AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/322: Прощай, Sznurow!

Siergiej Sznurow, fot. Mateusz Skwarczek  

1.
Chodzę od kilku dni obok tego tekstu, zaczynam pisać i zaraz przerywam. Nie da się. Żal ścina mi twarz z jednej strony, wściekłość wali w mordę z drugiej. Najpierw wydaje mi się, że wszystko rozumiem i słowa warunkowego rozgrzeszenia chcą szybko płynąć spod palców, ale zaraz potem lejąca się z telewizora potworność i zbrodnia, wojna i śmierć ustawiają wszelkie słowa i gesty na właściwych miejscach.

Chciałbym napisać o Rosji, którą kochałem i Rosji, która mnie zdradziła. A właściwie o jednym emblematycznym dla mojego pokolenia artyście-muzyku z Petersburga, którego twórczość i życie były mi przez ostatnie 25 lat bliższe niż cała współczesna rosyjska literatura i teatr.  

Chodzi mi oczywiście o Siergieja Sznurowa, lidera grupy Leningrad. Ma dziś 48 lat i chyba właśnie umarł.

2.
To powinna być opowieść o buncie i nonkonformizmie, który nie znika, tylko zmienia maski na nowe, apologia anarchii i abnegacji, studium wiecznych prowokacji. Taka pokrzepiająca opowieść o człowieku, którego uformowały lata osiemdziesiąte w Rosji Radzieckiej, protest songi grup Kino i Akwarium, a potem bieda i szaleństwo czasów jelcynowskich; i jednak nie zniszczyła wódka, seks i dragi. Ale o tym ta opowieść chyba nie będzie, choć wszystko zaczęło się pięknie i czysto.

Koncerty i płyty założonej przez Sznurowa grupy Leningrad były esencją młodej i nowej Rosji przełomu stuleci: piorunująca mieszanka ska i punka, ostrego rocka i kabaretu, pieśni biesiadnych i ballad spod znaku Wysockiego. Rozebrana zawsze do pasa na scenie, pijana i wulgarna muzyczna banda Sznurowa zmieniała występ w imprezowy eksces, uwalniała z młodych Rosjan nie tylko dekadentyzm, ale i przeczucie tego, czym może być wolność. Taka typowa „wolność od”. Wolność od polityki i norm obyczajowych, grzecznego języka, zwykłego szarego życia, myślenia o przyszłości, o pieniądzach. Sznurow zapisywał w swoich tekstach inteligenckie strachy i ludowe pragnienia, lewicową nieufność wobec wchodzącego do Rosji kapitalizmu i obrzydzenie wobec postkomunistycznych upiorów. Nachuizm kontra naszyzm.
Sznurow był cynikiem i ultraindywidualistą, artystą poza dobrem i złem. Nie uznawał żadnych granic i zakazów. W radiowych i telewizyjnych wywiadach klął jak szewc, wyglądał jak żul przebrany za członka bohemy, jak jebaka za filozofa. Chlał jakby na pokaz, malował ekspresjonistyczne obrazy w sekrecie, aranżował środowiskowe skandale, obrażał autorytety, usprawiedliwiał swój każdy towarzyski eksces, używał mediów jak papieru toaletowego i cały czas kompulsywnie komponował. Dosłownie zasypywał rynek muzyczny najpierw płytami, a potem seriami klipów Leningradu, w których portretował swoje czasy. Nie można się było uwolnić od jego muzyki, była wszędzie i we wszystkich stylach. Eksperymentował z wieloma gatunkami: rapował, samplował, sięgał po piosenkę literacką, przerabiał klasyki popu, wprowadzał na rynek nowe kontrowersyjne postaci – na przykład zwalistego gangstera w markowym dresie, Stasa Bareckiego. Był producentem i trendsetterem. Świetnie wyczuwał rynek, komercjalizował się – kiedy było trzeba, wstawiał seksowne wokalistki na pierwszy plan lub inwestował w niszowe gitarowe projekty jak grupa Rubl.

No i przede wszystkim zarabiał – walizki, kontenery rubli, a potem i dolarów. „Im artysta bogatszy, tym bardziej wolny, im bardziej znany, tym bardziej bezkarny” – zdawał się deklarować – „Kochacie mnie, to mi płaćcie, a ja wtedy powiem głośno to, co wszyscy myślimy, i w ten sposób każdy będzie zadowolony”. W ledwie dekadę z kontestatora i enfant terrible rosyjskiej sceny muzycznej zmienił się w gwiazdora, ale takiego chropowatego, zadziornego, co to nigdy nie wiadomo z czym wyskoczy, co mu odbije, gdzie co palnie. Sznur to był żywioł. Kochany bydlak. Męski szowinista. Seksoholik. Dyżurny sceptyk kraju i prześmiewca.

Odniósł nie tylko niewiarygodny sukces artystyczny, stał się także sumieniem pokolenia, jak kiedyś Włodzimierz Wysocki, Wiktor Coj, Boris Griebiesznikow. Dla fanów z zagranicy był najfajniejszym Rosjaninem – nieposkromionym, nieszablonowym, ikoną artysty ze Wschodu z obolałą duszą, który egzystencjalny ból (w jednej piosence – Stop Maszyna! – zwracał bilet jak bohaterowie Dostojewskiego) przykrywa wulgaryzmami, nieustannym gadaniem o ruchaniu i pluciem na tępe masy z prawdziwego balkonu. Sznurow był mistrzem satyry i paszkwilu. Drwił i obrażał konkretnych ludzi i grupy społeczne. Poszedł na wojnę ze starymi i młodymi muzykami, robił sobie jaja z Maszyny Wremieni i szemranych hiphopowców. Deklarował, że rosyjska muzyka to gówno i tylko on tworzy rzeczy wartościowe. Nawet kiedy flirtował z popem, czyli popsą, zostawiał chropawe treści w tekstach, operował matem, czyli wulgarnym, obscenicznym językiem miejskiego półświatka. Przekleństwa Sznura były wolnością wyrażoną w języku, wolnością poety do brawurowego nazywania rzeczy po imieniu. A że język rosyjski jest niezwykle elastyczny w genitalnym słowotwórstwie, Sznurowa zaczęto nazywać „pół Puszkinem, pół Chlebnikowem poezji rozśpiewanego chuja”. Został artystą narodowym, który w swoich hymnach, protest songach i żartach muzycznych wyraża vox populi. Głos tego dobrego, uciemiężonego przez władzę w każdej epoce rosyjskiego ludu. Lud, czyli coś innego niż masa. Leningrad już nie był grupą inteligentów-dekadentów, zmienił się w muzyczną instytucję wspierania rosyjskiej, prawdziwej i niekoniecznie imperialnej tożsamości. Takiej chłopsko-robotniczo-inteligencko-zdroworozsądkowej.

3.
Dwadzieścia lat minęło jak z bicza trzasł. Sznurow przekroczył czterdziestkę, mniej pił, brał droższe narkotyki, grał w filmach, prowadził telewizyjne talk shows, kupował ekskluzywne ciuchy, zrobił sobie zęby, wyszczuplał, trzy razy się rozwodził, wymieniał co rusz wokalistki Leningradu na nowsze modele. Nieustannie wypełniał wielkie stadiony, koncertował nie tylko w Rosji i byłych republikach, ale także w byłych demoludach. Jeździł na Zachód i grał nie tylko dla rosyjskiej diaspory. Jego teledyski biły rekordy internetowych odsłon w Rosji (40-50 milionów wejść). Zaczynały przypominać minifabuły o strasznie bogatej i okropnie absurdalnej krainie Nowosuskich. Ociekały złotem i efektami specjalnymi, reżyserowali je genialni debiutanci, grali w nich młodzi popularni aktorzy i najpiękniejsze aktorki. Szydził z nowobogackich zwyczajów, przyznając, że – owszem – i on im ulega. Raz wychodziły mu piosenki lepsze, raz gorsze. Wybaczaliśmy mu stylistyczne kompromisy, bo pamiętaliśmy, jaki był odważny na początku. Także w przestrzeni politycznej, a raczej na styku sztuki i polityki.

Jak zwyzywał Romana Abramowicza, kiedy ten prosił go o napisanie hymnu dla jego drużyny, a przecież Sznur był ultrasem Zenita Petersburg i za nic nie dał się kupić. Putina jako nowego prezydenta powitał wiązanką w utworze Dien’ rożdienija („Wsiо zajebało! Pizdiec nachuj, bladʹ!”), a potem drwił, że ten to ma ciężkie życie – nie może się napić, wyjść z kolegami na miasto, upaść pod stół (Putina, konieczno, żałko). Długie lata wojował z wszechmocnym merem Moskwy Jurijem Łużkowem. Zagrał we wstrząsającym filmie Ilji Chrżanowskiego pod tytułem 4 rolę Wołodii – muzyka-alkoholika odkrywającego straszną prawdę o systemie klonowania ludzi w ZSRR, aresztowanego i wysłanego w kompanii karnej do Czeczenii. Żeby już nie wrócił i nic nie powiedział.

Kiedy zamknęli Chodorkowskiego, poświęcił mu piosenkę Swoboda. Obśmiewał limitowaną rosyjską demokrację w kawałku Wybory oraz podstawionych rywali Putina podczas prezydenckich elekcji (Kandidat). Celnie diagnozował stan rosyjskiego społeczeństwa zarażonego głupotą wylewającą się z programów publicystycznych (Sutʹ-chujnut!), oskrżał Rosjan o moralny minimalizm, relatywizm i tumiwisizm („wsiakije gowno lubitʹ nasz narod”). W teledysku Nikola pokazał Rosję jako neostalinowski twór, w którym wszystkie społeczne rytuały zostały odwrócone: 6 grudnia to społeczeństwo przynosi dyktatorowi w kostiumie Świętego Mikołaja prezenty, tańczą w wiernopoddańczym kręgu, a nieprawomyślny obywatel jest ścigany przez tajniaków przez całe miasto i ginie powieszony jak Majakowski. Sznurow pisał i pokazywał Rosję jako cyrk i dom wariatów, a potem nocny klub, w którym ogłuszeni muzyką ludzie jebią się i piją, i nie obchodzi ich nic poza tym.

Na początku drogi Sznurowa-komentatora polityczno-społecznego znajdziemy jeszcze dużo piosenek antywojennych, jak utrzymana w afgańsko-czeczeńskiej tematyce Pula. Płytką i fałszywą patriotyczną euforię rozdmuchaną w Rosjanach przez propagandę Putina punktował w utworze Ja, patriotka i całą płytą Plaż nasz, której tytuł był przeróbką hasła „Krym nasz”. Okładka tego albumu z 2014 roku pokazywała pulchną, prowincjonalną, starą Rosjankę w skąpym kostiumie kąpielowym na nadmorskim brzegu. Chciałaby się położyć, ale wiatr podwiewa jej ręcznik, napuchnięta obywatelka ledwo idzie. Ale plażę i miejsce na niej – zdobyła. Urra!

Sznurow śpiewał o płonącej ze wstydu Moskwie, o bijących na alarm dzwonach soborów kremlowskich. Kiedy odwołano lubianego mera Chabarowska – Siergieja Furgała, Sznurow przyjechał do miasta i wziął udział w demonstracji antyputinowskiej. Bronił lasu w Chimiczkach przed wycinką. Co jakiś czas dawał koncert na petersburskim podwórku, sławił artystyczne kluby i atmosferę kulturalnej stolicy imperium („Zdiesʹ biez Аkmieistow daże sratʹ nie siadiem!”). Nie tylko Rosjanie, ale i Polacy, Białorusini, Ukraińcy, Liwini, Łotysze, Estończycy kochali go za to, co gada o Rosji. Bo dawał złudzenie wolności słowa, nadzieję na bunt elit przeciwko reżimowi. Oczywiście widać było i słychać, że Sznurow nie był dysydentem pełną gębą, tylko błaznem, któremu wszystko jedno, czy mówi prawdę, czy spektakularnie „ruga matem”, skoro w putinowskiej Rosji jedno i drugie było aktem odwagi i obywatelskiego nieposłuszeństwa. Raz chlapnęło mu się coś o dupie, raz o reżimie. Nie kontrolował się, nie cenzurował i przez to był autentyczny. I naprawdę potrzebny. Kiedy cały naród chodzi ze ściśniętymi ze strachu pośladkami, musi być choć jeden człowiek, który opuszcza sobie i innym spodnie.

Był taki program na niezależnym, kanale YouTube, w którym Sznurow w 2018 roku odpowiadał na pytania młodego, niezależnego od propagandy kremlowskiej dziennikarza. Pokazywał mu swoje mieszkanie w Petersburgu, był ubrany w najdroższe ekstrawaganckie ciuchy, palił papierosa, widać było, że procenty w organizmie pracują. Dziennikarz pytał na koniec o to, co Sznurow, najważniejszy głos pop-artystycznej Rosji, chciałby powiedzieć Putinowi (było to przed wyborami prezydenckimi, zmieniono już konstytucję, zwycięski Putin miał dostać kolejne lata na urzędzie i dla wszystkich było jasne, że podobnych manewrów, jak ten z Medwiediewem już nie będzie, Putin zostanie dożywotnim prezydentem Rosji). Sznurow na chwilę się zacukał, pomyślał i wypalił: „Ja jemu skażu - chwatitʹ!” Czyli „powiedziałbym mu – już dosyć. Starczy!”. Sznurow był wtedy i odważny, i pijany. Ale był.  

4.
W wakacje przed pandemią Sznur zawiesił działalność Leningradu, chwilę po szczycie popularności – hitach Eksponat, V Piterie pit!, Koabirolet’… i_$uss… Wiedziałem, że wróci, tylko nie wiedziałem, w jakim stanie. Muzycznie coś zaczęło się dziać na jesieni 2021 roku. Sznurow stworzył Grupirovkę Zoja, znalazł młodą charyzmatyczną wokalistkę Ksenię Rudenko, nagrał z nią nieco bezpłciową popową płytę (wyjątkiem był kawałek Mnie by chleba), a potem reaktywował Leningrad. Na przełomie roku wystartował z serią minimalistycznych, kręconych w domu iPhonem teledysków do dwuminutowych piosenek.

Już tak kiedyś robił – około roku 2012 stylizował się na bieda-inteligenta, który do kamerki w domu wyśpiewuje komentarze na temat polityki, newsów z popkultury i losów drużyny Rosji oraz jej kibiców na Euro w Polsce i Ukrainie. W starym powyciąganym swetrze, w klapkach i białych skarpetkach był jak przybysz z innego, sowieckiego świata, który próbuje zrozumieć dzisiejszych Rosjan i nijak mu nie idzie. Kiedy wrócił do tego pomysłu dziesięć lat później, wyszła mu trochę muzyczna publicystyka, trochę artystyczny kabaret reagujący chwytliwymi szlagierami na tematy dnia. Zniknęli wszyscy starzy instrumentaliści z Leningradu, zespół tworzą teraz młodziaki z Zoi. Sznur śpiewał razem z Rudenko, nowa wokalistka wcielała się w różne role przed kamerą. Promieniowała seksapilem i aktorskim talentem. Te nowe piosenki Leningradu były znów zadziorne, rubaszne i bardzo aktualne.

Rudenko przebrana za Ksenię Sobczak podsumowywała jej życie w utworze Szmarafon, czyli „kurwafon” lub „kurwikomórka”. Sznur drwił z niespełnionych ambicji córki byłego mera Petersburga i przyjaciela Putina, udzielającej się jako instagramowy autorytet w kwestii zdrowego życia. Punktował jej romanse, udawany flirt z opozycją, kandydowanie na prezydenta, wywiad z Pussy Riot po wyjściu dziewczyn z łagru. Chamsko wyśmiewał, że się zestarzała, że jej dziecko wychowuje jeden partner, a przecież chłopiec jest podobny do innego kochanka. Skandal był w Rosji straszny. W Pa-Sporcie Sznur protestował przeciwko paszportom pozwalającym na identyfikację kibiców wchodzących na stadion. Był klip o nastolatce, która ma ochotę na seks, ale jest głodna i musi najpierw coś zjeść w MacDonaldzie, a tu żadnej kasy wolnej.

Trzy muzyczne felietony poświęcił lider Leningradu walce z gubernatorem Petersburga Aleksandrem Dmitrijewiczem Biegłowem. W Poka tak wyszedł z dziewczynami Floridą i Rudenko na teren rozbieranej kamienicy i pośród sterty śmieci i otwartych kontenerów zarzucił (śpiewając do megafonu) Biegłowowi, jednemu z liderów proputinowskiej partii Jedna Rosja, że miasto jest nieodśnieżone, rozkopane i zasrane. Wszędzie niewywiezione śmieci, iluzje o rozbudowie z okazji biennale, na ulicach szczury, bandyterka i wykopy jak z czasów blokady Leningradu. Sznur szedł po chleb i zabłądził w labiryncie kałuż i błota, wyobrażacie sobie? W Mersi, Baku tekściarz i wokalista zrównał dwie biografie: Piotra I i Biegowa. Obaj wojskowi, obaj okrutni, obaj wielcy budowniczowie, tylko że car Petersburg stworzył, a Biegłow go zniszczy. Więc dziękujcie, Rosjanie, Azerbejdżanowi, dziękujcie miastu Baku, gdzie urodził się Biegłow, za ten niezwykły urzędniczy dar. Biegłow oprotestował ten atak, Sznurow napisał więc piosenkę-odwołanie/przeprosiny (Pokajannaja), w której wystąpił na tle zdjęcia gubernatora i półnagich muzyków z grupy. Na ustach miał naklejony emotikon z uśmieszkiem i śpiewał, że to wszystko jego wina, że sam zasrał miasto, sam je rozkopał i to on jest petersburskim wrzodem. Biegłow niewinny! Rudenko w chórku zapewniała, że „Biegłow my love / Nie nado lisznich słow”. Wyglądało na to, że Sznur wraca do formy, że znów jest ostry, walczący, nikogo się nie boi. Ale wystarczyło nieco pogrzebać w rosyjskim Internecie, żeby zobaczyć, kto naprawdę do nas wrócił pod szyldem Leningradu.

5.
Teraz zaczyna się opowieść o tym, jak niepostrzeżenie dla fanów, a nawet siebie samego idol zmienia się w kurwę, i jak trudno jest tym, którzy go słuchali i szanowali, dostrzec moment, kiedy to kurestwo się zaczęło i zeżarło idola. To będzie taka nienapisana piosenka Sznurowa, autotematyczna i bezwzględna.

Znajdźcie w Internecie kanał Nawalnego i felieton dziennikarki Lubow Sobolowej. Przypominając karierę Siergieja Sznurowa, Sobolowa ujawnia wszystkie brudne kompromisy, na które poszedł muzyk. Ale nie te z show-biznesem, tylko z polityką. Sobolowa powołuje się na opinię Michaiła Kozyriewa, szanowanego producenta muzycznego, łowcy talentów, który promował pod koniec lat dziewięćdziesiątych grupę Leningrad w stacji Nasze Radio. Kozyriew w poście z 20 stycznia tego roku pisze, że nie cieszy się na powrót Sznura, że to nie są utwory o randze tych dawnych anarchistycznych hymnów. Że to podróbka. „Sznura nie złamały ani chlanie, ani kochanki. Jego rozwaliło pójście w politykę. Przestałem mu wierzyć”. Kozyriew przestał wierzyć w autentyczność Sznurowa, w szczerość jego intencji. Ja z kolei nie mogłem uwierzyć, że od paru lat to już polityk.

Siergiej Sznurow poszedł drogą Pawła Kukiza i bułgarskiego rockmana Slawi Trifonowa lidera partii Jest Taki Naród. W 2019 roku Sznurow wstąpił do Partii Rost (Partia Rozwoju/Wzrostu), pozornie formacji liberalno-demokratycznej Borysa Titowa, będącej jednak koncesjonowaną opozycją, częścią zasłony dymnej. Sznurow przebrał się w elegancki garnitur, założył okulary, wczesną siwiznę na głowie i brodzie najpierw eksponował potem pofarbował. Już wyglądał jak biznesmen, jak technokrata. Mówił wprawdzie, że dzięki niemu w partii będzie weselej, ale nikt w Rosji tego kroku w politykę nie zrozumiał. Czy Sznurow naprawdę uwierzył, że w tym systemie będzie miał na coś realny wpływ, czy raczej dał się kupić? Ktoś, kto ma wielkie pieniądze, może skusić się tylko na pieniądze niewyobrażalne. Sznurow zawsze epatował ekscentrycznymi poglądami na gospodarkę i pomysłami inżynierii społecznej. W 2015 roku na trzeźwo i całkiem serio postulował, żeby sprzedawać wódkę tylko osobom z wyższym wykształceniem – Chcesz chlać, to najpierw się ucz! W teledysku Manifest prezentował się jako neoliberał i drwił z Grety Thurnberg i jej walki o powstrzymanie globalnego ocieplenia: nie możemy walczyć z tym, co sami tworzymy, czym jesteśmy – śpiewał Sznurow – oddychamy plastikiem, wszyscy jesteśmy z plastiku. Można to było jeszcze rozumieć jako ironię i prowokację, ale co zrobić ze Sznurowem, który w 2020 roku bierze udział w dorocznej telekonferencji Władimira Putina i zadaje mu tak zwane spontaniczne pytanie z widowni?

Przed wojną to były takie rytualne rozmowy cara z narodem. Putin na ekranie zbierał woprosy od ludu, był zawsze przygotowany, notował, wyjaśniał, obiecywał, że załatwi. Kiedy po Krymie jakaś starowinka zapytała: „Kiedy my, Rosjanie, odzyskamy Alaskę?” Putin zażartował: „A po co wam Alaska, Jekaterino Iwanowna?” Wszyscy uczestniczyli w kreacji ludzkiego pana, kompetentnego władcy świata. W 2018 lub 2019 roku do Putina zadzwonił nawet ukrywający się w Rosji Snowden, widocznie było to częścią dealu o azylu politycznym lub kolejnym zadaniem szpiega. Jaki deal zawarł Siergiej Sznurow, podchodząc do mikrofonu z pytaniem do Władimira Władimirowicza, zwanego dziś zbrodniarzem wojennym, rzeźnikiem Mariupola?

Przyznaję, spadłem z krzesła, kiedy na kanale Nawalnego zobaczyłem migawkę z tej osławionej konferencji. Spocony i niepewny Sznur zadaje jakieś głupie pytanie, typu: czemu rosyjskie trolle nie uratowały Trumpa i czemu rosyjscy programiści przenoszą się gremialnie do Doliny Krzemowej, porzucają ojczyznę? Putin jest w trakcie tej wypowiedzi nieco zaniepokojony, jakby do końca nie ufał Sierioży: co ten narkoman i alkoholik tym razem powie. Lęk był nieuzasadniony, Sznurow był łagodny jak baranek, powiedział pytanie tak, jakby nauczył się go na pamięć. Tylko czoło mu się spociło. Lubow Sobolowa mówi z oburzeniem: naprawdę o to trzeba było wtedy zapytać? Przecież chwilę wcześniej aresztowali Nawalnego?! Czemu ten sam Sznurоw, który wcześniej pyskował Putinоwi, że już chwatit, przestań być, dziadu, prezydentem, teraz nie wie, co powiedzieć? Co w imieniu Rosjan można powiedzieć tyranowi?

Oto odwieczny dylemat rosyjskiego artysty. Marzysz, by naurągać władzy, by ją zawstydzić i naprostować, a kiedy stajesz oko w oko z tyranem, nie stać cię nawet na pisk myszy w potrzasku. Żaden z ciebie anarchista Chlestakow, jesteś tylko Bobczyński, który cieszy się, że Jego Wysokość dowie się, że Bobczyński w ogóle istnieje. Ale to nie jeszcze najgorsza z win Sznurowa.

Kanał Nawalnego wytropił, niestety, bardzo niefajne i dwuznaczne związki z Jewgienijem Prigożynem, słynnym kucharzem Kremla, zaufanym Putina. Prigożyn nie tylko jest sponsorem Partii Rost, nie tylko szefem farmy trolli realizujących w cyberprzestrzeni ataki informatyczne w imię imperium, lecz również patronuje wagnerowcom. Tym, którzy teraz walczą w Ukrainie, którzy strzelali w Syrii i w Sahelu. Powstały dwa filmy, wskazuje Sobolowa, o wagnerowcach w Afryce: Granit i Turysta. Opowiadają o tym, jak dzielni rosyjscy najemnicy zaprowadzają porządek w Republice Środkowoafrykańskiej. Zabijają złych ludzi i ratują ludność tubylczą. Niestety, do obu tych dzieł propagandy kremlowskiej muzykę napisał Siergiej Sznurow! Napisał też do trzeciego filmu – pseudokomedii pod tytułem 16-y – o rosyjskich bieda-hakerach, takiej niewyrafinowanej, komercyjnej próbie oswojenia działalności cybertrolli. Kanał Nawalnego sugeruje przyjaźń dwóch żulików z Petersburga: Prigożyna i Sznurowa. Nie wiadomo, czy to przyjaźń świeżej daty, czy jeszcze z czasów petersburskich imprez. Wyjaśnia się przy okazji dziwne zaktywizowanie społeczne Sznura w antybiegłowskich klipach ze stycznia 2022 roku. Sznur atakuje gubernatora, bo Biegłow i Prigożyn należą do dwóch skonfliktowanych frakcji w ramach Jednej Rosji, nie lubią się i rywalizują ze sobą. A treść piosenek Sznurowa jakoś tak dziwnie i „przypadkiem” zrymowała się z serią artykułów w podlegającej Prigożynowi lokalnej petersburskiej prasie. Z boku wyglądało to jak odwaga cywilna artysty – sam przeciw wszechpotężnemu gubernatorowi. Po prawdzie była to część operacji informacyjnej. Poeta stracił nawet własny głos.

Sobolowa punktuje Sznurowa także za to, że przyjął stanowisko generalnego producenta telewizji RTVI. Szefuje dziennikarzom w telewizji Prigożyna, który stoi za morderstwem trzech rosyjskich filmowców przygotowujących w Afryce dokument o interesach i akcjach wagnerowców. Czy Sznurow nie czuje dyskomfortu? Póki co zmienił się w dziennikarza i publicystę, wygłasza swoje felietony w cyklu Obrazki z wystawy. Wydaje mu się, że jest bezkompromisowy, kiedy wymienia nazwiska opozycjonistów rytualnie przemilczane przez Kreml i jego propagandę. Ale i z nich się naśmiewa, nie wierzy w ich szczerość, szuka wszędzie śladów cynizmu. Skoro on jest cyniczny, czemu cały świat miałby nie być? Kiedy wybuchają zamieszki w Kazachstanie, on robi wywiad w Chabarowsku z następcą odwołanego mera Furgała, proputinowskim urzędniczyną. I schodzi do poziomu dziennikarstwa Sobczak, nagabującej Pussy Riot o to, ile warta jest ich grupa jako marka.

Ciężko słucha się tych oskarżeń i demaskacji ostatnich zachowań Sznurowa. A wszystko to są jeszcze fakty sprzed wojny w Ukrainie.

6.
Na początku marca Leningrad z Sznurowem i Rudenko w odstępie dwóch dni wypuścił dwa teledyski na aktualne tematy. Proszczaj, elita! i Wchoda niet, czyli po naszemu Żegnaj, elito! i Zakaz wstępu. Oba nagrane i zaśpiewane już po ataku na Kijów i po nałożeniu sankcji na Rosję. Konwencja jak w poprzednich antysobczakowych i antybiegłowskich klipach: szmata w tle, ciasny kadr z komórki. Dwóch muzyków o kamiennych twarzach stoi po obu stronach wokalistów. W Żegnaj, elito! Sznurow melorecytuje wściekłą filipikę o kondycji moralnej rosyjskich artystów i intelektualistów. Ale nie, nie pluje na ludzi aresztowanych w demonstracjach antywojennych, nie potępia artystów, którzy jak Lew Dodin wysłali list protestacyjny do Putina. Celem jest kto inny. Klakierzy, hieny, konformiści. Sznurow śpiewa o telewizyjnych celebrytach, którzy próbują na wakacjach przeczekać trudny czas, uciekają za „kordon”, bo boją się kryzysu, chowają się po europejskich willach. Do czasu oczywiście. Ci, co zostali, są jak „gównojady”. Hołota i plebs w ich oczach. Sznurow z poważną miną pyta emigrujących Rosjan o odpowiedzialność za swoje wybory polityczne, o odpowiedzialność całej klasy społecznej, która korzystała z fruktów w okresie prosperity, a teraz nie przyjmuje pokuty w czasie sankcji. Trudno powiedzieć, że tekst piosenki jest proputinowski. Jest patriotyczny – próbuje pokazać Sznurowa jako męża stanu: nie popieram polityki reżimu, ale martwię się o substancję narodu. Kto z nas zostanie, kto tu będzie pracował? Sznurow bije w ludzi, którzy nie mają kręgosłupa, tokują o patriotyzmie i obowiązku, machają flagami, lajkują patriotyczne wpisy, fotografują się w pilotkach w Dzień Zwycięstwa, a potem zostawiają społeczeństwo w totalnej dupie. I czują się ofiarami, bo nie są niczemu winni, prawda? Sznurow używa w tekście zakazanego przez cenzurę słowa „wojna”, mówi, że teraz do Rosji przyszedł „pełny Donbas” i rozwali państwo „w pizdu”. Przyznaje, że jak inni inteligenci zastanawia się nad losem Saddama Hussaina. Refren pieśni śpiewa Zoja, czyli Rudenko. Tak jak w poprzednich klipach jest w ludowym rosyjskim nakryciu głowy, czepku z ozdobami, jakby doklejonym do hipsterskiego image’u wokalistki. Rudenko wydaje się być w tej formule muzyczno-tekstowej głosem matuszki Rosiji, wyraża prześmiewczo poglądy ludu pracującego. Dlatego wyznawała w styczniu gubernatorowi miłość, dziękowała Baku, za takiego polityka, narzekała na kolejki w MacDonaldzie. Sznurow jest poważny, Zoja pastiszowa, ironiczna. Siedzi obok niego i robi miny. Finita la komiedʹ-komiedʹ, finta!” – śpiewa radośnie – „Zdiesʹ możno ochujetʹ, proszczaj, elita!”

Ten klip Leningradu youtubowy komentariat przyjął z mieszanymi uczuciami. Bo z jednej strony dobrze, że Sznur piętnuje tchórzy i cwaniaków, ale gdzie manifest antywojenny, gdzie troska o los atakowanej Ukrainy? Internauci na Facebooku grupy podzielili się na dwie partie. Sporo dawnych fanów zrozumiało to jako gorący komentarz polityczny, wygłoszony w rzeczywistości, gdzie wprost nie da się już nic powiedzieć. Więc Sznurow mówi, ile może.

Ale trudno ukryć, że pojawili się nowi wyznawcy Sznurowa, ktoś pisze: „do tej pory nie słuchałem jego muzyki, ale teraz chapeaux bas, prawdę mówi o narodzie”. Do starych fanów Leningradu dołączyli słuchacze spod znaku skrwawionego Z, dawni wielbiciele grupy Ljube, śpiewającej rzewne songi o czarnomorcach i komandosach, ulubionego zespołu Putina. Z punktu widzenia sznuorowej publicystyki tekst Proszczaj, elita! był ciężki i odważny, nazywał kilka rzeczy po imieniu, ale czy naprawdę na taki protest song czekała Rosja wychowana na starym Leningradzie, napadająca na Ukrainę, zamykająca ludzi w aresztach po antywojennych demonstracjach? „Dziękuję Sznurowi, że jest” – ktoś napisał. Dwa dni później te słowa uwięzły w gardle.

Drugi i najnowszy kawałek Leningradu – Wchoda niet – zniweczył 20 lat europejskiej recepcji muzyki Sznura. Nikt go nie zrozumiał – ani w Rosji, ani poza Rosją. Intencje artysty są niejasne, dwuznaczność bije z każdej frazy i każdego kadru klipu. Tym razem tekściarz nawiązuje do swojego starego hitu Super Good – tam piosenka zaczynała się od słów – „Piszą mi przyjaciele z zagranicy: żyjesz jeszcze, co u ciebie? A ja odpowiadam, w porząsiu wszystko, czuję się super good, super super, super good”. Była w tamtym utworze ironia i samoobrona niewolnika. Bo jak może być w Rosji? Tylko do dupy. Jestem w tej dupie – prawił Sznurow – i wesoło sobie śpiewam. Urządziłem się w niej. Jest super! Teraz, mrugając okiem do dawnych fanów, którzy znają tamten tekst na pamięć – to była jego solowa płyta bodajże pod tytułem Wtoroj Magadanskij – Sznurow śpiewa, że zadzwonił do niego kumpel z zagranicy. Mieszka w Berlinie od 10 lat i dzieli się ze Sznurowem wrażeniem, że po inwazji na Ukrainę (to sformułowanie oczywiście nie pada), już nie jest mu na zachodzie super good. Rosjanie są traktowani w Europie jak Żydzi w Niemczech w 1940 roku! Na drzwiach u lekarza tabliczka: „Psom i Rosjanom wstęp wzbroniony”. Nie ważne, czy jesteś za reżimem, czy silnie przeciw niemu, traktują cię tu jak gówno, bo przecież wszyscy Rosjanie mają chore mózgi i myślą według jednego szablonu. To brzmi jak relacja z cudzych poglądów, jak monolog zapośredniczony. Sznurow podkreśla, przynajmniej próbuje podkreślać, że to nie jego opinia. Po zaśpiewanym przez niego wstępie widzimy usta rozmówcy śpiewające z ekranu komórki (ale to też Sznurow przecież!). On zbiera tylko głosy rozczarowania i żalu Rosjan, że stali się drugim sortem, podludźmi. Poważny jak śmierć wokalista melorecytuje na koniec, że skoro Rosjanie to nowi Żydzi, niech Europejczycy to potwierdza wprost, niech nie milczą, gdy dzieje się taka krzywda, taka dyskryminacja. „Jak nas tak nienawidzicie, to po prostu spalcie nas w piecu!” – kończy Sznurow.

W refrenie Rudenko (znów w rosyjskim czepku i w towarzystwie dwóch muzyków przebranych w rubaszki z naklejonymi niebieskimi gwiazdami Dawida na piersiach) z udaną przesadą wyśpiewuje, że „krzyczy w strachu i rozpaczy, o podli ludzie, ludobójstwo zbliża się krok za krokiem”. Oczywiście do Rosjan. Rudenko nie bierze tych słów poważnie, wykonuje teatralne gesty, podśmiewa się z tych fraz. Czyżby razem ze Sznurem dekonstruowała histerię Rosjan, którzy uwielbiają być ofiarami i zawsze wypierają sytuacje, w których to oni są winni? Refren ma być hiperbolizowanym lamentem społeczeństwa cierpiącego przez sankcje i światowy ostracyzm, ale dla nieprzygotowanego słuchacza, niezapoznanego z ironiczno-satyrycznymi wygibasami Sznurowa, brzmi strasznie. A ci, którzy wiedzą więcej, muszą mieć świadomość, że śpiewa to muzyk-polityk.

Podejrzewam, że Sznurow chciał pokazać, że Europa przesadza, że karze wszystkich Rosjan en masse, nieważne, czy walczyli z Putinem, czy nie. Szlaban, kordon, zdychajcie w kryzysie. Ale w chwili, gdy płonie Charków, gdy bombardują Kijów, gdy giną cywile, dzieci i kobiety, piosenka Sznurowa przypomina (daję przykład z drugiej wojny światowej) fałszywą i niewspółmierną troskę o kondycję psychiczną niemieckich intelektualistów w Bremie, zdołowanych przez faszystowski reżim, niemogących opuścić Rzeszy, podczas gdy płonęło getto w Warszawie, trwała blokada Leningradu, pracowały piece w Auschwitz. Rozumiem, że chciał zaświadczyć o samopoczuciu Rosjan, którzy nie poczuwają się do winy za zbrodnie Putina, są karani za narodowość i miejsce zamieszkania, za milczenie w imperium. OK, ale czemu w tej samej piosence Sznurow nie płacze dla równowagi nad losem Ukraińców, nie śpiewa o zbrodniach wojennych, nie upomina rosyjskich żołnierzy, żeby byli ludźmi na wojnie, tylko przykro mu, że stał się obywatelem drugiej kategorii – krzyczą wpisy na stronie Leningradu polskich, litewskich, ukraińskich, niemieckich fanów… Rosjanie drwią z tej akcji wpisów anty-Sznurowych i Sznurowa bronią.

Dyskomfort Sznurowa, to świadectwo stanu psychicznego nawet nie całej Rosji, nawet nie tej jej lepszej, po zachodniemu myślącej części. To skarga Rosjan wysadzonych z siodła, obudzonych ze snu i zdziwionych, że sen o grze z imperatorem, sen o niewinności ma taki koniec, jaki ma. Owszem zdarzają się pojedyncze akty nieuprzejmości wobec zwykłych Rosjan w Europie: ktoś nie chce z Rosjaninem pracować, gdzieś odmówiono miejsca w hotelu ciężarnej Rosjance, żąda się od artystów antyputinowskich deklaracji. Ale jak mają się nie zdarzać, skoro wszyscy czekają na protesty w Rosji, a tych nie ma. Wojny z Rosją nie wygra się bez udziału tej lepszej Rosji. Oksana Czerkaszyna, ukraińska aktorka pracująca w Polsce, powiedziała niedawno w wywiadzie, że uważa, że wszyscy Rosjanie są odpowiedzialni za tę wojnę, wszyscy. Sznurow też – zwłaszcza kiedy milczy, kiedy odwraca uwagę od tego, co w tej chwili ważniejsze i boleśniejsze. Troska lidera Leningradu o los Rosjan nie może niestety przykrywać tego, co się dzieje, być komentarzem zastępczym, bo rzeczywistej opinii Siergiejowi Sznurowowi wygłosić nie wolno.     

Spodobało mi się jedno zdanie z wywiadu z Władysławem, młodym Rosjaninem z jakiegoś małego miasta, który powiedział w „Wyborczej” o traumie narodowej i depresji elit: „Nie możemy nic zrobić, żeby powstrzymać Rosję od ataków na Ukrainę, źle się czujemy w tym kraju, a zarazem nie możemy masowo wyjechać, bo na Zachodzie też nie będzie nam się dobrze żyło”.

To jest, jak przypuszczam, to samo, co chciał powiedzieć w tych dwóch piosenkach Sznurow, tylko jego słowa są jakby bardziej na miejscu. Bo jest w nich rozpacz, a nie drwina. Nie udała się Sznurowowi przemiana z błazna w Terystesa. Z cynika w lekarza dusz.

Pijak i jebaka szczypiący reżim był maską na inne czasy. Przedwojenne czasy. Ironizowanie na temat symbolicznego ludobójstwa w chwili, gdy na Ukrainie odbywa się realne ludobójstwo, a państwowa rosyjska telewizja przygotowuje widzów do podobnych scen wieszania kolaborantów i nazistów w Kijowie oraz straszy możliwością przywrócenia kary śmierci, jest samobójstwem Sznurowa jako artysty, jako domorosłego filozofa. Jako symbolu lepszej, fajniejszej, wyluzowanej „zachodniej” Rosji. Pewien ważny polski reżyser mawia w takich sytuacjach, bo też dołuje go los lidera Leningradu, jego niezdany egzamin z dojrzałości obywatelskiej: „Jeśli nie masz odwagi być przeciw, to przynajmniej siedź cicho”.

Sznurow w swoim pragnieniu bycia sumieniem narodu przegapił oba te momenty.

7.
Gdzieś w 2008 lub 2009 roku Rubl Siergieja Sznurowa wystąpił w Lublinie. Tańczyłem pod sceną do tych zgrzytliwych, awangardowych numerów tria razem z białoruskimi studentami wydziału aktorskiego, którzy pokazywali Romea i Julię. Nie wiem, kto z tych chłopaków i dziewczyn został w zawodzie, w Białorusi, kto może teraz walczy za Ukrainę przeciwko Łukaszence, a kto pojedzie czołgiem drogą z Mińska na Lwów. Na koncercie było niewielu widzów, teatromani siedzieli skamieniali w zdumieniu, my szaleliśmy, trochę licząc, że na bis pójdą te bardziej biesiadne numery Leningradu. Nie poszły, Sznurow był wtedy jak Jack White z White Stripes, nie certolił się z widownią. Tylko na koniec zeskoczył z gitarą między nas, w kaszkiecie, brodaty, i wygłupiał się, przybijał piątki, byliśmy szczęśliwi. Do klubu festiwalowego nie przyszedł, nie napiliśmy się. Dziś widzę go w tych publicystycznych klipach z zaciśniętymi ustami i złością wypisaną na twarzy. Już nie ma brata łaty, jest politruk, pogubiony artysta. Ma rozszerzone źrenice (pewnie od drogich narkotyków), jego oczy przypominają dwie ciemne studnie, czarne dziury. Patrzy i nic nie widzi. Nie chce widzieć. Na ich dnie jest Putin.

Kiedy poznałem takiego Sznurowa, złego Sznurowa z ostatnich dni, zawalił mi się fanowski świat, zblakła Rosja, którą dzięki Leningradowi poznawałem. Trzeba będzie zmienić nick na różnych serwisach (używałem pseudonimu „sznurow”). Kolega reżyser, również dawny fan, dzwoni i mówi, że odpadł w chwili, kiedy 8 marca Leningrad świętował Dzień Kobiet. Zrobili koncert live ze studia. Nie ku czci walczących kobiet Ukrainy, nie dla płaczącej Rosji. Zadowoleni z siebie muzycy, lider i wokalistka znowu śpiewali o laskach z dużych miast, megaerekcjach i chlaniu do rana. No i śmiali się z gubernatora.

Całej reszcie Europy nie było do śmiechu.

Żegnaj, Sznurow!

16-03-2022

Komentarze w tym artykule są wyłączone