AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/114: Galilejczyku, zwyciężyłeś!

Ożenek, reż. Wiktor Loga-Skarczewski,
Teatr PWST w Krakowie, fot. Bartek Warzecha  

1.
Jest to bardzo smutny odcinek, w którym autor Kołonotatnika wbrew wszelkim zasadom żartuje z teatralnych nazwisk. Bardzo za to przeprasza wszystkich czytelników i bohaterów, ale naprawdę nie mógł się oprzeć.

2.
W Ożenku wszystkie nazwiska, jakie Gogol powymyślał dla swoich bohaterów, są znaczące, także dzięki swojej bylejakości i udawanej pospolitości. Jednak tylko jedno uchodzi w tej komedii za naprawdę najgorsze, kompromitujące jego nosiciela już w chwili dokonywania prezentacji. Nosi je stateczny egzekutor – Iwan Pawłowicz. Najchętniej poprzestałby na samym imieniu i otczestwie, ale nie ma zmiłuj, są sytuacje, w których nazwisko musi paść. Iwan Pawłowicz Jajecznica. Egzekutor wypowiada je z bólem, jakby nazwisko było nożem, który wbija mu się w samo serce i obraca dwa razy. Inni adoratorzy Agafii albo myślą, że Jajecznica właśnie wyznaje im, co zjadł na śniadanie, albo milczą w nagłym ataku empatii. „Boże święty, a ja myślałem, że to ja mam w życiu pecha, że mnie czegoś nie dostaje…” Widziałem sceniczną wersję Ożenku, w której Żewakin i Anuczkin poklepywali po plecach i obejmowali z czułością zapłakanego Jajecznicę tuż po feralnej prezentacji. Wszyscy jesteśmy braćmi w nazwiskach, które zbyt wiele znaczą! I co tu się dziwić Agafii, że nie chce być Agafią Tichonowną Jajecznicową. Stare wygi aktorskie, którymi obsadza się najczęściej bandę zalotników, potrafią zagrać scenę z nazwiskiem, niuansując każdą sylabę. Wypowiadają imię Iwan ze światłością w głosie, otczestwo Pawłowicz z rodową dumą, miłością do świętej pamięci papy egzekutora i oczywiście z wiarą w sens dziedziczenia po przodkach. Załamanie następuje dopiero przy nazwisku. Połykają sylaby przy Jajecznicy, robią się purpurowi na twarzy, mamroczą niewyraźnie, robią coś dziwnego dla niepoznaki – strzepują pyłek z marynarki/munduru interlokutora, pokazują coś za oknem w tej chwili, absolutny rekordzista ukląkł na tym słowie i zawiązał sznurowadło! Wszystko po nic. Widownia ryczy ze śmiechu, pozostali adoratorzy zyskują nieoczekiwaną przewagę w konkurach. Jajecznicy nie pomoże ani stateczny wygląd, ani gospodarska zapobiegliwość. Zawsze będzie kojarzył się z pachnącą słoniną, dyskretnie parującą żółtą breją na talerzu.

Zawsze uważałem egzekutora Iwana Pawłowicza Jajecznicę za najbardziej tragiczną postać komedii Gogola.

3.
W najnowszej wersji sztuki Jolanty Janiczak Sprawa Gorgonowej autorka wybija na samym początku zagadkowy związek nazwiska pochodzącej z Chorwacji femme fatale z antyczną gorgoną. Gorgon, córek Forkosa i Keto, było trzy – Meduza, Steno, Euriale. Atrybuty: szpony, skrzydła, włosy z żywych węży. Spojrzenie najpotężniejszej z gorgon, Meduzy, zamieniało ludzi i zwierzęta w kamień. Było synonimem najpotężniejszej broni, jakiej można użyć przeciwko człowiekowi. Pewnie dlatego znalazło się na tarczy Ateny, a potem malowano je na tarczach hoplitów broniących ateńskiej demokracji. Magiczne i mordercze spojrzenie Gorgony i zagwarantowane w demokracji prawo do sprawiedliwego sądu są kluczem, którym wedle Janiczak można otworzyć drzwi do tajemnicy Rity Gorgonowej. W mitologii i tragedii greckiej imię bohatera to jego los. Kreon jest Władcą, Elektra – Świetlistą, Orestes – Człowiekiem z gór, Edyp – Opuchłonogim… Gorgonowa zabija Lusię, której ciało ulega w ziemi mineralizacji, zmienia się w kamień, niszczy rodzinę Zarembów, która jakby zastyga w czasie, w pamięci o Lusi, w rekonstrukcji feralnej nocy, kiedy dokonano zabójstwa. I sztuka Janiczak jest niemal w całości nieudaną, obciążoną błędem i niepewnością winy i kary rozprawą sądową. Oskarżona – kobieta. Ofiara – kobieta. Z filmu Janusza Majewskiego pamiętam jeden kadr, może zresztą przekłamany w pamięci, ale jednak symptomatyczny: sala sądowa wypełniona w całości mężczyznami w garniturach, togach, mundurach – wprowadzają na nią kruchą kobietę w sukience (Gorgonową grała Ewa Dałkowska). Niewinni mężczyźni sądzą winną kobietę wedle praw, które sami ustanowili. Dałkowska ma spuszczoną głowę, wzrok wbity w podłogę. W sztuce Janiczak Rita-Gorgona głowę podnosi. Odpowiada spojrzeniem na oceniające ją społeczeństwo, patrzy na mężczyzn, kobiety, własne ciało. Ogląda swój język, przypatruje się językowi, którym się ją opowiada, który ją zdradza. Za czytanie Sprawy Gorgonowej podczas finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej odpowiadał Krzysztof Rekowski i, mając świadomość tych antycznych skojarzeń, poszedł jeszcze krok dalej. W greckim teatrze imię bohatera to nie tylko los. To także miejsce. Plaża Ajasa, Wyspa Filokteta, ołtarz Ifigenii, grób Antygony, plac Edypa. Reżyser podzielił salę teatralną na znaczące strefy. Na małej scenie, estradce, właściwie kanapa z Zarembami. Detektyw za plecami widzów. Sędzia na balkonie. Gdzieś z boku przy barze dziewczyna od chronologii zdarzeń i klimatu epoki. Pośrodku, niemal oblana ludźmi z pierwszego rzędu, Gorgonowa Moniki Babickiej z egzemplarzem w ręku, szepcząca do mikrofonu na stojaku swoje monologi. Rozpisanie dramatu w przestrzeni to już interpretacja – deklaruje Rekowski. Sztuka Janiczak staje się polem walki i przenikania między przestrzenią prywatną a publiczną, strefą intymności i deklaracji. To jak nachodzenie na siebie płyt tektonicznych. Sąd przysuwa się coraz bliżej Domu, fale prawdy i kłamstwa zalewają wyspę Gorgonowej. Detektyw Dariusza Szymaniaka w końcu wkracza na opuszczoną przez Zarembów scenę. Aparat sądowy zajął przestrzeń rodzinną. Zbrodnia Rity jest przestrzenią, która zawiera w sobie także przestrzeń zbrodni społecznej na Ricie. Kto wie, czy tym błyskotliwym projektem spektaklu Rekowski nie pomógł Janiczak w ostatecznym triumfie w ostatniej edycji GND. Na pewno jednak pokazał, że istnieje szansa na zupełnie inne czytanie jej sztuk niż autorskie, niż naznaczone stemplem teatru Wiktora Rubina. Dobry pomysł miała przed kilku laty Ewelina Marciniak na Carycę Katarzynę, poległ z Joanną Szaloną, królową Waldemar Raźniak. Rekowski nie dał się uwieść językowi ani kolczastym obrazom Janiczak, uciekł od oczywistych tez, postawił na prostotę, geometrię, myślenie o tekście jak o bryle. Imię bohaterki materializuje linie niewidzialnej struktury. Rita-Gorgona to kierunek patrzenia.

4.
Muszę się przyznać do czegoś bardzo wstydliwego. Są wakacje, mało kto to przeczyta, więc teraz. Szybko. Od samego początku własnej działalności krytycznej miałem jedno marzenie – żeby pojawił się aktor o nazwisku brzmiącym identycznie jak moje: na przykład Staszek Drewniak. I żeby był na tyle dobry, bym kiedyś mógł napisać tekst pod tytułem: Fenomenalny Drewniak! Albo po prostu: Drewniak! Z wykrzyknikiem!

No bo to trochę byłoby tak, jakbym sam siebie chwalił. Albo wprowadzał irytujące sugestie, że to może ktoś z rodziny. A nic tak nie kompromituje krytyka jak recenzowanie prac osoby najbliższej. Może byłaby to też próba odczarowywania śmiesznego, znaczącego nazwiska. Wiecie przecież, co znaczy drewniak. Niestety, to nie tylko rodzaj holenderskiego obuwia. Ale także slangowe określenie bardzo złego, niewiarygodnego psychologicznie, sztywnego na scenie, czyli drewnianego aktora. Niestety ani aktor, ani nawet reżyser o takim nazwisku nie pojawił się w polskich teatrach. Postanowiłem przerzucić się na piłkarzy. O, w tym środowisku hasło „boiskowy drewniak” zyskało wielką popularność. Określenia, jakie pojawiały się swego czasu w komentarzach pod artykułami sportowymi, sprawiały mi niejaką przykrość. O Grzegorzu Rasiaku pisano powszechnie, że to nie napastnik, ale kompletny drewniak. Teraz na Euro Sławomir Peszko dorobił się wątpliwego komplementu – cytuję: „Peszko – ten stary drewniak”. „Banda drewniaków” na boisku – tak określano polskich piłkarzy z niedawnej przeszłości. Przez dwa sezony w pierwszym składzie Lecha Poznań grał nawet Szymon Drewniak. Niestety już wypadł nawet poza rezerwy. I nie zdążyłem nic napisać. Przepadły efektowne tytuły: Dziesięciu nieudaczników i jeden Drewniak albo Wirtuozeria Drewniaka. Niemożność tekstowego odczarowania nazwiska trwa. W teatrze aktorzy i śpiewacy operowi o tym nazwisku przepadają po jednym sezonie. Mam taką teorię, że niestety nikt o tym nazwisku nie zrobi u nas kariery aktorskiej. Za łatwo krytycy by mieli z tym skojarzeniem: drewno sceniczne. Stąd klątwa, stąd niemożność. Nawet wielki Bogusław Drewniak, autor monumentalnego opracowania Teatr i film Trzeciej Rzeszy, trafił ze swoją książką przed laty na indeks, bo komunistycznym cenzorom nie spodobały się możliwe analogie do socjalistycznej propagandy. Zostaje to dziwne ukłucie w sercu, jak czyta się takie tytuły artykułów o teatrze jak Stukot drewniaków, recenzja Stefana Drajewskiego. Czytam, ulga, chodzi o czerwiec ‘56… Rozumiem także Grzegorza Łukawskiego, który jako jednooki Lis Przechera woła w krakowskim Pinokiu do synka Geppetta: „Ty drewniaku, zrobię z ciebie kołonotatnik”. Rozumiem, bo ja też bym takiej okazji nie zmarnował.

Nie wybieramy sobie nazwisk. Nosimy je z bólem jak wyrok, jak stygmat. Jak Jajecznicę. Jan Klata swego czasu fotografował się z wyrytym nożem na nagiej klacie krwawym napisem „Klata”. Rozbrajał bombę, jakby co. I potem wszystkie te pseudodowcipne tytuły recenzji: Z klasyką na Klacie, Klata w klatce denerwowały jakby mniej.

5.
Od nazwisk, które kojarzą się z czymś niepoważnym, straszniejsze są tylko te, których wymówić niepodobna. Zwłaszcza za granicą. Mam chytry plan podboju Europy przez trupę aktorską, którą utworzą dwaj wybitni aktorzy o talencie komediowym i dramatycznym, Łukasz Chrzuszcz i Adam Szczyszczaj. Grupa będzie funkcjonować pod nazwą „Chrzuszcz ze Szczyszczajem”. Tytuł pierwszej premiery: Brzeszczot. Zakontraktowałem już chłopakom występy w Niemczech, Hiszpanii i Anglii. Będzie się działo.

6.
Grzegorz Jarzyna też miał chyba problem z nazwiskiem w początkach swojej kariery, bo używał pseudonimów: Horst d’Albertis, Sylvia Torsh, różnych znaków graficznych. Przestał, kiedy Jarzyna stało się znakiem firmowym, synonimem człowieka instytucji.

7.
Z zazdrością przytaczam oto genialny żart kontekstowy autorstwa grupy młodych krytyków: Czemu reżyserka Katarzyna Deszcz jest tak ceniona w Anglii? Bo ma takie typowo angielskie nazwisko.

8.
Nowy reżyser i wciąż równolegle aktor Wiktor Loga-Skarczewski zwolnił się ze Starego Teatru, przechodzi do warszawskiego Powszechnego. I jednocześnie daje się poznać jako nowy samozwańczy spec od scenicznego anarchizmu. O Kowboju Parówce jakiś czas temu już pisałem. Teraz pora na Gogolowski Ożenek, jeden z dyplomów krakowskiej PWST. Loga-Skarczewski przenosi akcję do Ameryki lat pięćdziesiątych. Przebiera młodych aktorów w stroje zacytowane z hollywoodzkich filmów. Jest weteran z wojny koreańskiej i Meksykanin w sombrero, gospodyni domowa z Downtown i nastolatki z Pleasantville. Gangsterzy i bitnicy. Zastanawia się, jak by wyglądała wczesna telewizyjna wersja feministycznego filmu kung-fu. Domy Agafii i Podkolesina połączone są w jedną przestrzeń z dziewięciorgiem drzwi. Farsowy rekwizyt zostaje zmultiplikowany. Kanapa jest miejsce flirtu i egzaminu, ale i teatralną zastawką. Szaleństwo męsko-damskiego świata, idiotyzm instytucji małżeństwa materializuje się w działaniach i obrazie, a nie w języku. Aktorzy z PWST grają szybciej niż mówią, cytują prędzej niż postaciują. Agafia i Podkolesin mają na scenie swoje sobowtóry, a raczej identycznie ubrane alter ego, symbolizujące pragnienie dziecięctwa i samotności. Ich monologi zamieniają się w ten sposób w dialogi wewnętrzne. Walkę o spokój i autentyzm pragnienia. Kiedy zwycięża jedna strona osobowości, aktorzy po prostu przejmują role kolegi. Bo przecież coś w nas chce i równocześnie coś nie chce spotkania z innymi. Boimy się i pożądamy. Loga-Skarczewski po raz kolejny nie boi się logiki kreskówki, eksponowania purnonsensu i zwykłej głupoty. Tak rozpędza spektakl, że jego aktorzy wydają się strasznie młodzi, jakby nie dwudziestolatkowie to grali, a licealne towarzystwo. W jednej scenie poczułem się niemal jak w filmie Alana Parkera Bugsy Malone, gdzie wszystkie role gangsterów i policjantów grały dziesięcioletnie dzieci z Jodie Foster na czele. Rozbawili mnie do łez Joanna Rozkosz, Aleksandra Batko, Mariusz Galilejczyk, Przemek Kulik, Mateusz Korsak i inni. Oczywiście z premedytacją na potrzeby tego niecnego tekstu wymieniam tylko tych, którzy nazwiskami pasują do tematu niniejszego odcinka.

Joannę Rozkosz poza brawurową rolą Agafii widziałem także w szkolnym Płatonowie Pawła Miśkiewicza. U Logi dziewczyńska, u Miśkiewicza bardzo dojrzała, jakby z pamięcią, kto w krakowskiej szkole generałową kreował z sukcesem (Maja Ostaszewska!). Rozkosz gra oszczędnie i świadomie, głową, nie ciałem, ani młodością, ani świeżością czy też seksapilem, jakby od razu wiedziała, że najpotężniejszym atutem aktora/aktorki jest mózg. W zawodzie aktorskim nazwisko może być darem, kapitałem założycielskim, może być też przekleństwem i obciążeniem… Może od razu zwracać uwagę widza/krytyka, może sprawiać kłopot, bo trudne do zapamiętania. Najtrudniej jest zamknąć oczy i grać, jakby to nazwisko, szyld nad głowa aktora było napisane w obcym języku. Pani Joanna – gra.

Jest w Krakowie naprzeciw Teatru Bagatela na ulicy Karmelickiej nowy teatr. Nazywa się Teatr Szczęście. Nie wiem, czy jego założyciele mają w planach zatrudnienie pani Joanny. Wyobraźmy sobie te szyldy: Rozkosz w Teatrze Szczęście! I tytuły z recenzji: Rozkosz oglądać panią Joannę! Wyobraźmy sobie i zapomnijmy. Nikt nie zaryzykuje. Nazwisko jest tabu.

Z roku Joanny Rozkosz podobał mi się także w dwóch rolach pan Mariusz Galilejczyk. Świetny, brutalny, przekorny jako Osip w Jednak Płatonow. A za chwilę energetyczny, błaznujący, balansujący na granicy totalnej zgrywy Koczkariow w Ożenku. Jako swat Iwana Kuźmicza nosi sumiaste wąsy, ukrywa się pod ponczem i stale gubi meksykański kapelusz. Jest jak struna, jak wąż stojący na ogonie, jak nowe wcielenie Grahama Chapmana z Monty Pythona. No i ta scena z Generałową na łódce na finał pierwszej części Płatonowa! Poezja, pożądanie, złość, przedwczesny suspens wreszcie. Jakim tytułem zamknąć te wszystkie pochwały dla młodego, charakterystycznego aktora? Jest tylko jedna możliwość: Galilejczyku, zwyciężyłeś!

20-07-2016

Komentarze w tym artykule są wyłączone