AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/310: Próby nacisku

Monika Strzępka, fot. Marcin Stępień  

Kto doradza Monice Strzępce?
Burza z zeszłego tygodnia. Monika Strzępka, kandydatka na stanowisko dyrektora Teatru Dramatycznego w trwającym właśnie konkursie, opublikowała na Facebooku i na portalu E-teatr pełen żalu i gniewu list do Rafała Trzaskowskiego, Aldony Machnowskiej-Góry i Artura Jóźwika oskarżający stołecznych urzędników o machinacje przy wyborze szefa warszawskiej sceny. Strzępka zapoznała się z warunkami, jakie ma spełniać przyszły dyrektor i zaniepokoił ją passus o konieczności posiadania pięcioletniego doświadczenia w kierowaniu zespołem. Czyżby tak eliminowano kandydatów niewygodnych? Czy ona sama spełnia te warunki, skoro nigdy nie prowadziła żadnej sceny? Czy możliwe, że konkurs jest sprofilowany pod konkretne osoby? Strzępka krzyczała, że w Warszawie i w całej artystycznej Polsce nie widzi się, nie docenia się kobiet, że nie mają szans w rywalizacji z dyrektorami, którzy już kiedyś byli dyrektorami, już się nadyrektorowali i z dyrektorowania żyją. Żądała, by miasto przestało się wygłupiać z poszukiwaniami dyrektora-technokraty i dyrektora-mężczyzny i postawiło na kobietę, czyli na nią. Nie do końca dotarło do mnie, czy list Strzępki stawia sobie za cel anulowanie konkursu i namówienie Trzaskowskiego et consortes na nominację jedynie słusznej kandydatki, czy po prostu reżyserka przestała w ogóle wierzyć w konkursy i prosi urząd o emocjonalne wsparcie: tak, warto, Moniko, startuj, masz szansę.

Wątpiącej Strzępce natychmiast odpowiedział dyrektor Biura Kultury m.st. Warszawy Artur Jóźwik. Proszę się nie martwić, tłumaczył, w obręb zbioru „pięcioletnie doświadczenie w kierowaniu zespołami ludzkimi” wchodzi również praca nad przedstawieniem, zawsze tak ten przepis interpretujemy, nie będziemy też zliczać wszystkich okresów prób, jakie Pani w swoim życiu, odbyła, ważne, że jest pani reżyserką i pracuje w teatrach repertuarowych dłużej niż pięć lat. Nie trzeba mieć w CV żadnej instytucji, wystarczą same spektakle. Do głosu Jóźwika doszedł wpis Aldony Machnowskiej-Góry również broniącej się przed oskarżeniem. Urzędnicy pokrzepiali reżyserkę przykładami z niedawnej przeszłości: konkursy w mieście wygrywają ludzie spoza układu, w miarę młodzi i perspektywiczni. Proszę przyjrzeć się konkursom w Rampie, Ateneum, Guliwerze, Muzeum Karykatury… Miasto stawia na artystów i ekspertów, nie szuka menedżerów i technokratów. A w ogóle to regulaminy konkursów trzeba czytać uważnie i nie zakładać od razu złej woli organizatora. My jej nie mamy. Wnioski i programy będziemy oceniać wyłącznie pod względem merytorycznym. Tak właśnie władza odpowiedziała na zaczepkę Strzępki. Wprawdzie Rafał Trzaskowski milczał, ale możemy założyć, że i do niego sprawa dotarła. Może nawet pan prezydent nieco się zmartwił, bo lepiej nie zadzierać z lewą stroną.

List otwarty Strzępki doczekał się jeszcze kilku drwin internetowych (że niby chce kierować ważnym teatrem, a prostego dokumentu nie rozumie), polemik artystów ze środowiska broniących oskarżanych przez reżyserkę urzędników.

Mnie zaciekawiła nie tyle szybka reakcja urzędników, którzy – co ostatnio rzadkie – potrafili wybronić się przed oskarżeniami, jasnym i zrozumiałym językiem wytłumaczyć pochopność niepokoju kandydatki, co medialny ciąg technologiczny, jaki ujawnił się z okazji protestu Strzępki. Natychmiast po liście reżyserki sprawą zajęło się niezależne dziennikarstwo (czyli Witold Mrozek), a następnie kolejny ruch należał do warszawskich radnych (interpelacja Agaty Diduszko-Zyglewskiej). Ostrzeliwane z trzech stron miasto musiało zareagować. A jednocześnie chyba dotarło do urzędników, z jak potężnym przeciwnikiem przyszło im się mierzyć. Jeśli ktoś miał nadzieję, że Strzępka swoją walkę o Dramatyczny zakończy na złożeniu brawurowego programu i ogłoszeniu go przed konkursem, właśnie niemiło się rozczarował. Strzępka postanowiła grać ostro, bo podejrzewa, że miasto ma swojego kandydata, że Tadeusz Słobodzianek, urzędujący dyrektor, wcale nie złożył broni i do konkursu stanie, czyli jednak dojdzie do rewanżu za rok 2012. Wydaje się, że Strzępka jest silna nie tyle programem, doświadczeniem reżyserskim i artystyczną renomą w Warszawie, co grupą sojuszniczą. Jak pokazał przypadek jej listu otwartego, każdy zarzut z jej strony wobec miasta będzie wspierany przez media i radnych. Stwarzając wrażenie, że jest jedyną kandydatką progresywnego teatru, a może w ogóle postępowych elit, Strzępka liczy, że zaszachuje w ten sposób urzędników. Mówi lokalnej władzy: sprawdzam. Bo niewybranie jej na szefa Dramatycznego będzie oznaczać zdradę i sprzeniewierzenie się liberalno-lewicowym hasłom Trzaskowskiego. Brak wsparcia dla kobiet. Wzmacnianie patriarchatu.

Wychodzi na to, że urzędnicy będą oceniać Strzępkę w konkursie, a Strzępka z pomocą swoich przyjaciół będzie oceniać urzędników przeprowadzających konkurs. Przypuszczam, że założenie Strzępki jest następujące: skoro jestem tak dobrą kandydatką, skoro jestem kobietą i jestem z lewicy, niewybranie mnie na dyrektorkę Dramatycznego będzie porażką miasta, Machnowskiej-Góry, Jóźwika i Trzaskowskiego. Trochę w tym szantażu moralnego i uzurpacji, bo przecież nie wiemy, czy do konkursu nie stanie inna kobieta, na przykład o większym dorobku niż Strzępka i lepiej rokująca dla profilu Teatru Dramatycznego. Pokaz siły Strzępki ma jednak oprócz chwilowych przewag jedną podstawową wadę. Czy znacie urzędników, którzy kiedykolwiek ustąpili „roszczeniowym” artystom, zrobili to, czego żąda jakaś część środowiska? Taki nieustanny, rozłożony na lata szantaż stosował we Wrocławiu Krzysztof Mieszkowski i jak się te jego gry z urzędem marszałkowskim zakończyły, wszyscy wiemy. Strzępka powtarza teraz tę strategię. Mieszkowski miał za sobą prasę, widzów, środowisko, nawet polityków, a i tak nie utrzymał stanowiska. Czy naprawdę wierzycie w to, że organizujący konkurs urzędnicy wybiorą na szefa podlegającej im instytucji kogoś, kto w każdej trudnej sytuacji – ekonomicznej, światopoglądowej, obyczajowej – będzie uruchamiał przeciwko nim ciąg technologiczny (media-radni) i urządzał im „jesień średniowiecza” w wiadomym miejscu? Jeśli Strzępka bryka przed konkursem, będzie brykać także i po nim. Niezależnie od tego, czy wygra, czy nie. Bo taka jest brykalska z natury. Pozostaje pytanie, czy niepokorność i antyurzędniczość Strzępki to jest coś, co miasto może wybaczyć i zafundować sobie 5 lat niepokojów, czy raczej postawi na innego kandydata, który przynajmniej zadeklaruje lojalność i nie będzie na przykład tuż przed wyborami samorządowymi grillował Biura Kultury lub samego Trzaskowskiego? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, dziwię się strategii obozu Strzępki, bo tak na moje oko po awanturze o jeden z zapisów regulaminu konkursu szanse Tadeusza Słobodzianka i innych kontrkandydatów reżyserki znacząco wzrosły. Pomyślcie – miasto po 10 latach Słobodzianka nie może zakładać gwałtownego rebrandingu Dramatycznego. Profil sceny zdaniem urzędników powinien pozostać taki sam lub nieco tylko zmieniony. Bo gdzie indziej pójdzie jego publiczność, gdzie się podzieje? Studio, które też jest objęte konkursem, ma być dalej sceną eksperymentalną i zapisano to w warunkach brzegowych. Naprawdę będą dwie progresywne sceny w Pałacu?

Nie wiem, kto doradza Strzępce w tej najważniejszej batalii jej zawodowego życia. Jeśli doradza: graj ostro, stawiaj się, protestuj, demaskuj układy, to przewiduję kłopoty reżyserki. Nie zawsze wygrywa ten kandydat, który krzyczy najgłośniej, że jest najlepszy, jedyny, że jego wybór będzie dowodem sprawiedliwości dziejowej. Otwarte listy Strzępki, wsparcie dziennikarskie Witolda Mrozka i interpelacyjne Agaty Diduszko-Zyglewskiej mogą być przeciwskuteczne. Bo nagle okaże się, że konkurs nie wybiera dyrektora jednego teatru, ale całą formację, którą będzie się chciała w tym teatrze zmieścić, potraktuje go jak pierwszy odzyskany przyczółek.

Monika Strzępka wciąż ma szansę w walce o Dramatyczny, boję się jednak, że jej temperament i metody jej otoczenia nie bardzo jej pomagają.

Na zdjęciu na profilu facebookowym reżyserki Strzępka stoi na tle domowej biblioteczki z plikiem papierów w dłoniach. Nie widać dokładnie, czy jest to zbiór kartek ksero jej listu otwartego, czy gotowy wydrukowany program jej dyrekcji. Zakładam, że to drugie. Zdjęcie to, choć prywatne, ma w sobie ukrytą symbolikę. Strzępka uśmiecha się promiennie jak każdy kandydat pewien wygranej. Nie ma na sobie słynnego dresu, tylko czerwone kimono. Koniec z wizerunkiem wojowniczki i łobuziary, królują ciepłe barwy i intymne klimaty. Zamiast akcentu na chłopskie pochodzenie, jest sygnał fascynacji egzotyką. W kadrze nie zmieścił się Paweł Demirski, więc ulga, do Dramatycznego nie wejdzie rodzinny tandem, dramatopisarz nie będzie rządził z tylnego siedzenia. Program w rękach kandydatki krzyczy: „A wy macie już swój? Umiecie sobie napisać?”  

Lubię to zdjęcie i jego ukryty przekaz. Przeszkadza mi w nim tylko burdel w książkach za plecami Strzępki. Na Boga, kto tak układa książki? Bez systemu, ładu i składu. Przez lata słynąłem z tego, że zaproszony w gości do rodziny lub przyjaciół nie mogłem się powstrzymać i robiłem im porządek na półkach. Układ obwolutowo-kolorystyczny zmieniałem na system segmentów kulturowych, tępiłem układanie książek po formatach, preferując porządek tematyczny lub chronologiczny (liczy się data pierwszego wydania). Szkoda, że nie mogę posprzątać meblościanki u Demirskich. Naprawdę szkoda. Bo patrzę dalej na to zdjęcie i zastanawiam się, czy ktoś, kto nie umie zapanować nad własnym księgozbiorem, zapanuje nad repertuarem teatru? Jeśli komisja konkursowa weźmie to pod uwagę, Strzępka przepadnie jak amen w pacierzu.

Rozwiązanie najprostsze
Pod jednym z tekstów o Janie Klacie znalazłem komentarz internautki oburzającej się, jak długo jeszcze starzy, pięćdziesięcioletni reżyserzy będą narzucać polskiemu teatrowi swoje spektakle i toksyczne osobowości. Czas już na nich. Mają się posunąć, a najlepiej zamknąć. Przeczytałem w „Dialogu” bardzo trafny i logicznie skonstruowany felieton Piotra Morawskiego mówiący właściwie to samo, tylko pod adresem polskich krytyków starszego pokolenia. Niech natychmiast zrobią miejsce młodszym generacjom, bo są niekompetentnymi dziadami. Sporo szumu narobił też wpis młodego reżysera, oburzającego się, że na ostatnim festiwalu szkół teatralnych jego spektakl nie dostał od starego jury żadnych ważnych nagród, a przecież młodym widzom tak się podobało… Słowem: jurorzy o przeterminowanych peselach już się najurorowali, dyrektorzy, jak mówi Strzępka, „nadyrektorowali”, reżyserzy nareżyserowali, krytycy powypisywali i zagadali się na śmierć. Starczy. Zmiana teraz!

Generalnie zgadzam się z powyższymi postulatami, choć wyczuwam w nich niefajny zapaszek ageismu, ale w końcu teatr polski to nie musi być miejsce, w którym wszystko fajnie pachnie. Rewolucje rzadko ładnie pachną, a przecież są potrzebne. Martwi mnie jednak nikła sprawczość owych pisemnych i werbalnych apeli. Powiedzieć w przestrzeni publicznej można wiele rzeczy, sporo grup napiętnować, pogrozić im palcem, wreszcie wyśmiać. Grupy napiętnowane poczują się przez to nieco mniej komfortowo, ale czy od razu zastosują się do tych postulatów? Pójdą sobie precz? Ustąpią miejsca? Podzielą się wpływami, pracą, doświadczeniem? Chyba jednak przeciwnie – zagrożone i zaatakowane – będą się bronić, wyśmiane – wyśmiewać, wykluczane – wykluczać. Może nawet założą związki zawodowe starych pracowników teatru i sprawią, że przynajmniej przewodniczący tych związków będą nieusuwalni.

Samo ogłoszenie, że system jest zły, nie zmienia tego systemu, trzeba mieć jeszcze pomysł na jego zmianę. Hasło: „Grupie pięćdziesiąt plus dziękujemy!”, nie sprawi wcale, że jej miejsce natychmiast zajmie grupa trzydzieści plus, bo może grupa dwadzieścia plus ma na to większą ochotę? Nie wierzę także w indywidualne perswazje. Żaden reżyser, dyrektor czy krytyk nie podziękuje głodnemu pracy młodemu człowiekowi za zwrócenie uwagi, że jego, starego, czas minął: „Oj tak, przeminąłem. Zapraszam panią lub pana na moje miejsce, wyreżyserujcie coś za mnie…”

Jakie pokłady idealizmu trzeba mieć, żeby w tak przeprowadzoną wymianę pokoleń uwierzyć? Perswazja jako miara szczęśliwości pokoleń? Jakie to byłoby ładne rozwiązanie, gdyby tylko było możliwe!

Moim zdaniem rewolta generacyjna ma przed sobą tylko dwie drogi. Podpowiadam je wszystkim zainteresowanym, bo boję się, że sami tego nie wymyślicie. Opcja pierwsza. Zgłaszałem kiedyś pomysł, żeby płacić krytykom za niepisanie. W domyśle – za niepisanie złośliwe o złym przedstawieniu. Tak, była to ironiczna propozycja korupcyjna. Bardzo liczyłem na spore wpływy z tego tytułu, niestety nie odezwał się żaden teatr. Nikt nie wysyłał mi czeków z adnotacją: „Mamy nową premierę, niestety średnią, błagamy, żeby pan nie przyjeżdżał, niech pan nie pisze! W ramach stosownej gratyfikacji ofiarujemy tę skromną sumę. Z poważaniem dyrektor teatru”. Obecnie można by takie czeki wysyłać do wszystkich starych, niepotrzebnych krytyków. Zapłacimy wam za niepisanie, będziemy robić internetowe zbiórki, żebyście tylko nie jurorowali i nie prowadzili spotkań. O, to byłby do rozważenia. Trochę by to kosztowało i długo trwało, ale w końcu mogłoby się okazać jedyną emeryturą, na jaką starzy krytycy mogą liczyć.

Druga opcja jest prostsza, o wiele prostsza. Zainspirował mnie do jej zgłoszenia film Wyspa, opowiadający o futurystycznej koloni, w której ludzie żyją tylko 25 lat, potem następuje uroczyste przejście w inny wymiar. Oczywiście w filmie okazywało się, że była to hodowla ciał na organy, ale klony do samego końca (poza Ewanem McGregorem) nie zdawały sobie z tego sprawy i akceptowały taki los. Powiedzieli, że żyje się tylko 25 lat, to żyjemy 25 lat. Tak więc proponuję wszystkim zniesmaczonym obecnością w polskim teatrze starych reżyserów, dyrektorów, jurorów i krytyków rozwiązanie radykalne. Ustalcie granicę aktywności zawodowej na, powiedzmy, 50 lat. Niech minister to zapisze w ustawie o prawie pracy, sejm to uchwali, senat klepnie, prezydent podpisze. Projekt wejdzie w życie. A potem mogą się zacząć rozstrzeliwania.

Ageism, jak każde systemowe lub środowiskowe wykluczenie, musi prowadzić do naprawdę fajnych, przyszłościowych rozwiązań.

Tra-ta-ta-ta!

03-11-2021

Komentarze w tym artykule są wyłączone