka: "Krytyk ma wskazywać to, co najciekawsze, i szukać nowych zjawisk na teatralnej mapie; przekłuwać co okazalsze balony hucpy i promocyjnego bełkotu. Pokazywać te punkty, gdzie teatr spotyka się z aktualnymi problemami kultury i życia społecznego." - pokazuje jakie sam ma aspiracje, ale niestety nie jest to równoznaczne z kompetencjami. Zatem takich ambicji u krytyków strzeżmy się !!!! Witku Mrozku, weź się do roboty i napisz książkę, a nie uprawiaj swojej polityki, bo i tak nie potrafisz... jest niestety zbyt nachalna i przewidywalna

  • Użytkownik niezalogowany widz
    widz 2015-03-20   16:43:21
    Cytuj

    Szkoda, że polski krytyk jest nikim. I jest zadowolony z tego. Akceptuje nieustającą degradację. I się z tego cieszy. I sam do tego przyczynia. Straszne, że tak łatwo rezygnuje z walki o własną pozycję, rangę zawodu. Przecież nie dla siebie tylko. Bo nadal ważny jest dla teatru, sztuki, artystów i dla nas, widzów. Na różnym bardzo poziomie zaangażowania, uczestniczenia w życiu artystycznym. A więc ci, którzy naprawdę najlepiej są przygotowani do roli krytyka rejterują, są zupełnie bezsilni wobec zachodzących zmian. Niech sczezną krytycy!! Przecież Was i tak nie czytamy. Biura marketingu i reklamy już czekają. Niektóre już z Waszych usług korzystają. Szkoda, bo jesteście nam bardzo, bardzo potrzebni. Nie wyobrażam sobie, by nie było krytyki. Wielogłosu krytycznego. Upominam się o autorytet. Myślę, że powinna nastąpić zmiana zasad zatrudniania krytyków/pracodawca, rekrutacja/ i finansowania ich ze źródeł np. ministerstwa. Tak, by był absolutnie uczciwy, niezależny/zawodowo, finansowo, towarzysko, itp/, profesjonalny, rzetelny, by miał talent i jednak był w jakiejś mierze artystą. To nie może być byle kto. By byle jak, bardziej lub mniej sprawnie, pisać, analizować, coś ugrywać, załatwiać tekstami. W sumie nieważne jest miejsce publikacji, długość tekstu/zależny od adresata, płatnika/. Etyka zawodu krytyka jest ważna. Jest brak zawodu więc i brak etyki. Rolę krytyka przejęli już sami artyści. Najciekawsze informacje, konteksty, wyjaśnienia są w ich wywiadach, wypowiedziach.S&D w sztuce swej Was skrytykowali. Rozjechał się po prostu świat galopującej rzeczywistości,nadążającej ledwie za nią sztuki i skostniałej, niemogącej się wyzwolić ze starej formy, uwikłanej/w co?/ krytyki. Wszyscy gonimy króliczka. Lub w piętkę.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-03-20   13:44:52
    Cytuj

    prowadził ślepy kulawego. Rzecz w tym, że odpowiadają ludzie kompletnie niewiarygodni. Uwikłani - przede wszystkim w konszachty z władzą - uprawiający kumoterstwo i politykę zamiast kryteriów artystycznych. Redaktorzy stosujący w praktyce cenzurę, nagradzanie znajomych i odporność na krytykę. A kto krytykuje sam powinien być krytykowany, ale koteryjność rynku recenzenckiego doprowadziła do braku jakiejkolwiek,dyskusji estetycznej czy swiatopoglądowej. Na ogół wszyscy chodzą stadami za modą, z nielicznymi wyjątkami, które tylko,potwierdzają regułę. Mówienie w tej sytuacji o standardach i przyzwoitości jest śmieszne!