AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/354: Nowa nadzieja

Krakowski Teatr Groteska, Nie płacz koziołku,
fot. Anna Kaczmarz  

1.
Krakowska Groteska była w latach 2009-2019 tym teatrem, do którego w moim rodzinnym mieście chodziłem najczęściej. Z racji posiadania osobistej córki w stosownym wieku zaliczyłem wszystkie ówczesne premiery Groteski oraz tytuły trzymane w repertuarze od wielu, wielu lat, niektóre nawet obejrzałem po kilka razy, bo były takie przedpołudnia, w których bardzo się nam nudziło, a tam na jednym z półpięter Teatru Lalki i Maski znajdowała się wystawa fikuśnych rekwizytów, cudacznych obiektów, baśniowych bohaterów i fragmentów scenografii ze starych przedstawień. Wystarczyło tylko wyjść wyżej po schodach niż inni widzowie spektaklu na głównej scenie i gdzieś w pół drogi do Sali Kopułowej znajdował się lalkarski raj. Magazyn dawnych bajek. Można w nim było buszować do woli wśród marionetek i kukiełek, włazić do wnętrz domków i pojazdów, dotykać komicznych masek i poruszać mikromaszynami. O ile mnie pamięć nie myli, wyreżyserowałem w tej przestrzeni kilka niezłych dziesięciominutowych sequeli przygód Tygrysa Pietrka i Czerwonego Kapturka, a córka zagrała rolę życia jako siostra Pinokia zamieniona w osiołka. Podejrzewam, że większość zabaw, którym oddawaliśmy w tym mikromuzeum teatru, była zakazana dla małych widzów i ich rodziców. Gdyby obsługa widowni lepiej pilnowała półpiętra i stosowała niespodziewane naloty kontrolne, pewnie do dziś siedziałbym zamknięty za karę w jednym z pozbawionych okien piwnicznych pomieszczeń Groteski, a dyrektor Weltschek wrzucałby mi do celi puste papierki po cukierkach znalezione na podłodze widowni po skończonym spektaklu i krzyczał, że chciałem zniszczyć mu teatr. Na szczęście nic nie zepsuliśmy i nikt nas nigdy nie złapał na tym przedspektaklowym lub antraktowym procederze – widocznie wszystkie siły porządkowe rzucone były na odcinek toaletowy – pilnowały kolejki przedszkolaków i przedszkolanek do szybkiego siku. Niestety, rok przed pandemią córka dorosła i w rezultacie tej nieoczekiwanej dorosłości stanowczo odmówiła dalszego uczęszczania do Groteski, zwłaszcza że nie znalazła na jej afiszach żadnych sensownych i nowych propozycji dla nastolatków, bo te, które od biedy mogłyby być repertuarem młodzieżowym, obejrzała już jako kilkulatka. W poczuciu podwójnego porzucenia, przez teatr i córkę, zdradzony i smutny próbowałem chodzić przez jakiś czas do Groteski z moim wymyślonym, niewidzialnym synem Piotrusiem, ale to już nie było to samo. Żal mi się zrobiło pieniędzy wydanych na ten drugi, z pewnych względów „pusty” bilet. Na fotelu obok mnie nikt nie siedział, gadałem z powietrzem, no i mamy, opiekunki, wujowie i dziadkowie patrzyli na mnie tak jakoś podejrzliwie. Jeszcze bardziej podejrzliwie niż wtedy, gdy samotnie, aczkolwiek z obowiązku recenzenckiego, uczęszczałem na spektakle dla najnajów i usiłowałem wchodzić w interakcje z obsadą, bo akurat inne dzieci się wstydziły. Jednak decydujące dla mojego rozbratu z Groteską było to, że po prostu Piotrusiowi się tam nie podobało.

Jak wszystkie wymyślone dzieci, Piotruś jest widzem surowym i bezkompromisowym. Niewidzialni widzowie widzą zwykle więcej niż ci, których teatr raczy dostrzec.

Piotruś był od zawsze nieufny wobec monopolistów, z monopolami walczył już od kołyski, a tu jeszcze od razu zorientował się, że w Grotesce monopolizującej w Krakowie rynek widowisk dla dzieci, dzieci się właściwie nie lubi. Powiedział, że na jego dziecięce oko dyrekcja teatru najchętniej przygotowałaby wyłącznie ofertę dla dorosłych i seniorów, taki repertuarowy Kod Mistrzów, polegający na wystawianiu bajek, które podobają się dorosłym, bo podobały się im już wtedy, kiedy sami byli dziećmi. Groteska nigdy nie szła z duchem czasu, krzyczał Piotruś, nie reagowała na pokoleniowe mody i zachwyty. Nie było w Grotesce ani Narni, ani Shreka, ani Harrego Pottera, ani kucyków My Little Pony, ani Gwiezdnych Wojen czy Władcy Pierścieni, ani nawet Stumilowego Lasu. Oni nie grają w gry! Próbowałem tłumaczyć, że prawa do serii lub uniwersum są niebotycznie drogie, że zły Disney zakazuje, ma wyłączność. No to Piotruś wyciągnął stare programy teatralne i pokazał – w tym teatrze był Shrek, w tym Hobbit, w tym wariacja o Kubusiu, w tym pseudokucyki, w tym przygody wewnątrz komputera, w tamtym fejkowe Star Wars. Trochę mnie zatkało, a wtedy Piotruś walnął naprawdę z grubej rury – że w dzisiejszej Grotesce nie lubi się nie tylko dzieci i młodzieży, nie lubi się także lalek. Zapomniano o wielu technikach animacyjnych. Tłumaczyłem mu, że lalki bywają drogie i wymagają pracochłonnej produkcji, no i animatorzy grający w żywym planie są tańsi i zdecydowanie ładniejsi od animowanych przedmiotów, kukiełek i marionetek. Człowiek jest piękny i dobry – mówiłem w uniesieniu – zwłaszcza na scenie. Kalos kagathos! Nie uwierzył. Powiedział, że ile razy wziąłem go na niewidzialnego do teatru przy Skarbowej, zawsze scenografia spektaklu była biedna, tania i brzydka. – A Hommage á Chagall? – zapytałem chytrze. – Największe dokonanie Adolfa Weltschka jako dyrektora i reżysera? – Chagall nie był dla dzieci – odpyskował Piotruś. – To były sny o potędze, sny o teatrze autorskim bez związku z codziennym repertuarem. Raz się tato szarpnęli i kwita. – Ale przyznaj, co roku smoki na paradzie smoków były efektowne, bajeczne, porywające, prawda? – próbowałem odwrócić jego uwagę. – A to przecież pomysł Groteski. Piotruś, owszem, docenił wprowadzoną w tkankę Krakowa przez Groteskę nową świecką tradycję, ale bardziej podobałby mu się spektakl, a nie parada. – Za latawcem to każdy umie iść – argumentował. Reality Szopka Show także przez lata firmowaną przez Groteskę podsumował krótko: było to podlizywanie się lokalnym politykom. A potem psioczył, że Groteska nigdy nie lubiła nowoczesnego teatru, że nie zapraszała znanych reżyserów do pracy, że nie inwestowała w młodych twórców, w przeciwieństwie do innych polskich scen lalkowych. Piotruś dziwił się, że bojkotowała przez 20 lat najciekawsze nowe autorki, czyli Malinę Prześlugę i Martę Guśniowską, że ich sztuki można było obejrzeć wszędzie w Polsce, tylko nie w Krakowie. – A Bajka o rycerzu Pryszczycerzu? – znalazłem w pamięci jeden tytuł. Piotruś popatrzył na mnie z politowaniem. – Guśniowska napisała 300 sztuk i adaptacji, więcej niż Lope de Vega, a ty mi, ojciec, wyskakujesz z Pryszczycerzem? Zamilkłem. Piotruś wszedł na murek i wykrzyczał najstraszliwsze oskarżenie, że jego zdaniem ranga Teatru Groteska w Polsce była równa zero, że nie jeździł na krajowe festiwale, nie ścigał się, nie uczestniczył, nie lubił porównań. – Ale przynajmniej istniał! – oponowałem. – Stara zasada: siedź w kącie, a znajdą cię, nie jest taka głupia, myśmy Piotrusiu do Groteski jednak chodzili! – Chodziliście, bo nie mieliście gdzie indziej chodzić. I tu znowu dochodzimy do monopoli… – Piotruś wskoczył na swojego ulubionego konika i długo mówił o monopolach, jakie są złe i co wywołują, dlaczego tak ważna jest dywersyfikacja rynku i efekt konkurencyjnej walki o widza. Nic mu nie odpowiedziałem. W końcu Teatr Figur nie dał rady przebić Groteski, pojedyncze dziecięco-młodzieżowe spektakle Teatru Słowackiego (Czarnoksiężnik z krainy Oz, Pinokio, Kwiat Paproci, Piotruś Pan i Jakub Hak) czy evergreen Bagateli w postaci Tajemniczego ogrodu były próbą wejścia na teren opuszczony przez Groteskę, ale ani Groteski to nie zabiło, ani nie zmieniło przyzwyczajeń widowni krakowskiej. Groteska trwała z przyzwyczajenia, przyzwyczailiśmy się do takiego poszarzałego, zmęczonego, starego teatru, ukrytego gdzieś w zaułkach Krakowa, na jakiejś ulicy Pokątnej, o którego istnieniu wiedzą tylko przedszkolaki i ich rodzice, a potem z ulgą o nim zapominają.

Tak sobie myślałem o przyczynach zdiagnozowanej przez Piotrusia marginalizacji zasłużonej krakowskiej sceny, gdy nagle Piotruś wyciągnął spod sweterka plik wydruków komputerowych z artykułami o dyrektorskim mobbingu wobec pracowników. Pokazywał mi palcem, co bardziej emocjonalne relacje ofiar i opinie dziennikarzy, a ja wstrząśnięty do głębi uciekłem, nie patrząc, gdzie biegnę. Machając rękami, wołałem: – Niczego nie udowodniono! Dwie kontrole były, jedna nawet od prezydenta. Piotrek, zlituj się, nic w tym tekście już nie krzycz, bo nas zaskarżą! Konkurs będzie! Konkurs to zawsze weryfikacja dyrekcji! – i zostawiłem go na tym murku. Kiedy ochłonąłem i wróciłem po dziecko, Piotruś, jak to Piotruś, nadal był niewidzialny, ale tym razem naprawdę go nie widziałem. Struchlałem. Zgubić niewidzialne dziecko to chyba tylko ja potrafię. Chwilę postałem tam w oczekiwaniu, że może się pojawi, że może światło jakoś tak się załamie w powietrzu dziwnie i ja będę wiedział, że to on. Ale nie. Piotrusia nie było. I wtedy pojawiła się w mojej głowie straszna myśl, że on z tej złości i rozczarowania postanowił kandydować na nowego dyrektora Groteski.   

2.
Sprawdziłem. Piotruś jednak nie wystartował, ale i tak był to bardzo mocno obsadzony konkurs. Daniel Arbaczewski z lubelskiej Czytelni Dramatu w parze z Dagmarą Żabską z Teatru Figur, Olga Lany (mocno wspierana przez zespół) wspólnie z Pawłem Aignerem, jednym z bardziej dowcipnych reżyserów w Polsce, aktor Krzysztof Prystupa, kojarzony z krakowskim Teatrem Odwróconym, krytyk i wykładowca Karol Suszczyński, tak zwany „nowy Waszkiel” walczący o kolejny teatr, krytyk Konrad Szczebiot, który co roku na Wielkanoc wysyła mi SMS-em piękne życzenia z jeszcze piękniejszą grafiką, no i dotychczasowy szef Groteski, rządzący w placówce od 25 lat Adolf Weltschek. Cieszyło mnie to wielkie zainteresowanie Groteską, byłem dumny, że aż tylu ludzi chce pomóc krakowskiej scenie w powrotnej drodze na szczyty. Nawet aktualny dyrektor. Duża liczba poważnych kandydatów to zawsze sygnał, że środowisko ma nadzieję na uczciwy konkurs, że otwiera się – mówiąc alpinistycznym sloganem – okienko pogodowe. Na samym początku lutego magistrat ogłosił, że mamy zwycięzcę. Komisję konkursową podbił Karol Suszczyński. Ale jak szybko doniosła mi osoba wtajemniczona – było „o włos”. Suszczyński zdobył 5 głosów, wygrał dopiero po trzech turach głosowania. Zawsze o jeden głos był za nim Adolf Weltschek. Jak informowali później urzędnicy, bardzo długo dwie osoby z komisji nie oddawały na nikogo swoich głosów, choć wybór był cały czas między Suszczyńskim a Weltschkiem, inni kandydaci nie spotkali się z entuzjazmem członków komisji. W końcu nastąpiło przełamanie. Prezydent Jacek Majchrowski zaakceptował wynik konkursu. Karol Suszczyński obejmie Groteskę 1 września 2023 roku.

Adolf Weltschek przegrał po zaciętej walce i w kontekście zaistniałej przed konkursem sytuacji medialnej, w świetle oskarżeń o mobbing, przemoc emocjonalną w teatrze jest to jakieś honorowe zakończenie jego pracy w Grotesce. Trzy, może cztery osoby w komisji ciągle wierzyły, że jest jakikolwiek sens w jego trwaniu na stanowisku. Mimo medialnej burzy, mimo braku sukcesów jego sceny w ostatniej dekadzie. Gdyby Weltschek jednak wygrał, miasto doznałoby poważnego uszczerbku wizerunkowego i to chyba było – oprócz programu i osobowości Suszczyńskiego – decydujące. A teraz wszystkie śliskie sprawy zostaną wyciszone, zaczyna się nowa epoka, kto tam będzie wyciągał byłemu dyrektorowi to i tamto.

Nie tylko dla Groteski, ale i dla wszystkich krakowskich teatrów wygrana młodego dyrektora oznacza nowe otwarcie. Przychodzi ktoś z zewnątrz, nieobciążony lokalnymi układami, ktoś kto wie, w której lidze powinna grać Groteska, jak ją na nowo spozycjonować na teatralnej mapie. Może taka powinna być przyszłość innych miejskich scen – Teatru STU czy Variété. Rebranding lub przedefiniowanie repertuaru teatrów tak silnie związanych z osobowościami swoich liderów jak Krzysztofa Jasińskiego czy Janusza Szydłowskiego wymaga w przyszłości oka z zewnątrz.

Nie czytałem programu Suszczyńskiego, ale jeśli jest prawdą, że przygotowywał się kilka lat do tego konkursu, diagnozował problem Groteski, pisał repertuarowe warianty, to nowy dyrektor tak czy siak musi spełnić wszystkie postulaty z pierwszej części tego tekstu. Posłuchać Piotrusia. Wpuścić do teatru świeże powietrze, postawić na nową estetykę, zasypać repertuar nowymi tekstami, przebudować zespół, zakontraktować najlepszych polskich i zagranicznych speców od teatru animacji, uruchomić rozmowę z młodzieżowym widzem, zaproponować nowe, współczesne tematy. Na serio rzucić rękawicę BTL-owi, poznańskiemu Teatrowi Animacji, szczecińskiej Pleciudze… Jeśli się nie mylę, Suszczyński dostaje w dyrekcyjnym pakiecie także festiwal Materia Prima, czyli międzynarodowy przegląd teatrów formy i ruchu. Będzie programował konkurencyjny, a raczej komplementarny wobec Boskiej Komedii drugi wielki krakowski festiwal. To już jest wielka broń w walce o widza. Do tej pory nie było czytelnego przełożenia między publicznością Materia Prima a widzem Groteski. Nowy dyrektor może sprawić, że będzie. W idealnej rzeczywistości na Materia Prima odbywałby się casting na kolejnych realizatorów premier przy Skarbowej.  

Nie zawsze obejmowanie teatru przez krytyka, badacza, teatrologa jest czymś lepszym niż dyrekcja artysty, czynnego reżysera. Ale w tym przypadku jest. Nominacja Karola Suszczyńskiego ma merytoryczne i emocjonalne uzasadnienie. Po latach samoizolacji Grotesce należał się lider, który zna na wylot teatralny świat i zwyczajnie lubi teatr. 

15-02-2023

Komentarze w tym artykule są wyłączone