AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/348: Zakaz chwalenia

Jakub Skrzywanek, fot. Piotr Skórnicki  

Zwykle nie polemizuję z polemikami. Napisałem to, co napisałem. Urażony lub uradowany bohater tekstu i jego liczni przyjaciele mają prawo do odpowiedzi – w każdej formie. I teraz to także nie będzie polemika, tylko próba zrozumienia, co się stało i dlaczego, bo choć zdziwiła mnie reakcja Jakuba Skrzywanka i przyjaciół na mój ostatni tekst, to przecież wiem, że przyszła chłodna jesień, części środowiska przydałby się jakiś pokazowy „linczyk” jak co roku. Trzeba się ogrzać i zjednoczyć w blasku rozpalonego stosu oburzenia. No i taki „linczyk” odbył się w zeszłym tygodniu. Szczegółów niestety nie znam, bo nie mam konta na Facebooku, podobno spłonąłem do ostatniej gałązki. Trudno mi to komentować. Stosy płoną po internetach, stosunkowo łatwo na taki stos trafić. A pisząc tak, jak piszę, łatwo się narazić.

Trochę mi tylko żal, że Jakub Skrzywanek, nie wiedzieć dlaczego, zamieścił swoje sprostowanie? polemikę? list protestacyjny? w miejscu, do którego nie mam dostępu. Z wyboru unikam mediów społecznościowych. Dlatego w całej tej aferze jestem nieco niedoinformowany. Żeby oddać całą grozę sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się obaj ze Skrzywankiem: on jako „zaatakowany atakujący”, ja jako „nieuświadomiony agresor i przykładowa ofiara”, użyję metafory klasowej z naprawdę innej epoki.

Jest tak, jakby dawny chłop pańszczyźniany wypisał, o ile umiał pisać, swe pretensje do dziedzica na drzwiach swojej stodoły i dziwił się, że pan nie przyszedł i nie przeczytał, choć cała wieś się zleciała. Oczywiście dziedzic wie, że protest powstał, donieśli mu, ale żeby samemu iść przez wieś, z dworu do gumna, na taką lekturę, co to – to nie. Albo – odwracając bieguny – dziedzic napisał w liście do przyjaciół z miasta, że skonfliktowany z nim chłop jest głupi jak but, i podał liczne przykłady tej głupoty. Przyjaciele pana z dworu przeczytali list w salonie i głośno się zaśmiali. Chłop się nie śmiał, bo nikt go nie poinformował, że został bohaterem tak cudnej korespondencji. Poszedł zaraz na pocztę, żeby się dowiedzieć, w czym rzecz, ale mu powiedzieli, że tajemnica korespondencji, zresztą list już dotarł do adresata, a oni nawet nie czytali. Chłop postał chwilę smutny przed pocztą i poszedł do chaty.

Tekst Skrzywanka o moim tekście spotkał się, jak słyszę, z wielkim odzewem. Tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy internautów postanowiły moralnie wesprzeć reżysera i dyrektora, także w postaci tekstowej, obronić przed zagrożeniem płynącym ze strony pojedynczego krytyka. Jednocześnie internauci dali wyraz, jak bardzo nie lubią moich artykułów i mnie jako autora. Nie akceptują i nie rozumieją różnych stylistyk i tonacji, jakich używam w swoich tekstach. Wytknęli, jak się domyślam, moje lapsusy nazewnicze i funkcyjne. Jest to jak najbardziej zrozumiałe – piszę Kołonotatnik od 10 lat i przez ten czas zdążyłem zaczepić chyba wszystkich wielkich artystów z RP i ich akolitów, niektórzy nawet załapali się na drugą lub trzecią rundę. W końcu musiało się ulać, skrzywdzeni i poniżeni wzięli odwet. Jest to zresztą, jeśli mnie pamięć nie myli, chyba piąty masowy hejt skierowany w moją stronę – pierwszym powodem ataku były przekomarzanki i żarciki z Pilne! Krystian Lupa powiedział, potem do boju wezwało internetowy ludek oburzenie, że mam czelność mieć inne zdanie co do strategii walki z Cezarym Morawskim w Teatrze Polskim we Wrocławiu, dalej – że nie chcę powtórzenia tej metody oporu w Krakowie i zniszczenia Narodowego Starego Teatru po zastąpieniu Klaty przez Mikosa, naraziłem się też zespołowi bydgoskiego Teatru Polskiego, argumentując, że lepiej dyrektora Gajdzisa przeczekać, niż odchodzić z etatów w imię solidarności z Frąckowiakiem i Wodzińskim. Dwóch dodatkowych prawicowych wzmożeń pełnych oskarżeń, że nie jestem patriotą, bo jako krytyk nienawidzę Polski – nawet nie liczę. Jak widzicie, zdążyłem się do tych linczów przyzwyczaić, a nawet nieco na nie uodpornić. Czytanie gremialnych pretensji nie ma sensu. Czasem ludzie po prostu muszą coś wykrzyczeć chórem, stać się częścią oburzonej i nienawidzącej kogoś wspólnoty. Z pokorą przyjmuję los kozła ofiarnego i nielubianego prowokatora.

Ciekawi mnie jednak, dlaczego akurat Jakub Skrzywanek pomyślał sobie, że miałbym mieć coś do Jakuba Skrzywanka? Czemu to on dał sygnał trąbką? Mam wiele pretensji do różnych ludzi, ale do Skrzywanka naprawdę nie mam. Jak robi coś pięknego i dobrego, to go chwalę, próbuję zrozumieć skalę i długofalowe skutki jego aktywności. Stawiam za wzór młodzieży i rówieśnikom. Serio. Bo robi nie tylko frapujące przedstawienia, ale i to, co powinni robić artyści, także w imieniu innych artystów i przy powszechnej bierności. Dowody? Proszę bardzo! W ostatnich miesiącach w ankiecie „Teatru” uznałem rolę Michała Kalety w przedstawieniu Śmierć Jana Pawła II, wyreżyserowanym przez Skrzywanka, za jedną z pięciu najlepszych kreacji sezonu. Podczas festiwalu Rzeczywistość Przedstawiona dałem razem z innymi jurorami ważną i wysoką nagrodę Michałowi Buszewiczowi za projekt, tekst i spektakl Edukacja seksualna, zrealizowany w prowadzonym przez Skrzywanka szczecińskim Teatrze Współczesnym. W Paszportach Polityki na pierwszym miejscu nominowanych do jednej z najważniejszych nagród z dziedziny teatru umieściłem Jakuba Skrzywanka za całokształt działań w sezonie. Napisałem esej Odwaga o Jakubie Skrzywanku, pokazujący skalę wyzwań, jakich podjął się on jako reżyser – próbowałem pokazać, jak dużo robi dla polskiego teatru w kraju i za granicą. Jeśli Jakub Skrzywanek i jego przyjaciele uważają, że były to gesty nieprzyjazne, wymierzone w dobre imię reżysera przez nienawidzącego go krytyka, to już nic na to nie poradzę. Jak widać, uporczywe nękanie niejedno ma imię. Są chyba i takie przypadki, zdaniem Jakuba Skrzywanka, kiedy nagradzanie i chwalenie też jest nękaniem.

A może rzeczywiście piszę o nim za często? Jeśli z jakichś nieznanych mi bliżej powodów Jakub Skrzywanek nie lubi, jak o nim piszę, to tak – może mieć przesyt. Ale czy istnieje jakiś odgórny zakaz komentowania działań osób publicznych, funkcjonujących w sferze kultury? Przepis o częstotliwości możliwych wzmianek na ich temat? Jeśli tak, premier Morawiecki byłby ocalony. Prawo prasowe stałoby na straży jego dobrego samopoczucia. Doda tak samo. Odetchnąłby nawet Tadeusz Słobodzianek.

Jakub Skrzywanek jako reżyser, aktywista i dyrektor artystyczny Teatru Współczesnego w Szczecinie podlega społecznej ocenie, komentarze na temat jego działań w sferze publicznej są wręcz naszym obowiązkiem. Nie wydaje mi się, że Skrzywanek jest nadreprezentowany w Kołonotatniku. Pojawiałby się rzeczywiście za często, gdyby jego aktywność środowiskowa i artystyczna była bliska zeru. Skoro wszędzie go pełno – dyrektoruje, reżyseruje, aktywizuje, udziela wywiadów – musi siłą rzeczy wchodzić regularnie w zasięg uwagi krytyki teatralnej. Jest połowa listopada, oprotestowany przez Skrzywanka odcinek Kołonotatnika miał numer 347, poprzednio pisałem o Skrzywanku w połowie września (K/340). Jeszcze wcześniejsza wzmianka w Kołonotatniku o dyrektorze artystycznym Współczesnego pochodzi z 1 czerwca (K/330). Dla ludzi, jak Skrzywanek, codziennie wrzucających na Facebooka informacje o sobie i swojej aktywności zawodowej, to nie jest chyba przykład jakiejś wyjątkowej obsesji. Trzy artykuły na pół roku. Przecież wielu reżyserów wypuszcza premiery właśnie w takim kilkumiesięcznym rytmie. I pisze się o ich premierach. Założę się, że Witold Mrozek napisał w tym czasie o Skrzywanku więcej artykułów i recenzji niż ja. Jeśli jednak Jakub Skrzywanek czyta tylko te Kołonotatniki, w których pada jego nazwisko, rzeczywiście może powstać wrażenie, że cały czas o nim piszę. Na taki system lektury nie mam niestety wpływu.

Objaśnię teraz Jakubowi Skrzywankowi, dlaczego pojawił się w ostatnim odcinku na pierwszym planie. Nie wiem, czemu dopatrzył się w tym tekście fundamentalnego ataku. Od końca października wiadomo, że Kontrapunkt zmienia ekipę programującą – współorganizatorem festiwalu zostaje Teatr Współczesny. Donosiła o tym prasa lokalna. Zmartwiła mnie cisza publicystyczna unosząca się nad tą zmianą. Odczekałem miesiąc i spróbowałem sam dla siebie, i trochę dla Skrzywanka, to ponazywać. Kontrapunkt zmienia profil i liderów. Co to znaczy? Przekładając to na bardziej zrozumiałe, na przykład krakowskie, realia: to trochę tak, jakby Boską Komedię od edycji z 2023 realizował nie Bartosz Szydłowski i Łaźnia Nowa, tylko Teatr Groteska w kooperacji z Narodowym Starym Teatrem. Czy to byłby temat do rozmowy, do analizy? Tak, bo ma to wszelkie cechy przewrotu pałacowego, rewolucji, jeśli nie programowej to przynajmniej organizacyjnej. Zaskoczyło mnie, że w sprawie Kontrapunktu nikt o tym nie rozmawia, nikt nie pisze na portalach, a przecież to ważny nie tylko dla Szczecina festiwal. Swego czasu, jak ministerstwo przeniosło przywilej organizacji WST z Instytutu Teatralnego do Teatru Dramatycznego, podniosła się wrzawa. Czemu teraz nie mielibyśmy o rozmawiać o zmianie w Szczecinie? Zwłaszcza że z punktu widzenia Teatru Współczesnego, jak argumentowałem, są to same zyski. Teatry nieposiadające w swojej ofercie ważnych festiwali są w Polsce jakby mniej ważne, odpuszczają istotny element edukacji widza i strategii obecności w mieście. Więc nie ganię Skrzywanka, że będzie miał wpływ na Kontrapunkt (on, lub teatr, który współprowadzi jako dyrektor), doceniam i widzę same plusy tego przejęcia. Wyliczyłem je w kolejnym argumencie: teatr, dysponując festiwalem, ma większe możliwości manewru produkcyjnego, promowania i nagradzania twórców z własnego kręgu. Trzy zbliżone do siebie festiwale, programowane przez dyrektorów podobnie myślących o teatrze, mogą utworzyć nieformalny sojusz, wymieniać się produkcjami i nazwiskami. Proponowałem Skrzywankowi myślenie o takiej koalicji z Prapremierami i WST. Wymyśliłem nawet nazwę dla takiej konfederacji. Istnieją przecież różne nieformalne festiwalowe lub międzyteatralne relacje w innych miejscach w kraju. Co jest złego w głośnym myśleniu o nierozpoczętej jeszcze, aczkolwiek możliwej współpracy?

Może Jakub Skrzywanek nie rozumie konwencji moich tekstów? Że raz jest poważnie, a raz wygrywa tonacja buffo? Byłoby to dość dziwne w przypadku reżysera, który wystawił i Mein Kampf, i Gargantuę. Przy blisko 350 cotygodniowych odsłonach mojego cyklu trzeba uprawiać płodozmian. Po tekstach serio muszą w końcu przyjść te lżejsze, użytkowe – dla higieny umysłu autora i czytelników. Pisząc o jednym bohaterze, warto raz opisać go na poważnie, a innym razem nieco spuścić z tonu, żeby czytelnik nie odniósł wrażenia, że uprawiamy bałwochwalstwo. Jeśli się kogoś gani za jakiś czyn, warto w kolejnym tekście pochwalić go za coś dobrego. I odwrotnie. Tak daje się wrażenie bezstronności, przygotowuje czytelnika na tezę, że nikt nie składa się z samych genialnych posunięć, nawet największym artystom zdarzają się błędy. Czy też: nawet największy artysta bywa czasem bezradny i naiwny. Albo: bezradność i naiwność prowadzi czasem do genialności.  

Jestem w stanie sobie wyobrazić, że Jakub Skrzywanek nie chce, żeby pisano o nim lekko i żartobliwie. Ale przecież facecja o przejęciu przez niego Pogoni Szczecin była wyraźnie inspirowana tekstem primaaprilisowym przygotowanym przez Teatr Współczesny o zastąpieniu szczecińskiej sceny miejskim fokarium. Wszystko to opublikowano przed premierą Fok. Myślałem, że Skrzywanek jako czytelnik jest więc przygotowany na taki żart. Czy absurdalny pomysł nowej funkcji Skrzywanka – trenera piłkarskiego łączącego obowiązki we Współczesnym z pracą dla Pogoni Szczecin – zamieszczony w artykule opublikowanym tuż przed startem Mundialu w Katarze złamał jakieś tabu? Czym tu obraziłem Skrzywanka? Skrzywanek nie życzy sobie brać udziału w takich niegroźnych dowcipach? Utracił przyrodzoną dignitas? Porównanie do Jacka Krzynówka go boli? Nawet jeśli nie jest kibicem, powinien wiedzieć, że ludzie teatru interesują się piłką. Jacek Głomb, Piotr Ratajczak, a nawet Michał Buszewicz zgłębiali ten temat na własną rękę w swoich spektaklach i utworach.  

Z analizy wszystkich zaistniałych okoliczności wyciągam następujący wniosek: postać Jakuba Skrzywanka i jej obraz w moich tekstach są tylko pretekstem do protestu z całkiem innego powodu. Część środowiska nie życzy sobie, by opisywać jej aktywność z pomocą narracji innej niż ta, której ona sama używa do tego celu. Nie znosi ironii, odbiera innym prawo do konstruktywnej krytyki, boi się satyry. Stare gatunki literackie wyrzućmy więc do kosza. Satyra i ironia wymagają od autora pewnej sprawności stylistycznej i świadomości gatunkowej, hejt niczego nie wymaga, uprawia się go z marszu. Stadny atak na autora, który patrzy na pewną grupę spoza tej grupy, przykłada inny system wartości niż ten wyznawany przez grupę, jest paniczną reakcją obronną. Zrozumiałbym, gdyby tak reagowała mniejszość, wykluczeni i niedoinwestowani. A tymczasem zaatakowani czują się liderzy nowego teatru, czynni artyści, rozchwytywani autorzy, wszechmocni dyrektorzy. Nie przypominam sobie, żebym w swoich tekstach śmiał się ze słabych i niesłuchanych, debiutantów i statystów w polskim życiu teatralnym. To ich biorę w obronę. Przed krytykami i urzędnikami, prawicą i ministerstwem. Doktrynerami i hejterami. Zaczepiam zwykle najpotężniejszych. To ich wybory i gesty publiczne opisuję.

Spontaniczne i zbiorowe reakcje na jakiś tekst czy cudzą strategię krytyczną są usprawiedliwione tak długo, póki nie staną się cenzurą prewencyjną. Po mnie zawsze można będzie sobie z przyjemnością retorycznie poskakać, zapraszam, akceptuję, wręcz trzymam kciuki za powodzenie akcji, ale czy wyobrażacie sobie młodego autora, który zapoznawszy się z mechanizmami jesiennych „linczyków”, odważy się napisać kilka kontrowersyjnych tez na temat artysty lub dyrekcji hołubionej w mediach społecznościowych? Nie sądzę, by ktokolwiek zaryzykował. Można jeździć do woli po Słobodzianku, Staniewskim, Szydłowskim, nieważne czy są winni, czy niewinni, zawsze ktoś komuś za rozmach tej jazdy przyklaśnie. Ale rusz człowieku, nawet w dobrej wierze, Skrzywanka lub Strzępkę, będziesz zmielony na trociny, jeśli komuś się coś nie spodoba i da sygnał do ataku. Obrona grupowa zapewnia grupie bezpieczeństwo i de facto bezkarność, odcina kordonem od niepopularnych głosów, dusi w zarodku próby wszelkiej debaty.

Mam nadzieję, że Jakub Skrzywanek jako nieformalny lider pokolenia uświadomi sobie, czym to grozi.

23-11-2022

Komentarze w tym artykule są wyłączone