AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/255: Kwarantanna. Tydzień drugi

"Oczyszczeni", reż. K.Warlikowski, materiał organizatora  

1.
Dziwne. Na razie wcale nie czuje się potrzeby obecności drugiego człowieka. Zamykamy się po pokojach, izolujemy jeszcze bardziej w ramach już funkcjonującej izolacji. Jak ktoś ma piętro w domu, teraz wcale z niego nie schodzi, jakby dopadł go syndrom Emily Dickinson. Tylko że trudno uwierzyć w jakość tych nowych poetyckich medytacji, zapisywania równowagi między pustką a Bogiem. Nie ma pustki, nie ma Boga, jest strach, złość, bezwład.

„Nic nie czytam, przestałem oglądać. Leżę, siedzę, czekam” – mówi X, któremu odwołali wszystkie występy do końca maja, ale on już wie, że jesienią też nic nie będzie robił. I nikt z ludzi, których zna, też nic nie będzie robił. Zamiast zapełniać tę dziurę pozorowaną aktywnością, udaje, że teraźniejszości po prostu nie ma. Po prostu jakaś godzina z przeszłości ciągle jeszcze trwa, ciągnie się w nieskończoność. Sekundy zmieniły się w dni. W końcu odczucie czasu może być wreszcie czymś absolutnie subiektywnym.

2.
Pisanie o teatrze w epoce przymusowego nieistnienia teatru wydaje mi się czynnością dość absurdalną.

Nie ma już przedstawień, o których chciałbym opowiedzieć, nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle wrócą do repertuaru. W jednej chwili wszyscy recenzenci i krytycy zmienili się w historyków teatru. Zajmują się wyłącznie teatrem, który był. Mogą tylko wspominać. Używać czasu przeszłego. Czasowniki „widziałem”, „uczestniczyłem”, „oglądałem” brzmią dziś, jakby były bardziej dokonane i bardziej ostateczne niż dawniej. Opis sceny – detaliczny, z notacją każdego gestu, działania i rodzącej się metafory – przestaje znaczyć cokolwiek w czasie teraźniejszym, jakby nie było sensu mamić czytelnika, że kiedy to czyta, scena właśnie trwa, gdzieś w Polsce jest grana, oglądana, odczuwana. Czas teraźniejszy w recenzji stracił rację bytu. Zawsze był nieco podejrzany, narzucający współobecność, wciągający w fałszywe przeżywanie razem z autorem tego, co jednak minione, a teraz jeszcze pandemia wyczyściła do spodu problem teraźniejszości w teatrze.  

Przecież cała nasza obecna aktywność teatralna w Internecie opiera się de facto na przeszłości. Emitujemy archiwalne spektakle. przypominając dawne i generalnie zdezaktualizowane diagnozy dotyczące kondycji człowieka i kondycji rzeczywistości. Nawet emocje u oglądających to wszystko widzów-maniaków stają się mimowolnie odgrzewane, mogą być tylko cieniem tych z premiery lub dnia rejestracji zdarzenia teatralnego. Teraz ogląda się wszystko, co związane z teatrem, tak jak zdjęcia z wakacji. No, fajnie, że tam ktoś był, piękna była ta sfotografowana chwila, ale teraz tego już nie ma, wakacje się skończyły, ludzie wrócili do domu. Nie są tam, są tylko „tu”. Tamten świat zniknął. Więc te wszystkie spektakle z netu, skarby archiwów, ogląda się nie w euforii, a z melancholią. Nie z głodu dorwania się do nieznanych, unikalnych materiałów, a w poczuciu, że otrzymujemy nagrodę pocieszenia. Parafrazując Mrożka – „w klatce zamiast słonia znajduje się w zastępstwie ważąca tyle samo duża ilość królików”. Póki co nic, co jest związane z teatrem, nie ma w sieci wymiaru oryginalnego, sztuki stającej się tu i teraz. W drugim tygodniu odteatralnienia rzeczywistości odgrzewamy kotlety sceniczne. Z musu, z bezradności. Zwróćcie uwagę na aktorów czytających książki i sztuki online, nagrywających apele, piosenki i skecze. Wszystko, co robią, zwrócone jest de facto w przeszłość – jest grą z ich wizerunkiem i aktywnością z czasu sprzed katastrofy. Przypominamy, że istniejemy. I akcent pada na „przypominamy”, a nie na „istniejemy”. Nasz odbiór tego, co robią, składa się bardziej z pamięci, jacy byli na scenie, z wyobrażeniem, jacy mogliby jeszcze na niej być: teraźniejszy wykon jest w tej kwarantannowej percepcji ledwie na trzecim miejscu ważności. Oczywiście, chwilowo nie ma wyjścia z tej pułapki. Przeszłość teatru nigdy jeszcze nie była tak dojmująca i wszechobecna, paraliżująca wszelką teraźniejszość, a nawet przyszłość. Bo póki co w teraźniejszości teatr, jaki znaliśmy, jest niewyobrażalny, a na teatr przyszłości póki co nie ma pomysłu. Póki co.

3.
Próbując sobie wyobrazić, jaka będzie codzienność teatru po pandemii, które konwencje wrócą, jak gdyby nigdy nic, a które nagle się zdezaktualizują, myślę o skali naszych podświadomych reakcji na bliskość z drugim człowiekiem. To, co jest dopuszczalne w codziennym życiu, promieniuje, chcąc nie chcąc, na to, co robi się na scenie.

Nikt już nie podaje i długo nie będzie podawał ręki na powitanie. Co będzie z tym gestem na scenie? Jak mocno będziemy go odbierać? Czy dalej będzie znakiem zaufania, przyjaźni, otwartości, czy raczej coś nam w sercu piknie: a czemu oni się dotykają? Czy tak wolno? Czy to rozsądne? Pytam o reakcje podświadome – jak te zaobserwowane dzisiaj – kulenie się i wzdrygnięcia na odgłos kaszlu w kolejce na poczcie, odwracanie się plecami lub bokiem do przypadkowego przechodnia, zdziwienie, że ktoś podchodzi do nas bliżej niż na pół metra. Po długim okresie izolacji reakcje na drugiego człowieka, na jego cielesność, oznaki obecności, mogą ulec znaczącej zmianie. Czy teatr zignoruje te nowe kody, czy pójdzie za nimi?

Oczywiście nie postuluję jakiegoś nowego pandemicznego kodeksu Haysa na scenie, ale może wszyscy wylądujemy w przysłowiowym teatrze irańskim, gdzie surowe islamskie zasady nakazują bezpieczną odległość mężczyzn i kobiet od siebie, limitują sytuacje dotyku partnerów.

W europejskim teatrze ustawianie się w naturalnej odległości od drugiego człowieka zawsze było regulowane albo obyczajowo, albo instynktownie. Wiadomo, że w sztukach historycznych trzeba było dotąd stać dalej od siebie, bo tak dyktowały konwencja epoki, „oddech w tekście” i retoryczna maniera. W spektaklach realistyczno-psychologicznych, nawet w dobie mikroportów gadało się niemalże usta w usta. Dotykało wargami skóry partnera.

Najcudowniejszą sceną kontaktu, miłosnego dialogu, zawsze będzie dla mnie śpiew Tristana i Izoldy z gardzienickiego spektaklu Włodzimierza Staniewskiego – Carmina burana. Mariana Sadowska i Maciej Rychły śpiewali miłosną pieśń zwróceni do siebie twarzami i śpiewali tak, żeby głosy ich bohaterów płynęły prosto do ust naprzeciwko. Używali podniebienia kochanka jako naturalnego rezonatora. Pierwszy i jedyny raz w życiu widziałem i słyszałem, jak głos mężczyzny wydobywał się odbity z otwartych ust kobiety: to był najpiękniejszy wokalny pocałunek świata.

A teraz nie wiem, czy widz, który do teatru wróci po kwarantannie, obserwując podobną scenę, gdyby tylko jeszcze gdzieś powstała, zareaguje jak ja zachwytem i uniesieniem? Może przez długi czas w głowie będzie nam pulsować myśl: Jezu, co oni robią? Z obcym, nieprzebadanym człowiekiem? To niebezpieczne, niehigieniczne. Rozum zdekoduje scenę właściwie, ale ciało będzie wiedziało swoje. W Oczyszczonych Warlikowskiego była taka symboliczna sekwencja: naga Grace Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik zakładała bieliznę swego zmarłego brata, granego przez Redbada Klynstrę, a on przebierał się w zrzucone przez nią majtki i stanik. Znam widzów, którzy do dziś na jej wspomnienie wzdrygają się. Wiedzą, co znaczyła, rozumieli sens przebieranki, podmiany tożsamości, zachwyca ich ten obraz wizualnie, ale jednak jest to dla nich higienicznie nie do przejścia. Nie nagość, ale cudza bielizna na ciele. Brrr… 

Nie mówię, że każdy tak poczuje i pomyśli, zareaguje na bliskość aktorów, przekroczenie nowych zasad, wystarczy, że podobna emocja pojawi się u jednej trzeciej widzów, a już realizatorzy będą musieli wziąć to pod uwagę, przemyśleć, jak działa gest lub sytuacja, którą wymyślili.

Sama fizyczna bliskość ludzi na scenie, ubranych i tylko rozmawiających ze sobą, może być w jakimś teatrze przyszłości sekwencją nieomal erotyczną lub zrywającą nowo ustanowione konwenanse. Niby drobiazg, a ile zmieni.

4.
A co będzie z filmem w teatrze? Czy po tych kilku miesiącach albo po pół roku naszego życia w Internecie, ktoś jeszcze będzie się cieszył na widok ekranów ustawionych na scenie? Albo z nagranych ról, scen transmitowanych zza kulis dla publiczności siedzącej w teatralnych fotelach? I czy nadal tak będziemy się podniecać scenografią wyświetlaną na ścianach albo na ekranie ledowym, czy raczej zatęsknimy za prawdziwymi przedmiotami i realistycznymi sceneriami? A może wróci oldskulowa butaforia? Rekwizyty udające te prawdziwe przedmioty, byty bardzo dwuznaczne i niesłusznie wyparte ze sceny. Czy będziemy się kierować ekonomią – co tańsze w realizacji, czy raczej poszukamy zapomnianych reakcji widowni na taki, a nie inny efekt. Nie będzie już wątpliwości, co jest prawdziwe, a co nie, może zostanie nam już tylko pogoń za tym, co wyłącznie prawdziwe i rzeczywiste. Żeby był teatr, coś musi być naprawdę – człowiek, przedmiot, sytuacja. Jakiś rodzaj fikcji, wątpliwego statusu istot i rzeczy, odwieczne dotąd migotanie teatru na granicy bytów zostanie podważone. To, co zapośredniczone, zostanie na domowym ekranie, scena będzie żądała tylko konkretu. Takiej cielesności i materialności, która na pewno jest obok, chociaż niekoniecznie trzeba i można jej dotknąć. Tak na logikę – jeśli już wrócimy do teatru, jeśli teatr będzie dalej możliwy – wydarzeniem stanie się drugi człowiek w tak zwanej długiej ekspozycji, żywy, krwisty i mięsny, zaskakujący swą obecnością obok nas. Aktor jako człowiek obok nas na wyciągnięcie ręki, mówiący do nas, a nie do kamery, żywy aktor, a nie hologram aktora czy film z jego udziałem puszczony na ekranie. Moglibyśmy go dotknąć, gdyby było wolno, pewnie nie będzie wolno, ale ta potencjalność może być na powrót fascynująca. Podejrzewam, że w tę stronę – na bardzo podstawowym poziomie – to wszystko pójdzie. Do teatru będziemy chodzić dla żywego człowieka. Ba, zawsze dla niego przychodziliśmy, ale wkrótce będziemy go potrzebować jeszcze bardziej. I będzie on jeszcze bardziej cielesny niż był.

5.
W izolacji wcale nie jest się bliżej samego siebie. Raczej oddalamy się od osoby, którą byliśmy, którą, wydawało się, że znaliśmy, która rodziła się w przestrzeni intensywnych relacji międzyludzkich. Ktoś robi bilans życia, porządkuje papiery i notatki – z boku wygląda to, jakby robił porządek w pokoju po zmarłym, nabierał dystansu do swojego istnienia. Głosy z zewnątrz przychodzą z radia, telewizji, a przede wszystkim z telefonów. „Pracuję uchem – mówi zaprzyjaźniony reżyser – jest całe czerwone od słuchania. Przepraszam Cię, ale nie mogę już rozmawiać. Boli mnie…”. Telefoniczne rozmowy istotne kończą się po kilku dniach i kilku próbach. Co tu opowiadać? Wszystko, co ważne, zostało wypowiedziane. Wszyscy robimy to samo. Nikt nie wie, co będzie. Nie ma po co snuć planów – nie wiadomo, jak to wszystko będzie wyglądać. Teatr, praca, życie.

6.
Widziany przez okno spacerowicz budzi zazdrość, zdziwienie albo agresję: Po co on gdzieś jeszcze idzie? Przecież teatry zamknięte. Przepraszam – wszystko już jest zamknięte.

25-03-2020

Komentarze w tym artykule są wyłączone