K/352: TRRRRR…
1.
Rezultat konkursu na dyrektora TR Warszawa nikogo nie zaskoczył i nie zasmucił za wyjątkiem tych, którzy i tak od paru miesięcy byli smutni. Wygrała kandydatka zespołu, Anna Rochowska, pedagożka teatralna, w TR i Rozmaitościach pracująca od 1996 roku, przez lata człowiek w głębokim cieniu, osoba zasłonięta przez reżyserów i aktorskie gwiazdy, niewidzialna dla krytyki, środowiska i widzów dopiero ostatnio na pierwszym planie jako wyrazisty symbol niezgody pracowników teatru na styl zarządzania placówką realizowany przez trio Natalia Dzieduszycka-Grzegorz Jarzyna-Roman Pawłowski. Nie pamiętam już, czy Rochowska odeszła sama w proteście, czy ją z TR zwolniono, teraz nie ma to już znaczenia, bo triumfalnie wraca na Marszałkowską jak – wybaczcie porównanie – Anna Walentynowicz do Stoczni Gdańskiej. Naprawiamy krzywdy, sprawiedliwości staje się zadość, mógłby zawołać wspierający ją zespół, prześladowani i upokorzeni przejmują środki produkcji i z zarządzanych stają się zarządzającymi.
Czytamy zwycięski program, słuchamy wywiadów nominantki i mamy nadzieję, że tym razem ratusz nie przestrzelił, wybrał dobrze, posłuchał głosu zespołu, a zwłaszcza aktorów. Dyrektor Rochowska obejmie rządy 1 września 2023 roku, warszawscy widzowie mają więc ponad pół roku na pożegnanie się z TR Grzegorza Jarzyny.
Bo teatr, działający po tej dacie pod tą samą nazwą i w tym samym miejscu, nie będzie miał wiele wspólnego z wizją sceny pokoleniowej i teatrem autorskim, firmowanym twarzą dawnego lidera. Choć TR nie przestanie być częścią nurtu progresywnego w polskim teatrze, ta jego progresywność znacząco się uaktualni.
Zbierzmy teraz to, co wiemy o wynikach konkursu i planach nowej dyrekcji.
2.
Rochowska wygrała konkurs, pokonując dwa konkurencyjne duety dyrektorskie: Natalię Dzieduszycką z Michałem Merczyńskim i Joannę Nawrocką z Maciejem Nowakiem. To byli bardzo ciekawi kontrkandydaci. Zwraca uwagę podwójny desant poznański na Warszawę. Szef festiwalu Malta (Michał Merczyński) i dyrektor artystyczny Teatru Polskiego (Maciej Nowak) postanowili niezależnie od siebie powalczyć o stołeczną instytucję. Powstaje pytanie, czy naprawdę chcieli się przenieść, czy raczej był to sygnał dla poznańskich władz – uważajcie, jak nas traktujecie, bo w każdej chwili możemy zabrać zabawki z piaskownicy i przejąć firmę o większej renomie, kluczowej lokalizacji, z europejskimi aspiracjami. Jeśli nie był to tylko pusty demonstracyjny gest niezadowolenia czy skryty szantaż emocjonalny, za którym stały oczekiwania zwiększenia budżetu festiwalu (Merczyński) lub próba wywarcia presji na prezydenta Jaśkowiaka przed rozpisaniem konkursu na dyrekcję Polskiego (Nowak), zgłoszenie się do walki o TR dwóch luminarzy poznańskiego życia kulturalnego wystawia bardzo złe świadectwo miastu w Wielkopolsce. Merczyński i Nowak poczuli się zagrożeni i niechciani w Poznaniu, Merczyńskiego bardzo nieładnie atakowały różne środowiska za różne pierdółki festiwalowe, co skłaniało do podejrzeń, że chcą mu odebrać Maltę. Z kolei Nowak nie jest pewny trzeciej kadencji w Polskim, nie rozumie, czemu nie dostał przedłużenia dyrekcji, zgody na dalszą pracę, tylko z jakichś niejasnych powodów Prezydent Jaśkowiak chce testować jego program i wolę walki w konkursowych szrankach. Atmosfera w Poznaniu musi być niefajna i schyłkowa, skoro skłania lokalne autorytety do myśli o odwrocie. Być może likwidacja siedziby Sceny Roboczej czy narodowy dryf Teatru Muzycznego dały Merczyńskiemu i Nowakowi sporo do myślenia o tym, co może stać się w przyszłości. Z drugiej strony jednak nie da się ukryć, że Merczyński i Nowak bardzo dobrze zrozumieli, jaką szansę na ich rozwój i rozmach daje przejęcie TR teraz, tuż przed budową nowej, hiper- i ultranowoczesnej siedziby. Szkoda, że tylko oni jedni w całej Polsce. Myślałem, że walka o TR będzie jednym z najgęściej, najobficiej obsadzonych starć konkursowych w III RP. Tymczasem skończyło się na trzech możliwych opcjach dla teatru. Podobno część kandydatów rezygnowała, nie chcąc występować przeciwko zespołowi, który opowiedział się zdecydowanie za jedną kandydatką. Inni uważali, że miasto dokładnie wie, czego chce w TR, jeszcze przed rozstrzygnięciem konkursu, więc nie ma sensu się daremnie zgłaszać, palić swojej kandydatury.
351 odcinków Kołonotatnika temu pisałem, że Agata Diduszko-Zyglewska i Agata Adamiecka-Sitek niedługo po pamiętnym roku 2012 bardzo lobbowały na rzecz Macieja Nowaka jako dyrektora warszawskich scen. Nie mogły się pogodzić z tym, że jego doświadczenie, charyzma i nos teatralny nie zostaną wykorzystane w stolicy. Nowak znikał wtedy z Instytutu Teatralnego, tracił WST, był przed swoją pierwszą dyrekcją poznańską i wszystkim się wydawało, że Warszawa bez Nowaka nie będzie już taka sama. Że to błąd pozbywać się specjalisty tej klasy. Nigdy nie byłem fanem narracji Nowaka na temat polskiego teatru, ale ceniłem jego dokonania dyrektorskie. Nowak umie prowadzić teatry. Wyczuwa publiczność, cieniuje program, wycofuje się dyskretnie z nietrafionych pomysłów, umie sprzedać prawdziwy sukces. Niestety niecałą dekadę później, po lamentach, że marnujemy Nowaka, nie dając mu niczego w Warszawie, nikt się nawet nie zająknie, że Nowak w TR to nie byłoby wcale rozwiązanie szalone. W końcu ostatnie sezony w Teatrze Polskim są jego bezapelacyjnym triumfem – mam na myśli premiery Kleczewskiej, podwójne nagrody dla Śmierci Jana Pawła II Skrzywanka i Cudzoziemki Minkowskiej na Boskiej Komedii. Śmiem twierdzić, że lepszej okazji do przejęcia Nowaka już dla Warszawy nie będzie. Tę dekadę temu to Nowak i jego koleżanki prosili o jakiekolwiek stanowisko w Warszawie, dziś to raczej Warszawa powinna żałować, że Nowak nie zacznie tu jakiejś nowej dyrekcji. Zastanawia mnie także, czemu ratusz (bo przecież głos organizatora zawsze jest kluczowy w każdej komisji konkursowej) nie zaufał Joannie Nawrockiej, od wielu lat wzorcowo prowadzącej mały Teatr Ochoty. Nawrocka wyremontowała budynek, wypracowała nową tożsamość sceny. Jej wybór w parze z Nowakiem byłby sygnałem dla szefów wielu polskich scen, że możliwy jest awans, że po dobrej pracy w jednej instytucji, organizator mówi dyrektorowi: sprawdziłaś się tutaj, idź wyżej, weź coś trudniejszego do prowadzenia, ufamy ci.
Michał Merczyński stanowił z kolei dla TR szansę na mocniejszy akcent zagraniczny, dalszą i silniejszą europeizację programu teatru i współpracę z największymi współczesnymi nazwiskami. Akurat ten aspekt był jedną z najjaśniejszych stron działalności Jarzyny i Pawłowskiego i warto byłoby go kontynuować. Reżyserujący w TR Warszawa Rene Polesch, Yana Ross, Kornel Mundruczo, Luk Perceval dawali polskiemu teatrowi nowy impuls, przestawiali celowniki wrażliwości aktorom. Merczyński chciał, o ile wiem, pójść właśnie w tę stronę. Myślenie w skali odpowiedniej do kubatury nowego gmachu TR na placu Defilad – który choć jeszcze niezmaterializowany, to przecież czai się za plecami ratusza, zespołu, kandydatów na dyrektora – mogła zapewnić właśnie kandydatura Merczyńskiego. Miała tylko jeden słaby punkt – ten słaby punkt nazywał się Natalia Dzieduszycka. Odchodząca szefowa TR, skonfliktowana z zespołem, nie mogła być osobą, na którą postawi miasto, bo to oznaczałoby otwarcie kolejnego frontu: strajki, protesty aktorów, demonstracyjne zwolnienia z teatru. Gdyby wybrano Dzieduszycką, wybrano by konflikt. Pewnie znów narzekalibyśmy, że „miasto nie umie w konkursy”. Dzieduszycka była niewybieralna, więc szanse Merczyńskiego także były równe zeru.
Analizuję kandydatury przegranych w konkursie o TR nie dlatego, żeby udowodnić tezę, że to oni powinni wygrać, sprawdzam tylko, jakie były inne opcje poza Anną Rochowską. Zawsze wypada sprawdzić, czego nie będzie, zanim pogodzimy się z tym, co nastąpi.
3.
Anna Rochowska, jak powiedzieliśmy, była silna poparciem załogi. Nie wiem, czy to zdanie gdzieś padło publicznie, ale wyglądało na to, że postawiono miastu ultimatum: „albo ona, albo nikt”. Zespół był zjednoczony, uważał, że to on ma moralną rację w tlącym się w TR konflikcie na linii dyrekcja-pracownicy. Skoro miasto zgotowało mu piekło takim, a nie innym doborem personaliów w poprzednim konkursie i zwlekało z rozwiązaniem sporu, czas wreszcie naprawić błędy i posłuchać, czego chcą artyści związani z firmą z Marszałkowskiej. I stało się trochę tak, że odpowiedzialność za przyszłość sceny wzięli aktorzy i pracownicy drugiej linii programowej. Wybór Rochowskiej to także czytelny znak w odwiecznym sporze artyści kontra urzędnicy. Czyj jest teatr? Lidera? Organizatora? Ostatniego dyrektora? Zgoda komisji konkursowej na kandydaturę Rochowskiej udziela na to pytanie następującej odpowiedzi: teatr najbardziej należy do zespołu. To on ukrywa się za szyldem firmy, powinien mieć głos decydujący w wyborze swojego szefa. Nie wiem, czy zawsze i wszędzie trzeba się kierować tą dyspozycją, ale akurat w przypadku awantury w TR jest to jakieś rozwiązanie. Gdy wszyscy walczą ze wszystkimi, naturalnego dziedzica legendy nie ma, posłuchajmy, kogo i czego chce załoga.
Program Anny Rochowskiej zakłada, że TR będzie teatrem bez lidera, bez jednego bardzo znanego nazwiska na afiszu. Gdyby Rochowska wystartowała w tandemie z Anną Smolar czy Michałem Borczuchem, nic by się nie stało, bo i reżyserka, i reżyser byliby w stanie z powodzeniem wypełnić lukę artystyczną po Jarzynie. W ostatnich latach ich akcje na teatralnej giełdzie stały nawet wyżej niż akcje Jarzyny. To on mógł im zazdrościć głosów krytyki i zainteresowania postępowej publiczności. Rochowska poszła jednak z duchem czasu: teatrów autorskich już nie będzie, będą teatry kolektywne, teatry nie jednego reżysera, tylko teatry jednego środowiska. W miejsce dyrektora artystycznego pojawi się rada kuratorów i kuratorek (Michał Borczuch, Małgorzata Wdowik, Anna Smolar, Rafał Ryterski, Mateusz Szymanówka) plus Marta Keil (powiedzmy w dużym skrócie, że odpowiadać będzie za szeroko rozumiane kontakty z Europą) oraz zespół programowy (Paweł Kulka, Justyna Lipko-Konieczna, Anna Herbut). Każdy kurator będzie opiekował się jednym sezonem, przy czym trójka reżyserów nie będzie realizowała spektakli podczas swojego kuratorowania tylko w innym sezonie i pod opieką kolegi lub koleżanki. Rochowska i jej prawie dziewięcioosobowy kolektyw archontów zakładają bezpiecznie 4-5 premier w sezonie, zawsze jeden gość z zagranicy, jeden debiut, dwa-trzy spektakle grupy twórców współpracujących. Rochowska nie chce konkurować z innymi progresywnymi scenami Warszawy, stawia na współpracę. Żadnej rywalizacji, mówmy o uzupełnianiu oferty, wypożyczamy sobie nawzajem twórców bratnich: aktorów, reżyserów, choreografów… Trudno jednak ukryć, że nowa dyrekcja sięga w swym programie po artystów już kojarzonych z innymi teatrami Warszawy (Buszewicz i Minkowska z Dramatycznym, Borczuch, Smolar i Twarkowski ze Studio, Szczawińska z Powszechnym, Szelc i Wdowik z Nowym Teatrem, stawkę dopełniają Karasińska i Sobczyk). Są to oczywiście wszystko twórcy cenieni i rozchwytywani, trudno byłoby im zabronić pracy dla innych scen stołecznych, więc nie będzie umów na wyłączność.
Ten program tylko wzmacnia obieg idei i twarzy w ramach progresywnego sześciokąta warszawskiego, który tworzą Komuna Warszawa, TR, Nowy Teatr, Studio, Powszechny i Dramatyczny. Dyrekcja TR zakłada, że jej projekty będą odróżniały się od innych realizacji tej grupy twórców na warszawskich scenach aktorską wartością dodaną i wpisaniem w tematy sezonu. Spektakl Buszewicza u Strzępki nie będzie odciągał widzów od spektaklu Buszewicza u Rochowskiej, tylko odwrotnie – widz, któremu spodoba się Buszewicz w Dramatycznym, przyjdzie też na Buszewicza do TR. Rozumiem, że Rochowska woli widzieć szklankę do połowy pełną. Nie kradniemy sobie widzów, nie zagłuszamy się nawzajem tymi samymi nazwiskami na afiszu, tylko równolegle poszerzamy krąg warszawskiej publiczności. Nie ma oferty repertuarowej lepszej i gorszej, są oferty komplementarne. Ma to sens przy założeniu, że współdzielony artysta zrobi w obu teatrach dwa dobre przedstawienia. Jeśli w jednym miejscu z jakiegoś powodu mu nie wyjdzie, cały ten system może runąć. Bo a nuż zespół pomyśli, że u nas się nie przyłożył, albo zacznie się zastanawiać, czemu u nas nie wyszło, choć jesteśmy aktorsko lepsi? Trzeba jednak wierzyć, tak jak Anna Rochowska, że będzie dobrze.
Wskazałbym na jeszcze jeden kłopot wynikający z pisania wieloletnich programów artystycznych, w których trzeba zawczasu podać nazwiska realizatorów. Już teraz zdecydować, co pokażemy za 5 lat. Nie będąc artystą z tego zamkniętego grona wybrańców przyszłego afisza TR, nie będąc reżyserem zagranicznym, ani debiutantem z AST czy AT, przez najbliższe 5 lat nie masz, człowieku, szans dostać się na scenę TR. Nie nazwałbym tego betonowaniem teatru, cementowaniem jednorodnej grupy artystów, tylko brakiem skłonności do nadmiernego ryzyka. Kuratorzy wolą stawiać na ludzi, których znają i cenią, dopuszczalny poziom zagrożenia i tak wyśrubuje coroczne wpuszczanie młodego twórcy, co sezon innego, oraz goście z Europy i świata.
TR ma być teatrem młodym: zauważcie, że przez najbliższe 5 lat nie będzie na ich scenie reżyserował nikt powyżej 50 roku życia. Najstarsza w projekcie programu jest, przepraszam bardzo, Rochowska i czterdziestosiedmioletni obecnie Kornel Mundruczo. Po Jarzynie władzę przejęło pokolenie akurat w smudze cienia. Kończą trzydziestkę, są w jej połowie, zaczynają czterdziestkę. Czyli za sprawą jednego konkursu warszawski kultowy i zasłużony teatr odmłodził się o 10-15 lat. I jest to w gruncie rzeczy bardzo logiczne posunięcie. Program Rochowskiej i jej kolektywu jest znaczący, bo ustanawia nową hierarchię na giełdzie reżyserskiej. Oprócz listy artystów zaproszonych do współpracy, równie ciekawa mogłaby być lista tych, których nie zaproszono. Nie zaproszono Marciniak, Kleczewskiej, Dudy-Gracz, Miśkiewicza, Klaty, Garbaczewskiego, Rychcika, Ratajczaka, Libera, Siegoczyńskiego, Stępnia, Szumińskiego, Skrzywanka, Szydłowskiego – by pozostać na koniec tylko przy literze S.
Z repertuaru TR Warszawa znikną bezpowrotnie spektakle Grzegorza Jarzyny. Co więcej – nowa dyrekcja nie planuje żadnej współpracy z byłym dyrektorem artystycznym i symbolem dawnych dni wielkiej chwały TR. Rochowska mówiła w wywiadzie udzielonym Maryli Zielińskiej, że rana jeszcze ropieje, że to za szybko, że zespół nie jest gotowy na drugie otwarcie. Tak, to jest demonstracja i to jest kara. Coraz bardziej rozumiem łzy Jarzyny z jesieni ubiegłego roku. Były dyrektor, legenda pokolenia, bezapelacyjny lider TR, twórca marki, wielki „młodszy zdolniejszy”, od którego premiery zaczął się nowy teatr w Polsce przez najbliższe 5 lat nawet nie przejdzie Marszałkowską obok szklanych drzwi prowadzących do teatru. Życie bywa okrutne. „Moje zasługi, moje zasługi” – wołał Sganarel w finale Don Juana. Jarzyna też mógłby tak zawołać.
Odpowiedzią jest wzruszenie ramion.
TR wychodzi też ostatecznie z ATM, koniec gigantomanii i przepłacania za oddalone od centrum studio filmowe. Trzy siostry Percevala pewnie będą eksploatowane tylko w krakowskim Starym, na scenie koproducenta, Cząstki kobiety Mundruczo gdzieś bliżej centrum i albo od wielkiego dzwonu, albo wyłącznie na światowych festiwalach. TR za czasów tej dyrekcji będzie grał tylko na Marszałkowskiej, stanie się na powrót teatrem małym i kameralnym. Oczywiście kolektyw będzie myślał o produkcjach na nową, wielką scenę, ale obawiam się, że on też się boi, że do tej przeprowadzki rychło nie dojdzie. Są już plotki, że miasto wcale nie pali się do wizji TR na Placu Defilad, że chętnie przekwalifikowałoby tę jeszcze niezbudowaną nową siedzibę na teatr bardzo komercyjny. Miejmy nadzieję, że to naprawdę plotki, a nie ponure przepowiednie.
Aby nikt nie doszukiwał się w tym artykule jakiejś ukrytej tezy, powiem wprost, że podoba mi się program Rochowskiej. Czuć, że wyciągnięto w nim wnioski z projektu Strzępki na Dramatyczny, postawiono na nowoczesność, jedno spójne środowisko, tylko bez przesadnej ideologii i nowomowy. Język narracji jest wyważony, niewykluczający.
Kolektywny dyrektor artystyczny to rozwiązanie ciekawe, innowacyjne i w gruncie rzeczy bezpieczne. Bo zmniejsza się ryzyko błędu i jednocześnie rozmywa odpowiedzialność za błąd. Nie wierzę, żeby system podejmowania decyzji i kształtowania programu zaproponowany przez Rochowską spektakularnie się zawalił. Wszyscy się w tym kolektywie znają, lubią i wspierają, więc pewnie się nie pokłócą i nie przetestują odporności modelu pracy na konflikt sprzecznych interesów.
Zwykle dyrektorzy wspierani przez zespół stają się dość szybko jego zakładnikami, co blokuje jego przebudowę, odświeżanie zasobów ludzkich. Tacy dyrektorzy prędzej lub później „zdradzają” tych, którzy ich wybrali – szukają nowych twarzy, zakłócają błogostan aktorskiej konstelacji, bo inaczej czują, że teatr dryfuje. Nie sądzę, żeby Anna Rochowska poszła tą drogą – jej dyrekcja będzie raczej leczeniem ran, próbą wypracowania wewnętrznej harmonii i bezpieczeństwa w pracy. Trzeba spełnić możliwe i niemożliwe obietnice, nie łamać raz danego słowa i nie stracić zaufania zespołu. Pogodzić skłóconych. Przyjąć z powrotem wyrzuconych.
Nie wiem, co mogłoby pójść nie tak. Jeśli istnieje jakieś zagrożenie dla tej dyrekcji, kolektywu, projektu, przyszłości TR to nie skrywa się wewnątrz instytucji i nowego pomysłu na nią, tylko zależy od kaprysu organizatora. Jeśli organizator się zmieni lub jeśli organizator zmieni zdanie. Nie takie rzeczy dzieją się z organizatorami.
Podejrzewam, że ratusz traktuje dyrekcję Rochowskiej jako dyrekcję przejściową, oszczędnościową i testową. Przejściową, bo przed możliwą przeprowadzką do potężnej i nowoczesnej przestrzeni. Oszczędnościową – bo program Rochowskiej likwiduje „bizancjum” Jarzyny, nie gra o tytuł najszybszego i najlepszego teatru w mieście, zajmuje miejsce w szeregu podobnych, poszukujących scen. Testową – bo sukces TR Rochowskiej będzie jej przepustką do kolejnej kadencji, miejmy nadzieję już w nowej siedzibie. Nagrodą dla tej odsłony TR Warszawa będzie właśnie ów nowy teatr.
A tam gra zacznie się od początku.
01-02-2023