AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/300: Czysta

 

Świętować? Nie świętować? Trzechsetny odcinek Kołonotatnika zaskoczył mnie już tydzień temu. Zaskoczył mnie nawet bardziej niż inny wredny numerek, czyli własna pięćdziesiątka. W pierwszym odruchu postanowiłem trzysetkę odsunąć nieco w czasie i nie napisałem nic na zeszłą środę. Co do pięćdziesiątki – także udaję, że jej nie było, że przeszła bokiem, jak ta burza, co wtedy, tego feralnego dnia, wisiała nad Krakowem. Ale teraz już pora. Trzysta bardzo długich tekstów publikowanych w Internecie, który preferuje raczej teksty krótkie, aż prosi się o jakieś podsumowanie po dziewięciu latach. Choćby w formie takiego nieśmiałego, lapidarnego (oczywiście jak na nasze standardy!) przypomnienia, czym my się tu właściwie zajmujemy.

Może Państwa nieco zaskoczę, ale w Kołonotatniku zajmujemy się teatrem.

1.
Kołonotatnik nie jest blogiem ani zbiorem recenzji. Bywa esejem, felietonem, sylwą i satyrą. Przybiera formę polemiki, paszkwilu, parodii i pastiszu. Czasem zmienia się w łże-pamiętnik, tekst publicystyczny, list otwarty, a nawet powieść dydaktyczną. Analizie podlega w nim zarówno spektakl, jak i środowiskowa plotka: oba byty są wszak tak samo ulotne. Kołonotatnik odwołuje się do wielu gatunków literackich, bawi się kreacjami narratorów i podmiotów lirycznych, zmienia tonacje i sposób prezentacji bohaterów, bo ciągle wierzę, że krytyka teatralna powinna być jednak częścią literatury. Choćby tej średniej, ale jednak literatury.

2.
W Kołonotatniku zaczepiamy wielkich i sławnych ludzi teatru, a bronimy słabych i pomijanych. Nie drwimy z aktorów, chyba że poszli w politykę lub na niezasłużoną dyrekcję. Zabieramy głos w ważnych sprawach i pokazujemy, jak bardzo nieważne są rzeczy, o których wszyscy mówią. Jeśli ktoś myśli to samo, co my – czujemy niepokój i natychmiast zmieniamy zdanie. Prowokujemy i prorokujemy. Mamy lęki co do teraźniejszości polskiego teatru w przyszłości. Kpimy z lewicy i wkurza nas teatralna prawica. A im bardziej nas wkurza, tym bardziej z niej kpimy. Z kolei, kpiąc z lewicy, wkurzamy się jeszcze bardziej, że tylko taka lewica jest w polskim teatrze przeciwko prawicy, której prawie w teatrze nie ma. Tropimy konformistów i karierowiczów, a potem dajemy im do zrozumienia, że są konformistami i karierowiczami. Nie cenimy niemądrych dyrektorów w przeciwieństwie do mądrych aktorów. Bronimy zespołów teatralnych – największej, świętej wartości scen polskich – ale bywa, że bronimy ich zwłaszcza przed nimi samymi. Przekłuwamy reżyserskie balony i dmuchamy nowe, nieco skromniejsze. Jeśli kogoś ze środowiska naprawdę lubimy, w ogóle o nim nie piszemy. Zwłaszcza recenzji. Jeśli kogoś nie lubimy, a jeszcze o nim nie napisaliśmy, to znak, że niechybnie zaraz napiszemy. Uwielbiamy śmiać się z siebie, bo nie ma nic śmieszniejszego w teatrze niż krytyk teatralny. Zwłaszcza ten piszący o swojej osobistej praktyce twórczej w liczbie mnogiej. Więc jeśli już zbyt długo piszemy o sobie wyłącznie w liczbie mnogiej, zaczynamy się bać, że to początek jakiejś poważnej choroby, więc przestajemy. Jak teraz.

3.  
Kołonotatnik stoi na straży polskiej krytyki teatralnej. Przesiewa tekstowe absurdy, wskazuje na zbłądzenia etyczne, logiczne i merytoryczne innych krytyków. Ktoś to przecież musi robić, dla zawodowego zdrowia psychicznego, więc robię to ja, żeby zło nie przepadło w tłoku. Kołonotatnikowe spory z innymi krytykami nie służą temu, żeby ich publicznie skompromitować, są raczej po to, aby w porę skorygować ścieżki ich karier, uchronić przed ich wpływem polski teatr, ostrzec wszystkich wrażliwych artystów niespodziewających się ciosu, manipulacji, nadużycia akurat z tej strony. No bo przecież krytyka od zawsze towarzyszy i wspiera ludzi teatru, prawda? Sęk w tym, żeby nie wspierała za bardzo selektywnie. I żeby nie udawała, że wspiera. Dlatego Kołonotatnik czuwa i informuje, reaguje i zapobiega.

Można to sobie zwizualizować w następujący sposób: oto uznany w pewnych kręgach, ale ewidentnie zły autor otwiera laptop, zasiadając właśnie do nowego tekstu, o którym zawczasu wiadomo, że będzie źle napisany, bez stylu, bez wyrafinowanych metafor, pełen błędnych założeń i koślawych zdań… I nagle świst powietrza, ktoś leci z nieba w jego kierunku z wyciągniętą w przód polemiczną pięścią. To ja. Jestem ubrany w obcisły niebieski trykot z wielką żółtą literą K na piersi. Wyglądam trochę, a nawet bardzo grubo, ale co tam, czego się nie robi dla prawdy i krytyki polskiej… Hamuję przed otwartym oknem i krzyczę, wisząc w miejscu, jak garnitur na ministrze Glińskim: „Nie pisz, człowieku, nie pisz tego!” Zły autor w przerażeniu zatrzaskuje klapę komputera i polski teatr znów został ocalony przed złym tekstem. Odlatuję ku innym celom. Trochę się spociłem, ale było warto. Lekkość musi być we frazie, a nie w ciele. Oczywiście, czasem nie udaje mi się przylecieć przed ukończeniem pracy nad złym tekstem i wtedy tekst złego autora zdąży się ukazać i narobić szkody. Wtedy muszę sam, już bez niebieskiego trykotu, zasiąść przed monitorem i walnąć w czyste zło swoją polemiką. Wyglądam wtedy co jakiś czas z ostrożności przez okno, sprawdzając, czy do mnie nikt nie leci. Póki co – niebo czyste.

4.
Kołonotatnik nie żąda obiektywizmu od krytyki, prosi tylko o transparentność intencji, oceny, analizy. Dotyczy to zwłaszcza krytyki flirtującej z obecną władzą. Flirt artysty z obecną władzą może być dopuszczalny w wypadku, gdy ma na celu ocalenie teatru, grupy, spektaklu, idei, budżetu… Nie wiem jednak, co krytyk wchodzący w konszachty z partią rządzącą miałby (prócz siebie samego) ocalić.

5.
W sporze artystów z urzędnikami Kołonotatnik jest zawsze po stronie artystów, chyba że akurat tym razem to urzędnicy mają rację.

6.
Kołonotatnik przypomina i wypomina innym zdania i gesty z przeszłości. Chce, żebyśmy je pamiętali tak samo, jak pamiętamy wielkie spektakle. Bo czasem wielki spektakl staje się jeszcze większy lub przeciwnie – całkiem malutki, jeśli powiążemy go z zapomnianymi zdaniami i gestami z przeszłości artysty i społeczeństwa.

7.
Autorowi Kołonotatnika bardzo podobała się niedawna rewolucja antymobbingowa w polskim teatrze, ale niepokoi go jej zdecydowanie wybiórczy charakter. I obecna niespodziewana przerwa w dostawie calloutów. Z boku wygląda to trochę tak, jakby środowisko urządziło pokazowe internetowe procesy dla kilku mniej ważnych twórców, których wpływ na codzienność polskiego teatru był naprawdę niewielki, tylko po to, żeby przestrzec tych najpotężniejszych. Linczowanie przypadkowych kozłów ofiarnych nie jest najlepszym rozwiązaniem, więc czekam na ponowne jesienne wzmożenie rewolucji.

8.
Kołonotatnik jest nieco zmęczony polskim młodym teatrem feministycznym. Nie dlatego, że teatr feministyczny nie ma racji i nie ma przyszłości. Właśnie dlatego, że ma rację i ma przed sobą przyszłość, Kołonotatnik nie bardzo potrafi się do niego wtrącać, zaczepiać, dyskutować z nim. Dlatego z niejaką premedytacją autor przestał chodzić na spektakle z wyłącznie żeńską obsadą, firmowane przez żeńskie kolektywy, na wszystkie te spektakle zaangażowane i walczące. Zorientował się po prostu, że nie ma nic ciekawego o nich do powiedzenia, nie ma języka ani narzędzi, nie potrafi udawać młodej walczącej krytyczki. To znaczy potrafi, ale uważa to jednak za nieetyczne. No i zawsze, jak ogląda w przedstawieniu grupę pełnych siły i zapału bohaterek pogrążonych w słusznej walce z okowami patriarchatu, oko tak samo z siebie przesuwa się na słabego, starego, przegranego mężczyznę w tle. Autor Kołonotatnika nad nim się lituje, jego upadek chce opisać, unieśmiertelnić w pieśni. Wie, że to teraz złe i niesłuszne, nieklikalne i nielajkowalne, ale cóż zrobić: opisujmy nieopisywane, nawet jeśli jeszcze przed chwilą było tylko czystą opresją. Sympathy for the Devil. Forever.

9.
Lista wybitnych przedstawień, których nie opisałem w Kołonotatniku przed pandemią i po pandemii, jest okropnie długa. Broni mnie tylko podejrzenie, że musiałbym o tych przedstawieniach napisać bardzo, bardzo długie teksty. Wisi nade mną na przykład wciąż niespełniony cień warszawskiego Capri Krystiana Lupy i obiecuję sobie, że już zaraz, w tym miesiącu, skończę ten esej. Mijają dwa lata, sto numerów Kołonotatnika i nic, w kolejce do zobaczenia i opisania czeka już Austerlitz z Wilna, w grudniu będzie spektakl o Lennonie z Powszechnego. Łączenie przedstawień jednego twórcy w ewidentne trylogie zdefiniowane w tekście zbiorczym też może być jakimś rozwiązaniem i tej nadziei póki co się trzymam. Napiszę, na pewno napiszę. Właśnie w tą stronę pójdziemy! Szybkie pisanie jest tylko dla szybkich przedstawień. Lupa jakoś nigdy nie był szybki.

10.
Napisał do mnie dwa miesiące temu pewien stosunkowo młody krytyk. To był bardzo prywatny i bardzo wzruszający list. Tylko trochę za krótki. Krytyk wyznał w nim, że co tydzień zaczyna z lękiem lekturę Kołonotatnika, bo bardzo boi się, że znowu będzie coś o nim. Bardzo przeprasza, ale nie ma już siły być w zawodzie, łamie pióro, wie, że nikt go nie lubi, zawiódł się na teatrze. Informuje mnie, że definitywnie odchodzi. I żebym już nigdy o nim po nazwisku…

Bardzo szybko, po kwadransie, odpisuję stroskanemu czytelnikowi, bo zaskoczył mnie ton ostateczności w jego liście. Nie, nie depresyjny, raczej zawzięty, rozgoryczony, prześmiewczy. Odchodzę, proszę Pana, przez Kołonotatnik! Przegrałem, wy wygraliście! Nie lubię podejrzanych, niechcianych zwycięstw ani tym bardziej jakiejkolwiek ostateczności, więc piszę, że to nie prawda, że nikt go nie lubi. Na przykład ja go lubię, bo lubię wszystkich swoich bohaterów. Że cenię jego twórczość recenzencką, choć się z nią nie utożsamiam. Wierzę, że ma gust, że zawsze trafia z ocenami, choć może czasem za bardzo. Tłumaczę, że wszyscy mamy duszę motylka, że wpadamy w czarne dziury niepisania, że boimy się tego, co rzeczywiście napisaliśmy. A gruba skóra przychodzi z wiekiem. „Drogi Panie, każdy z trudem znosi hejt, nawet jeśli sam go kiedyś spróbował” – dopowiadam w myślach. Oferuję wsparcie psychologiczne i redaktorskie. Wymianę myśli i doświadczeń. Krytyk odpisuje zwięźle, że się odezwie. Zapada znamienna cisza, otwieram nazajutrz Internet tym samym srebrnym kluczykiem co zawsze, a tam… taka niespodzianka! Nowy tekst jeszcze wczoraj zrozpaczonego krytyka. Wrócił! Pisze, że wrócił, choć, nawet nie zdążył zniknąć! Hurra! Pomogłem! Ocaliłem autora, dodałem otuchy, tylko trochę nakłamałem! Krytyka ma sens!

Więc co tak naprawdę robimy w Kołonotatniku? Ano coachingujemy! Stosujemy tekstowy trening interpersonalny. Wyprowadzamy na prostą skrzywdzonych i poniżonych, słabujących i niewierzących. Kołonotatnik to taka kozetka terapeutyczna polskiego teatru. Zwykle to ja na niej leżę, ale mogę się oczywiście posunąć. Kolega krytyk się zmieścił, zmieściło się paru reżyserów, z pięć teatrów i jeden minister. Czysta przyjemność teatru.

PS
Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek uwierzył w to, że krytycy teatralni znają się na polityce i potrafią przewidywać przyszłość – kraju i teatru, niech zapozna się teraz z poniższą relacją z pewnej rozmowy. Panie prokuratorze, ona naprawdę miała miejsce. Publikuję ją z okazji Kołonotatnikowego jubileuszu.

Krakowskie Przedmieście, rok 2015, trwa kampania prezydencka. Leszek Miller właśnie ogłosił, że kandydatką Lewicy będzie Magdalena Ogórek. Stoimy z Witoldem Mrozkiem na przystanku autobusowym i rozmawiamy o teatrze, czyli o polityce.
– Bardzo dobra kandydatka – mówię.
– Świetna – przytakuje Mrozek – choć Barbara Nowacka byłaby lepsza…
– Ale nie chciała… – dodaję z żalem w głosie.
– No, nie chciała – zgadza się Mrozek i kontynuuje – ale idea z tą Ogórek jest w sumie niezła, może się udać..
– Uda się. Ja na nią zagłosuję – zarzekam się.
– Ja też – zapala się Mrozek.
– Wygramy! – wołam ja i woła tak samo Mrozek.
No i wygraliśmy.

04-08-2021

Komentarze w tym artykule są wyłączone