AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/336: SKOK

Dominika Figurska-Chorosińska, fot. Jacek Dominski  

1.
Patrzę na aktualne zdjęcia posłanki Dominiki Figurskiej i szukam na nich śladu dziewczyny sprzed 22 lat – kiedy Figurska była tylko studentką Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST. Nie mówiła wtedy jeszcze o Bogu, nie miała męża i sześciorga dzieci, nie uprawiała polityki. Na czwartym roku, w Jak wam się podoba Andrzeja Wajdy, spektaklu dyplomowym jej grupy, próbowała rolę Febe. Wszyscy porównywali ją do Barbary Brylskiej w wersji blond i przepowiadali – jeśli nie wielką sceniczną karierę, to przynajmniej tę kinową i telewizyjną. Latem 2000 roku nakręciła pierwszy sezon serialu Zostać Miss – reżyserował Wojciech Pacyna, współautorem scenariusza był – nie uwierzycie! – Grzegorz Kempinsky. Celowano w polską wersję Słonecznego patrolu skrzyżowanego z Miss Agent. Wywieziono nad zalew Zegrzyński 13 młodych aktorek (Aleksandra Nieśpielak, Małgorzata Socha, Anita Werner, Agnieszka Włodarczyk, Viola Kołakowska…) i filmowano ich przygotowania do konkursu piękności. Misski-finalistki pojawiały się w kadrze głównie w kostiumach kąpielowych, szykowały układy choreograficzne, spiskowały i flirtowały. Główną rolę – Zosi Padlewskiej, jedynej normalnej, naturalnej, nieskoncentrowanej na sukcesie za wszelką cenę dziewczyny – dostała właśnie Dominika Figurska. I grała temat: córka-Polka w szponach szemranego show-businessu – jak ocaleć w tym świecie, jak pozostać sobą, jak znaleźć miłość.

Po zdjęciach Figurska wróciła do szkoły, opowiadała po krakowskich knajpach anegdoty z planu, a późną jesienią odezwał się do niej w trybie awaryjnym Krzysztof Jasiński pracujący nad Hamletem w STU. Premierę zaplanowano na 1 grudnia, ale pojawił się niespodziewany kłopot. Jako Ofelię Jasiński widział Urszulę Grabowską, już wówczas aktorkę krakowskiej Bagateli, świeżo upieczoną absolwentkę PWST. Sęk w tym, że jego Ofelia musiała nie tylko umieć dobrze pływać, ale także wytrzymać jakieś dwie minuty pod wodą, wykonując skomplikowane zadania manualne. I właśnie z tym był problem. Nie tylko Grabowska miała prawo się bać, każdy nie-nurek by się bał.

Jasiński kochał sceniczne triki i nieustannie udowadniał, że od strony technologicznej może w kamienicy, w której znajduje się STU, zrobić wszystko. Wymyślił, że w jego spektaklu Ofelia naprawdę utonie. To znaczy – reżyser wcale nie chciał utopić żadnej aktorki, tylko stworzyć wrażenie, oszukać widza, że oto w teatrze nagle stało się coś prawdziwego. Postanowił przygotować numer iluzjonistyczno-cyrkowy. Potrzebował do tego celu odważnej aktorki i dużej ilości wody. Jego Hamlet miał rozgrywać się wokół basenu i rzeczywiście taki basen Jasiński w teatrze zbudował. Zbiornik miał ruchomą podłogę, pozwalającą na sterowanie głębokością basenu. Podłoga jechała w górę lub w dół. W jednej ze scen tryskający energią życiową Radosław Krzyżowski jako duński książę mógł brodzić po kolana w wodzie, rozchlapując ją w monologu, w innej głębokość sięgała już dwóch i pół metra bodajże, tak, by nikt z widowni nie dostrzegł, co dzieje się na dnie zbiornika. Teatralny basen można było przykryć nakładką jak mostem zwodzonym i grać na niej jak na deskach scenicznych. Pośrodku basenu mógł pojawić się także wąski pomost, po którym przechadzali się aktorzy wpatrzeni w mroczną topiel. Pamiętajmy, że widownia w STU otacza scenę z trzech stron, woda była więc niemal u stóp osób z pierwszego rzędu. Żywioł odgradzający Elsynor od widzów w planie symbolicznym stanowił pamięć miejsca, był otchłanią przeszłości i przestrzenią metafizyczną. To do niej mówił swą spowiedź Klaudiusz, w nią patrzył, wspominając zabójstwo brata. Woda lała się z sufitu, imitując ulewny deszcz i zarazem dając odpowiedź nieba na wątpliwości Hamleta. Basen napełniał się wodą i opróżniał z niej w kilka minut, wypompowywana woda trafiała do specjalnego zbiornika, funkcjonowała w obiegu zamkniętym. Jeśli Ofelia Jasińskiego miała już się nie wynurzyć, trzeba było zapewnić aktorce sekretny, czyli wysiłkowy i niebezpieczny sposób ewakuacji. I na tym polegało to zadanie, z którym długo nie mogła sobie poradzić Grabowska, choć zatrudniono zawodowego nurka, choć ćwiczyła na basenie długie zanurzenia.

Jasiński nie chciał czekać z premierą, znalazł zastępstwo. Dowiedział się, że Dominika Figurska jako licealistka startowała w zawodach pływackich. Premiera Hamleta odbyła się 1 grudnia 2000 roku i pierwszą Ofelią była właśnie ona. Jej bohaterka była krucha, rozkojarzona, mówiła melodyjnym, nieco przydymionym głosem, nie pasowała ani do dynamicznego, rozkrzyczanego Hamleta, ani do ironicznego Poloniusza. Oto jeszcze jedna naiwna osoba wplątana w okrutną grę, z której nic nie rozumie i stanie się jej pierwszą ofiarą. Pamiętam, patrzyłem wtedy na Figurską z fascynacją (wszyscy wiedzieliśmy, że będzie numer z utonięciem Ofelii) i szukałem na jej twarzy napięcia przed sztuczką, przed kulminacyjnym momentem, próbę ogrywania tego, co się w końcu zdarzy. Zmagania się z fatum. W końcu aktorka wiedziała, że sednem istnienia jej postaci będzie w wizji Jasińskiego spektakularna śmierć. W gruncie rzeczy nie liczyło się nic innego. Ofelia miała zniknąć, czyli utonąć na naszych oczach. Cokolwiek powie przed zanurzeniem, będzie tylko uwerturą do triku.

Jasiński rozpowiadał przed premierą, że Ofelia utonie, ale milczał o tym, jak to się stanie, jak zamierza to pokazać, osiągnąć w spektaklu.

No i doczekaliśmy się. W scenie szaleństwa Figurska przedzierała się w białym giezełku przez widownię, rozdając zioła, kwiatki i gałązki widzom. Po skończonym monologu, a może nawet w jego połowie, skoczyła nagle z brzegu sceny prosto w wodę obiema nogami. Wpadła w toń jak kamień. Jakby była sto razy cięższa niż w ogóle mogła być. I dopiero wtedy zrozumieliśmy, że basen jest głębszy niż myśleliśmy. Jest bardzo głęboki. Czekaliśmy jednak spokojnie, aż na powierzchnię wypłynie trup Ofelii. Po minucie przez widownię przeszedł szmerek ekscytacji. To już zaczynało przypominać bicie rekordu z wstrzymywaniem oddechu. Dzielna dziewczyna, mocne płuca. Po trzech minutach siedzenia w ciszy zaczęliśmy się jednak niepokoić. Rekord rekordem, ale… czy coś poszło nie tak? Jasiński zatrzymał akcję sceniczną. Nikt z aktorów nie stał przed nami i nie czekał na Figurską. Nie zaczęli sekwencji powrotu Hamleta z Anglii. Nic nie chciało się zacząć, jakby sam teatr nie wiedział, co dalej. Scena była pusta. Falowała tylko woda w basenie po skoku aktorki, tafla powoli się uspokajała. Podejrzewam, że wytrzymali w tej teatralnej pauzie ponad pięć minut. Aktorka nie wypłynęła, być może pojawiła się wtedy tylko projekcja jej twarzy na ścianie podniesionego mostu zwodzonego, może nawet na samej tafli wody. A potem basen zaczął się pienić i bulgotać, jakieś filtry i pompy zassały całą wodę. Oczom widowni ukazał się pusty, suchy zbiornik. Nikogo nie było na dnie. Ofelia zniknęła, rozpuściła się. Jakby nigdy nie istniała. Jak oni to zrobili? – zastanawialiśmy się wszyscy.

Dopiero jakiś czas po premierze dowiedziałem się, że Dominika Figurska po swoim skoku do wody musiała zanurkować, podpłynąć nisko przy samym dnie do jednej ze ścian, otworzyć ukryte drzwiczki prowadzące do również zalanego wodą mniejszego pomieszczenia. Zamykała od środka wejście do śluzy i odkręcała zawór, czekając aż system hydrauliczny usunie wodę z jej komory. Aktorka miała na wykonanie tych zadań nieco ponad minutę, półtorej.

Chwilę po premierze Urszula Grabowska potrenowała nurkowanie i zaczęła grać Ofelię, Dominika Figurska wyjechała do Wrocławia, do Teatru Polskiego. Tamten Hamlet jest w repertuarze STU właściwie do dzisiaj w kolejnej, dziesiątej, piętnastej, obsadzie. Nigdy go już później nie widziałem, bo uważałem, że przy tego typu teatrze najważniejsze jest zawsze pierwsze wrażenie. Pierwszy skok dziewczyny do basenu. Pierwszy lęk, że coś się naprawdę stało aktorce grającej Ofelię, że tym razem Krzysztof Jasiński przekombinował z teatralnym numerem.

2.
Ten lęk o Dominikę Figurską towarzyszył mi przez wszystkie kolejne lata. Bo nie poszło jej tak dobrze, jak miało we Wrocławiu, w telewizji, w kinie. Cokolwiek Figurska zrobiła – w życiu, sztuce, polityce – kojarzyło mi się zawsze z tym skokiem na głęboką wodę w STU. Tylko że za każdym kolejnym razem Figurska skakała już w coś, czego nie rozumiała, czego nie miała przetrenowanego i oswojonego. Skakała w niewiadome. I coraz mniej było w tym odwagi, coraz mniej treningu. I coraz gorzej się te skoki kończyły. Był skok na głęboką wodę albo skok w bok, a potem gorączkowe szukanie zaworu do odkręcenia. I rozpacz, że zaworu nie ma. Że tonie się – symbolicznie rzecz jasna – na sucho, bez wody. Plotkarskie pisma zachłystywały się najpierw jej małżeństwem z kolegą-aktorem Michałem Chorosińskim – jaka piękna para, ile fajnych dzieci, potem jej romansem z Tomaszem Hynkiem, następnie pojednaniem małżeńskim i dywagacjami o zbawiennym wpływie zdrady na trwałość sakramentalnego związku. Figurska opowiadała mediom o pielgrzymce do grobu Jana Pawła II, cudownym ocaleniu z wypadku, wielogodzinnych transach modlitewnych, chwaliła się kolejnymi dziećmi, odeszła z serialu M jak Miłość, wsparła niesławną dyrekcję kolegi z planu, Cezarego Morawskiego, który spektakularnie zniszczył Teatr Polski we Wrocławiu. Figurska i Chorosiński byli twarzami krakowskich Światowych Dni Młodzieży, objeżdżali Polskę solo i w duecie, z rodzicami i dziećmi, recytując cytaty z pism Papieża Polaka. W teatrze grali mało, ona u Klaty, on u Strzępki, nie identyfikowali się z nowym teatrem, mówili, że stoi on w sprzeczności ze światem ich wartości. Manifestacyjny katolicyzm zaowocował zbliżeniem z PiS, aktorka walczyła o mandat do europarlamentu, potem w 2019 roku dostała się z list Zjednoczonej Prawicy do Sejmu, choć w radio złapano ją na tym, że nie wie, ilu posłów liczy polska izba niższa. Potępiła Strajk Kobiet, prasa spekulowała, że stoi za próbą nominacji Michała Chorosińskiego na dyrektora artystycznego łódzkiego Teatru Jaracza. Kilka dni temu o niej i o mężu znów zrobiło się głośno.    

Najpierw biuro poselskie Dominiki Figurskiej opublikowało sprawozdanie finansowe za rok 2019-2020 i Internet się zagotował. Okazało się, że Figurska wyjeździła (w pandemii!) służbowo jednym ze swoich dwóch aut aż 33 400 zł z 40 000 limitu dla parlamentarzystów. Czy naprawdę Nowy Dwór Mazowiecki, gdzie mieszka, jest aż tak daleko od Warszawy? – pytali wściekli wyborcy. Kto jeździł tym drugim autem? Czy na pewno posłanka? I dokąd? Do jakich wyborców? Przecież do jej biura poselskiego jedzie się z domu lub sejmu 20 minut. A może w ramach mandatu posłanki dojeżdżała do Teatru Polskiego we Wrocławiu? Może załatwiała – dla Polski coś bardzo ważnego – w miejscu niekoniecznie bardzo odległym od centrum?

Dzień, dwa później po tych rewelacjach gruchnął drugi rodzinny news: Michał Chorosiński został mianowany p.o. dyrektora do spraw artystycznych Teatru Jaracza. W środku wakacji i wbrew opinii zespołu. Chorosiński brał udział w poprzednim, nierozstrzygniętym konkursie na szefa Jaracza i w głosowaniu komisji pokonał stosunkiem 4:3 Mariusza Grzegorzka. Protesty doprowadziły do zatrzymania tej nominacji. Środowiska konserwatywne (Instytut Teatralny) i aktorzy przeforsowali wybór Marcina Hycnara. Hycnar nie poradził sobie w Łodzi, bo przecież premiery to nie wszystko, potrzeba też obecności w teatrze, dobrych relacji z pionem administracyjnym. Dyrektor 31 maja odszedł ze stanowiska, p.o. została Małgorzata Kowalska, do tej pory zastępczyni Hycnara do spraw finansowo-organizacyjnych. Czekano na konkurs. Zespół, wiedząc, że marszałek nie zaakceptuje nikogo z liberalnej, choć niekoniecznie lewicowej części środowiska, zaproponował, żeby nominować Andrzeja Mastalerza. Mastalerz się zgodził, Mastalerz spotkał się z zespołem. Wydawało się, że na jesieni będzie już szefował u Jaracza. W końcu nagrodzono go niedawno za całokształt twórczości na festiwalu Dwa Teatry, był dobrze widziany w ministerstwie. A tu nagle taki twist. Podobno Chorosiński przychodzi tylko na dwa miesiące, żeby zastąpić Kowalską podczas urlopu, podobno zarząd województwa dalej myśli o konkursie. Czyżby przyjęto Chorosińskiego na okres próbny? Czy raczej metodą faktów dokonanych wprowadza się do zespołu człowieka, którego usunąć nie będzie już można. Mówi się, że marszałek zabezpiecza w ten sposób swojego człowieka, uchwycił przyczółek. Może to być także wariant na kolejny kryzys konkursowy. Nie wygrają nasi ludzie, nie wygra Mastalerz, proszę – pan Chorosiński może pomóc teatrowi, jest już jego częścią. Zdumienie obserwatorów – a czemuż to Chorosiński miałby być lepszy niż Mastalerz? – nie bierze pod uwagę bardzo prostego faktu: PiS nie jest monolitem, tam także różne frakcje walczą o władzę, o wpływy w kulturze, chcą pomóc swoim kolegom, mają inne wizje tego, czym podległa im instytucja ma być. Przypadki dyrektora Michała Kotańskiego w Kielcach ilustrują te zakulisowe walki bardzo precyzyjnie. Kotańskiego chce odwołać jedna część Zjednoczonej Prawicy za obrazoburstwo premiery Marcina Libera, dyrektor pilotujący prestiżową inwestycję ministerstwa w przebudowę teatru, broni się z pomocą innej grupy, konfrontuje ze sobą różne opinie, stawia się poza sporem. Czemuż w Łodzi miałoby być inaczej? Może Chorosiński to kandydat lokalnych funkcjonariuszy, za Mastalerzem byłoby bardziej ministerstwo, sprawdzające jego ofiarność i i dyspozycyjność choćby w jury Klasyki Żywej na festiwalu w Opolu. Pamiętacie – dziwiliśmy się, że Redbad Klynstra został dyrektorem lubelskiego Teatru Osterwy w ostatniej chwili, na godziny przed upływem deadline’u 1 września. Potem wyjaśniło się to zagadkowe tempo nominacji: pisowski marszałek Lubelszczyzny chciał w ten sposób postawić ministerstwo przed faktem dokonanym. Zabezpieczył się przed kandydatem kolegów partyjnych, przeforsowując tylnymi drzwiami, choć w zgodzie z prawem, kandydata własnego. Wygląda na to, że w Łodzi gra może toczyć się według podobnych reguł. Bo kto patrzy na dobro zespołu? Czas tej władzy się kończy, trzeba ustawić swoich. Siłowe wprowadzenie Chorosińskiego jest działaniem desperackim, choć niewykluczone, że właśnie dlatego się powiedzie. Jestem waszym dyrektorem i co mi zrobicie? No to co, że mnie nie chcecie? Że mnie nie lubicie i mi nie ufacie? Zapraszam do gabinetu, idą rozmowy sezonowe, pogadajmy jak ludzie… Ja was ochronię, ja załatwię pieniądze na ten trudny, kryzysowy czas. Fajny chłopak jestem. Żona w sejmie, to pomoże.

Oczywiście nadal istnieje możliwość konsensusu: Jaracza weźmie w przyszłości duet Mastalerz-Chorosiński. Panowie się umówią i obaj będą się dyrektorowania uczyć. Nie wykluczajmy też takiej sytuacji, w której po dwóch, trzech miesiącach atmosfera wokół Chorosińskiego będzie w zespole Jaracza tak zła, że Chorosiński i jego mocodawcy odpuszczą sobie to przejęcie i wrócą do wariantu z Mastalerzem. Albo z kimkolwiek innym, akceptowalnym dla prawicy, kto pojawi się na giełdzie nazwisk lub w owym mitycznym, kolejny raz zapowiadanym konkursie.

W przypadku zasłużonej łódzkiej sceny wszystkie możliwe scenariusze są niestety wyłącznie scenariuszami gorszymi i niedobrymi. Jeśli niedoświadczony dyrektorsko, wystawiający teksty Bronisława Wildsteina Andrzej Mastalerz uchodzi za zbawcę Jaracza, to znaczy, że PiS robi z nami, co chce. Wprowadza kozę do salonu, a potem ją wyprowadza – my czujemy ulgę, że zamiast z kozą rozmawiamy już z miłym, cichym panem, który pojawił się krótko po niej. Nie pytamy o jego kwalifikacje, o wizję, o program, cieszymy się po prostu i zwyczajnie, że nie jest kozą.

Michał Chorosiński nią jest.        

3.
Trochę zniknęła nam z tej opowieści Dominika Figurska. Ale to złudzenie. Bo przecież nie zniknęła. Mówimy Chorosiński, myślimy Figurska. Skok na teatr Jaracza nie byłby możliwy bez jej udziału. Bez małżeńskiego wsparcia, bez politycznych pleców. Przypuszczam, że Dominika Figurska bardzo wspiera Michała Chorosińskiego w jego dyrektorskich ambicjach, choć zapewne wolałbym, żeby namawiała go do zrobienia kariery parlamentarnej. Nie przeszkadzałby mi Michał Chorosiński – poseł, senator, nawet minister sportu. Skoro posłem jest Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, gdzie Chorosiński miał etat, czemu posłować nie mógłby i sam Chorosiński? Obaj panowie na pewno znaleźliby w parlamencie wspólny język, powspominali dawne czasy, może nawet coś razem załatwili dla środowiska.

Jeśli myślimy Figurska, a mówimy Chorosiński, to czemu by nie uprościć całej sprawy. Po co nam marionetka, niech master of puppets się wreszcie objawi. Skoro nie może być lepiej, skoro Jaracz musi być prawicowy albo go nie będzie, proponuję kandydaturę Dominiki Figurskiej na dyrektora Teatru Jaracza w Łodzi. Jak już napisałem na początku tego Kołonotatnika, lubię i dobrze wspominam Dominikę Figurską sprzed dwudziestu lat. Czegokolwiek by teraz nie zrobiła, czegokolwiek nie powiedziała, czegokolwiek nie napisała, kogokolwiek nie spotkała, nic tych dobrych uczuć wobec niej nie przesłoni, nie unieważni. Bo wciąż widzę, jak skacze w tamtym Hamlecie, w białym giezełku oboma nogami w czarną toń… Tak skaczą tylko najodważniejsze.

Skok na dyrekcję Jaracza byłby jej drugim najlepszym skokiem w życiu.

27-07-2022

Komentarze w tym artykule są wyłączone