K/284: Dyrektor Garbaczewski
Zafrapowała mnie informacja wyłowiona z zamieszczonej w Dwutygodniku rozmowy Marty Keil z Agnieszką Jakimiak, Moniką Kwaśniewską i Idą Ślęzak o tym, że Krzysztof Garbaczewski zapragnął mieć własny teatr. To znaczy, uznał, że powinien, że już najwyższy czas być dyrektorem teatru. Podobno reżyser ogłosił w mediach społecznościowych (podaję za jedną z rozmówczyń), że jest dyskryminowany na polskich scenach, że nie może przebić szklanego sufitu, a jego spektakle za szybko wypadają z repertuaru. Z dyskusji nie wynika jasno, czy panie Garbaczewskiego wspierają, czy raczej są oburzone skalą roszczeń i samorozpoznaniem cenionego artysty. Początkowo odniosłem wrażenie, że dyskutantki z Garbaczewskiego zwyczajnie się nabijają, podnosząc argument o specjalnym traktowaniu jego kosztownego projektu VR w Teatrze Powszechnym i brawurowym podszywaniu się artysty pod teatralną rewolucję równościową, tożsamościową i pokoleniową. Potem jednak pada informacja o tym, że Garbaczewski wydał komunikat o swojej niebinarności, co kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Więc to na serio, tak? Bo przecież kiedy ktoś deklaruje własną niebinarność, to wszelkie żarty się kończą, a zaczynają co najwyżej pytania o końcówki. Więc nie wiem, czy uczestniczki dialogu z Martą Keil są za czy przeciw ewentualnej dyrekcji Krzysztofa Garbaczewskiego. Jeśli one są za, a nawet przeciw, to jedyne możliwe stanowisko, które mógłbym zająć w tej sprawie, można zatytułować: właściwie to się zastanawiam.
Nic w tym złego, że artysta w pewnym wieku decyduje się zwiększyć swój wpływ na rzeczywistość, uznaje, że dojrzał do kierowania innymi ludźmi, przejęcia odpowiedzialności już nie tylko za swoje dzieło, lecz także i za kontekst, w jakim ono zaistnieje. Narzekaliśmy jeszcze niedawno, że twórcy z pokolenia Garbaczewskiego niechętnie garną się do władzy, walki z przepisami, strukturami i przetargami. A tu proszę, taka deklaracja.
Niepokoi mnie jednak, że zamiast wystartować w jednym z wielu obecnie rozpisywanych konkursów dyrektorskich, co w sekretnym języku teatralnym znaczyłoby: chcę zostać dyrektorem teatru, Garbaczewski pisze wprost, że chce zostać dyrektorem teatru: w tłumaczeniu konsekutywnym brzmiałoby to następująco: dajcie mi jakiś teatr!
Garbaczewski mówi, że jest gotowy i czeka. Być może samorządy i ministerstwo powinny teraz wysłać SMS-a do artysty z cytatem ze słynnego szmoncesu o biedaku, który modlił się o wygraną na loterii, póki Jahwe nie wrzasnął zza chmur: „Mojsze, ty mi daj szansę, ty kup los”. Pragniesz być dyrektorem – wystartuj, Krzysztofie, poodwiedzaj urzędników – chciałoby się powiedzieć. Ogłaszanie samej gotowości na Facebooku nie jest wejściem do gry, bo jak wiemy Facebook dyrektorów scen polskich nie wybiera.
Można by pospekulować, co natchnęło reżysera do tej, miejmy nadzieję, brzemiennej w skutki decyzji o zmianie postrzegania własnej osoby, o zauważeniu w niej potencjalnego dyrektora. Cytaty z artysty (prawda, z drugiej ręki, bo zamieszczone we wspomnianym wywiadzie) podpowiadają, że Garbaczewski wyczuł, że przez polski teatr wieje wiatr zmian, że w ramach przywracania sprawiedliwości władzę powinni przejąć w nim (nie ma w tym żadnych śmichów-chichów) przedstawiciele środowisk dotąd upokarzanych i pomijanych. Chcąc zostać zaakceptowanym w roli albo tylko w samej aspiracji do roli dyrektora, należy uznać siebie za pokrzywdzonego i dyskryminowanego. Stąd te wywody o braku możliwości rozwoju, prześladowaniach sztuki Garbaczewskiego. Tylko dyrekcja naprawi te krzywdy dziejowe, tylko we własnym teatrze Garbaczewski będzie tworzył jeszcze więcej i więcej przedstawień, nic nie powstrzyma go przed eksperymentowaniem.
Przypomnijmy, że wypowiada te zdania artysta, który przez ostatnie 12 lat pracował na najważniejszych krajowych scenach (Narodowy Stary Teatr w Krakowie, Teatr Polski we Wrocławiu, Teatry Powszechny i Nowy w Warszawie), zdarzały mu się stachanowskie sezony z 4 realizacjami i rok 2017, w którym zrobił w samej tylko Warszawie Ucztę, Wyzwolenie i Chłopów w trzech różnych teatrach.
Facebookowe outsiderstwo, niedofinansowanie i wykluczenie Garbaczewskiego bardzo bliskie jest werbalnemu outsiderstwu, niedofinansowaniu i wykluczeniu teatru Piotra Tomaszuka. Czyli jest po prostu nieprawdziwe.
Osobiście wolałbym narrację, w której Garbaczewski twierdzi, że powinien dostać dyrekcję nie w ramach zadośćuczynienia za wyimaginowane krzywdy, tylko jako nagrodę za odwagę poszukiwań formalnych. Oto przychodzi artysta hermetyczny i niekonwencjonalny i żąda od władzy i środowiska rządów w środowisku teatralnym: „W imię sztuki stanowczo domagam się miejsca do eksperymentu! Studia! Laboratorium! Godnego budżetu!”. Tadeusz Kantor przyklasnąłby tej retoryce. Więcej – darłby się z Garbaczewskim pod tym samym ministerialnym oknem. Jerzy Grzegorzewski, którego moim zdaniem Garbaczewski jest pikselową reinkarnacją, sprawdził się w roli szefa Teatru Studio i Narodowego, czemuż więc Garbaczewski nie miałby? Garbaczewski nie myśli głupio, aspirując do dyrektorskiej nominacji, bo skoro Krzysztof Warlikowski może być dyrektorem artystycznym teatru, może być nim każdy średniozorganizowany życiowo twórca. Przez lata Garbaczewski wyrobił sobie opinię kosmity, reżysera intuicjonisty, takiego, co z czterech godzin prób w teatrze wykorzystuje intensywnie jedną, a przez pozostałe trzy jego umysł błądzi across the universe. Nazywano go w środowisku Baronem Chaosu, Strzępka i Demirski z aktorską pomocą Andrzeja Kłaka sparodiowali go w serialu Artyści. Opowiadano złośliwie i niesprawiedliwie, że nigdy nie czyta do końca sztuk i powieści, które wystawia w teatrze. Współpracownicy (a konkretnie – Cecko) prosili, by pisząc o jego spektaklach, nie używać form „Garbaczewski wymyślił”, „Garbaczewski zaplanował”, „Garbaczewski uważa, że”, bo jego przedstawienia to dzieło zbiorowe kolektywu twórczego – dramaturga, scenografki, reżysera światła, kompozytora, aktorów wreszcie. „Garbaczewski” to raczej tylko szyld wysiłku zbiorowego, nazwisko frontmana, a nie wskazanie na mózg przedsięwzięcia. Jeśli to nadal obowiązuje, to być może Garbaczewski wcale nie żąda teatru dla siebie, ale przestrzeni dla firmy „Garbaczewski”, chce władzy dla kolektywu, zbioru artystów spokrewnionych. Jeśli tak, to sugerowałbym reżyserowi, żeby jego działaniom facebookowym towarzyszyła także aktywność w kategorii human resources. Dyrektor Garbaczewski jest tak samo możliwym bytem, jak dyrektor Warlikowski, o ile Garbaczewski znajdzie swoją Karolinę Ochab, a także Małgorzatę Szczęśniak, Piotra Gruszczyńskiego i Jacka Poniedziałka. Garbaczewski mógłby oczywiście pójść na skróty i zamiast szukać własnej Ochab, własnej Szczęśniak, własnych Gruszczyńskich i Poniedziałków, przejąć już tych istniejących, oryginalnych, ale to by oznaczało pucz w Nowym Teatrze albo wrogie przejęcie pracowników.
No i który teatr powinien przejąć dyrektor Garbaczewski? Który z samorządowców skusi się na taką ofertę? Kto dziś, w czasach pandemicznych, zaryzykuje teatr eksperymentalny, zainwestuje w laboratorium VR i nowych form? Nie obrażę chyba reżysera, jeśli napiszę, że tworzy spektakle hermetyczne, dla koneserów, dla grupy widzów świadomych i wyrobionych. Jeśli Garbaczewski chce „swojego” teatru, sceny i instytucji, w której nic go nie ogranicza, to chyba nie po to, żeby robić teatr popularny, teatr środka, realizować misję na prowincji. To ogranicza jego pole manewru właściwie do stolicy i Krakowa. Może jeszcze Poznań i Wrocław by się załapały. O ile wiem, wszystkie stanowiska dyrektorskie scen poszukujących Warszawy, Krakowa, Poznania i Wrocławia są już zajęte. Potencjalna dyrekcja Krzysztofa Garbaczewskiego byłby możliwa tylko w chwili odwołania urzędującego dyrektora i decyzji organizatora o przeprofilowaniu sceny na sctricte artystowską. Nie mówię, że taka scena nie jest potrzebna, nie śmieję się, że nie odniosłaby sukcesu i w ogóle nie może powstać, po prostu wątpię, czy ktoś się teraz na taki ruch odważy.
Garbaczewski wystawił ogłoszenie i czeka. Może ktoś się zgłosi, może Rafał Trzaskowski uzna, że Paweł Łysak i jego ekipa wyczerpała już jego kredyt zaufania i po prostu przyszedł czas na czystą psychodelię, czyli teatr Garbaczewskiego. Może trzeba Komunę Warszawa oddać w lepsze wirtualne ręce, może Teatr Studio czy Biennale Warszawa powinny się bardziej zradykalizować pod nowym przywództwem? Może widmo przyjścia do TR Krzysztofa Garbaczewskiego zdynamizowałoby kolejną kadencję Grzegorza Jarzyny. Urzędnicy, którzy uwierzą w potencjał dyrektorski reżysera Chłopów, mają wbrew pozorom spore pole manewru.
Może jednak zamiast czekać na ofertę i nominację, Krzysztof Garbaczewski napisałby manifest i program swojego teatru, określił, jak wyobraża sobie jego linię repertuarową, misję, cele formalne i na jakie środki budżetowe liczy. Może zamiast żądać teatru, trzeba teatr założyć. Zamiast przejmować jeden z już działających teatrów, lepiej powołać, stworzyć od zera instytucję naprawdę własną. Jak Bartek Szydłowski Łaźnię Nową, jak profesor Limon Teatr Szekspirowski. Znaleźć przestrzeń, sponsora, skompletować zespół. Może teatr Garbaczewskiego mógłby istnieć wyłącznie w przestrzeni wirtualnej, w otchłani Darknetu, na ulicy, bo ja wiem – nawet w Simsach. Czy radykalny artysta, wizjoner i rewolucjonista naprawdę potrzebuje skostniałej struktury do zaistnienia, gmachu, księgowych i portiera? W okolicach krakowskiej premiery Nic głośno było w środowisku i na jego obrzeżach o obopólnej fascynacji towarzyskiej na linii Janusz Palikot – Krzysztof Garbaczewski. Może Garbaczewski ma już potencjalnego mecenasa w zasięgu ręki, tylko o tym nie wie? Może komunikat w mediach społecznościowych, że reżyser przyjąłby z godnością nominację dyrektorską, był tak naprawdę sygnałem dla Palikota: ej, Janusz, może byś mi pomógł i kupił mi jakiś teatr? Arnold Szyfman zbudował kiedyś jeden dla ukochanej aktorki, teraz wystarczy dar dla przyjaciela, inwestycja w polską kulturę progresywną.
Ciekaw jestem, jak rozwinie się sytuacja. Czy urzędnicy odpowiedzą na wezwanie Garbaczewskiego, czy Garbaczewski będzie odtąd czarował komisje marszałkowsko-ministerialne na kolejnych konkursach, czy wszystko zostanie po staremu: reżyser będzie dalej tworzył swoje hipnotyczne widowiska w różnych nieodległych od siebie instytucjach perfidnie skrępowany budżetem, limitem czasu, nieprzychylną krytyką, a nawet koniecznością obecności widza na spektaklu?
Od lat kibicuję twórczości Garbaczewskiego, choć – przyznaję to z niejakim wstydem – nie wszystkie jego spektakle i medialne wypowiedzi rozumiem.
17-02-2021