AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/351: Noworoczny zamęt: marzenia, oczekiwania, smuteczki

fot. Monika Stolarska  

1. Łzy
Chciałbym, aby w nowym roku , nawet gdzieś pod sam jego koniec, Grzegorz Jarzyna przestał płakać po TR i wyreżyserował w Polsce jakiś mały spektakl, taki malutki, malusi – na jednego aktora lub aktorkę. Z jednym krzesłem, bez świateł i w ogóle bez sztucznej inteligencji. A może niech to będzie duży spektakl, nawet za duży jak na Warszawę, ale za to taki, żeby nam wszystkim buty pospadały. Niekoniecznie od nasycenia technologią. Żeby wrócił Jarzyna z 1998 roku albo z 2005 roku, nawet ten z 2014. Chciałbym, żeby Magdalena Rigamonti przeprowadziła z nim kolejny wstrząsający wywiad i zaczęła tak: –Pan ma teraz takie bardzo suche oczy… – A tak – niech odpowie Grzegorz Jarzyna – skończyły mi się łzy, po prostu wszystkie je wypłakałem i teraz działam, czytam, reżyseruję, rozpiera mnie energia, mam znów 27 lat! Proszę pani, tyle jest jeszcze do zrobienia, moje pokolenie musi to zrobić, znów powinniśmy zmienić polski teatr. I ja to zrobię, tak mi się chce, tak mi się bardzo chce!

Więc i ja chciałbym, żeby w 2023 roku do Grzegorza Jarzyny przyszedł Krzysztof Warlikowski i powiedział: – Grzesiek zaprosiłeś mnie kiedyś do Rozmaitości, to ja cię teraz biorę do siebie, do Teatru Nowego. Chodź zobacz, jaką mamy fajną przestrzeń, zespół znakomity, starych aktorów znasz, młodszych poznasz, to co, we wtorek jesteśmy umówieni? A nie, we wtorek jestem w Palermo, ale sobota to dobry dzień.  

I wtedy, gdyby tak się stało, Grzegorz Jarzyna mógłby znów płakać cały tydzień. No ale przecież nie będzie, mamy nowy rok i oczy suche.

2. Czego chyba nie przeczytamy w nowym roku
Straciłem nadzieję, że dożyję publikacji książki Igi Dzieciuchowicz Teatr. Rodzina patologiczna (tytuł roboczy). Zapowiadano ją biciem w dzwony już w 2020 roku, najpierw jej druk planowało Wydawnictwo Filtry, potem pliki z wersją autorską dzieła trafiły do Agory SA. Książka miała mieć charakter demaskatorski (wyjawiać, kto jeszcze oprócz kilku już napiętnowanych w mediach artystów gustuje w teatralnej przemocy) oraz terapeutyczny (pokazywać drogę środowiska do oczyszczenia i przeorganizowania zasad pracy na scenie). Popyt na lekturę Dzieciuchowicz był tak wielki, że paru moich znajomych autorów przełożyło swoje plany wydawnicze, aby tylko nie zostać zasłoniętym przez wybuchową książkę dziennikarki „Gazety Wyborczej”. Rok temu w grudniu Iga Dzieciuchowicz liczyła na Grand Press za artykuł o kulisach pracy Pawła Passiniego ze studentkami bytomskiej filii AST (była poważną kandydatką do nagrody), demaskowała tajną obecność wyklętego reżysera na Boskiej Komedii, zapobiegawczo odmówiła okazania Katarzynie Janowskiej, przygotowującej się do (odwołanej w końcu) debaty o #MeToo w polskim teatrze, egzemplarza swojej książki, bo bała się, że jej treść wycieknie, że oskarżeni twórcy zdołają przygotować linię obrony, rozbroją zagrożenie jak rosyjską minę przeciwpiechotną. W styczniu 2022 roku Agora zapowiadała, że książka ukaże się na jesieni, bodaj w czerwcu Dzieciuchowicz przeszła z „Dużego Formatu” do TVN24, zajęła się sprawami nieco odleglejszymi od teatru: pomagała walczącym Ukraińcom, demaskowała mobbing prezesa Jakiego w opolskiej spółce, alarmowała o zatrutej Odrze. Wsparła wprawdzie protest grupy Teraz Poliż przeciwko uczestnictwu jednego z poddanych internetowej infamii reżyserów w programach Instytutu Teatralnego i ministerstwa, ale nie pamiętam, aby kontynuowała temat przemocy w teatrze. Mamy styczeń 2023 roku i nawet na Facebooku Igi Dzieciuchowicz panuje w interesującej nas książkowej kwestii znamienna cisza. Może to cisza przed burzą, a może symbol klęski lub aktywistycznej pauzy.

Znam kilka krążących w dobrym towarzystwie wersji opóźnienia lub zaniechania publikacji Teatru. Rodziny patologicznej (tytuł roboczy). Oczywiście są to wersje wzajemnie wykluczające się, ale mimo wszystko bardzo ciekawe. Bo mówiące więcej o mechanizmach rynkowych i społecznych niż o samej zawartości książki-widmo.

Wersja pierwsza: książka Dzieciuchowicz nie jest dobra. Zarzuty okazały się naciągane, tezy powierzchowne, żaden kolejny rozdział nie jest tak przejmujący i udokumentowany, jak ten artykuł, który dał początek książce. Dzieciuchowicz poległa warsztatowo, choć zaprezentowała słuszny światopogląd i naprawdę chciała dobrze. Wydawca ma świadomość braków w publikacji, więc hamletyzuje, odwleka, kluczy.

Wersja druga: książka jest dobra, ale jej bohaterowie mają jeszcze lepszych prawników.

Wersja trzecia: Agora wzięła tytuł, żeby go wydać, i będzie go tak długo wydawać, aż go nie wyda w ogóle, bo co miało się ukazać na temat przemocy w polskim teatrze, to i tak już się ukazało. Znamy taką praktykę z Hollywood – producenci wykupują super scenariusz tylko po to, by nie powstał oparty na nim film konkurencji, nie zarobił, nie zgarnął Oscarów. Sami nie wiemy, jak go zrobić, ale innym nie oddamy. W przypadku książki Igi Dzieciuchowicz podejrzewamy niecne knowania Karoliny Korwin-Piotrowskiej i Dawida Ogrodnika, którzy w swoich książkach temat poruszyli i dzięki nieobecności dzieła Dzieciuchowicz zostali sami na placu boju.

Wersja czwarta: konsultacje prawnicze prowadzone przez wydawnictwo są bardzo czasochłonne i drobiazgowe, bo Agora chce się zabezpieczyć przed pozwami bohaterów książki. Trwają negocjacje z autorką, co skreślić, a co poszerzyć, więc zamiast mówić o rychłej publikacji, skupmy się na idei work in progress i na książkę jeszcze poczekajmy.

Wersja piąta: przedłużający się proces wydawniczy doprowadził do przeterminowania problematyki książki, redaktorzy Agory czują, że nie ma teraz dobrego czasu na jej publikację, społeczeństwo żyje czymś innym – wojną na Ukrainie, zbieraniem się do walki wyborczej z PiS. Zohydzanie aktorów i reżyserów byłoby tylko wodą na młyn polskiej prawicy, która mogłaby w ten sposób wyeliminować autorytety środowiska artystycznego wspierające kandydatów opozycji. Pojawiłyby się zaraz insynuacje: on, tamten, współpracował z X-em, który został oskarżony o mobbing lub molestowanie, znaczy też jest winny, współwinny! Wedle tej hipotezy wydawca czeka na kolejną falę demaskatorską w środowisku i rzuci książkę na rynek, jak będzie znowu gorąco, a pewnie kiedyś znowu będzie…

Wersja szósta: Agora czeka z wydaniem książki na śmierć kilku jej głównych bohaterów, wychodząc z założenia, że jak już nie będą żyli, to nie będzie im przykro, że taka książka o nich się ukazała.

Wersja siódma: papier bardzo podrożał.

Oczywiście może być też i tak, że w chwili, kiedy czytacie Państwo ten odcinek Kołonotatnika, Agora akurat rzuca książkę Igi Dzieciuchowicz na rynek.

Jeśli jednak tak by się nie stało, to mam propozycję dla Igi Dzieciuchowicz. Skoro to, co napisała o przemocy w polskim teatrze, nadal z pewnych powodów nie może zostać wydane w formie książki, to niech napisze nową książkę o tym, z jakich powodów jej poprzednia książka nie została opublikowana. Opowieści o niepowodzeniu są równie pasjonujące, jak relacje z przełomowych odkryć. Przecież Zbigniew Herbert poświęcił tytułowy szkic Martwej natury z wędzidłem niemożności rozszyfrowania tajemnicy pewnego obrazu, przyznał się do bezradności i porażki. Jan Kott opublikował w Zjadaniu Bogów gorzki passus, o tym, jak mimo wielu lat poszukiwań nie udało mu się znaleźć tragemu, czyli najmniejszej cząstki budującej strukturę tragedii greckiej i to był bodaj najbardziej błyskotliwy fragment jego esejów antycznych. Federico Fellini nakręcił genialne Osiem i pół o kryzysie twórczym, Andrzej Wajda zrealizował swój chyba najlepszy film o tym, że nie da się zrobić filmu bez niezastąpionego aktora (Wszystko na sprzedaż). Nawet niezbyt lubiany przez Igę Dzieciuchowicz Bartosz Szydłowski w Strachu i nędzy zajął się swoim strachem, że już nie umie robić przedstawień i nędzą teatru, jaki robi twórca, któremu nie idzie, przestało się mu chcieć, przestało mu zależeć, bo w takiej Polsce, jaka jest, nie wierzy dalej w sens walki o Polskę z pomocą przedstawień.

Uważam, że Iga Dzieciuchowicz mogłaby teraz opisać swoje trzyletnie przygody z artystami, recenzentami, prawnikami i wydawnictwami. Chrzanić podpisane umowy, klauzule milczenia i zaliczki od wydawnictwa. Umieszczamy w Internecie plik PDF z odpłatnym dostępem do treści. Lud żąda prawdy, lud klika, wiedza została poszerzona, głód prawdy zaspokojony, sprawiedliwość zaprowadzona, książka zarabia na prawników pani Igi. – Więzienia też są dla ludzi – mawiał mój grypsujący wuj Janek, który siedział za prawdę jak Mikael Blomkvist z Millenium. Na miejscu Igi Dzieciuchowicz rozważyłbym opcje alternatywne.    

3. Dyrektor najdłuższy
Broniąc Moniki Strzępki przed straszliwymi zakusami wojewody Konstantego Radziwiłła, nie zauważyliście, bo jak zwykle zawieszona-wisząca Monika Strzępka wszystko zasłania, co w międzyczasie wydarzyło się w Łodzi, w Teatrze Jaracza. Jak już powszechnie i totalnie nie pamiętamy, od końca wakacji funkcję p.o. dyrektora artystycznego pełni Michał Chorosiński, forsowany przez pisowskiego marszałka w konkursie przed kadencją Marcina Hycnara, potem wprowadzony na łódzką scenę kuchennymi schodami. 28 września organizator ogłosił kolejny konkurs na dyrektora Jaracza, kompletnie zignorowany przez środowisko i lokalną prasę. Termin rozstrzygnięcia miał upłynąć 31 stycznia tego roku, ale urząd uwinął się szybciej i w Sylwestra gruchnęły informacje o dwóch nominacjach: w Teatrze Wielkim stanowisko objął niechciany przez zespół Marcin Nałęcz-Niesiołowski, a szefem Jaracza został – uwaga! – Michał Chorosiński. Podano, że wygrał konkurs. Jaki konkurs? – zapytacie. Ano ten, co o nim zapomnieliśmy. Sęk w tym, że mimo dobrego researchu dalej nie wiem, z kim rywalizował i czy jego program w znaczący sposób poszerzał koncepcję programową zaprezentowaną w wywiadzie dla prasy z września 2022 roku. W mediach lokalnych, nie mówiąc już o ogólnopolskich, zapanowała znamienna cisza, nie protestowali aktorzy Jaracza, nie zabrali głosu krytycy i publicyści. Jakby wszyscy machnęli ręką na Chorosińskiego w Jaraczu, jakby uznano, że to, co proponuje nominant, będzie dla tej sceny najlepsze. Michał Chorosiński uchwałą z dnia 29 grudnia 2022 roku dostał maksymalnie długą kadencję, bo aż pięcioletnią i – co ważne – zacznie mu się ona liczyć dopiero od 31 sierpnia 2023 roku, z chwilą wygaśnięcia jego mandatu jako p.o dyrektora.

– Sześć lat? Za co? A za nic! – mawiał mój grypsujący wuj Janek i to zdanie pasuje mi jak ulał do zaistniałej sytuacji. Marszałek męczył Jaracza, męczył, męczył i wymęczył. Nikogo już nie obchodzi, co będzie się działo na kilku scenach łódzkiego teatru-molocha. Nikt nie pyta, czemu Jaracz kojarzony dotąd ze współczesnym repertuarem psychologiczno-obyczajowym, z własną wizją realizmu scenicznego nagle za dyrekcji Chorosińskiego będzie przeobrażał się w repertuarowy klon Teatru Węgierki z Białegostoku, sceny kilka lat temu spektakularnie przejętej przez pisowskiego dyrektora i od tego czasu dumnie kultywującej swoją zaściankowość i regresywność. Tytuły i nazwiska twórców, które proponuje Chorosiński dla Jaracza są albo powtórkami starszych realizacji tych samych reżyserów z innych scen, albo idą po tak zwanym szkolnym kanonie: Zemsta, Hobbit, Dziady, Szklana menażeria. Swoje premiery realizują lub realizować zamierzają: Krzysztof Jasiński, Adam Sroka, Grzegorz Suski. Zaiste, idzie nowe.

Rozumiem, że zespół Jaracza uznał daremność dalszych protestów, nowego dyrektora polubił, bo pewnie prywatnie jest to miły człowiek. Pogodzono się ze zjazdem o kilka pozycji w krajowej hierarchii scen, przymknięto oczy na nędzę repertuaru. Trzeba żyć, jest kryzys, inflacja, jeśli się da, należy utrzymać etat. Nie mam o to żalu do nikogo z zespołu. Mam żal do dziennikarzy.

Nominacji Chorosińskiego nie zauważyły tak zwane wiodące media i walczące redakcje. Chorosińskiego nie zaprosi Monika Olejnik do Kropki nad i, żeby go przemaglować ideowo, wypytać o plany i kompetencje, wesprzeć wszystkich przerażonych i zdruzgotanych. Nominacji Chorosińskiego nie omówią znudzeni polskim teatrem i jego poziomem Moroz i Skrzydelski, nie zdziwi się nią ostra w sądach jak brzytwa Małgorzata Piekutowa, nie załamie rąk czujny historyk teatru Rafał Węgrzyniak.

Michał Chorosiński będzie rządził w Jaraczu do końca wakacji 2028 roku. Za sprawą globalnego ocieplenia Morze Bałtyckie do tego czasu zaleje pół Gdańska, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zawalczy o drugą kadencję w roli prezydentki Warszawy – znów ze wsparciem Moniki Strzępki, Putin ostatecznie trafi do mauzoleum, TR przeprowadzi się do nowej siedziby na Placu Defilad, Katarzyna Minkowska będzie miała na koncie Paszport Polityki, Laur Konrada, Kamyk Puzyny, Grand Prix Boskiej Komedii, nagrodę redakcji „Teatru” i niemieckiego „Fausta”, a Michał Chorosiński po prostu nadal będzie tam, gdzie był.   

4. Ekstrawagancja
Z niejakim niepokojem zorientowałem się, że mój zeszłoroczny bohater, Jakub Skrzywanek, został w bezprzykładny sposób zaatakowany przez Małgorzatę Piekutową w Raptularzu oraz Moroza i Skrzydelskiego w ich teatralnych dialogach kutych na cztery nogi. Piekutowa zarzuciła dyrektorowi Teatru Współczesnego, że jego nominacja i namaszczenie na kontynuatora linii programowej szczecińskiej sceny dokonane przez Annę Augustynowicz miały charakter „ekstrawagancji”. Fragment rozmowy Skrzydelskiego z Morozem podsumowującej rok i tak jakby od niechcenia kontynuującej dywagacje Piekutowej po prostu muszę zacytować, bo nie da się go w żaden sposób streścić:

Moroz: Zastanawiające, bo Skrzywanek oprócz tego, że formalnie jest reżyserem (który zrobił bodaj trzynaście samodzielnych przedstawień), nie wykazał się niczym na tyle specjalnym, by obejmować ważną instytucję w kraju.
Skrzydelski: To zagadka i taką pozostanie. I kolejny powód, by dla naszej rozmowy wybrać tytuł „Ukryte pod spodem”. Po prostu nie wierzę w to, że Anna Augustynowicz nie widzi, że to, co do tej pory proponował Skrzywanek, to w większości grafomania.

Opinie o Skrzywanku, jego twórczości i talencie, jak to opinie, ludzie, a zwłaszcza krytycy mają prawo wygłaszać, póki mamy wolność słowa. Absolutnie się z nimi nie zgadzam, potępiam je i nie chce mi się wierzyć, że ktoś mógłby je wygłosić tak na serio, bez dowodów, którymi je popiera. Epitet „grafoman” jest tak obrzydliwy, że bałbym się go użyć nawet wobec samego siebie, a co dopiero nazwać tak jakiegoś artystę. Skrzydelski z Morozem się nie zawahali i – mówiąc metaforycznie – jeszcze żyją.  

Nie martwi mnie, że ten najprawdopodobniej skoordynowany atak na Jakuba Skrzywanka, jego dorobek i dyrekcję wyszedł z czeluści Instytutu Teatralnego, martwi mnie jego skala, tonacja i ewentualne skutki. Skrzywanek może i młodo wygląda, może nieśmiało się uśmiecha, ale przecież ma siły i środki, żeby się odwinąć, ma wielu przyjaciół, którzy potrafią stanąć w jego obronie. Skoro pod koniec listopada za kilka euforycznych tekstów o aktywności zawodowej szczecińskiego dyrektora i niewinne żarty z jego domniemanej futbolowej pasji znalazłem się pod internetowym pręgierzem, to co teraz czeka jawnych i zdeklarowanych przeciwników Jakuba Skrzywanka? – myślałem już nie z niepokojem, a z autentycznym lękiem. Jeśli dla fanów (co prawda świeżej daty i oskarżanych o używanie ironii, jak ja) przyjaciele Jakuba Skrzywanka zgotowali niedawno czysty suchy lincz, to co szykują teraz prawicowym krytykom podważającym kompetencje dyrektorskie reżysera, węszącym spisek nominacyjny i interesowność Anny Augustynowicz? Nerwowo sprawdzałem Facebooka, którego nie mam, szukałem wpisu Jakuba Skrzywanka broniącego się przed kalumniami Skrzydelskiego, Moroza i Piekutowej, czekałem na komentarze przyjaciół. Nic. Cisza. Nikt nie dał sygnału do ataku. Ale dlaczego? Epitet „grafoman” nie boli, nie rani, nie znieważa? Może po prostu ani Skrzywanek, ani nikt z jego followersów E-teatru nie czyta i nie wie, że reżyser został zaatakowany? No to teraz już powinien wiedzieć. Odczekam w tym tekście minutę, może się coś stanie.

Czekam.

Czekam.

Na Facebooku żadnych ruchów.

Nic.

Przecież chyba nie jest tak, że obrażać Skrzywanka można, a chwalić go nie wolno? Czemu stado bizonów dotąd nie ruszyło? Niepodobna, żeby nie ruszyło.

Przebaczyli? Zignorowali? Nie może być. Ruszą i dopadną.

Będziemy nerwowo sprawdzać Internet w nowym roku.

5. Puste miejsce

(...)

Zostawiam puste miejsce w piątym paragrafie na wszystkie inne Wasze noworoczne strachy i smuteczki. Przecież nawet mój grypsujący wuj Janek w końcu z tego więzienia wyszedł.

11-01-2023

Komentarze w tym artykule są wyłączone