AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/147: Ogniu krocz za mną

Klątwa, reż. Oliver Frljić
Fot. Magda Hueckel  

1.

To nie jest tekst o Davidzie Lynchu, to jest tekst o Polsce.

2.
Wiosną jak to wiosną, gdy już trochę podeschnie, na łąki polskie wychodzą tak zwani wypalacze traw. Patrzą z uciechą, jak hajcują się suche badyle i witki, wciągają w płuca zapach dymu, z godnością kroczą po czarnym dywanie spalenizny i popiołu, który dzięki nim pokrywa teraz ziemię. Gdyby ich zapytać, po co to robią, tłumaczyliby, że robią miejsce nowej roślinności – ogień symbolicznie oczyszcza przyrodę na wiosnę, to, co suche i żółte, musi ustąpić zielonemu i świeżemu, i że popiół użyźnia, jest naturalnym nawozem. Ich przodkowie pozyskiwali ziemię, wypalając lasy, a gdy lasów zabrakło, oni – spadkobiercy, wypalają przynajmniej trawy, by sprostać tradycji. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy gminni piromani przenieśli się do dużych miast. Więcej – piromanię, obłęd polityczny i teatr zaczęło łączyć coraz więcej elementów. Coraz śmielej bawimy się ogniem. Nastał czas pobłażania dla piromanów.

3.
Zaczęło się od rytualnego palenia tęczy na Placu Zbawiciela – uciechy z narodzin nowej świeckiej tradycji, grania na nosie lewakom, pedałom i artystom, całej tej zdeprawowanej hipsterce z Planu B i okolic. Prawicowi publicyści nie kryli radości: jak fajnie dajemy odpór wrażym symbolom; ich scenografia – nasz spektakl; wy stawiacie – my podpalamy. Filmiki na YouTube pokazywały ten rechot i frajdę z gry w podchody ze strażą miejską i policją, pilnującymi obiektu. Spalenie tęczy było oczywistym działaniem zastępczym, bo przecież chodziło o spalenie pedała. To był ersatz na miarę naszych czasów. Kiedy się w tamte dni szło przez plac w stronę TR-u, można było zobaczyć, że dodaliśmy do wpółspalonej tęczy nowy polski kolor – czarny.

4.
Człowiek, który zbierał trotyl, filmował wybuchy na leśnych polankach i przy czułej opiece służb specjalnych szykował zamach na polski sejm z pomocą taranującej ogrodzenie ciężarówki wypełnionej materiałem wybuchowym, nosi oczywiście piękne wiosenne nazwisko Brunon Kwiecień i właśnie doczekał się złagodzenia wyroku z 13 do 9 lat pozbawienia wolności. Gdyby mu się udało, ruiny polskiej demokracji paliłby się aż miło. Spełniłaby się przepowiednia Pawła Demirskiego z pierwszego odcinka Klątwy o fizycznej likwidacji przedstawicieli władzy ustawodawczej i wykonawczej. Na tych gruzach można by było zbudować nowy chrześcijański ład. U Demirskiego w pustkę i chaos powracał powtórnie ucieleśniony, radykalny i morderczy Jezus Chrystus; w wizji niedoszłego zamachowca za mścicieli i budowniczych wystarczyć musieliby działacze prawicy pozaparlamentarnej. Choć przyznaję – związków ideowych, zbieżności celów i sposobów wyrażania poglądów pięciopalczastego pana Kwietnia z ONR-em czy Młodzieżą Wszechpolską śledczy nie stwierdzili. Chociaż jeśli czyta się te same gazety, loguje się na tych samych forach internetowych, to chyba jakiś związek jest, prawda?

5.
Inny skład sędziowski w innym, równie głośnym procesie orzekł, że 11 miesięcy więzienia to za dużo i za surowo dla Piotra Rybaka, biznesmena, aktywisty i narodowca z Wrocławia, który wsławił się spaleniem kukły w chałacie i z pejsami na antyislamskiej (sic!) demonstracji. Trzy miesiące w celi starczą. Przypomnijmy, że prokuratura była łagodniejsza niż sąd, wnioskowała tylko o karę w postaci prac społecznych. Poszły wytyczne od Zbigniewa Ziobro, by Rybaka nie traktować zbyt ostro, to szlachetny człowiek w gruncie rzeczy jest. Oczywiście. Spalić publicznie słomianego Żyda w kraju, w którym jeszcze kilkadziesiąt lat temu Żydzi szli do pieców krematoryjnych, to nie byle co. Tradycjonalista Piotr Rybak bronił się, że jest w gruncie rzeczy artystą, że jego czyn miał charakter instalacji, happeningu, działania artystycznego. Była to słuszna linia obrony, w tym kraju sztuka kojarzy się już wyłącznie ze złem i przekroczeniem – z Golgota Picnic i Klątwą. Skoro nie można ukarać Rodrigo Garcii i Olivera Frljicia, nie można też Piotra Rybaka. Płonąca kukła Żyda miała symbolizować bankiera Georga Sorosa, który – zdaniem protestujących tego dnia narodowców – jest winny islamskiej inwazji na Europę. Antysemicki akcent antyislamskiej demonstracji mogli wymyślić tylko najbardziej inteligentni polscy narodowcy. Haniebny czyn wrocławskiego zadymiarza pierwsza pokazała w polskim teatrze Izabela Cywińska w spektaklu …coś jeszcze musiało być, granym krótko na scenie Teatru Żydowskiego przy placu Grzybowskim, tam, gdzie teraz straszą ruiny i szaleją deweloperskie buldożery. Pamiętam, że zgrzytnęło mi wtedy w scenicznym obrazie tylko jedno. Faszysta z biało-czerwoną opaską na ramieniu i kibolskim szalikiem, animujący, a potem podpalający kukłę Żyda, był sam w przestrzeni gry, w pustych dekoracjach, podczas gdy w rzeczywistości działo się to na tle tłumu z transparentami. Piotr Rybak był natchniony siłą wściekłej gromady, robił to za jej absolutnym przyzwoleniem. Wypalał zło w ogniu śmiechu i oklasków. Cywińska ostrzegała tym swoim publicystycznym wtrętem, wstawionym niemal w sam finał jej przedstawienia-medytacji o tak zwanych „winach niezarzucalnych”, że jednak istnieją czyny, które popełniamy świadomie, na które przyzwalamy i dlatego nie można ich wybaczyć, przemilczeć, nie ukarać. Ludzie z wrocławskiego tłumu, którzy, nie powstrzymując podpalacza – niosącego przecież najpierw ową kukłę na Rynek i ogłaszającego, co chce z nią zrobić – zgodzili się na taki zastępczy akt oczyszczenia ogniem Polski i Europy z „żydowskiej plagi”, są tak samo winni, jak ów harcownik. Można byłoby spokojnie opublikować ich wizerunki w prasie, prosić obywateli o rozpoznanie podejrzanych. No, ale takie działania są u nas zarezerwowane tylko wobec puczystów grudniowych. Prawdopodobnie Piotr Rybak pójdzie jednak na te trzy miesiące za kratki. Partyjne bojówki wspierały go na sali sądowej i demonstrowały pod gmachem. Żądano całkowitego uniewinnienia. Narodowiec-artysta siedział na sali w białym garniturze z opaską z polskiej flagi na ramieniu. Czysty baranek prowadzony na rzeź. Zostanie męczennikiem prawicy. Zgodnie z definicją męczennik prawicy to nie ten, co płonie na stosie, ale ten, co stos podpala.


6.
Kolejny przykład ilustrujący polski szał ogniowy dotyczy pokazanej 10 kwietnia na telebimie ustawionym na Krakowskim Przedmieściu smoleńskiej inscenizacji pirotechnicznej. W szczerym polu stoi sobie szopa z dykty i blachy udająca kadłub Tupolewa, a może jest to zwykły arcypolski barak na działce, składzik na łopaty i grabie. W środku ułożono fotele lotnicze i podejrzane pudło. Manekinów nie było, żeby nie kalać pamięci poległych. Rekonstruktorzy to wszak ludzie delikatni i kulturalni. Odjazd kamery, panorama okolicy i nagle eksplozja aż miło. Siła wybuchu pcha ogień na wszystkie strony, jakby nagle zdematerializowana w zamachu „szopa awiacyjna” pluła Polakom w twarz kulistymi płomieniami. Amatorski filmik miał udowodnić tezę o bombie termo-barycznej na pokładzie prezydenckiego samolotu, wyjaśnić skąd to rozrzucenie szczątków na dużym obszarze, wybite szyby w kabinie. Nie miało znaczenia, że eksperyment z wybuchem i ogniem miał miejsce na ziemi, a nie w powietrzu – „szopa awiacyjna” nie podchodziła do lądowania, tylko zacisznie sobie stała; użyty ładunek starczyłby na moje oko na trzy takie Tupolewy. W filmie nie chodziło o rekonstrukcję katastrofy, a o „inscenizację ognia”. Wyznawcy religii smoleńskiej rozpalili sobie na ekranie pogańskie integracyjne ognisko, wpatrywali się w ten ogień, wybuch i dym z radością i satysfakcją. A więc tak to się odbyło. Ogień wypalał ich zbyt długie oczekiwanie i możliwe zwątpienie. Były pomysły, by świętować miesięcznicę w milczącym marszu z pochodniami – trochę na wzór nocnych procesji i dróg krzyżowych Wielkiego Tygodnia, ale wycofano się z tego po sugestiach, że skoro ma to być świecki, partyjny marsz, to za bardzo kojarzy się on z faszystowskimi marszami z przedwojennych Niemiec. Płomień w kulcie smoleńskim jednak pozostał. Nie tylko ten w zniczach palonych na Krakowskim Przedmieściu.

Płomień jest bowiem odpowiedzią na wszystko i jedynym możliwym zadośćuczynieniem. Kto w ogniu zginął, w ogniu narodzi się znów jak feniks. Jest nieśmiertelny. Nie przypadkiem kult poległego prezydenta stał się możliwy w tej skali i intensywności tylko dlatego, że żyje i opłakuje go brat bliźniak. Lud smoleński staje wobec niewytłumaczalnego fenomenu podwójności i identyczności: człowiek zabity zdradziecko staje przed nami i celebruje uroczystości ku swojej czci. Nieobecny jest obecny. Każde wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego na miesięcznicy i rocznicy katastrofy jest dowodem na możliwość „zmartwychwstania, życia po śmierci, amen”. Brat w żałobie po bracie-bliźniaku, czyli w żałobie po sobie, jest człowiekiem, który de facto pokonał śmierć, bo przecież widział siebie/nie-siebie, swoje/nieswoje ciało po śmierci. Lud smoleński oczekuje jego słów tak, jak w Niedzielę Wielkanocną podświadomie oczekujemy, żeby zmartwychwstały Chrystus powiedział nam, jak tam było po drugiej stronie, w nieistnieniu. Co myśleć, co robić, jak żyć? Czym jest świat? Tak już jest, że kiedy Chrystus milczy, przemawiają politycy. Albo ich najwierniejsi wyznawcy.

Pamiętam zdarzenie z wiecu wyborczego w czerwcu 2010 roku, inaugurującego na Placu Teatralnym w Warszawie kampanię prezydencką Jarosława Kaczyńskiego. Było to jego, nie licząc telewizyjnych spotów, pierwsze publiczne wystąpienie po katastrofie, po uroczystościach pogrzebowych, po śmierci brata i swojej symbolicznej śmierci. Telewizja – nie wiem już TVP czy TVN – pokazywała, jak ochroniarze wsadzają nieco oszołomionego polityka do pancernej limuzyny, która odjeżdża, przedzierając się przez tłum. Wyżętym w tłumie korytem biegnie za samochodem zdesperowany człowiek w białej koszuli i woła: „Pilnujcie go dobrze, żeby go jeszcze raz nie zabili!”. Nie zmyśliłem tej sceny. Choć pewnie w archiwach TVP już jej nie ma. Spalili ją.

7.
Pod warszawski Teatr Powszechny przyjechała w zeszły piątek straż pożarna, a przed nią policja. A jeszcze wcześniej przyszli prawicowi bojówkarze z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR. Dziarscy chłopcy w kominiarkach, z flagami blokowali wejście do teatru; nie chcieli dopuścić, by widzowie zobaczyli wracającą na afisz Klątwę. Zaimprowizowano konferencję prasową, około czterdziestu byków broniło polskości i chrześcijaństwa. Na zdjęciach i filmikach stoją w dymie, słychać huk petard, przepychają się z policjantami z oddziału prewencji. W sobotę Fakt.pl donosił, że do wnętrza teatru wrzucono race, stąd ta straż pożarna.

Mam wrażenie, że przekroczono kolejną granicę. Każdy, kto choć raz był w teatrze, wie, że najbardziej boją się tam pożaru. Zawsze się bali – bardziej niż polityków, cenzury, biedy. Bali się już od czasów, jak płonęły teatry elżbietańskie. Nie ma teatru, nie ma miejsca pracy, nie ma rekwizytów, nie ma pamięci o innych spektaklach i ludziach, odebrano miejsce spotkania, wspólnota artystów i widzów zostaje rozproszona. Teatr umiera na jakiś czas – jak warszawski Narodowy, co to się „spalił ze wstydu”, jak wrocławski Polski u progu lat dziewięćdziesiątych. Dlatego mamy żelazne kurtyny, strażak w teatrze jest bogiem, aktorów wyrzucają z pracy za palenie w miejscach do tego niewyznaczonych, a Kazimierz Dejmek reżyserował z pomocą wiadra z wodą, do którego wrzucał niedopałki papierosów.

Narodowcy wrzucają racę do foyer i jest to ostrzeżenie. Na taki pomysł mogli wpaść tylko bywalcy stadionowi, twórcy opraw i zadym na Łazienkowskiej. Środowiska kibolskie i prawicowe są w jakimś stopniu zintegrowane. Wrzucają racę, żeby pokazać, że oni tu rządzą, to jest od teraz ich sektor. Jak trzeba, to was spalimy. To, co spalone, nie należy już do tego, który to stracił, symbolicznym właścicielem miejsca jest od teraz podpalacz. Patrzyłem na kadry z protestu, na dym, kominiarki, nazistowskie miny rzecznika ONR-u i kolegów. Myślałem sobie, że rzeczywistość to jest naprawdę teatr a rebour. Teatr i Frljić chcieli się wtrącić w rzeczywistość i udało im się to tak dobrze, że teraz rzeczywistość może utrącić teatr. Pamiętacie wizję z ostatniego odcinka Artystów Strzępki i Demirskiego? Tam kibice Legii bronili Teatru Popularnego przed zamknięciem i politykami. Demirski jak zwykle przepowiedział przyszłość: Teatr Powszechny zamkną lub podpalą instruowani i ochraniani przez polityków kibole trzymający w dłoniach drzewce zielonych flag z Mieczykiem Chrobrego. Podczas okupacji faszyści w Warszawie kochali teatry. Najbardziej te zamknięte. Nadciągają czasy podobnej miłości.

8.
Jest niedziela rano. Już wiemy, że policja wypuściła bez postawienia zarzutów 9 zatrzymanych narodowców. Czy po wydarzeniach pod Teatrem Powszechnym będzie jakiś komentarz ministra Kultury? Wandy Zwinogrodzkiej? Może przynajmniej Mariusz Błaszczak potępi prawicowe bojówki? Karanie finansowe nieprawomyślnych artystów, groźby prokuratorskie, brak zgody na repertuar danej instytucji to jednak nie to samo, co możliwość spalenia teatru i jakaś reakcja by się przydała, choćby dla przyzwoitości. Choćby ze strony intelektualistów potępiających wcześniej Klątwę. Bo co innego nie zgadzać się z przedstawieniem, a co innego biernie patrzeć, jak podpalają teatr. Nawet jeśli podpalają teatr, który chciał podpalić świat. Szanowni „anty-Frljiciowcy”, nie palmy komitetów, pardon, teatrów – budynek na coś się chyba jeszcze przyda. Nawet wam. Nieoceniony Witold Waszczykowski zwykł mawiać w takich sytuacjach: „Nie zabijajcie nas!” Popieram ten apel w całej rozciągłości.

9.
Zawsze lubiłem ogień na scenie – jak wchodzili połykacze, jak płonące metalowe pręty rozcinały powietrze w płomiennej choreografii… kiedy aktor otwierał książkę i buchał z niej diabelski płomień, jak pod palcami Treli w Fauście Jarockiego czy Peszka, w którymś z krakowskich spektakli Miśkiewicza. Car Samozwaniec Jacka Głomba nie miałby w sobie tego pędu, szaleństwa, energii i mocy, gdyby w pierwszych scenach nie płonęły beczki i żagwie, gdyby aktorzy nie biegali po scenie z otwartym ogniem. Kiedyś na festiwalu Dialog Arpad Schilling pokazywał swój eurosceptyczny i koszmarnie śmieszny Blackland. Nagle aktorzy przestali grać, a zaczęli patrzeć na coś nad głowami publiczności. Obróciłem się i zobaczyłem, jak zaczyna się palić przesłona na jednym z reflektorów na zawieszonej u góry rampie świetlnej. Wszystkie twarze zwróciły się w tę stronę. Już dymiło, już języki ognia lizały kable, wiedzieliśmy, że to nie jest efekt specjalny, że chyba właśnie wybuchł pożar, ale nikt nie ruszał się z miejsca. Dopadł nas syndrom widza: to, co widzimy, nie dzieje się jednak naprawdę, bo jesteśmy w teatrze. To jest bezpieczne, odwracalne, powtórzy się jeszcze, jak to na scenie. Nie uciekaliśmy, bo to jednak frajda patrzeć na ogień, na początek zagłady. Ach, być świadkiem, jak „sfajczy się” teatr! W końcu Węgrzy zeszli ze sceny, nas wyproszono. Nawet nie można powiedzieć, że skończyło się na strachu, bo nikt się nie przestraszył na serio, choć pożar był. Czemu to tutaj opowiadam? Boję się, że zdarzenia w Powszechnym są analogiczne do tamtego wypadku. Zaczęło się palić, podpalacze działają, a my z niezdrową ciekawością patrzymy, co będzie dalej. W Polsce. Z teatrem.

10.
Marcin Wierzchowski opowiadał mi kilka lat temu o swoim pomyśle na sztukę, spektakl. Natrafił gdzieś na historię hiszpańskiego teatru, może w Madrycie, może w Barcelonie, który się spalił przed wojną. Pożar wybuchł zaraz po rozpoczęciu przedstawienia, zginęli wszyscy widzowie i aktorzy. Drzwi były z jakiegoś powodu zamknięte – może zadławili się wszyscy dymem, zablokowali, uciekając do wyjścia. Uratował się podobno tylko jeden człowiek. Chwilę przed wybuchem pożaru, może zanim jeszcze zgasły światła i zaczął się spektakl, wstał ze swojego miejsca i wyszedł z budynku. Tak przynajmniej opisała to ówczesna prasa. Wierzchowski chciał dowiedzieć się więcej o tym człowieku. Dlaczego tego dnia przyszedł do teatru i czemu go opuścił? Przypadek? Miał intuicję? Był współwinny? I co się z nim potem działo – z ocalonym i świadkiem? Czy długo żył? Jakie to było życie? Czy w ogóle miał coś wspólnego z teatrem, ze sztuką? Nie wiem, jak zakończyły się badania terenowe Marcina. Na razie przedstawienie nie miało swojej premiery. Może pomysł umarł. Mamy za to inny spektakl dookoła nas. Z ogniem w tle.

24-04-2017

Komentarze w tym artykule są wyłączone