K/355: Zwalniają, czyli będą przyjmować
Więcej konkursów niż kandydatów – pomyślałem i zaraz ugryzłem się w język tej myśli. Bo zanim ubrana w słowa myśl znajdzie się na językach, zanim zaczną ją obracać w gębach i głowach inni ludzie, myśl także ma swój jęzor. Długi, czerwony, wywalony na cały świat jak ten z okładki płyty The Rolling Stones.
***
Nie pamiętam, żeby aż tyle teatrów naraz – jak Polska długa i szeroka – potrzebowało, zdaniem organizatorów, całkiem nowej dyrekcji. Policzmy. Konkursy odbędą się w Teatrze Polskim w Poznaniu, Teatrze Siemaszkowej w Rzeszowie, w Teatrze Jaracza w Olsztynie, w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie, w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie, u Seweruka w Elblągu. Można jeszcze do tej grupy dodać dwa teatry: częstochowski i płocki. Od 30 września 2022 roku w Teatrze Mickiewicza panuje sytuacja patowa po rezygnacji aktora Olafa Lubaszenko, nominowanego przez organizatora i ostatecznie wystraszonego potrzebą rezygnacji z prywatnej działalności biznesowej. W Płocku, w Teatrze Dramatycznym, po nieudanych konkursach nestor Marek Mokrowiecki ma literki p.o. przed dyrekcyjnym mianem i nie wiadomo, jak długo potrwa tam prowizorka podobna do tej pod Jasną Górą. No i sprawa najświeższa: po doniesieniach o braku prohibicji w gabinetach osób decyzyjnych w Teatrze Kwadrat w Warszawie Rafał Trzaskowski zapowiedział weryfikację konkursową dyrekcji Andrzeja Nejmana. Jeśli dobrze liczę – w skali krajowej czeka nas osiem-dziewięć konkursów. Siedem na pewno. Jeśli doliczymy konkursy już rozstrzygnięte w Warszawie (Kwadrat to piąta stołeczna scena objęta personalną weryfikacją w ostatnim roku!) i innych miastach, okaże się, że na naszych oczach dokonuje się gigantyczna przebudowa personalna polskich scen. Nie chodzi tu tym razem ani o czystkę polityczną, ani światopoglądową, nie tylko PiS ludzi zwalnia, dyrektorom dziękuje. Epidemia konkursowa najbardziej przypomina spodziewaną od jakiegoś czasu wymianę pokoleniową w środowisku teatralnym. Niekoniecznie stoi za tym tak zwana wysługa lat dyrektorów czy buksowanie modelu repertuarowego, jaki chcieli uprawiać w swoich teatrach. Kończą się ustawowe kadencje, być może też zmieniają się oczekiwania organizatorów wobec ludzi zarządzających placówkami podlegającymi lokalnej władzy. I to byłby ukryty element decydujący o konkursie. Organizatorzy potrzebują na trudne budżetowe czasy dyrektora innego typu albo po prostu nowego dyrektora, który przez pierwszy okres kadencji będzie się po prostu uczył relacji z władzą, pozwalał ogrywać się w podstawowych sprawach. Apogeum tych przemian personalnych jeszcze przed nami – w końcu dyrektorzy-seniorzy: Jan Englert, Maciej Englert i Andrzej Seweryn, szefujący trzem warszawskim gigantom: Teatrowi Narodowemu Współczesnemu i Polskiemu, też muszą już planować to, co będzie po nich za dwa-trzy lata. Niejaką emocjonalną podpowiedzią będzie tu kluczowa dla dziejów świata i zachodniej cywilizacji decyzja Joe Bidena o starcie do walki o drugą kadencję prezydentury w USA.
Jeśli na siatkę dyrekcyjnych konkursów zapowiadanych w tym i w przyszłych sezonach nałożymy jeszcze dodatkowo listę już zbudowanych, wciąż budowanych lub tylko spektakularnie przebudowywanych teatrów (Teatr Polski w Bydgoszczy, Teatr Żeromskiego w Kielcach, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, Teatr Polski w Szczecinie, Teatr Wybrzeże w Gdańsku, TR Warszawa, KTO w Krakowie, Teatr Kochanowskiego w Opolu), to oczom naszym ukaże się prawda o stanie polskiego teatru. Jesteśmy w trakcie permanentnego remontu o skali niespotykanej od 1989 roku. Zmieniają się ludzie i zmieniają się miejsca. A wszystko to dzieje się w tle nieustannych narzekań o niedostatecznym finansowaniu teatrów, alarmów z powodu aktorskiej biedy, cięć budżetów na festiwale czy drastycznego wzrostu kosztów stałych. Czyli wychodzi na to, że polski teatr zamiast cichutko sobie wegetować w trudnej sytuacji ekonomicznej i geopolitycznej, buduje na potęgę i z rozmachem inwestuje w nowe kadry. Albo to puste sny o potędze i czysta entropia – rozrost przed uwiądem, albo chytre działanie wyprzedzające – poukładajmy mapę teatralną przed spodziewanym tąpnięciem. Budowanie gmachów dla teatru przyszłości, który nastanie po załamaniu dotychczasowego systemu. Wybierani właśnie w konkursach Mojżesze Scen Polskich przeprowadzą zespoły teatralne i najwierniejszych widzów do betonowej Ziemi Obiecanej, którą akurat teraz równolegle sobie budujemy.
Nie chcę wyśmiewać tych procesów. Nie jest to CPK teatralne. Ruch inwestycyjny w ludzi i gmachy to w pewnym sensie działanie komplementarne do głosów i prób przebudowy mentalnej i strukturalnej, jakie od kilku lat generują z siebie kolektywy twórcze, środowiska progresywnego teatru. Młode pokolenie szuka innych modeli pracy nad spektaklem, tworzy nowe, poziome hierarchie twórcze. Starsze – przygotowuje pole bitwy, wyznacza przewodników i opiekunów. Rozpiszmy to, co się dzieje, w symbolicznym obrazku: moralna oddolna odnowa to jeden nurt zmian, powiedzmy ze wschodu, drugie tsunami nadciąga z zachodu – to karuzela personalna i wymiana pokoleniowa w środowisku dyrektorskim. Północny wiatr oznacza w tej metaforze nowe dekoracje, czyli lifting starych budynków teatralnych i pojawienie się nowych miejsc prezentacji. Co nadejdzie z południa na tej wyimaginowanej mapie teatralnej rewolucji? Dalibóg, nie wiem. Choć podejrzewam, że w układzie zespół-menedżer-miejsce brakującym komponentem będzie widz. O tym, kim będzie lub skąd przyjdzie, zdecyduje albo ekonomia, albo polityka. Siła nabywcza portfela lub światopogląd.
Właśnie o tym, co może się stać w przyszłości, musimy pamiętać, kiedy przyglądamy się konkursowej epidemii na polskich scenach. To nie jest zjawisko izolowane, tylko część większych procesów. Nie chodzi o to, że w jednym mieście młoda pani X zastąpi starego pana Y. Nie obserwujemy karuzeli z nazwiskami, zaczyna się coś ważnego i długofalowego. Dlatego tak ważne jest, by monitorować wszystkie konkursy, nawet w najbardziej biednych, oddalonych od centrum teatrach. Ostatnie dwie dekady dziejów polskiego teatru pokazały, że nie istnieje już prowincja teatralna. Izolowanie od głównego nurtu zachodzi wyłącznie za sprawą decyzji aktualnej dyrekcji o niewłączeniu się do gry. Rynek reżyserski, festiwalowy, konkursowy, krytyczny próbuje obejmować całość zjawisk.
Mam takie marzenie, żeby polscy twórcy bardzo poważnie pomyśleli o starcie we wszystkich trwających i spodziewanych konkursach. Żeby nie odpuszczać, nie lekceważyć żadnej instytucji, w której rozpisano casting na nowego, pięknego kierownika lub kierowniczkę. Trzeba wierzyć w transparentność procesu wyłaniania dyrektora, szykować oferty. Pilnować transparentności i zasypywać urzędników ofertami. W modelu idealnym, w tej lepszej Polsce, przy bardziej odpowiedzialnym środowisku teatralnym, każdy z tych siedmiu konkursów miałby obsadę taką, jak niedawny w Krakowskiej Grotesce czy przynajmniej w TR Warszawa. Gdzie nie tylko komisja konkursowa, ale także obserwatorzy mieliby realny wybór programów i alternatyw. Nie namawiam ludzi teatru, żeby znaleźli sobie ciepłe posady dyrektorskie na trudne czasy, namawiam nieodkrytych jeszcze liderów do powiedzenia „sprawdzam” organizatorom rozpisującym konkursy. Najgorsze, co może się stać w rezultacie odpuszczonych konkursów, to rozdanie synekur urzędnikom lub znajomym zapewniającym stabilność lokalnego układu. Inwazja dobrych i perspektywicznych nazwisk z całej Polski na listy kandydatów utrudni procedurę rozdawnictwa, przejęcia lub cementowania. Powtarzam – rozpisane właśnie konkursy są zapowiedzią powstania nowego systemu, stworzą inne warunki rozgrywki o kształt polskiego teatru w najbliższych dziesięcioleciach. Lepszego momentu aktywizacji dyrektorskiej dla wielu artystów już nie będzie – przynajmniej w tym horyzoncie dziejowym, który jako tako ogarniam, który mogę sobie wraz z innymi teatromanami wyobrazić.
Oczywiście w konkursach wystartują tak zwani stali kandydaci: Ryszard Adamski, Konrad Szczebiot, i być może gdzieś im się w końcu uda. Ale chyba czekamy na falę artystów chętnych i gotowych. To jest szansa dla naprawdę młodych menedżerów, reżyserów, szefów kolektywów. Do głosu powinny dojść zupełnie nowe środowiska.
Przyjrzyjmy się Warszawie, gdzie przynajmniej trzy progresywne sceny zostały skolonizowane przez członków Instytutu Sztuk Performatywnych i naprawdę nic w tym złego, że przez kilka najbliższych lat ich myśli i realizacje będą kształtować oblicze repertuarowe na pozór rywalizujących ze sobą teatrów. To symboliczne przejęcie ma charakter wystąpienia pokoleniowego, manifestu jednej grupy. I co, nie ma innych grup? Nie ma innych środowisk, kręgów artystycznych? Podejrzewam, że są, tylko nie chce się im tyłków ruszyć z metropolii. Drodzy Państwo, istnieje też świat poza Warszawą. Czas się skrzyknąć i zainwestować w jakiś nowy Wałbrzych. Tak samo narzucona przez organizatora weryfikacja programu dyrektorów Kowalskiego i Nowaka, Nawary czy Brzozy nie powinna wykluczać ich szans na kolejną kadencję czy start w innym konkursie. Okienko zmian jest otwarte na oścież, nie tylko dla młodego pokolenia. Przetasowania personalne i funkcyjne także prowadzą do nowego otwarcia. Nowe życie mógłby zacząć nawet w Elblągu Grzegorz Jarzyna. Żal nie wykorzystać energii Romana Pawłowskiego, nie wierzę, że Natalia Dzieduszycka obraziła się na teatr. Na kilka dobrych lat zniknęli z radarów Paweł Wodziński i Bartosz Frąckowiak. A przecież do czasu odejścia z Bydgoszczy i zaszycia się w marginalnym nie tylko z mojego punktu widzenia Biennale Warszawa byli bardzo ważnymi postaciami na dyrektorskiej i reżyserskiej mapie Polski. Nie widziałem od lat ich nowych spektakli, nie słyszałem, że gdzieś startowali. Naprawdę to już koniec, kapcie, sofa, telewizor? A Paweł Paszta, Łukasz Gajdzis, Artur Urbański? Gdzie zniknął Tomasz Plata po konkursie w Teatrze Studio? Michał Zadara dalej wierzy, że albo Warszawa, albo nic?
Chciałbym, żebyśmy zrozumieli powagę chwili. Wielość konkursów nie oznacza wcale dylematu osiołka, co to mu w dwa żłoby dano i teraz nie wie, z którego to sianko jeść. Wielość ofert nie powinna przytłoczyć środowiska teatralnego, tylko uświadomić mu szansę, jaka przed nim staje.
Jutro zaczyna się dziś.
08-03-2023