AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/323: Kaftan w nagrodę

Piotr Tomaszuk, fot. Wojciech Wojtkielewicz  

Upadek Piotra Tomaszuka jest jednym z najsmutniejszych upadków moralno-artystycznych, jakich byłem świadkiem przez ostatnie 30 lat. Właściwie nie wierzę, wciąż nie mogę uwierzyć, że dziś jest to wciąż ten sam człowiek, którego znałem, którego spektakle do roku 2016 lubiłem i szanowałem, z którym przeprowadziłem kilka telewizyjnych rozmów o teatrze. Ktoś musiał go podmienić, zastąpić sobowtórem, być może trwa od jakiegoś czasu w Polsce inwazja porywaczy ciał. I nie ma już mądrego i wrażliwego Tomaszuka z czasów Merlina, Boga Niżyńskiego, Cyrku Dekameron i Ofiary Wilgefortis, a reżysera udaje jakiś wydrążony w środku kadłub, pozbawiony uczuć android na baterie, sterowany zdalnie z jakiejś tajnej bazy. To byłby oczywiście scenariusz science-fiction, ale z gatunku tych, których spełnienia pragniesz bardziej niż potwierdzenia faktów. Bo nawet podrzędna gatunkowo fantazja jest czasem lepsza od smutnej prawdy.

Rzecz nie w tym, że Tomaszuk zaczął nagle uprawiać politykę, z politykami jednej opcji się przyjaźnił, przyzwalał na ich demonstracyjną wdzięczność – to jeszcze można wybaczyć, mamy prawo do wyborów politycznych, walki o racje, przyjacielskiego wspierania. Problemem stał się język, jakim Tomaszuk wyraża swoje sympatie światopoglądowe, sposób, w jaki mówi o środowisku teatralnym. Śledzę od jakiegoś czasu jego wywiady i wystąpienia, często opisuję w Kołonotatniku najbardziej znaczące gesty szefa Teatru Wierszalin, używającego w logo tej samej słynnej koniczynki, co Reduta Osterwy i Laboratorium Grotowskiego, komentuję najdziwaczniejsze sformułowane przez niego tezy. I włos mi się jeży na rękach.

Bo to jest walka 61-letniego reżysera z całym liberalnym światem, z twórcami modnymi i twórcami młodymi, z polską krytyką i krajową opozycją parlamentarną, ze współczesną literaturą, systemem teatralnym i dzisiejszym rozumieniem klasyki. Każdy, kto nie jest Piotrem Tomaszukiem, każdy, kto uważa, że są w Polsce teatry istotniejsze niż Teatr Wierszalin, stoi tam, gdzie stoi wróg. A gdzie stoi sam Tomaszuk? Czy jest outsiderem skonfliktowanym z Babilonem, czy raczej znalazł się na szczycie piramidy pokarmowej i stamtąd naucza i poucza?

Jeśli trzeba by było wskazać tylko jednego beneficjenta polityki personalnej, repertuarowej i finansowej Prawa i Sprawiedliwości w dziedzinie teatru, palec sam powędruje w kierunku założyciela i szefa artystycznego Teatru Wierszalin. Piotr Tomaszuk jest przez obecną władzę fetowany jako jeden z najwybitniejszych żyjących polskich reżyserów. Jego teatr w Supraślu ma zapewniony byt, Tomaszuk jest szarą eminencją ministerstwa kultury, co rusz zasiada z jego ramienia w przeróżnych konkursach na dyrekcję tego lub tamtego teatru. I ma na swoim koncie spektakularne pomyłki, jak i decyzje dobre. To on głosował za Markiem Mikosem w Narodowym Starym Teatrze, ale optował za Zbigniewem Brzozą w Olsztynie. To z jego opiniami liczy się Wanda Zwinogrodzka, on wytycza szlaki myślenia decydentów przez bezdroża polskiej klasyki, cokolwiek by to dziś nie znaczyło.

W 2019 roku otrzymał doroczną nagrodę MKiDN. Podczas pierwszej edycji Festiwalu Kultury Narodowej „Pamięć i tożsamość” odebrał Złoty Ryngraf w kategorii teatr za telewizyjną wersję swoich Dziadów. Przyjmując sceniczne oklaski od Jacka Kurskiego i Piotra Glińskiego, płakał wzruszony, jakby to był Nobel albo co najmniej Oscar, jakby nikt nigdy poza tymi panami nie docenił jego pracy. Jakby nigdy nie było tych Fringe Firstów w Edynburgu, wielu nagród na opolskim festiwalu, wyróżnień w Ogólnopolskim Konkursie na wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Ta nagroda wystarczyła za wszystkie inne, o mały włos, a w kręgach prawicowego dziennikarstwa zrównano by misję Tomaszuka z walką Żołnierzy Wyklętych. A przecież to nie był twórca niedogłaskany, przemilczany, wyszydzany. Przeciwnie. Wierszalin miał swoją markę, był ciutkę niżej niż Gardzienice, ale był w naszych rankingach. Jeszcze za czasów ministra Ujazdowskiego, za pierwszego PiS-u, stołeczni urzędnicy pielgrzymowali do Supraśla, Tomaszuk uzyskał dla Wierszalina status instytucji współprowadzonej przez ministerstwo. Od 2006 roku ma na piersi Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

Wszystkie te nie tylko prawicowe hołdy, komplementy i nagrody Tomaszuk przyjmował z łaskawością cesarza sceny – zbyt wielkiego, by odmówić, zbyt zapatrzonego w siebie, by dostrzec niszczący jego legendę proceder oklasków. Artysta brata się z Partią, jakby mówił cytatem z Schaeffera bo „wielki jest wielki”, na nic nie zważa, nic mu nie zaszkodzi, wszystko mu się należy. I nie widzi, że nagrody podejrzane, kontekst staje się dwuznaczny, odór wokoło czuć już straszliwy. Skoro skończyły się wycieczki progresywnej widowni do Wierszalina, niech przynajmniej jeżdżą urzędnicy. Jeśli krytyka uniwersytecka milczy, niech przemówi telewizja – tłumaczył sobie Tomaszuk i żądał zadośćuczynienia. Rozsądnie kiedyś myślący artysta szukający własnego miejsca w historii teatru, budowniczy teatru na obrzeżu i strażnik wierszalińskiego mitu, zaczął powoli mówić językiem onych i tamtych, przejął wartości ekstremistycznych odłamów Zjednoczonej Prawicy i sięgnął po język nacjonalistycznych internetowych trolli. Nie wierzycie? To posłuchajcie…     

W sobotę 19 marca Dominika Bednarczyk udostępniła na swoim Facebooku dwa posty otrzymane z konta Piotra Tomaszuka.

Pierwszy brzmiał tak (pisownia oryginalna):

„Teraz wiem dlaczego gardzę szwabskim śmieciem… folksdojcze z Kr…(teatr im. Słowackiego) tfy... potraktujcie to jak wyzwanie…”

Drugi szedł krok dalej:

„Dominika Bednarczyk… to pani «kreuje» Konrada? podjęła się Pani dzieła, na które nie folksdojczów zabrakło”.

Aktorka zrobiła screen. Wpisy Tomaszuka zobaczyło kilkaset osób. Ja też. I zrozumiałem, że Tomaszuk przekroczył czerwoną linię. Przypomnę: takim językiem pisze zasłużony dyrektor Teatru Wierszalin do cenionej aktorki Teatru im. Juliusza Słowackiego. Obie wojewódzkie instytucje są prowadzone przez urzędy marszałkowskie na dwóch krańcach Polski. Ważny jest kontekst tej korespondencji. Szef Dominiki Bednarczyk, dyrektor Teatru im. Juliusza Słowackiego Krzysztof Głuchowski, jest oskarżany przez małopolskiego marszałka o naruszenie dobrego imienia instytucji, której szefuje (bo była premiera drapieżnych Dziadów Kleczewskiej, bo będzie w kwietniu koncert Marii Peszek), żąda się jego dymisji. Marszałek czeka na opinię ministerstwa, które, jak wiemy, polega często na opinii Piotra Tomaszuka. Tego samego, który obraża aktorkę, jej teatr, Kraków cały na Facebooku. Dyrektor Teatru Wierszalin za publikowanie obelg wobec innej artystki i instytucji publicznej, za skompromitowanie swojego stanowiska i instytucji, którą kieruje, nie doczekał się po pięciu dniach od swojego internetowego ekscesu żadnej nagany ze strony marszałka województwa podlaskiego. O groźbie dymisji nawet nie wspomnę. Przełożeni Tomaszuka milczą.

Z jednej strony można porównać klasę facebookowej polemiki Piotra Tomaszuka do wpisów Krystyny Pawłowicz i rzeczywiście postulować bezkarność reżysera. Tomaszuk jest poza krytyką, jest poza dobrem i złem, mówi, co chce, bo jest artystą i jest geniuszem, a te dwa kwantyfikatory zapewniają mu status nieco podobny do Sędziny Trybunału Konstytucyjnego. To nie my możemy oceniać Tomaszuka, to Tomaszuk ustala granice kulturalnego języka w sztuce. Post jest sztuką. Ale nie szedłbym tą drogą. Bo gdyby Tomaszuk kogoś za chwilę zastrzelił – folksdojczów, czyli zdrajców, przecież eliminowano! – też bylibyśmy bezradni i milczeli?

Z drugiej strony, małopolska kurator Barbara Nowak jednak otarła się o dymisję po swojej antyszczepionkowej szarży. Nawet politycy Zjednoczonej Prawicy przez chwilę łudzili nas, że takie słowa trzeba karać. A więc istnieje szansa na cień racjonalizmu nawet w ich szeregach. Jeśli nie dymisja, to chociaż dyskusja.

Jaki był rwetes dobrych kilka lat temu, kiedy Ewa Wójciak nazwała na Facebooku nowego papieża „ch…jem”. Rafał Ziemkiewicz opublikował listę wszystkich osób, które broniły dyrektorki Teatru Ósmego Dnia przed dymisją. Nazwał ją „listą 100 ch..jów”. Nie było przebacz dla artystki, która w słowach nie przebierała i nie bardzo rozumiała facebookowe rozróżnienie między prywatnym a publicznym. Prawica dopięła swego, Wójciak zdymisjonowano. Przykład z bliskiej zagranicy. Niedawno mój przyjaciel, Oskaras Koršunovas, od lat zmagający się z nałogiem alkoholowym, poszedł pijany do telewizji dyskutować o wojnie w Ukrainie i sytuacji artystów w tym koszmarnym czasie. Oskaras był od września dyrektorem artystycznym litewskiej sceny narodowej, dyrekcję naczelną sprawuje od dekady Martynas Budraitis, jego kolega i współproducent od początku lat dziewięćdziesiątych. Po zobaczeniu występu Koršunovasa w TV, Budraitis zażądał dymisji za narażenie na szwank wizerunku teatru. Oskaras dostał w procesie ultimatum od szefa-kolegi: albo odejdziesz sam, albo ja cię zwolnię. To nie zabawa, to nie wileńskie imprezy z 1997 roku. Reprezentujesz instytucję. Tak trzeba było postąpić. Amicus Plato, sed magis amica veritas…

Ciekaw jestem, czy rynsztok płynący z tekstu Tomaszuka doczeka się jakiegokolwiek komentarza ze strony nie tylko urzędu czy ministerstwa, ale także polskich krytyków o poglądach konserwatywnych. Czy zareaguje portal Teatrologia.info? Czy piszący piękne teksty o żydowskich teatrach Rafał Węgrzyniak potępi teatralną nomenklaturę Tomaszuka? A może Jarosław Jakubowski, którego lubię i cenię za kilka niezłych dramatów, nie tylko z przeszłości, zabierze w swoim felietonie głos w tej sprawie? Czekam na reakcję wszystkich przyzwoitych ludzi. Podobno wojna w Ukrainie zbliżyła nas do siebie, przynajmniej o jednym wrogu myślimy tak samo. I jest to wróg, który w stosunku do atakowanych braci-Ukraińców stosuje terminologię z drugiej wojny światowej: walczy z „faszystami”, żąda „denazyfikacji” państwa i narodu ukraińskiego. Tak się jakoś przypadkiem złożyło, że Piotr Tomaszuk używa inwektyw z tego samego rezerwuaru, co Putin, Pieskow i Ławrow. W marcu 2022 roku.

Co trzeba mieć w głowie, by nazwać polski teatr, scenę, na której odbyła się prapremiera Wesela i Dziadów, teatr Wyspiańskiego, Solskiego, Kotarbińskiego, Pawlikowskiego, Dąbrowskiego, Zamkow, Sas, Grabowskiego, Hussakowskiego, Dudy-Gracz, Tomaszewskiego, Szydłowskiego, Ratajczaka i w końcu Kleczewskiej „teatrem folksdojczów”? Może Piotr Tomaszuk nie wie, że folksdojcz nie oznacza wielbiciela kultury niemieckiej, tylko zdrajcę narodu, Polaka przyjmującego niemieckie obywatelstwo, akceptującego nazistowską okupację. Tomaszuk nie wyzywa w ten sposób kolaborujących z Niemcami artystów krakowskich z lat wojny, tylko współczesnych aktorów i dyrekcję. Aktorów, którzy są pamięcią teatru, zespół, który mówi ze sceny po polsku i jest w ostatnich miesiącach wzorem postaw obywatelskich. Walczy z cenzurą, broni wolności w sztuce, pomaga ukraińskim uchodźcom, zbiera pieniądze na rzecz niedofinansowanego teatru.

Można uprawiać inny rodzaj teatru, można inaczej rozumieć klasykę, można czuć złość, że o Dziadach Kleczewskiej pisze się więcej niż o Dziadach Tomaszuka, ale to nie powód jeszcze, by wołać: zdrajcy! zdrajcy!

Repertuar tej krakowskiej sceny jest nazywany w poście Tomaszuka „szwabskim śmieciem”, którym reżyser z Supraśla „gardzi”. Dominika Bednarczyk jest na samym spodzie jego pogardy, bo jest gorsza nawet od „folksdojczów” z jej teatru, bo przyjęła rolę Konrady, którą w cudzysłowie „kreuje”. Tomaszuk upokarza kobietę, wyśmiewa artystę, dokonuje werbalnego mordu rytualnego na wrogu, przeciwniku, rywalce.

Chciałbym powiedzieć Piotrowi Tomaszukowi w tej chwili to samo, co Ukraińcy mówią Putinowi, zacytować pewien rosyjskojęzyczny zwrot, który znacie na pamięć. Ale tego nie zrobię, bo wiem, co to jest szaleństwo, co robi z człowiekiem wódka, jakie nieodwracalne zmiany w świadomości powoduje wieloletnie samozakłamanie i udawanie kogoś innego, niż się jest w prawicowym środowisku. Nie wiem, która z tych przypadłości dopadła teraz wielkiego niegdyś reżysera. Czuję, że Tomaszuk skompromitował tym wpisem całą hierarchię wartości po prawej stronie polskiego teatru. Czy po oskarżeniu artystów, których dzieła nawet nie widział, o zdradę ojczyzny, o wyparcie się kultury i tożsamości narodowej, reżyser Tomaszuk mógłby posunąć się dalej w werbalnej agresji? Nie sądzę. Bo to już jest dno.

I co zrobi ministerstwo z takim autorytetem? Czy Tomaszuk dalej będzie zasiadał w jury, komisjach i gremiach eksperckich? Czy schowa go w Supraślu, a może lekko pogrozi palcem? Jeśli wpisy szefa Wierszalina nie są powodem do dymisji, to nie wiem, co nim może być. Taki poziom debaty publicznej kompromituje nie tylko Tomaszuka, ale i jego mocodawców. Zarażony złem i nienawiścią człowiek nie powinien mieć kontaktu nie tylko z klasyką polską, ale także z pracownikami teatru i z widzami. Nie tak dawno Tomaszuk chwalił się objazdem Polski z własnymi Dziadami, rozmowami z publicznością. Informował o misji, o prawdziwej wspólnocie z młodymi odbiorcami. Aż się boję pomyśleć, czym on ich na tych spotkaniach zarażał, co promował, kogo jeszcze nazwał „folksdojczem”.

Żądam od pana wicepremiera ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego reakcji w sprawie Piotra Tomaszuka, żądam zajęcia stanowiska przez marszałka województwa podlaskiego, organizatora Teatru Wierszalin.

Jeśli żyjemy w czasach, w których „artysta-mistrz”, „artysta-autorytet” hołubiony przez władzę może bezkarnie, niewyobrażalnie szczuć na innych twórców, obrażać ich niegodnymi epitetami, to znaczy, że putinowska szczujnia już u nas jest. Nie da się wygrać wojny na wartości z Rosją, jeśli ulubieni twórcy partii rządzącej stosują te same metody co propagandyści Kremla. Po prostu nie ma zgody na taki język, takie metody, takie argumenty, taki styl debaty publicznej.

23-03-2022

Komentarze w tym artykule są wyłączone