K/266: Krótki tekst powyborczy
1.
Mam spore pretensje do pracowni IPSOS o drastyczne skrócenie, by nie rzec brutalne przerwanie, moich marzeń i nadziei w pamiętną noc z 12 na 13 lipca. Czekałem na dane z tak zwanych late pole, a nawet z late late pole z trzęsącymi się z niepokoju rękami. Ale to był dobry niepokój. Pełen wiary, że ludzie nie mówią prawdy ankieterom, że jest mobilizacja w narodzie, to znaczy w mojej części narodu, że przecież nie ankietowano za granicą i nie zapytano o preferencje głosujących po godzinie dwudziestej. Pięknie się człowiek łudził. Bo prognozy prognozami, tymczasem fala niezgody wzbiera… Będą lepsze wyniki, na bank. Będą. Tak sobie powtarzałem przed telewizorem i monitorem komputera… Ta noc do innych miała być niepodobna. Rano miałem obudzić się w innej Polsce, przynajmniej takie były plany. Late pole tamtej lipcowej nocy powinien wysłać człowieka do łóżka z miłością niewiadomego, z radością na spodziewane. A tymczasem late pole, a potem late late pole pokazały, że bida z nędzą, że nic z tego nie będzie. Wątlutka nadzieja potrwała ledwie od trzech do pięciu godzin. Pyknęła i trzasła. Po drugiej w nocy było już posprzątane. Urosło prezydentowi, zmalało pretendentowi. Nie da się, nie wygramy. Ech, gdybyż to była chociaż tamta noc z wyborów samorządowych z 2018 roku, jasno-czarna październikowa euforia przekonującego zwycięstwa w wielkich miastach, rano skorygowana wprawdzie porządnie, ale i tak zwycięska. Co się wtedy przeżyło, co się pomyślało, już z głowy nie zniknie. A teraz IPSOS po wahaniach i zastrzeżeniach dotyczących badań exit pole z godziny 21 (minister Ziobro w noc wyborczą mało zabawnie, a raczej złowieszczo nazwał je „pole exitem”), że niby nie można z całą pewnością ogłosić, kto wygrał, po północy już zdecydowanie wskazywał zwycięzcę. Był, owszem, jeszcze cieniutki margines błędu, ale już napięcie opadło. Przegraliśmy. Zasypiałem z goryczą, na smutno, zły i zdradzony.
A gdyby tak IPSOS jednak dał nam tę noc nadziei! Co mu szkodziło pokłamać w kraju, w którym i tak wszyscy kłamią, prawda? Gdyby jakiś jego przedstawiciel poszedł na całość i do rana w słusznej stacji rozkładałby bezradnie ręce: „Nie wiem, co się stało, nie potrafimy powiedzieć, wynik jest otwarty, czekajmy…”. Czy ja proszę o zbyt wiele? Co by się tak strasznego stało, gdybyśmy przeżyli tę noc jedni w nadziei, inni w trwodze? Kiedy już trzeba przegrać, a wiele wskazywało na to, że przegramy, dajcie człowiekowi choć jedną noc – nawet nie triumfu, ile złudzeń na jego temat, cichutkiego zaklinania: a może się udało, stał się cud, the tide is turning… Polska inteligencja wręcz żąda takich nocy, bez nich nie istnieje tak zwany polski kompleks. O, IPSOS-ie, skrócie z grecka brzmiący, dlaczego? Dlaczego?
Zawsze w takich chwilach przypomina mi się zdarzenie z historii antycznej Grecji. Ateny po śmierci Aleksandra Macedońskiego próbowały uniezależnić się od wojsk sąsiada i okupanta z północy. Wybuchła wojna lamijska, mimo początkowych sukcesów Ateńczycy dostali łupnia od regenta Antypatra w bitwie pod Krannon (5 września 322 p.n.e.). Przegrany ateński wódz Antiphilus wysłał do miasta posłańca z wiadomością: „Przegraliśmy. To koniec. Szykujcie się na ciężkie warunki pokoju”. Jeździec dotarł do wyczekujących z niepokojem na wynik starcia Aten i obwieścił w euforii tłumowi zebranemu na agorze: „Wygraliśmy! Wielkie zwycięstwo. Radujcie się ludzie!”. Wybuchł oczywiście szał radości. Miasto bawiło się do rana, wino lało się strumieniami, Ateńczycy byli szczęśliwi, wydawało się, że wróciły dni dawnej chwały, że teraz to dopiero pokażą wszystkim w Helladzie, że Macedończycy bez Aleksandra nic nie znaczą…
Następnego dnia, grubo po południu, kiedy obywatele polis budzili się z ciężkim kacem, do miasta zaczęli przybywać pierwsi ocaleli z bitwy kawalerzyści. Zdumiał ich widok wystrojonego jak na święto rynku, nastrój relaksu i satysfakcji. Szybko poinformowali więc demos, jak sprawy naprawdę się mają. Archonci, elity intelektualne i artystyczne Aten, a najbardziej zwykli mieszkańcy wpadli w furię. Gniew, że dali się oszukać posłańcowi, był większy niż strach przed zbliżającymi się Macedończykami. Rozpoczęły się poszukiwania bezczelnego kłamcy. Znaleziono go śpiącego w jednej z wielkich amfor, opróżnionej co do kropelki z nierozcieńczonego wodą wina. Posłaniec – czyli z grecka angelos, a po naszemu: anioł – został od razu postawiony pod sąd. Groziła mu kara śmierci. Miał zginąć jak kozioł ofiarny za grzechy Aten, za naiwność, łatwowierność i złudzenia obywateli miasta. Oskarżenie było mocne. Angelos sprzeniewierzył się podstawowej regule zawodowej obowiązującej w profesji posłańców – przekazywać słowo w słowo to, co mu polecono do przekazania. „Co masz na swoją obronę?” – pytali źli jak osy sędziowie. Tłum warczał. Posłaniec rozejrzał się i powiedział hardo: „O co wam chodzi? Co by zmieniło w naszej sytuacji, gdybym powiedział prawdę? Płakalibyśmy do rana, rwali włosy z głowy, a Macedończycy i tak przyjdą. A tak dałem wam być może ostatnią w życiu noc szczęścia!”.
Zapadła cisza. Antyczni kolekcjonerzy anegdot zaświadczali, że ta argumentacja przekonała sędziów i ateński tłum. Posłaniec został puszczony wolno i do końca życia cieszył się wśród sąsiadów sporą estymą.
IPSOS-ie! O, IPSOS-ie! A nie mogłeś tak?
2.
Prawdę mówiąc, od wyborów prezydenckich z 1990 roku (starcie Mazowiecki-Wałęsa) nie widziałem takiej mobilizacji obywatelskiej i politycznej środowisk artystycznych – ludzi teatru, muzyków, pisarzy, intelektualistów. Entuzjazm był, aktywizacja powszechna, determinacja nieomal totalna. Jakby od tych wyborów zależało wszystko – kondycja polskiej kultury, samopoczucie społeczeństwa, praca, kwestie mieszkaniowe, zdrowie i zarobki, dalsza egzystencja tego lub innego teatru, zespołu filmowego, gazety o książkach, grupy muzycznej. I chyba nie chodziło o wybór konkretnego człowieka na reprezentacyjne stanowisko, na którym mógłby co najwyżej blokować złe ustawy, tylko o symboliczny akt powstrzymania populistycznego szaleństwa w Polsce. Ludzie gryźli ziemię, wyciskali internety do ostatniej kropli, głosowali w najdziwniejszych miejscach i okolicznościach przyrody, agitowali, walczyli gwiazdkami i memami, zgłaszali się jako mężowie zaufania przy lokalnych komisjach wyborczych, aby pilnować uczciwego głosowania. I co? Nie wystarczyło. Przyznam się, że nie wyobrażam sobie, że za 3 lata przy kolejnych wyborach taka powtórka z no pasarán będzie możliwa. Może jakaś opozycja wygra tamte wybory, ale wygra już na zimno, z zaciętymi zębami z satysfakcji, że władzy się wszystko zawaliło. A może nikt już nigdy z nimi nie wygra. Skoro 10 milionów nie dało rady, to kto i kiedy da radę?
Być może będziemy teraz świadkami kumulacji kilku postaw artysty wobec niesprzyjającej mu rzeczywistości. Na Gretkowską (Sprzedaję dom i wyjeżdżam z Polski). Na Borczucha (Oj, nie wytrzymam i stąd wyjadę!). Na Czeczota (Ten kraj mnie osłabia, nie mam siły, leżę bez ruchu w depresji i nie wiem, kiedy obywatelsko wstanę). Na Jandę (Naród jest niewyedukowany i nie rozumie, gdzie jest zło, póki to się nie zmieni, nic się nie zmieni!). I na Suchanow (Bez radykalnych gestów protestu, poświęcenia wszystkiego, nie wygra się żadnej wojny politycznej).
Wspominając gorycz, jaką czułem po wyborczej przegranej w 1990 roku, 1995 i 2005, najbliżej mi obecnie do Czeczota. Położę się i może to badziewie przeczekam. Leżąc, będę podziwiał artystów, którzy zawczasu przewidzieli tę porażkę i stanęli po zwycięskiej stronie. Albo pięknie mrugali oczkiem, że jakby co, to oni mogą mediować, ocalić substancję. Być może była to najsłuszniejsza z postaw.
Bodaj dwa miesiące temu wszyscy oburzaliśmy się na kunktatorstwo dyrektora Macieja Nowaka z poznańskiego Teatru Polskiego, który zapytany w wywiadzie przez dziennikarza nie potrafił powiedzieć wprost, na kogo zagłosuje: na Dudę czy na przedstawiciela opozycji. Dyrektor taktownie milczał albo odpowiadał zmieszany, że nie wie, nie zdecydował jeszcze, że to niestosowne tak się deklarować. Mówił, że czuje się, jak ktoś, kto „wszedł między ostrza szermierzy” i prosi, by zwolnić go z odpowiedzi. Uwaga – to były słowa dyrektora teatru zaangażowanego, nie jakiegoś tam teatrzyku rozrywkowego, prowincjonalnej sceny uzależnionej od prawicowych radnych i srogiego prezydenta ze Zjednoczonej Prawicy! Nowak był i jest mocno wspierany przez postępowego prezydenta Jacka Jaśkowiaka, od lat sam jest jedną z ikon ruchu LGBT w Polsce, ohydnie stygmatyzowanego przez prominentnych działaczy PiS i samego prezydenta w minionej kampanii. Mimo powszechnego wolnościowego wzmożenia, nadziei na zatrzymanie PiS-u i odprawienie nielubianego prezydenta, Maciej Nowak bardzo uważał na to, co mówi. Nie zdeklarował się po żadnej stronie sporu. Jakby nagle zaczął wierzyć, że teatr jako sztuka musi być apolityczny, musi wyważać racje w konflikcie, jaki toczy społeczeństwo. Zaraz po tym, jak przeczytałem ten wywiad, chciałem napiętnować dyrektora za oportunizm, za niewyciągnięcie wniosków z poprzedniego demonstracyjnego głosowania na Dudę (bo nie był z PO i nie był Bronisławem Komorowskim), przyłączyć się choćby do krytyki Nowaka zawartej w tekście Wojciecha Majcherka.
Ale teraz, po porażce Trzaskowskiego i przy niewesołych perspektywach na przyszłość branży teatralnej, skali zachowania wolności słowa i produkcji w teatrze polskim, myślę sobie, że asekuracja Nowaka miała jakiś głębszy sens. Że czasem tak trzeba, kiedy wyczuwa się zagrożenie. Może był pewny, że Duda zostanie w pałacu, a PiS znów wszystkich wykiwa. Nie klaszczę Nowakowi, staram się zrozumieć jego taktykę. Zanosi się na to, że zostaniemy z tą władzą ponad dekadę. Oni mają krótką ławkę z kadrami, ktoś w końcu będzie musiał z nimi współpracować, w miarę rozsądnie wdrażać ich idee do polskiego teatru. Grać o granice eksperymentu i wolność słowa. O tych lub innych artystów, którzy mogą tu lub tam pracować za państwowe pieniądze. Kiedy jakiś gracz polityczny nie ma sojuszników, zadowoli się nawet tymi neutralnymi. Cóż, Maciej Nowak być może tamtym wywiadem zgłosił się do szlachetnej, bo ideowej kolaboracji w przyszłości. Poznań nie potrwa wszak wiecznie. Dyletanci z Ministerstwa będą musieli w końcu posłuchać pragmatyków i specjalistów. A ten jeden, unikowy, oportunistyczny wywiad będzie procentował. I to jest tak jeszcze jedna możliwa postawa, jakże inna od aktywności Suchanow. Ale cholera wie, czy nie równie skuteczna.
15-07-2020